niedziela, 8 stycznia 2012

Rewolucje przeciskają się przez szczeliny


Nadchodzi czas przewartościowania społecznego. Na miejscu obecnych polityków, po kolejnych wyborach wolałbym być w opozycji. Nie ma bowiem gorszego grzechu niż być u władzy, kiedy przez kraj przetacza się tsunami rewolucji.


Ta rewolucja będzie inna. Ta rewolucja będzie systemowa, bezkrwawa i dziwna. Aby zrozumieć zachowania tego nowego rodzaju rewolucji, trzeba odróżnić dwa podstawowe metody działań zbiorowości. Działania oddolne niezorganizowane są cechą tłumu, natomiast samoorganizujące się społeczności należy określić mianem – roju.


Tłum

Tłum to zbiorowisko ludzi. Ślepe, tępe, prymitywne – skupione na osobnikach przylegających. Gdy trzeba przeciskać się przez otoczenie łokciami, w ludziach do głosu dochodzą podstawowe instynkty. Będąc w tłumie odbieramy wspólnie tylko wyrażane emocje, lecz nie możemy odbierać wspólnie myśli.

To dlatego inteligencja tłumu jest równa poziomowi inteligencji najgłupszego przedstawiciela, podzielonego przez liczbę uczestników zgromadzenia.

Tłum to emocjonalna szarańcza, stado lemingów, którymi manipulować można w naprawdę łatwy i straszny sposób. Większość krwawych dyktatorów nie była przecież zbyt lotna – lecz umieli w tłumie wywoływać pożądane przez siebie emocje.

Stado łatwo jest skierować także przeciw sobie, aby tratowało i niszczyło samo siebie. Psychologią dużych tłumów rządzą podstawowe emocje – strach, gniew, nienawiść i uwielbienie. Tłum nigdy nie potrafił słuchać, bo niczego nie rozumie. Będąc w tłumie, człowiek staje się częścią emocjonalnego ogółu. Czuje – widząc jedynie wyrazy twarzy otaczających go ludzi – i nie myśli. Ludzie doznają narkotycznej ekstazy w naprawdę wielkim tłumie, odurzają się bliskością innych obcych, bezwładnością ruchów i własną niemocą. Bycie częścią grupy daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.

Ogólny gwar nie pozwala na komunikację. Tylko na podstawie mimiki sąsiadów, można starać się zgadywać co się dzieje wokół. Czerpiąc wzorzec emocjonalny od reszty, prawie każdemu udzielają się instynkty, głównie ślepego parcia w kierunku w którym pchają się inni.

Brak komunikacji to także anonimowość. Można bezkarnie niszczyć i palić, bo nikt nas nie złapie za rękę. Poczucie bezkarności uwalnia i człowiek poddaje się od dawna tłumionym skłonnościom, od agresji, czy seksualnej napaści po destrukcję.

Ważne jest również popisywanie się przed innymi. Kto najmocniej uderzy, najbardziej zdewastuje, rzuci najdalej, czy najcelniej – może liczyć na szczere i emocjonalne uznanie ogółu. Taka presja otoczenia potrafi uzależniać ambitnych, młodych zdolnych. Jednostki nadaktywne w tłumie, substancji psychoaktywnych nie potrzebują, bo i tak są w zbiorowym amoku.


Rój

Rój to coś czego do tej pory natura nie znała. Dlatego nikt nie jest w stanie uwierzyć w jego istnienie i właściwości. Rój często przyrównuje się do chmary ptaków czy szarańczy, jednak jest to krzywdzące i nieadekwatne. Jeszcze nie było tłumu zgromadzonego na ogromnym placu, którego każdy przedstawiciel posiadałby podłączonego do serwisu społecznościowego w Internecie smartphona. Kiedy stanie się to po raz pierwszy, wtedy ludzkość wejdzie w zupełnie nową erę.

Zwykłe telefony nie wystarczą. Zwykły telefon to już postęp, bo pozwala komunikować się uczestnikom, lecz tylko z jedną osobą. Smartphone pozwala na zbiorową łączność z wszystkimi, z Internetem.

Możliwość scalenie się tłumu na Twitterze, czy Facebooku, pozwala na komentowanie, segregowanie, agregowanie i ocenianie bieżących wydarzeń na forum internetowym. Dzięki temu Rój wie nie tylko to, co myślą ludzie stojący obok. Wie również co myślą ludzie po drugiej stronie placu. Wie jak myśli większość. Wie jakie idee pojawiają się wśród stojących. Wie po co się tu zebrano, w jakim wszyscy są stanie fizycznym, czy są spragnieni, czy zmęczeni, czy głodni. Rój po prostu wie.

Rój, bo już nie ślepy tłum, może podejmować słuszne zbiorowe decyzje. Organizacja propozycji jest na zasadzie wydarzeń na Facebooku. Po zapisaniu się większości do określonego kierunku ruchu następuje przewartościowanie i każdy wie co ma robić.

Zarządzanie odbywa się w sposób sieciocentryczny. Odpowiednia i najlepsza do danego zadania osoba jest automatycznie delegowana do zajęcia się problemem.

Rój potrafi dostarczyć każdemu istotnej informacji, którą widzi zaledwie jeden uczestnik. O tym co widać raportuje każdy i każdy jednocześnie weryfikuje i ocenia co widzi reszta. Rój dzięki narzędziom internetowym staje się potężną bronią. Organizmem składającym się z tysięcy, rąk, nóg i mózgów, który po raz pierwszy w dziejach – wie czego chce.

Takie potworne siły do tej pory pozwalała wyzwolić jedynie karna i dobrze wyszkolona armia, mająca zaufanie do swojego dowódcy. W roju dowodzą wszyscy, bo wszyscy współuczestniczą w podejmowaniu decyzji, a więc posłuch jest absolutny. Nie ma miejsca na wątpliwości, a naturalną skłonność ludzka do poświęcania się dla dobra ogółu powoduje, że roju nie można zastraszyć czy pokonać zastraszając, korumpując, czy zabijając kilku jego uczestników.

Rój można zniszczyć jedynie rozłączając komunikację z Internetem. Coś takiego w krajach cywilizowanych jednak nie nastąpi, gdyż rój zamieniony w tłum, do tego zezłoszczony blokadą Internetu, od razu przeradza się w ślepą machinę zniszczenia ostatecznego.


Jaśminowe rewolucje - kraje arabskie

Pomimo tego, że rozpoczęte na Facebooku – jaśminowe rewolucje nie są rojem. Od czasu blokady Internetu są to jedynie klasyczne protesty i walki partyzanckie. Chociaż w Libii ruch oporu używa nawet czołgów.

Rewolucje w krajach islamskich są wspomagane z zewnątrz i finansowane przez kraje zachodu, gdyż wiedzą oni dobrze, że tam gdzie nastanie demokracja, tam będzie można legalnie kontrolować ludność nadzorując zaledwie jej centralny system bankowy.

Kraje arabskie walczą niestety o demokrację. Ogłupione prozachodnią propagandą walczą o coś co szczęścia nie daje. Społeczeństwa te stoją więc niżej w rozwoju pojęciowym niż europejskie, które są już dobrze tego świadome. Arabowie uzyskają w wyniku swej walki biedę i masę problemów. Tym co daje dobrobyt jest po prostu kapitalizm.

Niedowiarkom powyższej tezy proponuję spojrzeć na Chiny. Komunistyczny ustrój przekształcił się w kapitalistyczny, lecz pozostawił władzę partii, cenzurę prewencyjną i systemowy autorytaryzm. Pomimo tego Chiny rozwijają się w najlepsze, a obywatele cieszą się z rozwoju. Średnie PKB Chin wzrasta o kilkanaście procent rocznie, a poziom życia przeciętnego obywatela osiągnął już status Polski. Dlatego plotki o obozach pracy są grubo przesadzone – pomimo systemu niedemokratycznego.

Arabowie walcząc z despotycznymi strukturami władzy, chcąc uzyskać demokrację, muszą liczyć się z silnym oporem. Aby zwyciężyć z autorytaryzmem, który posiada cały wachlarz środków nacisku, nie wystarczy zebrać się na placu, trzeba przemocą opanować najważniejsze budynki, przekonać do siebie armię i obsadzić urzędy.



Dlatego w krajach arabskich do tłumów strzela się z karabinów maszynowych. Widać czołgi na ulicach. Odłącza się media, wodociągi i Internet. Po odcięciu tego ostatniego nie można już liczyć na pobłażanie mas, gdyż nie mogą one ukształtować się w rój. Ślepe tłumy niszczą, profanują i mordują. Dlatego rewolucja staje się klasyczną, a więc kończy się rozlewem krwi.

Nie ma możliwości żeby jaśminowe rewolucje doprowadziły do zaistnienia struktur Roju. Do tego potrzebne jest zirytowanie strukturami demokratycznymi. Dopiero wtedy przy niedziałającym systemie, ludzie zaczynają poszukiwać nowych rozwiązań.

W krajach demokratycznych jest inaczej. Władza nie może odciąć Internetu. Nie może rozkazać policji strzelać do demonstrantów, gdyż policja takiego rozkazu po prostu nie wykona. Tutaj więc także i po drugiej stronie bunt odbywał się będzie w cywilizowany sposób.

Takie ruchy społeczne nie doprowadzą do niszczenia witryn sklepowych, rabunków i ustawiania barykad na ulicach. Młodzi ludzie tego nie chcą, gdyż wtedy odłączono by Internet. Wtedy Rój z najinteligentniejszego tworu na Ziemi, posiadającego mądrość zbiorową swoich członków, stałby się ponownie ślepym tłumem.


Rój narodził się w Hiszpanii

W Hiszpanii na placu Puerta del Sol zorganizował się pierwszy w dziejach realny rój, gdyż do tej pory takie roje można było spotkać tylko w świecie wirtualnym – w Internecie. Od 15 maja, czyli od czasu tygodnia przed lokalnymi wyborami (które zresztą aktualna władza przegrała z kretesem), zjednoczeni w proteście przeciw demokratycznemu systemowi, organizowali się ludzie.

Współprotestujący niechętnie podają dziennikarzom swoje imiona i nazwiska, aby w ruchu który musi zachować w pełni horyzontalną strukturę" nie tworzyć wrażenia, że istnieje hierarchia i ktoś jest nieco ważniejszy.

W imieniu ogółu wypowiadają się ochotnicy. Ich wypowiedzi kontrolowane są przez ogół. Powstanie zgromadzenia było totalnym zaskoczeniem dla hiszpańskich polityków, związków zawodowych i innych instytucji. Co świadczy o ich oderwaniu od tętniącej życiem społecznej rzeczywistości. Skoro nie mają już one realnych propozycji dla społeczeństwa, organizuje się ono i tworzy struktury nowe.

Cały ruch powstał jako grupa na Facebooku. To tam podjęto decyzję o przyjściu na Puerta del Sol. Uczestnicy z początku nieliczni uważali to za happening przedwyborczy, gdyż byli rozczarowani całą klasą polityczną, która doprowadziła do powstania rzeszy 5 mln bezrobotnych. Jednak z racji sprzyjającego klimatu do młodzieży zaczęło przychodzić coraz więcej ludzi. Wszystko zaczęto koordynować, tłum stawał się rojem za pośrednictwem Facebookowych „wydarzeń” w Internecie. Na plac cały czas skierowana jest kamera. Można więc śledzić wydarzenia na żywo. Do tego zdarzenia w terenie stają się z każdym dniem coraz bardziej monumentalne i zorganizowane.

Wolontariusze przynoszą i ustawiają namioty. Każdy pomaga jak może. Miejscowi jedzą w domach, aby nie zabierać żywności przyjezdnym. Wszystko doskonale funkcjonuje dzięki darowiznom żywności, paliwa, sprzętu elektronicznego i komputerów.

Ustawiono urny, do których wrzuca się pomysły na wyjście kraju z ekonomicznego kryzysu. Są to pomysły czasem absurdalne, czasem dobrze przemyślane i opisane. Wszystkie są na tyle nieortodoksyjne, że muszą być realizowane poza bojącymi się zmian politykami. Ochotnicy czytają i segregują propozycje. To samo dzieje się na forach dyskusyjnych w Internecie. Rój zaczyna zbiorowo oceniać i wyłaniać najlepsze. Guzik „lubię to” zaczyna nabierać znaczenia politycznego powoli stając się realną kartką do głosowania.

Oprócz tego dla każdego jest miejsce i możliwość na wypowiedzenie się. Osoba z tłumu może wziąć megafon i przemówić do reszty. Powstają tak radykalne pomysły jak obalenie dyktatu systemu bankowego, który doprowadził do kryzysu, poprzez wycofanie z systemu finansowego na jeden dzień wszystkich oszczędności. Ciągła dyskusja i wymiana myśli generuje nowe prądy intelektualne, pobudza i dodaje energii.

Działania rozszerzyły się na kilkanaście innych miast, jednak Puerta del Sol pozostaje dla nich mózgiem i wzorem. Zainteresowanie mediów sprawia, że sami uczestnicy ruchu nie chcą zawieść pokładanych w nich nadziei. Wiedzą, że na to co oni robią, patrzy teraz cały kraj.

- Sądzę, że możemy tu siedzieć jeszcze w czerwcu, ale prędzej czy później część z nas na pewno będzie chciała przejść do dalszych działań - mówi Matias Rodriguez, 21. letni student.

Tomalaplaza.net to strona na której wolontariusze ruchu umieszczają porady oraz informacje dotyczące postępów i zakresu poszerzania się protestów o nowe miejsca. Powstała specjalna grupa koordynująca inne strefy działań oraz tworząca nowe. Komunikują się oni z Hiszpanami poza granicami kraju. Pomimo tego, że problemy stwarza bariera językowa, doszło także do podobnych nieśmiałych zgromadzeń w Niemczech i Francji. Problem kryzysu ekonomicznego z którym nie radzi sobie współczesna demokracja łączy całą Europę. „Tomalaplaza” - oznacza bowiem „zdobądźcie plac”.

-Domagamy się zmian, jakich potrzeba w wielu europejskich państwach - rozprawienia się z korupcją i pociągnięcia polityków do odpowiedzialności. Granice nie powstrzymają tego ruchu - mówi Diego.

- Islandczycy pokazali nam, jak zapobiec wykpieniu się banków i polityków od odpowiedzialności za niszczenie społeczeństwa – mówi Pablo Prieto

Islandia to zaledwie 350 tysięczna społeczność, którą rodzime banki zadłużyły na 65 miliardów dolarów. Suma taka miała pogrążyć w nędzy tę do tej pory świetnie prosperującą wyspę, jednak ludność (co ukrywają media) postanowiła nie spłacać nie swoich długów – ponieważ za problemy odpowiadały kombinujące inwestycyjne banki.

Islandia jest naszym bratnim krajem” - między innymi taki transparent można zobaczyć na madryckim placu.

Cała klasa polityczna jest na celowniku przemian. „Nie spodziewaliśmy się, że tak niewiele zdziałają, ale teraz stało się dla nas jasne, że ci, którzy powinni byli znaleźć rozwiązania problemów, sami są ich częścią.”
- Nasi politycy kompletnie nie liczą się z potrzebami ludzi, których powinni reprezentować - mówi Juan Sanchez, kolejny rzecznik protestujących z Sol.

Hiszpańska klasa polityczna nie wie jak poradzić sobie z tym nowym zjawiskiem. Jej oderwanie najlepiej widać po znamiennym milczeniu i braku reakcji na wydarzenia.

Przed wyborami Jose Luis Rodriguez Zapatero, dotychczasowy premier, próbował solidaryzować się z demonstrantami, mówiąc iż „gdyby miał 25 lat to sam protestowałby na Sol”. Jednak jego nieudolna chęć wywalczenia sobie poparcia, spotkała się z lawiną obelżywych komentarzy w Internecie. Rój posiada wiedzę wszystkich swoich członków i nie łatwo go zmylić – tym właśnie różni się od tłumu.

- Od 30 lat nawołuję do zmiany prawa wyborczego w Hiszpanii, ale aż do dzisiaj miałem wrażenie, że mój głos był głosem wołającego na pustyni - mówi Jesus Alvarez, 49-letni bibliotekarz. Każdego wieczoru, po wyjściu z pracy o godzinie 19.00, Alvarez jedzie na Sol, by pomagać w budowie prowizorycznej biblioteki w miasteczku demonstrantów.

Hiszpański Rój jeszcze nie ukonstytuował się w pełni. Nie wie jak skutecznie działać, bo wszystko robi po raz pierwszy. Jednak jest on w swojej zbiorowości na tyle inteligentny, aby nie przyszywać się do żadnej z głównych partii.

- Nie jesteśmy przeciwnikami obecnego systemu, ale musi on działać o wiele lepiej - mówi Pablo Prieto. - Demokracja nie może polegać na tym, że co cztery lata powierzamy rządy jednej z dwóch wielkich partii, a potem popadamy w bezczynność.

To, że demokracja kończy się urzędniczą bipolaryzacją zostało już dawno matematycznie udowodnione. Z kolei upodabniające się do siebie bieguny, w tak zwanych dojrzałych demokracjach, nie mają z wolnym wyborem narodu niczego wspólnego. Pośrednikami pomiędzy zmieniającymi się co wybory przedstawicielami zwalczających się partii są kadencyjni urzędnicy służby cywilnej. W rezultacie po pewnym czasie wszyscy poznają się dobrze konformizując się wzajemnie, gdyż eliminacja elementów skrajnych pozwala uniknąć wprowadzenia trzeciego konkurenta. Układ dąży do homeostazy, bo swój wróg to dobry wróg i nie potrzeba nam obcego wroga. Wybiera się repodemokratów (USA), liberokonserwatystów (UK), czy inne popisy. Każda z tych decyzji jest równie dobra, bądź równie zła. Jest to tak oczywiste, że paradoks tego systemu powoli zaczynają zauważać nawet wyborcy, czyli pozostali "głupi wszyscy".


Przyszłość rewolucji

Rewolucje roju jeszcze nie nastąpiły. Organizacje struktur roju jednak już się tworzą. Kiedy rewolucja nowego rodzaju wydarzy się w jednym kraju, jej idea rozejdzie się po świecie za pośrednictwem nie możliwego do opanowania strumienia danych – mówiących co, jak i gdzie należy robić.

Facebook poszerza bazę użytkowników. Już posiada ich 800 milionów, a intensywnie rozwija się w Meksyku, Brazylii, Indonezji, a także w największej demokracji świata – w Indiach.
Rewolucji roju nikt nie wspomaga. Są one największą zmorą inteligentnych włodarzy tego świata. Głupim bowiem prawdziwa władza nigdy się nie przydarza.

To dlatego ostatnimi czasy zaostrzana jest na całym świecie kontrola Internetu. Będzie to temat przewodni kolejnego szczytu G-8 – Francja chce dyskutować cenzurę prewencyjną. Natomiast Stany Zjednoczone już uchwaliły w komisji senackiej specjalne prawo zabraniające udostępniać, komentować, linkować, czy reklamować się na stronach publikujących zakazane treści. Jednym słowem państwo Orwella w pełni. Jednak pod wpływem użytkowników Mozilla wprowadza filtry i automatyczne przekierowania czyniąc z systemu DNS, przestarzały system kontroli nazw szalonego bibliotekarza.

Nie ma powodu by powątpiewać w determinację ludzi władzy. Będą oni się starali ograniczać naszą wolność wszelkimi możliwymi sposobami, które przy tym powszechnie nie skojarzą się z autorytaryzmem. Ten ostatni termin wyzwala bowiem w ludziach przemoc fizyczną, a tego żadna ze stron konfliktu świata cywilizowanego nie potrzebuje.

Dlatego linią nowego frontu pozostaną wirtualne zmagania o własność intelektualną, wolność słowa i możliwość samoorganizacji w Internecie. Jeśli Rój przełamie te nowe bariery przeciskając się przez szczeliny elektronicznych zapór, wtedy świat realny będzie musiał ugiąć się pod jego niepohamowanym naciskiem, niepojętą inteligencją i kreatywnością, która jeszcze jest poza jego możliwościami postrzegania.

Źródło: Raphael Minder – New York Times

Punkt krytyczny


Nauka dla tworzących ją naukowców urasta do „najwyższej formy wyrazu jaką parać się może ludzka istota”, co jest najkrótszą definicją sztuki jaka jest mi znana. Każda sztuka elitarna nie może być popularna.



Dlatego wszystko wiedzący i na wszystkim się znający naukowcy, zwłaszcza ci którzy nie mają wiele do powiedzenia i zaprezentowania, chowają się pod płaszczykiem i czapką niewidką elitaryzmu, aby móc pokazywać możliwie małej grupce ludzi, jakim to jest się wielkim naukowcem. 
Dla dodatkowego bezpieczeństwa, grupka ta powinna być możliwie najbardziej zdemoralizowana, a więc powinna należeć do kasty untermenschów zwanej studentami. Tacy nie będą z definicji za bardzo wychylali głowy, jeśli zależy im na wpisach do indeksów i świętym spokoju. Każdy student bowiem z czasem dowiaduje się, że nie ma niczego gorszego niż poniżyć niskoszybującego intelektualnie wykładowcę wytykając mu w jego podręczniku jakieś nieporadne błędy.

Kardynalne pomyłki mogą zostać wytknięte, ale błahostki narażają autora na śmieszność, a śmieszność to dla małego człowieka obelga ostateczna, dużo gorsza od najgorszych wyzwisk. Wzbiera w nim po niej nienawiść niezłomna i czysta, której żadna norma moralna i cywilizacyjna przykryć nie zdoła. Można przez to mieć wiele niepotrzebnych kłopotów, bądź w skrajnym wypadku zapłacić szacownej uczelni jeszcze kilka stówek za niezaliczony w odpowiednim momencie przedmiot.


Niestety niska samoocena oraz przemożny strach przed szerszą publicznością, jest skuteczną blokadą przed twórczymi przemyśleniami oraz nowymi trendami, które mogłyby trafić do umysłów naukowców. Co więcej, im niższe są loty uczonych, tym większe pragnienie w nich posiadania bliżej nie określonego, a płynącego z zaszczytu uprawiania nauki – prestiżu.

Potrzeba dowartościowywania ego uczonych indywiduów, których poziom formalnego wykształcenia znacznie przekracza ich poziom intelektualny, niszczy w nauce to co było przyczyną jej ogromnego sukcesu – nieskrępowaną możliwość zadawania jej reprezentantom pytań.

W krytycznym punkcie czasu i przestrzeni, w którym pomyślał sobie w swoim małym rozumku ów naukowiec – że „laik nie powinien mieć prawa, nie powinien ośmielać się kwestionować naukowych tez i paradygmatów” - bliżej mu było do hagiografa pełnego teologicznych sofizmatów, niż do elity ludzkości.
Moment, w którym nauka poczuła się lepsza i wyemancypowała się z rozentuzjazmowanego tłumu zjawisk zwanych ogólnie kulturą, był jednocześnie początkiem jej alienacji i braku legitymizacji do oceny społeczeństwa, gdyż pyszni naukowcy przestali być jego częścią. Stali się kapłanami nowej religii, której drapieżność i nienawiść dla ludzi nie myślących w ten sam sposób, coraz bardziej upodabnia jej głosicieli i wyznawców do amway'owskiej ateistycznej sekty.

Tego typu przemiany nie mają znaczenia dla nauk technicznych, bo tyczą się one i rozważają nie ludzi, a materię. Dlatego inżynierskość zachowała się jeszcze jako ostoja zdrowego rozsądku. Niestety tym głębiej przez to postępuje wśród naukowców zadufanie w sobie, bo w obliczu krytyki bardzo łatwo zasłaniają się technicyzacją mówiąc: "nauka działa bo budujemy coraz lepsze procesory i mosty"
Jednak nie można przy takim stanie rzeczy utrzymać wiarygodności nauk humanistycznych, gdyż jej wiarygodność zależy od prawdziwości danych dostarczanych przez społeczeństwo.


W chwili w której społeczeństwo uzna, że nie warto nauce podawać danych prawdziwych, stanie się ona oderwanym od rzeczywistości, użyteczności i pragmatyczności zbiorem tradycji i obrzędów, które „kiedyś”, czyli za dwieście lat, czytelnicy uznają za kolejną rozrywkową fanaberię XXI wieku.

sobota, 7 stycznia 2012

Psychopatyczne korporacje


Korporacja to wprost genialna idea generowania indywidualnych zysków, bez indywidualnej odpowiedzialności. W rezultacie istnienia korporacji traktowanych przez prawo tak, jakby byli żywymi ludźmi, ciągle żyjemy w świecie nieuczciwej konkurencji. Zasady kapitalizmu są uczciwe w tym aspekcie, że promują rynkowo tych którzy są lepsi. Dlatego właśnie byty korporacyjne zwyciężają, bo mają wszystkie możliwe przewagi.


Nie chorują i nie umierają. Nie można ich zabić, zastraszyć, przekonać, zgwałcić ani wsadzić do więzienia. Nie można z nimi negocjować systemu wartości. Ich jedynym i ostatecznym celem jest zysk. Dlatego nie można liczyć na to, że korporacje będą osiągały i dążyły do czegokolwiek wyższego, do jakiejkolwiek głębszej wartości. Zysk można osiągnąć tylko na dwa sposoby, zniewalając ludzi i ich kreatywne umysły oraz wykorzystując kurczące się zasoby naturalne naszej planety. Dlatego właśnie gwałtowny wzrost potęgi korporacji powoduje ciągłe zadłużanie się całych społeczności, co czyni z nas niewolników, zmuszanych do pracy za swoje długi oraz totalne zniszczenie zasobów naturalnych planety – uznawanych przez korporacje za dobra niczyje. Dobra których obecność jest szkodliwa dla korporacji, bo natura umożliwia ludziom życie poza wpływami i zarządzeniami bytów prawnych.

Kapitalista to człowiek, który tworzy to co jest potrzebne dla innych i uzyskuje za to pieniądze. Gdy już się dorobi wtedy niejeden z nich staje się filantropem i rozdaje swój majątek. Wielcy fabrykanci dawali nie tylko pracę, ale i szkoły, opiekę szpitalną i darmowe mieszkania swoim pracownikom. To był właśnie brutalny kapitalizm XIX – raj dla wieśniaków przenoszących się za chlebem do miast. W takim kapitalizmie nie mogło być długotrwałego wyzysku, bo gdy ktoś za bardzo męczył pracowników, ryzykował nieszczęśliwym wypadkiem. Każdy nawet najbrutalniejszy kapitalista wiedział, że jest z krwi i kości człowiekiem i że może odpowiedzieć za swoje zbrodnie, gdy przesadzi.


Korporacja nie ma tych dylematów. Marka jest bezosobowa, pozbawiona żył, które ktoś mógłby otworzyć. Managerowie korporacji nie mają tego zagrożenia. Mają świadomość tego iż za zabicie poprzez powolne zatruwanie chromem kilkuset ludzi, w najgorszym razie będą musieli zapłacić kilkaset milionów odszkodowania. Jedną dziesiątą kilkuletnich zysków.

Istnienie idei korporacji jest dla człowieka narzędziem pozbycia się osobistej odpowiedzialności za swoje czyny i człowiek korzysta z tego narzędzia prawie zawsze kiedy może. Gdy idea korporacyjnej osobowości prawnej umożliwia zniszczenie lub zepsucie czegoś, przy jednoczesnym zrzuceniu odpowiedzialności za ten czyn na barki nieistniejącej fizycznie istoty, to wtedy człowiek traci wszelkie hamulce zachowując się tak, jakby cały świat należał do niego. Jeżeli w trakcie takiego działania pojawią się w człowieku jakieś skrupuły, to od razu zastępuje go taki, który nie posiada zbytniego bagażu moralności. W wyniku naturalnej selekcji i konkurencji większy zysk generuje ten manager, który ponad etyką i moralnością myśli tylko o pieniądzach. Tym samym ostatecznie zwyciężają i rosną w zasoby te korporacje, które są zarządzane tylko w zbrodniczy i psychopatyczny sposób.


Dlatego duża korporacja ma zawsze osobowość psychopaty, gdyż jest narzędziem stawiania u władzy tych, którzy właśnie takie cechy charakteru przejawiają. Nigdy nie uda nam się naprawić tego systemu zmieniając w nim tylko ludzi, gdyż on po prostu ciągle dąży do moralnej degeneracji. Żeby to zmienić trzeba zmienić reguły. Przenieść ten zaledwie czterystu letni korporacyjny eksperyment społeczny na śmietnik historii.

Korporacje dążą do prywatyzacji wszystkiego, ponieważ z czasem oznacza to przejęcie przez nie kontroli nad tymi dobrami, gdyż korporacje mają fizyczną przewagę nad ludźmi i dlatego w ostateczności zwyciężą. Niektóre dobra powinny jednak pozostać państwowe. Nie dlatego że państwo lepiej zarządza, gdyż statystycznie zarządza dziesięć razy gorzej, lecz dlatego iż społeczeństwo może zmieniać w sposób rewolucyjny lub ewolucyjny struktury państwa, natomiast nie może zmienić mentalności i zachowań korporacji.

Nie istnieje coś takiego jak korporacja z ludzką twarzą, każda z nich ma twarz nieludzką, gdyż nie jest człowiekiem.


Dobro państwowe, a więc publiczne, otwarcie zarządzane przez polityków kontrolowanych przez suwerena czyli społeczeństwo, powinno być wszystko to, co ze swojej natury łatwo jest zmonopolizować. Częstotliwości radiowe, drogi czy autostrady. Wszystko co łatwo się monopolizuje w wymiarze ogólnym albo gdzie łatwo wytworzyć jest terytorialny monopol lokalny, tam lepiej sprawdza się własność publiczna. Gdyż zawsze od państwowego skuteczniejszy jest właściciel prywatny, a wykorzystywanie monopolistycznej pozycji jest okazją do maksymalizacji zysku poprzez eksploatację ludzi i zasobów. Bardziej wyeksploatuje więc zawsze korporacja, czyli prywaciarz bo prywatny jest skuteczniejszy niż właściciel publiczny.



Aby nie uznawać za własność niczyją i nie przypisywać braku wartości do tego co kontroluje właściciel społeczny, należy stworzyć prawo każące płacić jak za używanie prywatnej własności każdemu, kto w niewłaściwy sposób korzysta z tych dóbr. Jednak karać finansowo, czyli przypominać ludziom o wartości dóbr publicznych, należy tylko za nadużycia, a nie za normalne wykorzystanie tych zasobów.


Niestety tego typu ideały korporacji są wyjątkowo obce. Każą nam płacić za zdrowie, gdyż prawie każdy lek ma wydłużane okresy patentowe, a ostatnio w Ameryce Południowej korporacja kazała ludziom płacić za wodę, nawet tą która spadała z nieba.


Świat się globalizuje, co oznacza że coraz mniej ludzi będzie decydowało o losie prawie wszystkich. W takich uwarunkowaniach dziejowych, gdzie nie ma dokąd uciec – najwyższą formą głupoty ze strony ludzkości, jest powierzanie swojego losu grupie psychopatycznych quasi jednostek zwanych korporacjami.

Ich istnienie nie ma niczego wspólnego z kapitalizmem i wolnym rynkiem. Są to twory wykorzystujące jasne i klarowne zasady wolnego rynku do opanowania terytorium i uzależnienia wszystkich ludzi od siebie – robią to metodycznie i stopniowo. Są nieśmiertelne, uparte i kiedyś zwyciężą – chyba że wcześniej nazwiemy te potwory po imieniu i przestaniemy je traktować w systemie prawnym jak ludzi.



Mamy jak w banku, że korporacje będą starały się wyciągnąć od ludzi oraz środowiska naturalnego każdą ilość pieniędzy jaką zdołają. Nawet jeśli jest to niezgodne z prawem. W każdym przypadku gdy przegrane w sądzie i grzywny dla działań bezprawnych są niższe od zysków korporacji, ma ona psi obowiązek działać wbrew prawu. Inaczej postępując działałaby na szkodę akcjonariuszy.

To bardzo źle że ludzie są niedoskonali i czasem postępują niewłaściwie. Jedynie co ludzkości udało się na ten nasz mankament behawioralny skutecznego do tej pory wymyślić, to system penitencjarny, czyli system kar za złe zachowanie. System korporacyjny jest odpowiedzią na ten wynalazek, ponownie uwalniając nas od wszelkiej odpowiedzialności.





Gdy coś zepsujemy odpowiadamy indywidualnie, gdy zepsuje coś korporacja nie wiadomo kto powinien był temu zapobiec – właściciel, czy zarządzający korporacją manager. W praktyce nie odpowiada nikt, ponieważ właścicielem jest milionowe stado akcjonariuszy, a zarząd zmienia się co kilka miesięcy i o niczym nie wie, oprócz tego jest wieloosobowy.

Korporacje to doprawdy doskonały w swojej prostocie system unikania konsekwencji postępowania tych, co aktualnie mają wielkie wpływy i decydują o losach milionów. W korporacji mamy do czynienia z nieistniejącym bytem – traktowanym przez prawo jako osoba i to na nią zrzuca się wszystkie możliwe winy, samemu pozostając czystym i bogatym. Za błędy i zbrodnie winimy markę, tworzymy więc utopijne kampanie no-logo, z kolei sukcesy spijają żywi i niejednokrotnie anonimowi udziałowcy.

Korporacja jest instrumentem niszczenia kapitalizmu, polegającego na wolnej konkurencji w miarę równorzędnych jednostek będących ludźmi. Gdy obok ludzi stawiamy hydrę korporacyjną, wynik tego starcia jest już z góry przesądzony. Utnij głowę hydrze, a wyrośnie jej następna, często gorsza.

Gdy ludzi kupa i Herkules dupa” – a każda korporacja to kupa ludzi, więc nie może skutecznie konkurować z nią pojedynczy kapitalistyczny właściciel – ułomna jednostka.

Dlatego właśnie nasz świat pełen jest obrzydliwości i absurdu. Bo ci co są u władzy i mają najwięcej pieniędzy, czyli największy akcyjny udział właścicielski zarządzają korporacjami, mówiąc managerom co mają robić. Gdy ich plany są wprowadzane w życie bogacze korzystają, gdy plany okazują się katastrofalne – dla przykładu wsadza się do więzienia kilku członków zarządu, a nie tych którzy wydawali rozkazy. To działanie pod publiczkę jest tylko po to, aby uspokoić rozbuchane nastroje społeczeństwa, które przecież widzi że żyjemy w coraz brutalniejszym i gorszym świecie. Wszyscy wiemy, że jest coraz gorzej, ale niewielu z nas wie dlaczego i na tym korzystają korporacjoniści.



Jest to swego rodzaju religia. Pogląd filozoficzny, że człowiek powinien dążyć do przechytrzenia innych w dążeniu do władzy. Natomiast gdy już ją osiągnie, to będzie mógł być znowu dzieckiem, znowu będzie mógł robić co zechce nie ponosząc konsekwencji. Bez rozróżniania dobra i zła nie przejmując się i nie martwiąc się konsekwencjami. Swoboda absolutna, gdyż nawet gdy posuniemy się za daleko, to najwyżej powieszą kilku managerów albo wyciągnie się pieniądze od państwa, grożąc masowymi zwolnieniami podatniko-pracowniko-niewolników.

Żeby zakończyć żywot ludzkości nie potrzeba spisku i wyszukanych nowych rodzajów broni.
Wystarczyło wymyślić korporację, czyli narzędzie nadawania znaczenia dla braku moralności i przyznawania ludziom władzy nie powiązanej z odpowiedzialnością, za użycie tejże władzy. Skutki widzimy wszędzie wokoło, w barbarzyńskim wykorzystywaniu człowieka i niszczeniu przyrody. To dokładnie tak, jakby rozdać przedszkolakom uzi i zamknąć je w pozbawionym światła pomieszczeniu. Gdy damy człowiekowi możliwość niszczenia bez żadnej kontroli, to wcześniej czy później zniszczy on wszystko w swoim zasięgu i zasiądzie sam na kupce popiołów, która była kiedyś ostatnim dającym nam schronienie i powietrze drzewem.



Ciekawe czy królowa Elżbieta podpisując dokument ustanawiający pierwszą w dziejach niebankową korporację -  Kompanię Wschodnio-Indyjską miała świadomość, że podpisuje nieuchronny, odłożony jedynie o czterysta lat w czasie, wyrok śmierci na ludzkość?

Przekraczając granice




Granica to iluzoryczna bariera tego, co w danych warunkach możemy dokonać. Wraz ze zmianą naszych możliwości, granice daje się przestawić, a czasami usunąć z naszej drogi całkowicie.

Wchodząc na górę potykamy się o kamienie. Otwierając się na świat jesteśmy w stanie objąć wzrokiem coraz większy obszar. Nie tyle więc jakość naszego spojrzenia, co jego rozległość – ma znaczenie.

Dlatego tak ważne jest poszerzanie naszych horyzontów marzeń i wyobrażeń. Nasze cele powinny być właśnie jak te horyzonty, osiągając jedne będziemy zawsze widzieć kolejne. Nie ma powodów, żebyśmy ograniczali nasze aspiracje. Rzeczywistość i tak zweryfikuje nasze pragnienia.

Wszystko co jest niezmienne za naszego życia, po pewnych przemianach rzeczywistości może stawać się płynne. Sztywne bariery mogą poruszyć się w najmniej odpowiednim momencie. Mądrość jest więc nie w miotaniu się i ślepym szturmowaniu nieprzeniknionego, lecz w wyczekaniu odpowiedniego momentu do działania. Każda, nawet najbardziej trwała bariera musi zmieniać się w falującym czasie. Jeśli nie ugnie się wtedy pęknie. Nie istnieje taka wytrzymałość, która mogłaby oprzeć się nieuchronności interakcji przeciwstawnych sił. To co płynne i miękkie przetrwa dłużej. To, co mniej elastyczne jest bardziej podatne na zniszczenie.

Nie musimy obawiać się naszych ograniczeń, bo pomimo stałości naszych możliwości, perspektywy które posiadamy, bardzo często lubią się zmieniać. Nie ma więc powodów do obaw i wstydu. Jeśli czegoś bardzo chcemy, jeśli próbujemy na wszelkie sposoby, nasza bariera musi ustąpić. Nie ma bowiem potężniejszej siły we Wszechświecie od rozumnej istoty i jej ukierunkowanej woli.

Jesteśmy pozbawionymi żagla tratwami na wzburzonym morzu. Miotają nami silne zewnętrzne wiatry i całkiem niepoznane wewnętrzne sprzeczności, namiętności. Jednak nie jest to powód, żeby odmawiać sobie prawa do marzeń, gdyż tylko one są w stanie skutecznie zmienić nasze często tragiczne położenia.

Każda wola, każda aspiracja, miłość i namiętność ma na tym świecie miejsce i szanse spełnienia. To jest przyczyna tak wielu tragicznych wydarzeń, jednak niewielu z nas jest w stanie ukuć z tej cechy Wszechświata pozytywnego zakończenia. Gdyby nie było cierpienia nasze życie pozbawione zostałoby sensu, nie mielibyśmy kompasu, wyroczni, wedle której moglibyśmy kształtować nasze przeznaczenia. Błędem naszego świata nie jest powszechność bólu, lecz nasze do niego dążenie.

Każdy z nas ma moc kreowania własnego losu. Nie musimy oglądać się na innych, szukając w ich oczach na nasze działania przyzwolenia. Ważne, by tylko w pełni rozumieć i przyjmować na siebie konsekwencje naszych działań. Tym zasadniczo różni się osoba dorosła od, nie w pełni rozwiniętego, dziecka. 

Każda, nawet największa zbrodnia, musi kiedyś spotkać się z karą. Nie zawsze widzimy ją spadającą na sprawcę w sposób oczywisty, jednak szczere przekonanie o głębokiej sprawiedliwości świata, nie pozwala nam wątpić w sam fakt istnienia takiej kary.

Nieznane są przestrzenie interakcji jakości naszego przeznaczenia. Jednak wszystko co tworzymy w naszym krótkim i mało znaczącym życiu – z czasem, czyli z pewną ilością zdarzeń potomnych, nabierze sensu i głębszego znaczenia.

Nie jesteśmy jako ludzie stworzeni do rzeczy wielkich. Było nam dane zaledwie pięć minut jakości naszego istnienia. Jednak wszystko co tworzymy może poszerzać nasze przyszłe możliwości. W rezultacie celem jest osiągnięcie stanu, w którym człowiek będzie żył w sposób tak pełny i wysycony jakością tworzenia; że wkrótce zadziwi on plan wedle którego był uczyniony. Zmieni się, poszerzy swój umysł, na nowo sam siebie zaplanuje i określi.

Nie jesteśmy skazani na bycie efektem procesu życia. Jesteśmy pierwszym gatunkiem zdolnym do samoorganizacji własnej natury, a nie tylko samoorganizacji pod wpływem otoczenia. Jesteśmy w stanie tego dokonać przy dużym nagromadzeniu wolnej woli. Wola i konsekwencja nabiera tutaj kluczowego znaczenia.

Wszystkie nasze przyszłe możliwości będą uzależnione od tego procesu przemian. Niedługo jego owoce w pełnej krasie objawią się nam i okryją naszą przeszłość patyną. Wielkie przemiany staną się faktem, a nie zaledwie proroczą mrzonką. Wszystkie marzenia stopią się na początku w jedno: jasne, klarowne i niezaburzone. Tak silne marzenie jak instynkt naszego istnienia. Marzeniem tym, będzie wykreowanie własnych założeń dotyczących jakości bytu człowieka. Być samemu dla siebie stwórcą, to cecha dana tylko bogom i wkrótce może być częścią człowieka.



Mamy tylko jedną szansę, potem będziemy już nieruchawi przez nawarstwienia. Jeśli ukształtujemy się niewłaściwie, to będziemy z naszymi marzeniami o sobie niekompatybilni, a przyszłe społeczeństwa które ukształtują się na kanwie tych przemian, będą miały na zawsze nam to za złe, tak jak dzisiaj ofiarujemy w darze błędy bogom. Dlatego jeśli ci ostatni istnieją to dopilnują ściśle, żebyśmy nie roztrwonili naszego czasu przemian.

Zmiany, które nastąpią będą trwałe, dlatego musimy uważać i być wrażliwi w ich trakcie na wszelkie możliwe zagrożenia. Jestem przekonany, że uda nam się tych przewartościowań z sukcesem dokonać, lecz jak będzie w rzeczywistości nie zależy od jednostek, lecz od całej ludzkości.

Takie to jest przekleństwo, szansa i nieuchronność właśnie nadchodzącego, przyszłego pokolenia.

piątek, 6 stycznia 2012

Płynna inteligencja




Pomiędzy potencjałem możliwości, a ich realizacjami, przebiegała zawsze granica strachu przed konsekwencjami – zdroworozsądkowo rozumianej odpowiedzialności. Dlatego idea „róbta co chceta”, w praktycznie całej historii ludzkości jawiła się wielu, jako najgłupsza z możliwych form zachowań, a ci którzy ją głosili byli ścinani i paleni na stosie, jako heretycy – antysystemowi anarchiści.

Przez co zastanawiające jest, że dzisiejsze czasy coraz bardziej stawiają brak porządku i chaos na nobilitującym piedestale. Z kolei wspieranie porządku, czy konserwatyzm stają się synonimami ksenofobii, tępoty umysłowej, zachowawczości i zacofania.

Tym samym jakby automatycznie nakładamy na obecną rozchwianą sytuację, nakładkę wieloznacznie rozumianej konieczności zmian. Kult nowości opanowuje coraz szersze kręgi społeczne, staje się wyznacznikiem wartości, a aspirująca do niej całkowicie na ślepo młodzież, nagradzana jest uznaniem nawet pośród starszego pokolenia. Do tego poszukujące spokoju rzesze starych socjalizmopatów, ludzi prawie znormalizowanych, nie do końca porzuciły myśl o ciągłych zmianach – wiecznie niezrealizowanej rewolucji Lenina.

Niestety nie potrafimy w tym pędzie oddzielić ziaren od plew, więc wiatr zmian rozwiewa wszystko. Nie umiemy wyznaczać sobie celów, rzucając się na wszystko, co najprostsze, najłatwiejsze i najoczywistsze. Na to co osiąga się najmniejszym kosztem, co szybko znajdujemy w zasięgu naszej fizyczności i aktualnych możliwości rozumienia.

Podróżując po Internecie, jesteśmy nieustannie bombardowani informacjami. Tabuny znudzonych codziennością mózgów, zapamiętale przeszukują wszystkie zakamarki rozrywki i prymitywnego emocjonalnego wartościowania. Takie jednostki tylko prześlizgują się pomiędzy ciekawymi dla nich informacjami, byłby to więc powód do sumiennego i wysublimowanego narzekania. Jednak przy tysiącach takich mózgów, setkach tysięcy dusz, skupionych wokół tych samych dzieł i powodów do trwania – zaczynają zachodzić nierejestrowane dotąd na Ziemi, zupełnie unikatowe zjawiska.

Ich konsekwencje, na zawsze odmienią nie tylko jakość naszej egzystencji, lecz co ważniejsze, również metody naszego wartościowania, kryteria tego co uznajemy za - istotne. Wkrótce nasz świat i wszystko co na nim istnieje, stanie się zupełnie odmienny wobec tego, co otaczało nas do tej pory. Niedługo wraz z eksponencjalnym wzrostem możliwości komunikowania, biosfera stanie się pełniejszym miejscem, bogatszym we wrażenia, działania i ekspresje swojego multigatunkowego, biotechno-dualistycznego bytowania. Staniemy się pierwszym pokoleniem nowego wieku – wieku powszechności informacji, która odmieni nie tylko nas, lecz również sposób naszego myślenia. Myślenia zarówno o sobie jak i o naszym miejscu, pośród pozostałych replikatorów danych – towarzyszy kreacji i wymiany informacji.


Proces przemiany przebiega powoli, ale już się rozpoczął. Na naszych oczach widzimy tłumy ludzi przemierzające cyberprzestrzeń. Niezastanawiające się dlaczego to robią, co ich pcha do konkretnego kierunku takiego surfowania i dlaczego akurat w jednym czasie, określone miejsca, są dla tak wielu z nas – dużo ciekawsze od innych.

Zbiorowość naszych umysłów jest doskonałym analizatorem danych, tworzącym dalsze procesy potomne. Widzimy jakąś ciekawą ideę, surowy produkt, który zaistniał i zjadamy go – masowo, popkulturowo konsumujemy. Następnie pożeramy wnioski, wyniki naszego działania – zachwycamy się naszą masową obecnością w danej chwili, tym że wszyscy myślimy tak samo. Nasza jednomyślność potrafi przenosić góry, zawracać rzeki energii, danych i pieniędzy. Cieszymy się widząc jak znacząco, nasza wynegocjowana jednorodność wpływa na bieg spraw. Całkowicie zmienia życie autora i poszerza możliwości realizacji jego marzeń i zamierzeń – tamowana jedynie przez nasze zbiorowe lęki i wątpliwości.

Wzmacniające się wzajemnie zainteresowanie intelektualne, stworzy stan skupienia przypominający płynną inteligencję. Uwagę ludzi przelewającą się pomiędzy skalnymi spękaniami świata idei. Stworzona zbiorowym wysiłkiem wielo-sensoryczna obróbka informacji, będzie wżerać się w materiał idei oraz surowe dane jak kwas. Stworzy z nich różne związki, zkatalizuje reakcje, by następnie po strawieniu konsekwencji chemicznych powstałych wniosków, przepłynąć dalej i zainteresować się kolejnym dawno nie odwiedzanym miejscem; gdzie od jakiegoś czasu rosną pozornie niezauważalne i efemeryczne, a jednocześnie oryginalne i warte skonsumowania zjawiska.



Tłumy mózgów przemierzają ocean informacji, który same generują. Dlatego większość spraw w tych wodach, interesuje większość jego twórców i odbiorców. Surowe dane agregujemy w teorie. Wyciągamy statystyczne wnioski ze zjawisk. Następnie wytłaczamy na uzyskanej w ten sposób matrycy, piętno swoich uprzedzeń, marzeń, błędnego rozumienia pojęć i wątpliwości.

Obrobione informacje przetwarzamy w emocje. Popkulturowy ich odbiór definiuje rodzaj zbiorowej interakcji z otoczeniem. Już nie potrzebujemy sportu, teraz na co dzień ciągle jesteśmy w rozentuzjazmowanym tłumie, krzyczącym te same hasła i powtarzającym wszystkim znane i uznane frazesy.

Informacje jakie powstają dzięki istnieniu milionów odbiorców takich samych idei i zdarzeń, stają się wyznacznikiem zbiorowej moralności. Ponieważ każdy z nas może komentować i przedstawiać wobec rzeczywistości swoje opinie i zamierzenia, to nieustannie uzyskujemy informacyjne odbicie. Otrzymujemy dodatnie sprzężenia zwrotne, krytykę czasu rzeczywistego, widzimy naszą reakcję na unikatowość zdarzeń, zjawisk i pragnień.

Te wyjątkowe i znacznie ciekawsze z nich ekstrapolują zainteresowanie. Popularność taka rośnie eksponencjalnie, wykładniczo i szybko ogarnia najdalsze krańce chmury patrzących oczu, ograniczonej jedynie horyzontem rozumienia, przestrzenią podobnie rozumianych pojęć.

Na naszych oczach tworzy się globalna kultura. Jednak nie jest ona pojedynczą zunifikowaną strukturą, cechuje ją różnorodność form wyrażania. Nie jest ona wynikową papką, łączącą jedynie, bogactwo naszych regionalnych schematów zachowań i unikatowość odbierania świata przez pryzmat różnych kultur. Zamiast konformizacji i pauperyzacji myślenia, mamy wzajemnie przenikające się trendy. Zamiast upadku obyczajów, mamy eksplozję kreatywności i świt całkowicie nowych, wyższych, głębszych i szerszych idei.

Fora dyskusji tematycznych scalają ludzi z całego świata, każde forum odmiennych z nas. Wszyscy ci ludzie – cały świat, spotyka się w sieci równolegle, dzieląc podobne zainteresowania. Niedługo będą dzielić te same pragnienia, a kiedy zaczną posiadać globalnie rozumiane marzenia – świat zdywersyfikuje się wielopoziomowo, na wiele planetarnych kultur jednocześnie. Każda będzie dzieliła to samo medium przekazu, lecz ich ścieżki wyrażania będą rozłączne i będą mogły rozchodzić się w różne strony, komplikując nasze interakcje, aż do kresu możliwości przyszłego informacyjnego świata.

Jest tutaj miejsce na fizyczną i behawioralną tolerancję strasznie różnych, żyjących obok siebie ludzi, których dopiero wirtualnego światy – przyciągają, odpychają, stresują, emocjonują i akceptują.

Jest tu miejsce na moralność i zło, na nietzscheańskiego nowego człowieka, który ma inną niż dzisiejsza, zbiorową moralność, którego celem jest rozrywka mózgu. U którego wirtualne więzi i zależności, są kluczowe, a co fizyczne staje się coraz bardziej obce, pośrednie i całkowicie atrofijne w sensie swojego znaczenia.

Tysiące czujników wypełni nasz fizyczny, zewnętrzny świat. Wirtualia zintegruja się z naszymi krokami po lokalnym chodniku, rozmową z przyjaciółmi i odbiorem współrozumianych, nie stworzonych, a wyobrażonych konsekwencji istnienia. Komputery będą projektowały wyniki wyszukiwania, ludzie będą tworzyli analizy na dowolnych powierzchniach, a trójwymiarowe interfejsy, będą umożliwiały przeżywanie zdarzeń poza ich normalną przestrzenią fizyczną.

Rzeczywistość rozszerzona stanie się częścią nas samych, pozwalając nam na dużo więcej niż fizyczność. Czyniąc nas współobecnymi z pozostałymi przedstawicielami naszej przestrzeni kulturowej, staniemy się współplemieńcami globalnej wioski. Nieznane światy ogarną nasze fizyczne ograniczenia, a mądrość przestanie być indywidualna i wreszcie po tysiącach lat przerwy, ponownie zacznie być powszechna, wspólna, rozedrgana, zbiorowa, darmowa i przez to – całkowicie amoralna, bezideowa.

Sieć - coś mistycznego




Pięcioletnie dziecko wychowywane w rodzinie bez telewizora, ale z dużą ilością komputerów, po raz pierwszy zobaczyło ten wynalazek podczas wizyty u znajomych. Zainteresowane jego dziwnym wyglądem obejrzało go ze wszystkich stron, zaglądając nawet za niego, by w końcu zwrócić się z pytaniem „gdzie jest myszka?”.

Mały, ledwo mówiący szkrab odkrył IPada. Potrafił rysować na nim i posługiwać się aplikacjami – wszystko za pomocą ruchów paluszków po ekranie. Pewnego razu zobaczył wydruk obrazka położony na oparciu fotela. Wziął go w rączki i wykonał na nim ruch wykorzystywany na IPadzie do powiększania. Kiedy po kilku próbach nic się z kartką nie działo. Zdziwiony maluch spojrzał na ojca i pokazując kartkę powiedział „zepsute”.

Ośmioletni chłopiec, kiedy dowiedział się, że jego rodzice żyli w czasach w których nie było komputerów, postawił kluczowe arcyważne pytanie: „To jak korzystaliście wtedy z Internetu?

Pokolenia wychowywane w świecie cyfryzacji i interakcji z otoczeniem, nie wyobrażają sobie świata bez niej, tak samo jak nieodporni na dzicz i brak bieżącej wody są przedstawiciele odchodzącego do przeszłości świata – telewizyjnej bierności i cywilizacyjnej wygody.

W porównaniu z aktywnymi przedstawicielami młodego pokolenia, ludzie przyzwyczajeni do telewizora są miałcy, pozbawieni zainteresowań i powolni. Nie mamy argumentów mogących przeciwstawić się prężności i wolności słowa prowadzącej do lepszego obiegu informacji, jaka jest udziałem Kultury Roju.

Jedyną barierą jest liczebność.


W każdym liczącym się kraju na świecie, za wyjątkiem Indii, społeczeństwa się starzeją. Dlatego młodzi nie mają przewagi liczebnej, koniecznej do szybkiego przeprowadzenia społecznych przezmian. Jednak ich to na dłuższą metę nie powstrzyma, gdyż z upływem czasu coraz więcej roczników dostrzega potrzebę globalnego przewartościowania, zmiany zestawu celów. Społeczeństwo chmury jest bowiem globalne i nie ma pomiędzy nimi barier narodowościowych. Jest za to pośród nich wiele elementów wspólnych, takich jak podejście do wartości intelektualnej oraz neutralność medium w stosunku do przepływającej treści.

Nikt nie wie jeszcze, kiedy dojdzie do pierwszej globalnej rewolucji. Jednak objawy zmiany sposobu myślenia są już obecne na świecie. Będzie to pierwsza rewolucja wirtualna, zupełnie nie tykająca fizycznej infrastruktury i nie wymuszająca na władzy blokowania placów, stawiania zapór dla tłumów i strzelania gazem łzawiącym do mas. Fizyczna potęga, którą obecnie dysponuje niejeden rząd, w konfrontacji z rojem jest całkowicie bezużyteczna. Nie będzie nawet do kogo strzelać, a niewinne ofiary będą dla społeczeństwa chmury bez znaczenia, staną się co najwyżej sztandarem i ponagleniem do intensyfikacji zmian.



Nikt nie będzie obecnym decydentom władzy zabierał. Kultura roju nie jest w sposób bezpośredni agresywna. Jest ona uzależniona od sprawnego funkcjonowania obecnej infrastruktury, dlatego nigdy nie dojdzie do krwawo tłumionych protestów, wystarczy że młodzi skopiują i opublikują całą obłudę poprzednich pokoleń. Przejmą w ten sposób kontrolę nad danymi potrzebnymi do funkcjonowania cywilizacji i zaczną rozwijać ją po swojemu, bez oglądania się na umierający poprzedzający ich świat.

Młodzi kategoryzują Internet jako coś mistycznego, jako podstawę ich fizycznego bytu i na jego terenie są falą, której nie można powstrzymać i kontrolować. Przyczyna braku kontroli wynika z faktu, że tylko niekontrolowane masy będą odbierały dobrowolnie, narzucane im treści. Obecna władza może więc albo ludźmi manipulować poprzez podawane im na portalach fałszywych danych, bądź filtrować je. Obu rzeczy zrealizować nie sposób.

Ponadto okres imperialnego wpływu na masy, także dobiega końca. Bierny odbiór wielu portali z jakimi mieliśmy do czynienia dotychczas, bierze się z nasycenia Internetu przedstawicielami starszego pokolenia. Portal informacyjny traktowany jest jak telewizja, a dodawanie do niego blogów tylko opóźnia wymieranie tego przestarzałego medium przekazu treści. Dzisiaj młodzież już nie czyta wiadomości, którymi chce nas zainteresować medialny rząd.



Cyfrowe ludziki wchodzą na portale poczytać blogi i obejrzeć sobie nieco zabijającej nudę ciekawych filmów i zdjęć, które i tak muszą być kopiowane przez portal ze stron, na których można zainteresować świat swoim dziwactwem, a więc źródłem całego przekazu powoli staje się rój.

Wkrótce, gdy w tym wszystkim społeczeństwo chmury się połapie, władza pośredników przekazu stanie się iluzoryczna. Kontrola fizyczna także nie będzie możliwa, bo zamykać i bić można jednostki, a nie całe grupy – realizujące wcześniej czy później ustalone w najdrobniejszych szczegółach agendy.

Przykładem takiej bezsilności jest ostatni atak na Anonimowych FBI, czyli grupę hakerów która jako pierwsza starała się być zbrojnym ramieniem Kultury Roju. Atakowała między innymi instytucje ograniczające swobodę wymiany treści, czyli swobodnego kopiowania własności intelektualnej.

FBI może zamknąć tę czy inną osobę, ale nie może zlikwidować panplanetarnej idei ruchu, która swobodnie może rozprzestrzeniać się po Internecie. Piractwo popiera 80% z nas i w 99% rój.

Anonimowych bardziej od fizycznych szykan, zabolała blokada relacji z udanej akcji na Youtube. Jednak w epoce taniejących dysków twardych i poszerzania jakości łącz – wszędzie po takich działaniach pojawiają się „mirrory”, „lustra”, czyli alternatywne kopie filmu. Popularność cloud computing nie pozwala już na fizyczne zlokalizowanie takich ściganych danych, bo każda część przekazu znajduje się na innym nieco serwerze, w innym klastrze danych i pozostaje tam krótki czas.



Przyszłość nie należy więc do ludzi władzy, lecz do tych którzy jako pierwsi wykradną bogom ogień, czyli pozwolą Kulturze Roju na samozarządzanie się poprzez uwolnienie do Internetu monopolizowanych obecnie przez biurokratów krytycznych danych.

Gdyby ta digitalizacja była realizowana niekompletnie, z oporami, wtedy społeczeństwo chmury zrealizuje alternatywny plan. Serwisy społecznościowe są najlepszą formą sieciowego dowodu osobistego i najdokładniejszym opisem naszej wirtualnej osobowości w sieci. Niedługo więc wymiana przysług, zwana potocznie obrotem gospodarczym, będzie mogła odbywać się na podstawie zaufania do wystarczająco dokładnie opisywanych kontrahentów. Płacenie urzędnikom i wymiarowi sprawiedliwości za wtrącanie się w te relacje, zacznie Kulturze Roju, powoli przeszkadzać. Potraktuje więc te instytucje jak spamerów. Wystarczy systematyczne monity i ponaglenia urzędnicze ignorować.

Przemiany naszego świata to nic strasznego. Są nieuchronne, tak samo jak nieuchronnie różnią się z powodu technologii światopoglądy nasze i naszych dzieci.

Wszystko z powodu powołania do życia organizmu sieciowego, którego nazwa – Internet jest za długa, przestarzała i niezrozumiała dla młodych. Oni już postrzegają przestrzeń wirtualną jako, niezniszczalny, wszechobecny byt, duch unoszący się w świecie fizycznym, jako coś mistycznego zwanego Siecią.