Nadchodzi czas
przewartościowania społecznego. Na miejscu obecnych polityków, po
kolejnych wyborach wolałbym być w opozycji. Nie ma bowiem gorszego
grzechu niż być u władzy, kiedy przez kraj przetacza się tsunami
rewolucji.
Ta rewolucja będzie inna.
Ta rewolucja będzie systemowa, bezkrwawa i dziwna. Aby zrozumieć
zachowania tego nowego rodzaju rewolucji, trzeba odróżnić dwa
podstawowe metody działań zbiorowości. Działania oddolne
niezorganizowane są cechą tłumu, natomiast samoorganizujące się
społeczności należy określić mianem – roju.
Tłum
Tłum to zbiorowisko
ludzi. Ślepe, tępe, prymitywne – skupione na osobnikach
przylegających. Gdy trzeba przeciskać się przez otoczenie
łokciami, w ludziach do głosu dochodzą podstawowe instynkty. Będąc
w tłumie odbieramy wspólnie tylko wyrażane emocje, lecz nie możemy
odbierać wspólnie myśli.
To dlatego inteligencja
tłumu jest równa poziomowi inteligencji najgłupszego
przedstawiciela, podzielonego przez liczbę uczestników
zgromadzenia.
Tłum to emocjonalna
szarańcza, stado lemingów, którymi manipulować można w naprawdę
łatwy i straszny sposób. Większość krwawych dyktatorów nie była
przecież zbyt lotna – lecz umieli w tłumie wywoływać pożądane
przez siebie emocje.
Stado łatwo jest
skierować także przeciw sobie, aby tratowało i niszczyło samo
siebie. Psychologią dużych tłumów rządzą podstawowe emocje –
strach, gniew, nienawiść i uwielbienie. Tłum nigdy nie potrafił
słuchać, bo niczego nie rozumie. Będąc w tłumie, człowiek staje
się częścią emocjonalnego ogółu. Czuje – widząc jedynie
wyrazy twarzy otaczających go ludzi – i nie myśli. Ludzie doznają
narkotycznej ekstazy w naprawdę wielkim tłumie, odurzają się
bliskością innych obcych, bezwładnością ruchów i własną
niemocą. Bycie częścią grupy daje ogromne poczucie
bezpieczeństwa.
Ogólny gwar nie pozwala
na komunikację. Tylko na podstawie mimiki sąsiadów, można starać
się zgadywać co się dzieje wokół. Czerpiąc wzorzec emocjonalny
od reszty, prawie każdemu udzielają się instynkty, głównie
ślepego parcia w kierunku w którym pchają się inni.
Brak komunikacji to także
anonimowość. Można bezkarnie niszczyć i palić, bo nikt nas nie
złapie za rękę. Poczucie bezkarności uwalnia i człowiek poddaje
się od dawna tłumionym skłonnościom, od agresji, czy seksualnej
napaści po destrukcję.
Ważne jest również
popisywanie się przed innymi. Kto najmocniej uderzy, najbardziej
zdewastuje, rzuci najdalej, czy najcelniej – może liczyć na
szczere i emocjonalne uznanie ogółu. Taka presja otoczenia potrafi
uzależniać ambitnych, młodych zdolnych. Jednostki nadaktywne w
tłumie, substancji psychoaktywnych nie potrzebują, bo i tak są w
zbiorowym amoku.
Rój
Rój to coś czego do tej
pory natura nie znała. Dlatego nikt nie jest w stanie uwierzyć w
jego istnienie i właściwości. Rój często przyrównuje się do
chmary ptaków czy szarańczy, jednak jest to krzywdzące i
nieadekwatne. Jeszcze nie było tłumu zgromadzonego na ogromnym
placu, którego każdy przedstawiciel posiadałby podłączonego do
serwisu społecznościowego w Internecie smartphona. Kiedy stanie się
to po raz pierwszy, wtedy ludzkość wejdzie w zupełnie nową erę.
Zwykłe telefony nie
wystarczą. Zwykły telefon to już postęp, bo pozwala komunikować
się uczestnikom, lecz tylko z jedną osobą. Smartphone pozwala na
zbiorową łączność z wszystkimi, z Internetem.
Możliwość scalenie się
tłumu na Twitterze, czy Facebooku, pozwala na komentowanie,
segregowanie, agregowanie i ocenianie bieżących wydarzeń na forum
internetowym. Dzięki temu Rój wie nie tylko to, co myślą ludzie
stojący obok. Wie również co myślą ludzie po drugiej stronie
placu. Wie jak myśli większość. Wie jakie idee pojawiają się
wśród stojących. Wie po co się tu zebrano, w jakim wszyscy są
stanie fizycznym, czy są spragnieni, czy zmęczeni, czy głodni. Rój
po prostu wie.
Rój, bo już nie ślepy
tłum, może podejmować słuszne zbiorowe decyzje. Organizacja
propozycji jest na zasadzie wydarzeń na Facebooku. Po zapisaniu się
większości do określonego kierunku ruchu następuje
przewartościowanie i każdy wie co ma robić.
Zarządzanie odbywa się w
sposób sieciocentryczny. Odpowiednia i najlepsza do danego zadania
osoba jest automatycznie delegowana do zajęcia się problemem.
Rój potrafi dostarczyć
każdemu istotnej informacji, którą widzi zaledwie jeden uczestnik.
O tym co widać raportuje każdy i każdy jednocześnie weryfikuje i
ocenia co widzi reszta. Rój dzięki narzędziom internetowym staje
się potężną bronią. Organizmem składającym się z tysięcy,
rąk, nóg i mózgów, który po raz pierwszy w dziejach – wie
czego chce.
Takie potworne siły do
tej pory pozwalała wyzwolić jedynie karna i dobrze wyszkolona
armia, mająca zaufanie do swojego dowódcy. W roju dowodzą wszyscy,
bo wszyscy współuczestniczą w podejmowaniu decyzji, a więc
posłuch jest absolutny. Nie ma miejsca na wątpliwości, a naturalną
skłonność ludzka do poświęcania się dla dobra ogółu powoduje,
że roju nie można zastraszyć czy pokonać zastraszając,
korumpując, czy zabijając kilku jego uczestników.
Rój można zniszczyć
jedynie rozłączając komunikację z Internetem. Coś takiego w
krajach cywilizowanych jednak nie nastąpi, gdyż rój zamieniony w
tłum, do tego zezłoszczony blokadą Internetu, od razu przeradza
się w ślepą machinę zniszczenia ostatecznego.
Jaśminowe rewolucje -
kraje arabskie
Pomimo tego, że
rozpoczęte na Facebooku – jaśminowe rewolucje nie są rojem. Od
czasu blokady Internetu są to jedynie klasyczne protesty i walki
partyzanckie. Chociaż w Libii ruch oporu używa nawet czołgów.
Rewolucje w krajach
islamskich są wspomagane z zewnątrz i finansowane przez kraje
zachodu, gdyż wiedzą oni dobrze, że tam gdzie nastanie demokracja,
tam będzie można legalnie kontrolować ludność nadzorując
zaledwie jej centralny system bankowy.
Kraje arabskie walczą
niestety o demokrację. Ogłupione prozachodnią propagandą walczą
o coś co szczęścia nie daje. Społeczeństwa te stoją więc niżej
w rozwoju pojęciowym niż europejskie, które są już dobrze tego
świadome. Arabowie uzyskają w wyniku swej walki biedę i masę
problemów. Tym co daje dobrobyt jest po prostu kapitalizm.
Niedowiarkom powyższej
tezy proponuję spojrzeć na Chiny. Komunistyczny ustrój
przekształcił się w kapitalistyczny, lecz pozostawił władzę
partii, cenzurę prewencyjną i systemowy autorytaryzm. Pomimo tego
Chiny rozwijają się w najlepsze, a obywatele cieszą się z
rozwoju. Średnie PKB Chin wzrasta o kilkanaście procent rocznie, a
poziom życia przeciętnego obywatela osiągnął już status Polski.
Dlatego plotki o obozach pracy są grubo przesadzone – pomimo
systemu niedemokratycznego.
Arabowie walcząc z
despotycznymi strukturami władzy, chcąc uzyskać demokrację, muszą
liczyć się z silnym oporem. Aby zwyciężyć z autorytaryzmem,
który posiada cały wachlarz środków nacisku, nie wystarczy zebrać
się na placu, trzeba przemocą opanować najważniejsze budynki,
przekonać do siebie armię i obsadzić urzędy.
Dlatego w krajach
arabskich do tłumów strzela się z karabinów maszynowych. Widać
czołgi na ulicach. Odłącza się media, wodociągi i Internet. Po
odcięciu tego ostatniego nie można już liczyć na pobłażanie
mas, gdyż nie mogą one ukształtować się w rój. Ślepe tłumy
niszczą, profanują i mordują. Dlatego rewolucja staje się
klasyczną, a więc kończy się rozlewem krwi.
Nie ma możliwości żeby
jaśminowe rewolucje doprowadziły do zaistnienia struktur Roju. Do
tego potrzebne jest zirytowanie strukturami demokratycznymi. Dopiero
wtedy przy niedziałającym systemie, ludzie zaczynają poszukiwać
nowych rozwiązań.
W krajach demokratycznych
jest inaczej. Władza nie może odciąć Internetu. Nie może
rozkazać policji strzelać do demonstrantów, gdyż policja takiego
rozkazu po prostu nie wykona. Tutaj więc także i po drugiej stronie
bunt odbywał się będzie w cywilizowany sposób.
Takie ruchy społeczne nie
doprowadzą do niszczenia witryn sklepowych, rabunków i ustawiania
barykad na ulicach. Młodzi ludzie tego nie chcą, gdyż wtedy
odłączono by Internet. Wtedy Rój z najinteligentniejszego tworu na
Ziemi, posiadającego mądrość zbiorową swoich członków, stałby
się ponownie ślepym tłumem.
Rój narodził się w
Hiszpanii
W Hiszpanii na
placu Puerta del Sol zorganizował się pierwszy w dziejach realny rój,
gdyż do tej pory takie roje można było spotkać tylko w świecie
wirtualnym – w Internecie. Od 15 maja, czyli od czasu tygodnia
przed lokalnymi wyborami (które zresztą aktualna władza przegrała
z kretesem), zjednoczeni w proteście przeciw demokratycznemu
systemowi, organizowali się ludzie.
Współprotestujący
niechętnie podają dziennikarzom swoje imiona i nazwiska, aby w
ruchu który „musi zachować w pełni horyzontalną
strukturę" nie
tworzyć wrażenia, że istnieje hierarchia i ktoś jest nieco
ważniejszy.
W imieniu ogółu wypowiadają się ochotnicy. Ich
wypowiedzi kontrolowane są przez ogół. Powstanie zgromadzenia było
totalnym zaskoczeniem dla hiszpańskich polityków, związków
zawodowych i innych instytucji. Co świadczy o ich oderwaniu od
tętniącej życiem społecznej rzeczywistości. Skoro nie mają już
one realnych propozycji dla społeczeństwa, organizuje się ono i
tworzy struktury nowe.
Cały ruch powstał jako grupa na Facebooku. To tam
podjęto decyzję o przyjściu na Puerta del Sol. Uczestnicy z
początku nieliczni uważali to za happening przedwyborczy, gdyż
byli rozczarowani całą klasą polityczną, która doprowadziła do
powstania rzeszy 5 mln bezrobotnych. Jednak z racji sprzyjającego
klimatu do młodzieży zaczęło przychodzić coraz więcej ludzi.
Wszystko zaczęto koordynować, tłum stawał się rojem za
pośrednictwem Facebookowych „wydarzeń” w Internecie. Na plac
cały czas skierowana jest kamera. Można więc śledzić wydarzenia
na żywo. Do tego zdarzenia w terenie stają się z każdym
dniem coraz bardziej monumentalne i zorganizowane.
Wolontariusze
przynoszą i ustawiają namioty. Każdy pomaga jak może. Miejscowi
jedzą w domach, aby nie zabierać żywności przyjezdnym. Wszystko
doskonale funkcjonuje dzięki darowiznom żywności, paliwa, sprzętu
elektronicznego i komputerów.
Ustawiono
urny, do których wrzuca się pomysły na wyjście kraju z
ekonomicznego kryzysu. Są to pomysły czasem absurdalne, czasem
dobrze przemyślane i opisane. Wszystkie są na tyle nieortodoksyjne,
że muszą być realizowane poza bojącymi się zmian politykami.
Ochotnicy czytają i segregują propozycje. To samo dzieje się na
forach dyskusyjnych w Internecie. Rój zaczyna zbiorowo oceniać i
wyłaniać najlepsze. Guzik „lubię to”
zaczyna nabierać znaczenia politycznego powoli stając się realną
kartką do głosowania.
Oprócz tego dla każdego jest miejsce i możliwość na
wypowiedzenie się. Osoba z tłumu może wziąć megafon i przemówić
do reszty. Powstają tak radykalne pomysły jak obalenie dyktatu
systemu bankowego, który doprowadził do kryzysu, poprzez wycofanie
z systemu finansowego na jeden dzień wszystkich oszczędności.
Ciągła dyskusja i wymiana myśli generuje nowe prądy
intelektualne, pobudza i dodaje energii.
Działania rozszerzyły się na kilkanaście innych
miast, jednak Puerta del Sol pozostaje dla nich mózgiem i wzorem.
Zainteresowanie mediów sprawia, że sami uczestnicy ruchu nie chcą
zawieść pokładanych w nich nadziei. Wiedzą, że na to co oni
robią, patrzy teraz cały kraj.
- Sądzę, że
możemy tu siedzieć jeszcze w czerwcu, ale prędzej czy później
część z nas na pewno będzie chciała przejść do dalszych
działań - mówi Matias Rodriguez, 21. letni student.
Tomalaplaza.net
to strona na której wolontariusze ruchu umieszczają porady oraz
informacje dotyczące postępów i zakresu poszerzania się protestów
o nowe miejsca. Powstała specjalna grupa koordynująca inne
strefy działań oraz tworząca nowe. Komunikują się oni z Hiszpanami
poza granicami kraju. Pomimo tego, że problemy stwarza bariera
językowa, doszło także do podobnych nieśmiałych zgromadzeń
w Niemczech i Francji. Problem kryzysu ekonomicznego z którym nie
radzi sobie współczesna demokracja łączy całą Europę.
„Tomalaplaza” - oznacza
bowiem „zdobądźcie plac”.
-Domagamy się
zmian, jakich potrzeba w wielu europejskich państwach - rozprawienia
się z korupcją i pociągnięcia polityków do odpowiedzialności.
Granice nie powstrzymają tego ruchu - mówi Diego.
- Islandczycy
pokazali nam, jak zapobiec wykpieniu się banków i polityków od
odpowiedzialności za niszczenie społeczeństwa – mówi Pablo
Prieto
Islandia to zaledwie 350 tysięczna społeczność,
którą rodzime banki zadłużyły na 65 miliardów dolarów. Suma
taka miała pogrążyć w nędzy tę do tej pory świetnie
prosperującą wyspę, jednak ludność (co ukrywają media)
postanowiła nie spłacać nie swoich długów – ponieważ za
problemy odpowiadały kombinujące inwestycyjne banki.
„Islandia jest
naszym bratnim krajem” - między innymi taki transparent można
zobaczyć na madryckim placu.
Cała klasa polityczna
jest na celowniku przemian. „Nie spodziewaliśmy się, że
tak niewiele zdziałają, ale teraz stało się dla nas jasne, że
ci, którzy powinni byli znaleźć rozwiązania problemów, sami są
ich częścią.”
- Nasi politycy
kompletnie nie liczą się z potrzebami ludzi, których powinni
reprezentować - mówi Juan Sanchez, kolejny rzecznik protestujących
z Sol.
Hiszpańska klasa
polityczna nie wie jak poradzić sobie z tym nowym zjawiskiem. Jej
oderwanie najlepiej widać po znamiennym milczeniu i braku reakcji na
wydarzenia.
Przed
wyborami Jose Luis Rodriguez Zapatero, dotychczasowy premier,
próbował solidaryzować się z demonstrantami, mówiąc iż „gdyby
miał 25 lat to sam protestowałby na Sol”. Jednak jego
nieudolna chęć wywalczenia sobie poparcia, spotkała się z lawiną
obelżywych komentarzy w Internecie. Rój posiada wiedzę wszystkich
swoich członków i nie łatwo go zmylić – tym właśnie różni
się od tłumu.
- Od 30 lat nawołuję
do zmiany prawa wyborczego w Hiszpanii, ale aż do dzisiaj miałem
wrażenie, że mój głos był głosem wołającego na pustyni - mówi
Jesus Alvarez, 49-letni bibliotekarz. Każdego wieczoru, po wyjściu
z pracy o godzinie 19.00, Alvarez jedzie na Sol, by pomagać w
budowie prowizorycznej biblioteki w miasteczku demonstrantów.
Hiszpański
Rój jeszcze nie ukonstytuował się w pełni. Nie wie jak skutecznie
działać, bo wszystko robi po raz pierwszy. Jednak jest on w swojej
zbiorowości na tyle inteligentny, aby nie przyszywać się do żadnej
z głównych partii.
- Nie jesteśmy
przeciwnikami obecnego systemu, ale musi on działać o wiele lepiej
- mówi Pablo Prieto. - Demokracja nie może polegać na tym, że co
cztery lata powierzamy rządy jednej z dwóch wielkich partii, a
potem popadamy w bezczynność.
To, że
demokracja kończy się urzędniczą bipolaryzacją zostało już
dawno matematycznie udowodnione. Z kolei upodabniające się do
siebie bieguny, w tak zwanych dojrzałych demokracjach, nie mają z
wolnym wyborem narodu niczego wspólnego. Pośrednikami pomiędzy
zmieniającymi się co wybory przedstawicielami zwalczających się
partii są kadencyjni urzędnicy służby cywilnej. W rezultacie po
pewnym czasie wszyscy poznają się dobrze konformizując się
wzajemnie, gdyż eliminacja elementów skrajnych pozwala uniknąć
wprowadzenia trzeciego konkurenta. Układ dąży do homeostazy, bo
swój wróg to dobry wróg i nie potrzeba nam obcego wroga. Wybiera
się repodemokratów (USA), liberokonserwatystów (UK), czy inne
popisy. Każda z tych decyzji jest równie dobra, bądź równie
zła. Jest to tak oczywiste, że paradoks tego systemu powoli
zaczynają zauważać nawet wyborcy, czyli pozostali "głupi wszyscy".
Przyszłość rewolucji
Rewolucje roju jeszcze nie
nastąpiły. Organizacje struktur roju jednak już się tworzą.
Kiedy rewolucja nowego rodzaju wydarzy się w jednym kraju, jej idea
rozejdzie się po świecie za pośrednictwem nie możliwego do
opanowania strumienia danych – mówiących co, jak i gdzie należy robić.
Facebook poszerza bazę
użytkowników. Już posiada ich 800 milionów, a intensywnie rozwija
się w Meksyku, Brazylii, Indonezji, a także w największej
demokracji świata – w Indiach.
Rewolucji roju nikt nie
wspomaga. Są one największą zmorą inteligentnych włodarzy tego
świata. Głupim bowiem prawdziwa władza nigdy się nie przydarza.
To dlatego ostatnimi czasy
zaostrzana jest na całym świecie kontrola Internetu. Będzie to
temat przewodni kolejnego szczytu G-8 – Francja chce dyskutować
cenzurę prewencyjną. Natomiast Stany Zjednoczone już uchwaliły w
komisji senackiej specjalne prawo zabraniające udostępniać,
komentować, linkować, czy reklamować się na stronach
publikujących zakazane treści. Jednym słowem państwo Orwella w
pełni. Jednak pod wpływem użytkowników Mozilla wprowadza filtry i
automatyczne przekierowania czyniąc z systemu DNS, przestarzały
system kontroli nazw szalonego bibliotekarza.
Nie ma powodu by
powątpiewać w determinację ludzi władzy. Będą oni się starali
ograniczać naszą wolność wszelkimi możliwymi sposobami, które
przy tym powszechnie nie skojarzą się z autorytaryzmem. Ten ostatni
termin wyzwala bowiem w ludziach przemoc fizyczną, a tego żadna ze
stron konfliktu świata cywilizowanego nie potrzebuje.
Dlatego linią nowego
frontu pozostaną wirtualne zmagania o własność intelektualną,
wolność słowa i możliwość samoorganizacji w Internecie. Jeśli
Rój przełamie te nowe bariery przeciskając się przez szczeliny
elektronicznych zapór, wtedy świat realny będzie musiał ugiąć
się pod jego niepohamowanym naciskiem, niepojętą inteligencją i
kreatywnością, która jeszcze jest poza jego możliwościami
postrzegania.
Źródło: Raphael
Minder – New York Times