Absurdy prawa autorskiego
otaczają nas ze wszystkich stron. Jego systematyczne osaczanie
naszych umysłów, rozpoczęło się kilkaset lat temu, wraz z
wprowadzeniem do obiegu prawnego przez statut Anny, tego właśnie
absurdalnego pojęcia.
Chcąc utrzymać cenzurę
i kontrolę nad wydawanymi książkami, wprowadzono ideę posiadania
praw własności do niematerialnej rzeczy jaką jest zbiór słów,
zwany potocznie książką, bo przecież nie chodziło o kartki
papieru, czy symbol okładkę. Tym samym umożliwiono wydawcom
kontrolowanie propagowania wszelkich idei, jakie są w książkach
zawierane – najprościej taką kontrolę można określić mianem
cenzury prewencyjnej.
Zwykła cenzura ogranicza
rozpowszechnianie się idei, które uznawane są za tabu, bądź za
idee niepożądane, zwłaszcza wśród niedouczonych mas
społeczeństwa. Są to także idee, które stwarzają zagrożenie
dla aktualnie będącej przy władzy – klasy urzędniczej.
Z kolei cenzura
prewencyjna ogranicza rozpowszechnianie się wszystkich idei, nad
którymi nie ma kontroli. Wobec domniemania niewinności dla
człowieka jest to odwrócenie sytuacji. Wszystkie idee są winne,
dopóki nie udowodnią swojej niewinności, czyli dopóki nie zostaną
zatwierdzone – uznane formalnie za bezpieczne.
Taka cenzura prewencyjna
jest głównym źródłem władzy wydawców, czyli głównych
właścicieli praw autorskich do książek. Oni decydują, czy dana
pozycja się ukaże, gdzie się ukaże, kiedy się ukaże, w jakim
języku i czy będą jakieś wznowienia. Oni wyznaczają cenę
książki i oni mogą wprowadzać zmiany do treści dzieła, bo treść
odkąd kupili ją od autora, jest wyłącznie ich własnością.
Autor – jeśli jest
sumienny, skupia się przez wiele lat na pisaniu swojej książki.
Nic więc dziwnego, że nie wykonuje on w tym czasie wielu innych
przynoszących mu dochody czynności. Dlatego okres w jakim poświęcał
się on pisaniu swojego wiekopomnego dzieła – zwykle przysparza
mu zobowiązań. Stąd też jedyną szansą autora na wyjście z
finansowego dołka, jest oddanie prawa do książki komuś innemu –
wszystko pod pretekstem wiążącej transakcji finansowej –
sprzedaży praw majątkowych do treści dzieł.
To, że później pisarz
uczestniczy w promocji wydawcy, bo ma z niej procent jest tylko
wybiegiem i o niczym nie świadczy. Autor jest tam tylko dlatego, bo
w świadomości społecznej książkę kojarzy się prawidłowo,
czyli z osobą która ją napisała. Napędzanie wydawcy zysków,
odbywa się zgodnie z umową, a treść umowy jest poufna, tak
właśnie oszukuje się czytelników, którzy uważają iż prawa
autorskie służą autorom dzieł.
Wydawcy czyli osoby
niekreatywne, nie mogą istnieć bez autorów. Autorzy bez wydawców
– jak najbardziej. Mogą zarabiać bez większych problemów przez
udostępnianie swojego dzieła, na otwartych komercyjnych licencjach
w Internecie.
Dlatego pomysł, że można
sprzedać za prawdziwe pieniądze coś niematerialnego i to w tak
niecnych celach, czyli w celu kontroli naszych umysłów – patrząc
na niego nieco z boku, wydaje się skrajnie absurdalny.
Jednak od kilkuset już
lat właśnie, w ten sposób działają i wiją się meandry
strasznie zawikłanej idei – prawa własności intelektualnej;
czyli uzurpacji prawa do dzieł naszych umysłów, przez frustratów,
którzy potrafią mnożyć pieniądze, a sami nigdy niczego
wartościowego nie napisali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz