niedziela, 26 lutego 2012

Markiza Chatelet - autorka przemiany

Dla humanisty, żyjącego pośród najnowszych wynalazków trzeciego tysiąclecia najważniejsze, kluczowe i najbardziej wpływające na codzienne życie są tylko dwa odkrycia pojęciowe – przemiany energetyczne oraz względność czasu.

Co do tego ostatniego, to dobrze wiemy kto był za niego odpowiedzialny – jedyny i niepowtarzalny, gwiazda popkultury, symbol naukowca i nauki pośród maluczkich – Albert Einstein.

Z kolei pierwsze z odkryć, czyli zmiana paradygmatu myślenia ze średniowiecznego intuicjonizmu, na współczesny i naukowy – umożliwiła nam kobieta.


Émilie du Châtelet markiza Chatelet, umożliwiła rozpowszechnienie się idei, która stała się podwaliną rewolucji przemysłowej, myślenia inżynierskiego oraz wszelkich przemian naukowych, jakie zapewniły nam dzisiejszy powszechny, jeszcze kilkaset lat temu niewyobrażalny, dobrobyt.

To jej zawdzięczamy wszystkie nasze sukcesy, gdyż śmiem twierdzić, że to jej właśnie zawdzięczamy największy sekret nauki – sekret inwencji.

Zaczęło się klasycznie od sporu pomiędzy mężczyznami – matematykiem Leibnizem, a fizykiem Newtonem. Leibniz i Newton konkurowali na wielu polach, niezależnie od siebie odkryli różniczki i całki. Jednak co dla tej opowieści kluczowe, mieli skrajnie różne spojrzenie na podstawy przemian energetycznych, podstawy tego co dzisiaj określane jest mianem – fizyki.


Newton intuicyjnie twierdził, że jeśli obiekt poruszać się będzie dwa razy szybciej, to będzie on miał dwa razy większą energię, z kolei Leibniz – człowiek opętany królową nauk (to on wynalazł pierwszy rachunek różniczkowy i całkowy), nie miał takich zdroworozsądkowych uprzedzeń. Twierdził, że energia obiektu, a więc możliwość wykonania przez niego pracy, moc przebijania się przez przeszkodę – rośnie czterokrotnie, jeśli podwoimy jego prędkość.

Problem w tym, że spór ten był w tamtych czasach akademicki, bez znaczenia praktycznego. Ponadto, pozycja w hierarchii naukowej Newtona była znacznie wyższa niż Leibniza. Dlatego paradygmat guru intuicji obowiązywał, a spierający się z nim Leibniz był ignorowany i lekceważony.

W tym miejscu naszej opowieści pojawia się markiza Chatelet. Będąc bowiem kobietą i nie posiadając tak naturalnie u mężczyzn wyrobionego uwielbienia dla hierarchii dziobania, nie miała uprzedzeń co do walki o prawdę, potrafiła też myśleć jak naukowiec – wyciągać wnioski na podstawie empirystycznego doświadczenia.

Napisała o tym sporze książkę, która odbiła się szerokim echem w świecie naukowym, gdyż opisała w niej bardzo prosty i obrazowy eksperyment – przeprowadzony już praktycznie oczywiście przez kolejnego mężczyznę.

Zrzucał on po prostu ołowiane kulki na glinę. Po zrzuceniu jej zmierzył głębokość krateru, następnie zrzucił ją z dwa razy większą prędkością i okazało się, że wgniecenie było czterokrotnie głębsze.

Ten wynik przeczył zdroworozsądkowemu pojęciu o świecie, przeczył opinii wysoko postawionej hierarchii uczonych z Newtonem włącznie, a był tak prosty do zrozumienia i powtórzenia, że nikt nie mógł mieć co do konsekwencji tego odkrycia żadnych wątpliwości.

Problem polegał więc na męskim zwyczaju niepodważania tego, co zostało już raz ustalone oraz potwierdzone – przez tak zwane autorytety. Tylko kobieta mogła z tym coś zrobić, facetom zabrakłoby po prostu odwagi. Co więcej, rewolucyjne poglądy propagowane w ówczesnych czasach przez kobietę, której żaden mądry i uczony facet nie potrafił udowodnić, że się myli – były ogromnie ciekawe i po prostu musiały być prawdziwe. Gdyby nie były to od razu zniszczono by tę kobietę siłą autorytetu męskich argumentów.

Gdyby świat dzięki odważnej markizie nie dowiedział się dwóch podstawowych rzeczy:
nie wszystko co oczywiste jest prawdziwe, nawet jeśli tak twierdzą autorytety”
oraz
wszystko czego nie wiemy o świecie jest ciekawe i można to wykorzystać”,
wtedy do dzisiaj siedzielibyśmy po zamkach i kurnych chatach, grzejąc się przy opalanych drewnem kominkach, a do rewolucji przemysłowej i naukowej w ogóle by nie doszło.

Voltaire po jej śmierci z powodu urodzenia w wieku 43 lat czwartego dziecka, obdarzył osobę markizy niezwykłym komplementem:
To był wspaniały człowiek, którego jedyną wadą było to, że urodził się kobietą.”


Mężczyźni mają lepszą kondycję od kobiet, ale na dłuższą metę okazuje się, że nie jesteśmy wcale lepsi. Jeśli wyścig trwa dłużej niż dwa tygodnie – kobiety odzyskują straconą odległość, wielotygodniowy wyścig jest wyrównany do ostatniego kilometra.

Mężczyźni są skrajni, kobiety uśrednione – znormalizowane. To powoduje, że tak wielu jest wśród mężczyzn idiotów, jednak jest równie dużo pośród nich geniuszy.

Na szczęście dla mężczyzn (dlatego rządzą światem) mężczyźni wypracowali sobie przez wieki prób i błędów, odpowiedni system zarządzania swoimi skrajnościami. Zamiast współpracować i negocjować jak kobiety, najpierw ustalają oni męską hierarchię. To bardzo szybko i sprawnie odsuwa od stołu negocjacyjnego totalnych kretynów. Po prostu pod groźbą pięści karze się im siedzieć cicho – dzięki temu męska dominacja trwa od tysięcy lat, bo mają oni na tyle samozaparcia, aby sprawnie, brutalnie i skutecznie odsiewać ziarna od plew.


To powoduje, że decydujący głos mają mężczyźni ponadprzeciętni – geniusze, a kretyni leżą pijani w rowach, nie starając się wpływać na obraz oraz aspiracje współczesnego świata – i to jest ta dziwna przyczyna męskiego sukcesu. Zdolność do samoupadlania się.


Jednak jest to również główne zagrożenie dla współczesnej cywilizacji. Podział pieniędzy, grantów naukowych zależy od politycznej pozycji naukowca, a nie od jego specjalizacji i faktycznych predyspozycji. Dominacja męskiego sposobu myślenia w nauce, ogranicza rozwój ludzkości, z każdym mijającym rokiem i siedzącym cicho (a mającym rację) mężczyzną naukowcem.

Hierarchizacja wpływów i postaw, to główny powód dla którego mucha Arystotelesa trwała przez ponad 300 lat niepodważona. Każdy widział na co dzień, że mucha ma 6 nóg, pomimo tego przez kilkaset lat naukowcy twierdzili że 4, ponieważ tak napisał sam wielki Arystoteles. Ci pseudo naukowcy, to byli oczywiście mężczyźni. Kobiety poradziłyby sobie z tym problem od razu, bo w swojej naturze zamiast z góry ustalonego miejsca w szeregu mają zapisane ciągłe negocjacje – one dzielą się zadaniami, a my dzielimy się kompetencjami.


Niestety w efekcie do dzisiaj stada baranów przemierzają drogi, rozbijając się na drzewach i powodując tysiące zgonów każdego roku, nie dostosowując prędkości do możliwości hamowania, ponieważ odziedziczony po intuicjoniście Newtonie sposób postrzegania ruchu, każe im patrzeć na prędkościomierze.

Nie wpadną na to męskie, zacietrzewione świnie, że droga hamowania zależy od energii samochodu, a nie od strzałeczki kilometrów na godzinę, która wielokrotnie zakłamuje nasze postrzeganie i daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa na drodze.

Nie wpadną na to nasi polityczni decydenci, że brak wskaźnika energii na desce rozdzielczej, morduje każdego roku tysiące niewinnych ludzi. Nie wpadną na to ponieważ są mężczyznami, którzy są przekonani, że prędkość, pozwalająca wyliczyć czas dotarcia do celu jest najważniejsza, a bezpieczna droga nie ma dla nich w ich zaciśniętych móżdżkach, żadnego głębszego znaczenia.

Nie widzą oni świata w sposób otwarty, negocjacyjny, lecz polegają na ustalonej dawno temu średniowiecznej wizji pogoni za prędkością. Nie potrafią się uwolnić od spuścizny Newtona i podobnej mu bandy naukowych darmozjadów na wysokich stołkach, dla których pozycja społeczna jest zawsze ważniejsza od poszanowania prawdy.

Mężczyźni nie potrafią, nie mogą i nie rozwiną już naszej cywilizacji sami. Są zbyt skostniali, zbytnio skupieni na politycznych wpływach i zbyt zacietrzewieni. Dlatego męskie umysły, zwłaszcza te genialne, potrzebują kobiet, ich sposobu zarządzania, myślenia i kreowania problemów, z którymi faceci sobie radzą i dla rozwiązywania których istnieją tacy, a nie inni.

Potrzebujemy waszej pomocy – kobiety, dla dobra przyszłego, to Wy powinniście zarządzać nauką, pozwalając jednak męskim geniuszom dokonywać większości odkryć. Poza tym bez Was ten cały świat i budowana przez mężczyzn cywilizacja, zupełnie nie miałyby sensu.

Wyrównanie rachunków

Największą porażką starożytnej kultury zachodu, było poleganie na twardym pieniądzu i brak zdolności przystosowania się do rodzącej się dopiero w ludzkich umysłach, płynnej jeszcze i nieukonstytuowanej cywilizacji informacyjnej. Tak właśnie starożytne Chiny doprowadziły do upadku rzymskiego cesarstwa zachodniego, a po latach Chinom zrobiła dokładnie to samo reprezentująca Wielką Brytanię – Kompania Wschodnio-Indyjska.


Idea Rzymu opierała się na dura lex, sed lex oraz tolerancji i otwartości na inne kultury. Wszystko spajało naukowe, konstruktywne myślenie i to tylko o rzeczach z czysto inżynierskim przeznaczeniem.

Rzymianie myśleli tak, jak budowali. Budowali tak, jakby mieli żyć wiecznie, a żyli tak, jakby ich życie miało skończyć się jutro. Nie było niczego pomiędzy, tylko twarde i ostre granice. Tę spartańską kulturę Rzymu nieco stonowali, wyłagodzili i wysublimowali Grecy. Dzięki nim myślenie naukowe w kategoriach skrajnej praktyczności, zaczynała powoli zastępować nowa metoda naukowa polegająca na kreowaniu wizji. To dlatego kiedy przyszły najgorsze czasy najazdu hord głodnych barbarzyńców, z całego Imperium zachowała się tylko jego wschodnia część. To w niej skupiały się pierwiastki, które powoli sączyły się na zachód z terenów Indii.


Rzym myślał jak XIX wieczni Niemcy. Liczyła się ciężka praca, niemyślenie o przyjemnościach, skuteczność i osiąganie celów po najmniejszej linii oporu. Ważna też była, o czym dziś wielu zdaje się zapominać – jakość i renoma, wręcz marka. Nieuchronność kary jaka spadała na tych, którzy przeciwstawiali się Rzymowi była znacznie skuteczniejsza od siły oręża rzymskiej armii.

Ten doskonale funkcjonujący i uporządkowany świat zniszczyły dalekie, bo oddzielone górami, pustyniami i wyżynami, Chiny. Po ukonstytuowaniu się w rosnącym w potędze Rzymie prawdziwej elity, patrycjusze musieli się czymś od plebejuszy wyróżniać. Na początku była to fenicka purpura, potem nawet ona zaczęła tanieć, a przez to i się upowszechniać. Dlatego łaknący luksusu powabnych, wręcz idealnych na południowe włoskie upały tkanin, z otwartymi ramionami przyjęli zupełnie nowy i wyjątkowy materiał – jedwab.

Jedwab musiał przebyć pustynie, niezgłębione lasy, okrążyć niezliczone jeziora, brodzić przez rzeki i tajemnicze tereny leżące pomiędzy Chinami, a Rzymem. Jedwabny Szlak był niezwykle długi, a niebezpieczeństw na jego drodze bez liku. Dlatego zawsze jedwab był drogi i dlatego opłacało się płacić za niego, tylko tym co Rzym miał najcenniejszego – złotem.


Problem polegał więc na tym, że złoto wędrowało na wschód, natomiast na zachód wożono towar jak najbardziej odnawialny, który produkowały na swoje kokony jedwabniki.
Po pewnym czasie w Rzymie było dużo jedwabiu, a zaczynało brakować złota. Nie było więc czym płacić zawodowej armii. Na początku problem ten łatwo rozwiązywano dając weteranom z podbitych terenów ziemię. Jednak od czasu gdy cesarz Hadrian ustalił raz na zawsze pretensje terytorialne Imperium, Rzym zaczął chylić się ku upadkowi.

Rzymianie w przeciwieństwie do Chińczyków nie wpadli na genialny plan wprowadzenia fiducjarnej, a więc opartej tylko na zaufaniu waluty. Zamiast tego coraz bardziej rozcieńczali swoje monety, dodając do stopu coraz tańsze metale, aż w końcu dotarli do dna bezczelności dodając do monety miedzi.

Takie działanie doprowadziło do wypłukania zaufania obywateli do władz, co z kolei doprowadziło do inflacji i nieuniknionych podwyżek cen. W schyłkowym okresie Imperium Zachodniego pieniądze nie były nic warte, a Rzymu broniły tylko niemieckie legie, gdyż ten naród barbarzyńców podziwiał i naśladował ich kulturę romańską i rzymskie wartości.


Niestety żołnierskich brzuchów nie można napełnić samymi ideami, dlatego w ostatecznym rozrachunku obrońcy cywilizacji nieuchronnie przegrali.
Ponad 1400 lat po upadku Rzymu, kiedy na morzach panowały statki brytyjskiej korony – role o 180 stopni się odwróciły.

Handel Imperium Brytyskiego, największego państwa jakie kiedykolwiek istniało, na dalekim wschodzie prowadziło prywatne przedsiębiorstwo – pierwsza niebankowa korporacja – Kompania Wschodnio-Indyjska.


Wszystkie działania prowadzące do zysku są pożądane, to co przynosi straty jest największym złem i powinno być wyklęte. Taka była mniej więcej, całkowicie wyzuta z moralności, strategia biznesowa tego potwora.
Dlatego gdy korporacjoniści stwierdzili, że handel z Chinami im się nie opłaca. Postanowili poszukać innego sposobu do osiągnięcia zysku.

Chiny nauczone doświadczeniem Rzymu, żądały za swoje dobra takie jak ryż, jedwab, czy herbatę – twardej czyli opartej na kruszcu waluty. W XIX wieku najczęściej było to srebro. Brytyjczycy jednak nie byli na tyle nieobyci w globalnych mechanizmach przepływu pieniędzy, by nie zdawać sobie sprawy z długoterminowych skutków takiego handlowania.

Dlatego postanowili wyrównać szansę wprowadzając do obiegu także całkowicie odnawialny, bo oparty na roślinach towar – opium.
Uczynienie najliczniejszego narodu świata palaczami opium tak się brytyjczykom opłaciło, że wkrótce doszło do odwrócenia bilansu eksportowego. Teraz za herbatę, ryż i jedwab płacono opium, ponadto doszło do tego, że za dodatkowe transporty narkotyku Chińczycy płacili srebrem.

Cenny kruszec zaczynał powoli opuszczać Państwo Środka, co nie pozostało niezauważone przez cesarski dwór, pomimo tego, że był on zamknięty w Zakazanym Mieście. Cesarz wypędził brytyjskich handlarzy i zniszczył zapasy opium, co było oczywiście przyczynkiem do wojny.


Siły Imperium Brytyjskiego bardzo szybko poradziło sobie z Chińczykami, a wojska ekspedycyjne zajęły Szanghaj. Potem zawarto rozejm. Jednak dla administracji Cesarza taka sytuacja była nie do przyjęcia, dlatego w kilkanaście lat później walki rozgorzały na nowo.

Tym razem nawet zamknięci na obce trendy mandaryni, musieli przyznać się do porażki. Potęgę wielkich Chin całkowicie złamano i musiała się ona zgodzić na podpisanie warunków pokoju na upokarzających dyktowanych przez Anglików warunkach.

Wielka Brytania zyskała oprócz bezpośredniej kontrybucji możliwość nieskrępowanego handlu opium, a cała działalność przynosiła tak wielkie zyski, że bardzo opłacalne stało się pośredniczenie w tej intensywnej wymianie handlowej. Żeby jeszcze bardziej odciąć od źródeł zysków chińskiego wasala, Brytyjczycy wybudowali na dalekim wschodzie własny port handlowy.

Tak oto Europa po półtora tysiąca lat wyrównała rachunki z Chinami i tak właśnie na mapie świata pojawiło się niezwykłe i dynamiczne miasto portowe – Hongkong. 
W dłuższej perspektywie, jeśli obie strony ciągle istnieją, każdy bilans zysków i strat nieuchronnie dążyć będzie do wyrównania.

Winna wspólnota


Wartość człowieczego losu jest niezmierzona. Gdyby było inaczej, gdyby można ją było policzyć, zmierzyć, ocenić i przyrównać – można by też ją osądzić. Wtedy można by skazać każdego, a jedynym żyjącym na Ziemi byłby ostatni sędzia. Taki wyrok byłby pewny, bo nie byłoby tak potrzebnych do trwania – wątpliwości.



To one świadczą o tym, że w naszym opisywaniu świata jesteśmy niedokładni, a ci którzy starają się wymyślić pragmatyczną tezę ostateczną, z góry skazani są na porażkę.

Nie ma powodu aby uważać, że przyszłość w tym stanie rzeczy cokolwiek zmieni. Nie ma powodu by uważać, że przeszłość była cokolwiek inna. Wiek cywilizacji i stopień jej rozwoju nie ma w ocenie ludzkiej istoty niczego do rzeczy. Jest tylko człowiek, jego wnętrze i to na co ma wpływ, jego wola. Zamiast za czyny, powinniśmy więc raczej oskarżać ludzi za złe intencje.

Takie reductio ad absurdum najlepiej pokazuje, że kwestia winy jest najniebezpieczniejszym konceptem intelektualnym zachodu. Indywidualizując przyczynę, alienuje się człowieka oraz zaciera obraz całości zjawiska, zakazując jego opisywania. Do tego, wina z definicji domaga się kary i to zwykle od tych silnych, których pierwotne nieszczęście nigdy nie dotknęło.


Wiele rzek krwi spłynęło odkąd człowiek stworzył ten diabelny koncept. Wiele jeszcze zniszczonych będzie dusz i skruszonych czaszek. Wszystkiemu winna jest spersonalizowana, zindywidualizowana przyczyna zjawiska. Podczas gdy, co dobrze wiemy, że nikt z nas nie jest na tyle silny, bądź inteligentny – aby samodzielnie sterować życiem innych wedle własnego uznania. Władza jest złudzeniem, którym nawzajem się z lubością się obdarowujemy.

Nie ma takiej siły, która powstrzymać mogłaby wolę. Nie ma takiej woli, która mogłaby czegoś dokonać na siłę. Największa siła sprawcza leży w uległości. Wszystko wymaga współpracy, wszystko jest połączone.



Wrastając w kulturę uczymy się niewłaściwych zachowań i fascynujemy niezmierzonymi ich możliwościami. Potem dostrzegamy, które z zakazów są uzasadnione, a które musimy przestrzegać, bo tak robią wszyscy. Najgorszy jest jednak ten trzeci etap, w którym widzimy jak wiele w naszej kulturze jest przyzwolenia na to, na co być nie powinno. Wtedy rodzi się w nas naturalna skłonność formułowania kolejnych zakazów – jak u dzieci.

Nie widzimy i nie chcemy wiedzieć dlaczego naszego społeczeństwo przed naszymi narodzinami jeszcze tych zakazów nie ustanowiło. Nie widzimy sieci misternych zależności pomiędzy kolejnym zakazem i negatywnymi naciskami na plastycznych z definicji moralnie ludzi.


Tym różnią się mędrcy od ludzi, którzy oświeceni własną diagnozą wady społecznej, chcą szybko ulepszyć świat – jak guru sekt, nawiedzeni kaznodzieje, szaleni naukowcy i nieopierzeni politycy. Im więcej władzy posiada człowiek, tym więcej przejmuje on od innych kontroli nad własnym życiem, co szkodzi każdej ze stron. Każdy człowiek powinien być odpowiedzialny za własne czyny, jednak nigdy w życiu nie powinien usłyszeć że jest czemuś winny.

Zmierzch Średniowiecza powinien skutecznie pogrzebać w przeszłości te nietrafione koncepcje trzymania kogokolwiek za karę w lochu. Człowieczego życia nie starczy by uzasadnić skutecznie tego typu czyny, przez co współczesne, coraz bardziej cywilizowane procesy dające możliwość obrony przed stygmatyzacją, ciągną się w nieskończoność. Na wolności natomiast pozostają ludzie naprawdę niebezpieczni, których chroni zbrodnicze domniemanie niewinności, bo niczego im jeszcze nie udowodniono.

Izolacja jednostek szkodliwych i niebezpiecznych służy każdemu zwłaszcza oskarżonemu. Jednak stygmatyzacja, ograniczanie możliwości gromadzenia informacji, poniżanie i karanie za sam fakt przebywania w odosobnieniu na podstawie przypuszczenia – jest tym rakiem który toczy cywilizowane społeczeństwo.


Społeczeństwo to szuka dróg oczyszczania się z elementów szkodliwych. Jednak my ciągle uparcie twierdzimy, że szkodliwi mogą być tylko pojedynczy ludzie, a nie zjawiska. Otoczenie wpływa na nas tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie odróżnić od niego swojej niezależnej jaźni, a co dopiero twierdzić że tylko ona odpowiada za wszystko.

Nie jest to próba obrony zła, lecz jego lokalizacji. Zbyt wiele razy uciekało ono już karze, bo zamknięto w ciemnym lochu albo powieszono na szubienicy, tego czy owego winnego delikwenta. Dopiero drążąc, mając pełną wiedzę o przyczynach zjawiska możemy formułować jakieś zalecenia. Do uogólnienia antidotum jest potrzebna jeszcze głębsza wiedza o powiązaniach i potencjalnych konsekwencjach.

Społeczeństwo to dynamiczny system wzajemnych zależności i w próbach pomocy mu, należy uwzględniać holistyczną naturę organizmu. Tak jak całościowo należy patrzeć na pacjenta, gdy podaje się mu oczyszczającą kurację.

Ceną za mądrość jest wiedza.

Warunki brzegowe


Po przywiązaniu w USA do parkomatu słonia, należy uiścić opłatę jak za samochód ciężarowy. Strzelanie z jadącego samochodu w Kanadzie nie jest zakazane. Pod warunkiem, że celujemy do wieloryba. Ten i inne przepisy powstały, aby zgodnie z logiką uregulować nietypowe kwestie.


Każdy stabilny system cybernetyczny, jakim jest społeczeństwo, zajmuje się głównie swoimi warunkami brzegowymi. Najbardziej omawiane są więc skrajne przypadki, chociaż nadal mieszczące się w systemie. 

Wiele sytuacji niecodziennych jest całkowicie uzasadnionych. Ich rzadkość nie jest powodem, aby je pomijać. Tylko dlatego że coś wydaje się nieprawdopodobne, nie musi od razu być niespotykane.

Kultury dyskutują o granicach własnych sfer. Wszystko co je przekracza, jest albo niewiadome albo nie do omawiania, czyli tabu. Tematy tabu, których nie da się pominąć zlecane są specjalistom – ludziom, którzy po wykonaniu brudnej roboty muszą się rytualnie oczyścić, aby powrócić na łono społeczeństwa.

Po śmierci epoki profesjonalistów, tylko w sferach tabu będą oni jeszcze potrzebni.

Każda kultura ma nieco inny zestaw tabu, chociaż dla większości, tabu jest wspólne – zwykle związane z seksualnością, cierpieniem, chorobami i śmiercią.


Nie ma większego niebezpieczeństwa wykluczenia dla jednostki, jak publiczne omawianie tematu tabu, bez odpowiedniego poziomu prestiżu, ważnego powodu i stosownego społecznego intymnego upoważnienia. Osoby, które robią to bez owego rytuału, często spotykają się oburzeniem otoczenia w bezpośredniej konfrontacji, następnie z ostracyzmem, groźbami i agresją.

Nie ma możliwości eliminacji oporu społeczeństw przed tabu i opór ten jest bardzo pożyteczny. Usystematyzowane i sprawdzone informacje dają nam spokój i większe możliwości działania, bo nie musimy na co dzień analizować zagrożeń, które zostały już wielokrotnie zbadane i chwilowo znajdują się pod kontrolą. To czego nie jesteśmy w stanie w danej chwili społecznie opanować, jest z definicji niebezpieczne. Osoby nieprzygotowane do konfrontacji z takimi zjawiskami zawodowo, nie powinni się tym co nieznane zajmować.


Kwarantanna jest bardzo naturalną reakcją organizmu, jakim jest społeczeństwo, wobec komórek zbyt niezależnych, mogących stać się zmianami rakowymi. Dlatego rewolucjoniści po dokonaniu swojego dzieła przemian, stają się ofiarami nowo przepoczwarzonego organizmu.

Tylko w ten sposób świeżo urodzony twór może przetrwać. Każda rewolucja czyni ze swoich pierwszych przywódców albo wrogów albo męczenników.

Robespierre’a zgilotynowano tak jak wcześniej Króla. Ludwika za to, że był wrogiem rewolucji, Pierwszego Rewolucjonistę za jej zdradę. Ostatnie chwile obu panów połączył widok rozentuzjazmowanego placu Concorde (zgody).

Lenin, zaraz po zamachu, był utrzymywany wręcz w stanie agonalnym. W tym czasie można było podpisywać jego nazwiskiem nowe prikazy, zmieniając tym samym ostateczne cele rewolucji, podług doraźnych potrzeb tych, którzy mieli ustabilizować po nim schedę - głównie Józefa Stalina.


To, co omija nasze zbiorowe postrzeganie, jest także badane, choć tego typu operacje prowadzone są w kontrolowanych warunkach. W zamkniętych, tajemnych miejscach, aby zbyt szkodliwe idee, były filtrowane i nie mogły w bezpośredni sposób oddziaływać na żywą tkankę społeczeństwa. Dlatego katedry uniwersytetów, kampusy, laboratoria badawcze i wielkie urządzenia naukowe, mają status nieco eksterytorialny. Nie tylko zwykłym ludziom, lecz także służbom państwowym broni się do nich dostępu. Osoby nieobeznane mogłyby zniszczyć wyniki wieloletnich badań, więc ktokolwiek kto wybiera się na te antypody cywilizacji, musi być najpierw namaszczony i przed przyjściem anonsowany.

System cybernetyczny jakim jest społeczeństwo nie ma możliwości działania, w oderwaniu od praw jakie go scalają. Konformizm i wykonywanie poleceń jest bardzo potrzebne – niezbędne do formowania złożoności i ufnego zbiorowego kreowania. 

Gdyby każdy z nas był tylko niezależnym i wolnym duchem, prawdopodobnie nadal tak uduchowieni chodzilibyśmy po drzewach. Możliwe więc, że kiedyś ludzkość natrafi na obcych planetach na ludy bardzo rozwinięte intelektualnie i duchowo, choć zupełnie niezdolne do stworzenia karnej i skutecznej cywilizacji. Będziemy je wtedy upokarzać, tak jak Europejczycy poniżali ówczesnych Indian.


Poprzez uważne śledzenie jak absurdalne i oderwane od rzeczywistości są sprawy, którymi ludzie się emocjonują, jesteśmy w stanie określić jak stabilny jest obecny system społeczny. Z kolei kiedy większość zajmuje się przyziemnymi sprawami i realnymi problemami, wtedy powinniśmy uczulić się na pozostałe oznaki zbliżającej się rewolucji.

Ludzie cechujący się w swoich poglądach i zachowaniach na skraju możliwości zbiorowej akceptacji, są więc najciekawsi. To tutaj, na granicy, brzegu tolerancji, toczy się życie celebryckie społeczeństw i żadna quasi religijna przemiana duchowa tego stanu nie zmieni. Zawsze będzie istnieć takie pogranicze, które będzie bulwersować, a czasami zachwycać normalny, ociężały i ułożony świat.

Masowe zjawiska nie mogą być nigdy ciekawe, bo żywią się sprawdzoną wielokrotnie oczywistością i banałem. Elitarne elementy są z kolei zagrożone minięciem się ze strumieniem przyszłych dążeń i przemian.


Wtedy dorobek – ogromna praca wykonywana przez nie-mainstreamowe jednostki, w sensie społecznym, idzie na marne. Nikt nie docenia takiego, nawet najwybitniejszego i najbardziej pracowitego twórcy. Może on zostać okryty później, jednak prawidła statystyki z góry określają niskie prawdopodobieństwo takiego zdarzenia.

Granice zasięgu społeczeństw w świecie idei są niezwykle płynne. Falowanie i oscylacje brzegów tego co akceptowane, napędzane są mrówczą pracą naukowców, odkrywców, myślicieli i artystów. Ta wibracja jest stała – warunki brzegowe podlegają nieustannej nieoznaczoności i przemianie.

Niektórzy lubią w takich warunkach żyć. Inni zagłębiają się w tym dziwnym świecie tylko na chwilę, głównie w szalonych latach młodości i braku opamiętania. Większość z nas jednak, woli emocjonować się tylko, z zapartym tchem obserwując ten świat balansowania na brzytwie z daleka. (Vide serwisy o skandalach takie jak Pudelek, czy Fakt.)


Jak byśmy więc naszych relacji z warunkami brzegowymi nie rozpatrywali – musimy się liczyć z istnieniem burzliwego życia na granicach akceptacji społeczeństw. Dostrzegać ich ważność i znaczenie. Widzieć jak istotne są one dla rozwoju i pomyślności ogółu.

Tylko społeczeństwa nie odrzucające odszczepieńców oraz ich offowych dzieł, rozwijały się dynamicznie i szybko. Dlatego też wielość, opracowała specjalny kulturowy system wspomagania tolerancji dla takich niesztampowych zachowań. Wystarczy przypiąć do osoby odpowiednią łatkę i już znacznie większa część tłumu jest gotowa ją akceptować.

Niewiele antyspołecznych zachowań uchodzi Człowiekowi, ale prawie wszystko możemy wybaczyć Artyście. 
W ten oto sposób dochodzi do asymilacji bytów wyobcowanych, a ludzkość korzysta z ich obecności w społeczeństwie, pomimo szczerej chęci tych ostatnich do opuszczenia i odpłynięcia daleko od cywilizacyjnych brzegów.

niedziela, 12 lutego 2012

W 1945. roku rozpętał się pokój


W 1945. roku działa i katiusze w Europie ucichły. Na wchodzie jeszcze miarowo toczyły się towarowe transporty ludzi i dóbr przeznaczonych na zatracenie w przepastnych otchłaniach Rosji, ale nie były to już działania wojenne, lecz administracyjne. Dopiero wtedy, fakty historyczne minionej wielkiej wojny, zyskały na znaczeniu.



Dopiero w czasach pokoju, stosunek sił przestał być kluczowy - już nie pytano o to ile papież ma dywizji. Zamiast tego dyskusje historyczne zaczęły decydować o wpływie na masowy rząd dusz, czyli bezpośrednio na powojenną rzeczywistość. Wtedy na dobre rozpętała się przepychanka ideologiczno – faktograficzna, na dobre zaczęto formować strategie historyczne wielu państw. Pamięć wybiórcza, prawda taktyczna, bezkrwawa wojna książek, gazet i wystąpień, wymiana ciosów na słowa. Pomimo upływu tylu lat, z braku kolejnej wojny – ta wymiana trwa do dzisiaj.

W 1945 roku ludność cywilna Europy wreszcie przebiła się przez propagandę wojenną, musiały więc urodzić się demony zbiorowej zmowy milczenia. W PRLu taką zmową był Katyń, w Rosji pakt Hitler – Stalin, w Anglii wielokrotna zdrada Polski, we Francji kolaboracja z Niemcami, w Austrii, na Węgrzech, w Bułgarii czy w Rumunii współpraca z Niemcami, a we Włoszech szybko zapomniano o tym, że to od Włochów Hitler uczył się faszyzmu.

Zadry minionych krzywd, pretensje z których większość jest chybiona. Drezdeńska hekatomba rodzin narodu twórców obozów zagłady, przerzucanie się liczbami straconych żołnierzy i cywili, analizy poziomu cierpienia ofiar masowych mordów. W takim środowisku Demony czują się najbardziej potrzebne.



Demon PRLu
Sprawa Katynia dla komunistycznych władz okupacyjnych, była szczególnie niewygodna. To dlatego zaraz po wojnie za napisanie przez dziecko na tablicy szkolnej czegoś o Katyniu, rodzice ucznia znikali albo dostawali z miejsca wyrok wieloletniego więzienia. Katyń był czerwoną płachtą agresji socrealizmu.

Po pierwsze sprawa Katynia jasno pokazywała podejście Rosjan do Polaków. Naród rosyjski uczestniczył bowiem w zorganizowanym ludobójstwie i nie może tłumaczyć się dzisiaj, że musiał wykonywać rozkazy Stalina – tak samo jak takie tłumaczenie nie było usprawiedliwieniem dla Niemców w Norymberdze.

Po drugie wynikało z niej, że jakość intelektualna przywódców socjalizmu nie może być wysokich lotów, ponieważ wszystkich mądrych i inteligentnych Polaków Stalin miał w zwyczaju mordować.

Po trzecie wreszcie, sprawa ta wybielała Niemców, którzy akurat w sprawie Katynia, pomimo nieszczerych pobudek, bardzo dobrze się zachowali. Wzorowo opisali znaleziska i nawet nie dopuszczali się propagandy, licząc że wiarygodność dokumentacji zbrodni i prawda historyczna, osłabi sojusz aliantów z Polakami.



Demon Rosji
Pakt Hitler – Stalin, błędnie nazywany do dzisiaj paktem Ribbentrop – Mołotow, jest epizodem, o którym Rosja wolałaby zapomnieć. Stalin co prawda nie osobiście podpisał się pod tym dokumentem, zrobił to za niego jego minister, ale i tak ten sojusz z nazizmem w pełni obciąża sowieckiego dyktatora. W Rosji tak bardzo liczono na zostanie tym czwartym, w osi zła drugiej wojny światowej, że przez kilka dni niemieckiego ataku, czyli operacji Barbarossa, struktura dowódcza sowieckiego imperium była w rozsypce. Wszyscy byli skrajnie zaskoczeni, a najbardziej sam Stalin, który zamknął się wtedy na kilka dni izolując się zupełnie. Nie wiedział pewnie jak wytłumaczyć światu – że od dziś będzie aliantem.

Oprócz tego Rosjanie lubią się chwalić najwyższymi stratami tej wojny – 27 milionów ofiar. Byłyby one jednak dużo niższe, gdyby rosyjscy generałowie nie traktowali swoich żołnierzy jak bydła i nie oczyszczali specjalnie przeciwpiechotnych pól minowych swoimi ludźmi.



Demon Anglii
Anglia zdradzała Polskę kilkukrotnie. Pierwszy raz nawet jeszcze przed wojną, kiedy dążyła do oddania Niemcom Gdańska, co miało zaspokoić na chwilę Hitlera. Drugi raz 12 września 1939 roku, kiedy zdecydowała o nieudzieleniu żadnej zbrojnej pomocy Polsce. W trakcie wojny przejawiała brak poważania dla Polaków, pomimo ogromnego ich wkładu w wysiłek wojenny.

Byliśmy czwartą armią aliancką, większą od wojska francuskiego. Do portów angielskich doprowadziliśmy własne okręty. W krytycznym momencie powietrznej bitwy o Anglię polskie dywizjony miały najwięcej zestrzeleń ze wszystkich. Co dziewiąty niemiecki samolot spadał z nieba za sprawą pilotowanych przez Polaków maszyn.

Mówi się, że odkrycie kodu Enigmy skróciło wojnę o dwa lata. To Polacy dostarczyli do Anglii kompletne urządzenie oraz opis jego działania, bo to nasi matematycy odkryli jej sekret jeszcze przed wojną. W rewanżu za naszą pomoc Anglicy ukrywali przed rządem polskim sprawę Katynia, zmusili go do milczenia żeby nie drażnić Stalina i na końcu sprzedali nasz kraj w Jałcie do strefy wpływów tego okrutnego dyktatora.

Naszym żołnierzom nie pozwolono nawet uczestniczyć, a co dopiero zająć należnego czwartego miejsca w 1945 roku na paradzie zwycięstwa na ulicach Londynu. Niedługo potem naszą armię w Wielkiej Brytanii, nielegalnie rozformowano. Dlatego z punktu widzenia Polaków, Anglia dostała po wojnie to, na co zasłużyła. Zaczynała ją jako mocarstwo imperialne, a kończyła jako bankrut na utrzymaniu Amerykanów.



Demon Francji
Kolaboracja rządu francuskiego jest legendarna. W trakcie ataku na Francję Hitler miał mniejsze siły, mniej czołgów, brakowało mu Eben Emael i Linii Maginota. Pomimo dodatkowej pomocy Belgii, Holandii i angielskiego korpusu ekspedycyjnego oraz dywizjonów angielskich samolotów, Francja broniła się krócej niż Polska.

Broniliśmy się dłużej pomimo tego, że Polacy zostali zaatakowani bez uprzedzenia, bez wypowiedzenia wojny, nie mieliśmy roku na przygotowania, mieliśmy za to dużo mniejsze siły od niemieckich wojsk i walczyliśmy jeszcze z Rosją – na dwóch frontach.

Francuzi nie są aż tak złymi żołnierzami. Oni po prostu nie chcieli walczyć z Hitlerem. Niemieckie wojska okupacyjne zaraz po zajęciu Paryża ustawiły się grzecznie w kolejkach do sklepów i mieli przy sobie pieniądze. Przez cały czas trwania wojny, to Francja była miejscem wakacji i odpoczynku niemieckich dywizji. Angielska flota musiała zmasakrować w portach francuskie pancerniki, bo nie była pewna czy ich załogi nie przeszły na stronę Niemiec.

Dopiero Polscy uchodźcy zaktywizowali francuski ruch oporu. Po wojnie zdecydowano, że zasługi polskich komórek, dokonujących najpoważniejszych zniszczeń, przeprowadzających poważniejsze akcje niż ukrywanie angielskich lotników na strychu, takie jak na przykład wysadzanie pociągów, zostaną przypisane francuskiemu ruchowi oporu. Tak aby miał on jakąś chlubną kartę i szansę na zostanie legendarnym, zmazując nieco piętno kolaboracji rządu Vichy z wrogiem. Oprócz opłacania niemieckich wojsk stacjonujących na terenie Francji, wysyłał on własnych obywateli wyznania mojżeszowego na pewną śmierć w obozach zagłady. Na nieszczęście dla Francuzów prawda o znaczącym udziale i organizowaniu przez Polaków francuskiego ruchu oporu, jednak wyszła na jaw, bo po upadku żelaznej kurtyny żyli jeszcze uczestnicy tych wydarzeń.


Demony Austrii, Węgier, Bułgarii i Rumunii
Każde z tych państw nie tylko kolaborowało, ale aktywnie współpracowało z Hitlerem. Każde z tych państw wystawiało własne dywizje. Tysiące ludzi z tych narodowości służyło pod rozkazami Wermachtu. Usprawiedliwieniem jest tutaj jedynie fakt, że walczyli oni głównie na froncie wschodnim, czyli z bardzo zbrodniczym reżimem Stalina, który to człowiek jest odpowiedzialny za śmierć większej ilości ludzi, niż cały Włoski faszyzm i Niemiecki nazizm razem wzięte. Żołnierze tych państw nie uczestniczyli też w pacyfikowaniu ludności cywilnej, czego nie można powiedzieć o ukraińskich rzeźnikach, w trakcie powstania mordujących ludność cywilną Warszawy. Kraje te dalej oficjalnie zapominają o swojej współpracy z Hitlerem, pomimo bezsprzecznych dowodów historycznych.



Demon Włoch
To Mussolini stworzył system faszystowski. To na nim wzorował się nazizm w metodach działania i filozofii nadrzędności wybranych uber nadludzi, nad resztą i nad innymi. Niemcy zwykle są dokładniejsi od Włochów i dużo lepsi w wykonywaniu rozkazów. Dlatego z czasem zbrodnie nazizmu znacznie przerosły swój faszystowski pierwowzór, jednak kolejność historycznych zdarzeń jest druzgocąca dla Włochów. Źródło zbrodniczego myślenia Niemiec, wybijało z włoskich marzeń o odtworzeniu tysiącletniego Imperium Rzymskiego. Nie wynikało natomiast, bo nie miało niczego wspólnego, z twierdzeniami i przekazem filozofii Nietzschego.

Na koniec jako wisienkę na torcie, warto przytoczyć najbardziej jaskrawy przykład zakłamania. Powojennej ohydnej polityki walki na słowa i wybiórczego traktowania zbiorowej pamięci. Nie chodzi o powojenny Związek Radziecki, bo komunizm oparty był na kłamstwie, więc nikt rozumny w to co on głosił nigdy nie wierzył. Nawet sam Lenin układając swoje mowy, miał co do prawdziwości swoich zapewnień poważne wątpliwości. Dlatego największym przekrętem historycznym XX wieku był Demon kraju wiśni.



Demon Japonii
Co prawda wojna na Pacyfiku zakończyła się w rok później, ale już 1945 roku los Japonii był przesądzony. Można więc było rozpocząć wojnę na słowa. Cały normalny świat zakończył wojowanie. Tylko najwięksi fanatycy w Japonii, podtrzymywali jeszcze swojego cesarza na duchu, złudzeniem wygrania wojny za pomocą atomu. Użycie przez nich tej niszczycielskiej broni miało sprawić, że udałoby się doprowadzić do sytuacji patowej – do honorowego rozejmu. Stało się jednak inaczej. Amerykański program atomowy był nieco szybszy.

Skoro Hiroszima była taka straszna, to dlaczego potrzeba było zrzucenia aż dwóch bomb, do kapitulacji Japonii?

Ponieważ w kilka dni po wybuchu tej pierwszej w Hiroszimie, Japończycy zdetonowali własną bombę jądrową. Potwierdzili skuteczność własnego programu Manhattan. Czuli się więc w równorzędnej pozycji w stosunku do Amerykanów – oba kraje miały możliwość produkcji bomby. Z braku B-29 Japończykom tylko nieco trudniej byłoby jej użyć.

Jednak wtedy spadł na nich niespodziewany cios. Zmasowane uderzenie Stalina na terenie Korei. Zajęcie przez niego całego półwyspu było kwestią tygodni, a na nim właśnie mieściły się japońskie ośrodki atomowe. Zaraz potem nastąpiło jeszcze zrzucenie drugiej bomby na Nagasaki, co pokazało (naciągniętą nieco przez USA) szybkość produkcji nowych amerykańskich ładunków jądrowych. Wtedy nawet cesarz zrozumiał, że Japonia przegrała wojnę.

Żeby w nadchodzącym czasie pokoju móc propagować ideę atomowego holokaustu, zniszczono całą dokumentację, urządzenia, nakazano milczeć ludziom, jednym słowem wymazano wszystko co wiązało Japonię z tą straszną bronią. Pomimo tego, że w dywanowych nalotach na Tokio zginęło więcej ludzi, to Hiroszimę uznaje się za zbiorowy pomnik poświęcenia Japonii. Wszystko to było strategią propagandowej walki na słowa czasów pokoju. Skuteczność zniszczenia śladów własnego programu atomowego sprawiła, że przez kolejne lata Japończycy mogli zgrywać ofiary nowej niehumanitarnej broni.



Potrzeba przemiany jakościowej
Do czasu kolejnej zmiany światopoglądowej, ta przepychanka historyczna na świecie, będzie dalej trwała w najlepsze. Nie zmieni tu wiele śmierć ostatnich uczestników tych wydarzeń. Wtedy w gardłowaniu i zamilczaniu faktów zgodnie ze swoją wersją przeszłości, prym będą wiodły córki i synowie tych ludzi, którzy przeżyli wojnę. Kwieciście i z wigorem, wietrząc sukces wydawniczy, następne pokolenie będzie opisywało wspomnienia swoich rozmów z rodzicami, naocznymi świadkami tego masowego szaleństwa zwanego drugą wojną światową.

Zbiorowa pamięć dalej będzie naginana przez wszystkie strony konfliktu, w imię ich doraźnych interesów. W obliczu wyszarpywania zasług wojennych, tylko absolutni przegrani mogą być jeszcze w miarę obiektywni, ale polskiej wersji historii, właśnie z powodu przegrania przez nią wojny, nikt nie zauważa.

Niestety prawda historyczna wyłoni się na świecie i zyska na klarowności dopiero wówczas, kiedy zmienią się priorytety ludzkości, zmieni się sposób postrzegania tego co ważne. Paradoksalnie więc, historyczny obiektywizm faktografii drugiej wojny światowej, nastanie dopiero w momencie, w którym wydarzenia czasów wojny, dla kogokolwiek przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie.

wtorek, 7 lutego 2012

Tresowany bezruch


Dzieci Kultury Roju na lekcjach w szkole po prostu się nudzą, a lekcje i naukę uważają za głupią i mają przy tym całkowitą rację. Dzieje się tak dlatego, że obecny system edukacji krajów zachodnich, oparty jest na zacofanym schemacie, mającym przygotować społeczeństwo do funkcjonowania w ramach cywilizacji poziomu industrialnego.


Ludzie kształceni w szkołach wieku XIX i początku XX, nie potrzebowali wiedzy. Potrzebowali nauczyć się siedzieć w miejscu przez siedem, czy osiem godzin, z krótkimi przerwami na posiłek i rozprostowanie nóg, gdyż tak właśnie miało wyglądać ich przyszłe życie. Aby dostosować młode, aktywne osoby, do takiego stylu funkcjonowania, przemysłowcy i społeczeństwo industrialne potrzebowało jakiegoś pretekstu, wytrychu, mającego wytresować młodzież do takich właśnie zachowań. Tym oszustwem dziejowym było właśnie przekazywanie wiedzy.

Była to wiedza pozbawiona pragmatyzmu, pozbawiona związków z realnym życiem i celami, jakie za jej pomocą można było sobie postawić w społeczeństwie. Wiedza nie miała zachęcać do aktywności i działań z nią związanych, inaczej któż pracowałby w fabrykach. Co najwyżej, ludzie po pracy za pomocą schematów myślowych mogli relaksować się dyskutując o pustych i dawno przebrzmiałych ludziach, bądź wydarzeniach. W wyższych sferach uprzednio snobowano się dyskutując o historii starożytności i zupełnie nieprzystającej do współczesności kulturze antyku, bo w codziennym życiu taka forma wiedzy nie była nikomu do niczego potrzebna. Kiedyś puste frazesy były wyznacznikiem społecznego statusu tak jak czerwone liście na jesiennym drzewie - mówiły: "patrz jaki jestem bezsensowny - mogę robić coś głupiego bo pomimo braku pragmatyzmu mam na to siłę."

Nic dziwnego więc, że dzisiaj w społeczeństwie informacyjnym ten zamierzchły system edukacji, tak całkowicie się nie sprawdza.


Dzieci, siedząc w szkolnych ławkach, zastanawiają się więc dlaczego uczy się je tak anachronicznych głupot, które nigdy im do niczego się w życiu nie przydadzą. 


Kiedyś ludzie nie mieli takich dylematów, gdyż po ciężkim dniu spędzonym na linii produkcyjnej, przynajmniej szkoła dawała klasie średniej tematy do rozmowy i rozwijania oderwanych od rzeczywistości zainteresowań. Kiedyś, posiadanie wentyla bezpieczeństwa chroniącego przed szarością i miałkością rzeczywistości, było bardzo potrzebne. 
Dzisiaj, dzieci interesują się głównie tym, co mogą potem sprawdzić, zmierzyć, dotknąć, skomentować i niekiedy nawet zrealizować. Dlatego banialuki o ilości lewych i prawych dopływów Wisły, już dawno powinny odpłynąć w zapomnienie.

System edukacji nie jest w marazmie – jest skuteczny, jednak zupełnie nie jest on dostosowany do wyzwań społeczeństwa informacyjnego i nie uda się go zmienić kosmetycznymi reformami programowymi. Bez rewolucyjnej przemiany ram funkcjonowania i formy przekazywania wiedzy, dalej będziemy tkwili w niewoli schematów, czyli edukacyjnym Średniowieczu.

Szkoła powinna odejść od ławek, które przydają się tylko do pisania w zeszytach. Na komórkach i tabletach z Kinectem z powodzeniem piszemy w powietrzu. Szkoła powinna przestać uczyć schematów, zamiast tego uczniowie powinni poznawać techniki profesjonalnych poszukiwań. Zapamiętywanie powinno być praktykowane tylko na studiach, bo właśnie tam ludzie uczą się swojego zawodu i teoria z jakiej wynikają schematy ich realnych działań (zdolność rozumienia tego co robią) powinna być przez nich znana na wyrywki. Z kolei szkolne przygotowanie do życia w społeczeństwie informacyjnym zamiast na wiedzy, powinno być oparte na posiadaniu zainteresowań.


"Żadna z 10. najbardziej potrzebnych specjalizacji pracowniczych roku 2010. nie istniała jeszcze w roku 2004. Aktualnie więc kształcimy uczniów do zawodów, które jeszcze nie istnieją, przy wykonywaniu których będą wykorzystywali nie wynalezione jeszcze technologie, żeby rozwiązywać kwestie o których nie wiemy jeszcze że są problemami."

Jakiekolwiek materiały do czytania, nie mogą już być wyznaczane całej klasie przez nauczyciela z góry, gdyż każde dziecko w danym temacie interesuje co innego. 
To interakcja pomiędzy tymi efektami zainteresowań jest ważna. 
Tak tworzy się klan, a każde z dzieci poznaje nieco inny aspekt tematu, aby po rozmowie na forum wytworzyć sobie paradygmatyczny obraz całości.


Ponadto każde z dzieci potrafi obecnie zajmować się kilkoma rzeczami naraz. Dlatego zmuszanie go do poświęcenia uwagi na jedno tylko zadaniu, jest gwałtem intelektualnym na młodym umyśle. Kiedy dzieci multitaskingowe analizują jeden zaledwie problem, pozostała część ich mózgu jest bezczynna i wkrótce śmiertelnie się nudzi. Prowadzi to w prostej linii do poddenerwowania i wahań nastroju, co "leczy" się jako ADHD, a nie ma niczego gorszego niż marnowanie potencjału intelektualnego dzieci w imię zbrodniczej w XXI wieku – idei „porządku”.

Zamiast tego należy dzieciom pozwolić grupowo rozwiązywać złożony problem. Wtedy każde z nich przydzieli sobie do klastra zainteresowań tyle wątków z danego zakresu, ile jest zdolne przetworzyć i pojąć. Żeby tak się stało, na końcu tego procesu edukacyjnego, musi na grupę dzieci czekać jakaś nagroda, a nie tak jak dzisiaj, wojskowy dryl nieustannych kar zwanych jedynkami.



Dzisiejsze dzieci, uczą się intensywnie prawdziwego życia obserwując interakcje społeczeństwa informacyjnego w Internecie. Pomimo tego nieraz odmawia się im dostępu do tego medium, bo za mało czasu poświęcają na tak zwaną prehistoryczną „naukę”. Całkowicie sztucznie tresuje się je i wtłacza do przebrzmiałych form, które im szkodzą, a w realnym życiu będą im całkowicie niepotrzebne.

Kiedyś przydatna praktyczna wiedza przekazywana była dopiero na studiach. Z kolei reszta społeczeństwa miała być zdolna głównie do rozumienia instrukcji, a zdolności zapamiętywania ćwiczone były na głupich szkolnych wierszykach w szkole. Wyćwiczone w pamięciówce umysły miały być wykorzystywane do opanowywania ciągu wykonywanych na maszynach czynności, czy pojęcia długiego szeregu instrukcji wynikających z wydawanych przez kierownika poleceń.


Obecnie, świat zmienił się diametralnie i nie rozpoznaje już tamtych wzorców. Dzisiejsze społeczeństwo jest podatne na memy oraz zdolne do tworzenia Rojów badawczych, czyli strumieni zainteresowań analizujących w sensie zbiorowym dane zjawisko. Wyszukiwanie związków informacji będzie w przyszłości kluczowym zajęciem dla mas, nigdy bowiem tak jak człowiek nie będą radziły sobie z tym komputery. Dopiero wyższe sfery (nieanalityczni naukowcy) za pomocą zdolności syntezy, będą tworzyli z wykrytych wzorów uogólnione teorie i formułowali końcowe wnioski.

Wstępem do społeczeństw opartych o zdolności segregowania informacyjnego, był panplanetarny sukces popkultury. Kiedy wszyscy oglądali, czytali i słuchali to samo, mogli zacząć się komunikować się w zupełnie inny sposób. Bezpośrednia wymiana memów i odwołań kultury, scalała wszystkich - tak jak kiedyś na popołudniowych mieszczańskich obiadkach, znajomość lektur szkolnych.

Dzisiaj konformizacja nie jest już nikomu potrzebna. Jest szkodliwa, bo memy zbyt szybko zamieniają się znaczeniowo w Internecie. Dlatego forsowanie dzieciom jakiś przekazów i narzuconej interpretacji zachowań poprzez nieustanne (biurokratycznie opóźnione) zmiany programów, są całkowicie awykonalne w realizacji i co ważniejsze zupełnie niepotrzebne. Obecnie już nie musimy chodzić do znormalizowanej szkoły, aby odczuwać z resztą społeczeństwa poczucie informacyjnej więzi, nie potrzebujemy kultury języka do tworzenia myślącej wspólnoty.


Umiejętności społeczeństw informacyjnych nie są wyznaczane przez zdolności zapamiętywania, gdyż każda instrukcja i poradnik jest do wynalezienia po wpisaniu odpowiedniej frazy do wyszukiwarki w Necie i można, a wręcz powinno się to robić także w trakcie pracy, a dzięki tabletom i komórkom w plenerze. Nie potrzebna jest więc już społeczeństwu zdolność uspakajania i supresji naturalnej aktywności u dzieci, gdyż właśnie ekspresja i aktywność w nowych warunkach, jest oczywistym składnikiem zbiorowego sukcesu.

W zawodach o prymat stadny, rywalizacji nowego rodzaju, liczy się zdolność do samodzielnego wyszukiwania informacji, aby przewidywać i unikać problemów występujących w zakresie naszej specjalizacji. Rozwijanie własnych umiejętności i zainteresowań, tworzenie własnych projektów, a także umiejętność aktywnego i szybkiego usuwania pojawiających się często w nieprzewidywalnych warunkach trudności - to jest bilet do sukcesu dla dziecka. Niezbędna jest także, tak samo jak kiedyś czytanie i pisanie – dogłębna znajomość komputera i źródeł informacji w sieci.

Głębokiej reformy nie unikną także systemy nauczania przedmiotów ścisłych. Nie mogą one polegać na krótkich wykładach z teorii i łupaniu setek zadań odpowiednich do danego zakresu. Uczy to jedynie automatycznego rozwiązywania schematów - nic ponadto i nie przyda się do tworzenia w społeczeństwie nowej ścisłej wiedzy. Nauka matematyki, czy fizyki w szkole, musi odbywać się na sposób akademicki. Wykład powinien mieć taką samą wagę co ćwiczenia, a umiejętność dowodzenia prawdziwości danego twierdzenia, już jest ważniejsza od jego znajomości.

Rynek pracy nie potrzebuje już wiedzy, tylko bieżącego tworzenia jej - know how wypracowywania nowych umiejętności.


W świecie chaosu informacyjnego i nadmiernego nagromadzenia bitów, nie możemy już polegać na wiedzy pamięciowej. Podpowiedzi w czasie rzeczywistym będą tak samo ważne i powszechne, jak dzisiaj liczenie prostych rachunków na kalkulatorach. Zawsze przy liczeniu ręcznym istnieje możliwość popełnienia błędu, tak też przypominanie sobie informacji jest na dłuższą metę dla biznesu, ze względu na ryzyko pomyłki, szkodliwe.

Funkcjonowanie oparte na nieustannych szkoleniach pracowniczych jest niekonkurencyjne, wobec zmienianych w czasie rzeczywistym procedur, które obowiązkowo czyta pracownik przed wykonaniem swojego zadania.

Tak samo żadnego znaczenia, nie ma już szczegółowa znajomość przedmiotów, które nie są związane z naszą pracą czy aspiracjami. Bez tego bagażu informacji i tak będziemy mieli wystarczająco dużo danych do przetworzenia. Główną zaletą ludzkiego umysłu jest jego zdolność do zapomnienia, tylko wtedy może działać skuteczniej i szybciej.

Ludzie nie potrzebują uczyć się w szkole o sprawach, które ich nie interesują, bo tych którymi się fascynują jest wystarczająco dużo. Nie możemy wciskać dziecku do głowy wszystkich możliwych przedmiotów bojąc się, że bez tego procesu nie wykształcimy w nim zainteresowań. Internet jest już wystarczająco bogaty. Każdy znajdzie w nim coś ciekawego. 
Szkoła powinna uczyć szukać, rozwijać zainteresowania, pobudzać kreatywność, bo na tym głównie dorosły człowiek będzie w przyszłości zarabiać i co ważniejsze, tylko taka postawa tłumów przysłuży się najbardziej społeczeństwu informacyjnemu.


Rój będzie masowym badaczem zjawisk, które wyznaczać będzie elita. Ocena złożonych systemów, na zasadzie „lubię”, czy „nie lubię” jest największym atutem człowieka, bo tylko uczuć nie można jeszcze zastąpić za pomocą maszynowych czy programowych automatów i rozwiązań.


Wartością jest to czego nie można zautomatyzować.

To, jak będzie wyglądała optymalna szkoła przyszłości musimy jeszcze sprawdzić, przetestować i ostatecznie ustalić. Powinien to być proces ewolucyjny, poprzedzony jednak solidną rewolucją podejścia do możliwych rozwiązań. 

Powinniśmy wypróbowywać wiele koncepcji, aż w końcu uda nam się odnaleźć tą właściwą. Lecz do tego czasu, nie możemy pozwolić sobie na to by naszym dzieciom szkodzono, na masową, industrialną skalę - pozbawiając ich w obecnych szkołach naturalnych w nich zasobów ciekawości, aktywności i kreatywności. To powinniśmy zmienić już wczoraj.