wtorek, 11 stycznia 2022

Teologia nicości, czyli o niekonieczności średniowiecza w szkołach


Teoria kwantów uzasadniła, a wręcz wyprodukowała, kategorie całkowicie mistyczne. Jedną z nich jest tak zwana nicość. Coś zupełnie nieobecnego w starszych ujęciach świata fizycznego, coś, czego bali się wielcy myśliciele dawnych epok.

Kto wszak postuluje, że wszystko składa się z najmniejszych możliwych cząstek, gęsto upakowanych obok siebie, musi zakładać istnienie linii demarkacyjnej pomiędzy nimi. Istnienie całkowitej nicości pomiędzy kwantami materii, to przerażająca perspektywa – horror vacui.

Nie mamy możliwość sprawdzenia, jak bardzo pusta jest przestrzeń pomiędzy kwantami materii, nie wiemy, jak bardzo przenikliwy chłód tam od wieków panuje. Nie wiemy również, dlaczego czas miałby wypełniać te wszystkie niepoliczalne, efemeryczne i niematerialne przestrzenie.

Prześlizgując się pomiędzy kwantami rzeczywistości, nicość podąża swoją ścieżką. Nie ma ona z góry ustalonego miejsca przeznaczenia, jednak wnika wszędzie tam, gdzie włókna Wszechświata nie dość ciasno splatają ze sobą naszą wielką arenę zdarzeń. Wiecznie nieposkromiona przerwa pomiędzy bytem a informacją manifestuje swoją obecność, zakłócając przepływy między-kwantowe – stanowiąc być może przyczynę nieoznaczoności.

To, co powyżej to niestety zwykła teologia – ten starszy, ale prymitywniejszy kuzyn nauki. Teologia jest metodą wyciągania naukowych wniosków z niezrozumienia rzeczywistości. Brak pełnego zrozumienia oznacza szereg nienaukowych założeń. Teologia jest więc grą pozorów, dążącą do przewidzenia konsekwencji praw przyjętych prawie losowo, a jednak nadal w swych wnioskach jest logicznie spójna.

Co pewien czas nasze techniczne know how, zamienia się miejscami z wiarą. Wszędzie, gdzie nauka wykracza poza możliwości testowania empirycznego, tam wkrada się mistyczna wizja niewykształconego w mistycyzmie umysłu. O ile bowiem szaman, kapłan, filozof, czy inny mistyk, doświadczony w błądzeniu po granicach zdolności postrzegania, byłby w stanie łatwo kreować estetyczność swoich teorii fizycznych, o tyle fizyk, zwykły inżynier-teoretyk nie ma aparatu intelektualnego oraz odpowiednich narzędzi, aby snuć wizje, których sprawdzenie będzie w najbliższym czasie poza naszymi zdolnościami eksperymentowania.

Każda teoria fizyczna, wystarczająco głęboko wnikająca w rzeczywistość, tworzy swoją “teologię”. Nie mamy bowiem technicznych możliwości badania najbardziej abstrakcyjnych przewidywań umysłów. Nie jesteśmy technologicznie i fizycznie gotowi na mentalne wyzwania naszej substancji szarej. To niestety spotkało Teorię Strun, której niesprawdzalność jest podstawą kwestionowania jej naukowości, sprowadzając ją do sandboxa matematycznego, czyli miejsca gdzie spotykają się najlepsi matematycy.

Ten systemowy błąd tworzenia dzisiejszej nauki zdążył zrodzić już wiele “potworków”. Jednym z podstawowych, jest fizyka Newtona wtłaczana do głów jako „najprawdziwsza prawda”. 300 letnia fizyka myląca się w swoich przewidywaniach co do ruchu Księżyca o mniej więcej 10 metrów, nadal ochoczo nauczana jest w naszych szkołach, chociaż użyta w praktyce rozbiłaby nasz automatyczny lądownik o Księżyc. Od ponad 100 lat już wiemy, że wzory na ruch w tej fizyce są zaledwie przybliżeniem. Niestety jej mechanistyczne konsekwencje dalej wiążą i kształtują aparat pojęciowy nowych umysłów, znacząco ograniczając ich zdolności postrzegania. Pomimo tego, że już wiemy na pewno iż podwaliny dawnej fizyki są błędne, charakter jej przekazywania się nie zmienił i jak wszystko w szkole podawana jest jako prawda teologiczna – objawiona. 

Jak to jest możliwe, że nadal nauczamy tego z religijną emfazą i dumą nie wstydząc się tego, że przekazujemy dzieciom nieprawdę?

Na szczęście od stu lat istnieje ogólna teoria względności, która zupełnie inaczej widzi wiele konkretnych problemów np. w ogóle nie istnieje w niej pojęcie siły. Szkoda tylko, że nauczyciele nadal myślą w starych kategoriach pojęciowych, nie pozwalając młodzieży uczyć się o współczesnej fizyce. Skoro prawdziwa ogólna teoria grawitacji (względności) będzie dla dzieci niezrozumiała, bo ma zaawansowany aparat matematyczny taki jak tensory – trzeba przynajmniej powiedzieć, że jej wzory dla małych prędkości i poziomów przyciągania (znowu ta mentalna kalka – nie ma sił więc chodzi o niewielkie krzywizny czasoprzestrzeni) redukują się do takich uproszczeń. A nie kłamać, że tak to wygląda i każdy kto twierdzi inaczej, podważa autorytet nauczyciela, czyli większą nicość niż to, co oddziela kwanty. 

Jeśli szkole potrzebny jest autorytet to tylko i wyłącznie oznacza, że jest ona przerażona koniecznością uzasadniania wiedzy, którą przekazuje, a jej aparat pojęciowy ma za małą pojemność, aby cokolwiek spójnie udowodnić bez narzucania siłą tez. Dla porządku należy dodać, że i na nauczyciela ta wiedza została siłą narzucona programem nauczania, lecz to przecież zupełnie nie tłumaczy bufoniastej formy z jaką się ją przekazuje. Ta forma jest taka, aby uczniowie nie zadawali pytań, bo pytania ośmieszają nauczyciela i są przez to niemile widziane, bo niebezpieczne. 

To dlatego człowiek opuszczając mury liceum ma wrażenie wychodzenia z mentalnego średniowiecza pełnego nicości i teologii. Jak to trafnie określił kiedyś klasyk: „Jedyne co wyniosłem ze szkoły, to kilka kabli RJ-45”. 

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz