niedziela, 29 lipca 2012

Cenzorskie źródła autorskich praw



Absurdy prawa autorskiego otaczają nas ze wszystkich stron. Jego systematyczne osaczanie naszych umysłów, rozpoczęło się kilkaset lat temu, wraz z wprowadzeniem do obiegu prawnego przez statut Anny, tego właśnie absurdalnego pojęcia.

Chcąc utrzymać cenzurę i kontrolę nad wydawanymi książkami, wprowadzono ideę posiadania praw własności do niematerialnej rzeczy jaką jest zbiór słów, zwany potocznie książką, bo przecież nie chodziło o kartki papieru, czy symbol okładkę. Tym samym umożliwiono wydawcom kontrolowanie propagowania wszelkich idei, jakie są w książkach zawierane – najprościej taką kontrolę można określić mianem cenzury prewencyjnej.

Zwykła cenzura ogranicza rozpowszechnianie się idei, które uznawane są za tabu, bądź za idee niepożądane, zwłaszcza wśród niedouczonych mas społeczeństwa. Są to także idee, które stwarzają zagrożenie dla aktualnie będącej przy władzy – klasy urzędniczej.

Z kolei cenzura prewencyjna ogranicza rozpowszechnianie się wszystkich idei, nad którymi nie ma kontroli. Wobec domniemania niewinności dla człowieka jest to odwrócenie sytuacji. Wszystkie idee są winne, dopóki nie udowodnią swojej niewinności, czyli dopóki nie zostaną zatwierdzone – uznane formalnie za bezpieczne.

Taka cenzura prewencyjna jest głównym źródłem władzy wydawców, czyli głównych właścicieli praw autorskich do książek. Oni decydują, czy dana pozycja się ukaże, gdzie się ukaże, kiedy się ukaże, w jakim języku i czy będą jakieś wznowienia. Oni wyznaczają cenę książki i oni mogą wprowadzać zmiany do treści dzieła, bo treść odkąd kupili ją od autora, jest wyłącznie ich własnością.

Autor – jeśli jest sumienny, skupia się przez wiele lat na pisaniu swojej książki. Nic więc dziwnego, że nie wykonuje on w tym czasie wielu innych przynoszących mu dochody czynności. Dlatego okres w jakim poświęcał się on pisaniu swojego wiekopomnego dzieła – zwykle przysparza mu zobowiązań. Stąd też jedyną szansą autora na wyjście z finansowego dołka, jest oddanie prawa do książki komuś innemu – wszystko pod pretekstem wiążącej transakcji finansowej – sprzedaży praw majątkowych do treści dzieł.


To, że później pisarz uczestniczy w promocji wydawcy, bo ma z niej procent jest tylko wybiegiem i o niczym nie świadczy. Autor jest tam tylko dlatego, bo w świadomości społecznej książkę kojarzy się prawidłowo, czyli z osobą która ją napisała. Napędzanie wydawcy zysków, odbywa się zgodnie z umową, a treść umowy jest poufna, tak właśnie oszukuje się czytelników, którzy uważają iż prawa autorskie służą autorom dzieł.

Wydawcy czyli osoby niekreatywne, nie mogą istnieć bez autorów. Autorzy bez wydawców – jak najbardziej. Mogą zarabiać bez większych problemów przez udostępnianie swojego dzieła, na otwartych komercyjnych licencjach w Internecie.

Dlatego pomysł, że można sprzedać za prawdziwe pieniądze coś niematerialnego i to w tak niecnych celach, czyli w celu kontroli naszych umysłów – patrząc na niego nieco z boku, wydaje się skrajnie absurdalny.

Jednak od kilkuset już lat właśnie, w ten sposób działają i wiją się meandry strasznie zawikłanej idei – prawa własności intelektualnej; czyli uzurpacji prawa do dzieł naszych umysłów, przez frustratów, którzy potrafią mnożyć pieniądze, a sami nigdy niczego wartościowego nie napisali. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz