sobota, 30 czerwca 2012

Szkoła - geneza zbrodni


Jak głupie dziecko powie, że nie chce iść do szkoły, bo niczego się tam nie uczy,
a tylko dostaje polecenia i wytyczne dotyczące tego co musi i tak nauczyć się w domu samo, bo w szkole nie ma warunków do skupienia się na pracy - to mówi mu się, że dlatego iż "jest głupie to się nie zna".

Jak mądre dziecko powie, że nie chce iść do szkoły, bo niczego się tam nie uczy,
a tylko dostaje polecenia i wytyczne dotyczące tego co musi i tak nauczyć się w domu samo, bo w szkole nie ma warunków do skupienia się na pracy - to mówi mu się, że mądre dzieci takie jak się on powinny uczyć się same, lecz inne dzieci tak dobrze nie mają, a więc szkoła jest potrzebna. Dlatego, że "jest mądre to się nie zna".


Oczywiście szkoła czegoś uczy.

Poznajemy dzięki niej całą sferę interakcji społecznych. Poznajemy z najgorszej strony - inne dzieci znane z "Władcy much" - prawo dżungli. Szkoła to przymusowe zamknięcie w jednym miejscu grupy niedoświadczonych rówieśników, które muszą sobie jakoś radzić, a nie pozwala im się na wspólną zabawę w trakcie której mogłyby się poznać.

Nie mają w swoich interakcjach żadnego przewodnika, żadnego dorosłego, bo nauczycielowi nie wolno zachęcać dzieci do zabawy i wzajemnych rozmów w szkole i nie można ich uczyć na przerwach zasad wzajemnych interakcji, bo za naukę na przerwach "nauczycielowi" nie płacą.

Dzieci w szkołach nie mają prawa nic mówić, mają siedzieć cicho, słuchać, poznawać - by następnie odpowiadać na pytania kontrolne. Wszyscy są w stresie i muszą jakoś odreagowywać. Z kolei nauczyciel jest przyczyną tego stresu, dlatego nikt z poszkodowanych nie zwraca z problemami nigdy do niego. Zamiast tego wyżywa się na najsłabszych rówieśnikach, tak samo jak jego matka czy ojciec wyżywają się na nim, gdy mają problemy w pracy.


Człowiek jest tym kreatywniejszy im dłużej pozwalamy mu się bawić w młodym wieku - to udowodnione badaniami twierdzenie. Dlatego od zarania dziejów młodym przedstawicielom Homo Sapiens dawano na początku istnienia - eliksir kreatywności - pozbawione obowiązków, bezpieczne dzieciństwo.

Jednak nasze społeczeństwo niszczy dziecięcą kreatywność, bo posyła do pracy 7., a ostatnio także 6. latki. Muszą oni w tych przybytkach goryczy nieustannie wykonywać nudne i żmudne zadania. Mają przy tym słuchać się nauczyciela, bo to jest na liście obowiązków ucznia. Polecenia nauczyciela - szefa - muszą być wykonywane bez szemrania, bo nie ma instytucji odwoławczej. Dyrektor nigdy nie zadaje się z uczniami. Gdy stosunki z przełożonym się popsują, uczniowie nie dostają pensji - czyli dobrych ocen z przedmiotu, za które prawdziwymi już kieszonkowymi i doładowaniem komórek nagradzają ich rodzice.


W szkole można dobrze nauczyć się zdolności wygrywania bójek na solo, jeśli jest się chłopakiem albo zdolność knucia i neutralizowania czyichś plotek, jako obrony przed zazdrością koleżanek, jeśli się jest dziewczynką.
Stopni, programu nauczania i samego nauczyciela - nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien traktować poważnie. Szkoła uczy konformizmu i podporządkowania. Tępi wszelkie przejawy niezależności i kreatywności, bo taki był cel jej powołania - taka jest jej funkcja i historyczne zadanie.


Dodatkowo idiotyzm szkoły uzasadnia prosty fakt, że jest to nowy wynalazek, a nie żadna sprawdzająca się od zarania dziejów instytucja czy reguła.
Był on przydatny tylko przez 150 lat ery industrialnej. Wcześniej ludzie uczyli się naprawdę czegoś użytecznego - w młodym wieku znajdowali sobie mistrza, mecenasa czy mentora albo byli przyjmowani do nauki zawodu w środowisku realnej pracy, prawdziwych przedsiębiorstw i cechów. "Chłopcy na posyłki" poznawali zadania i funkcje każdego z pracowników firmy.
Jednak potem ktoś musiał wymyślić coś sztucznego - i tak powstała szkoła współczesna - fabryka roboli.

Odkąd na początku XIX wieku na całym świecie zaczęły powstawać fabryki. Społeczeństwo kierowane przez inżynierów musiało wykształcić szczególną rasę ludzi - robotników - "wytwarzaczy" przedmiotów masowych.
Musieli oni siedzieć przez często od 10. do 12. godzin w jednym miejscu, nie ruszać się i wykonywać jak automaty jedną pracę. Gdyby pracodawcy mogli, zainstalowaliby przy linii montażowej toalety, co obecnie jeszcze się robi w Chinach, gdzie strumień wody płynie pod ławami monterów i załatwia się potrzeby przez dziury.


W takich warunkach zawsze należało ślepo wykonywać polecenia kierownika, dbając o ogólne dobro wydajności produkcyjnej, pilnować by nie było przestojów. Ludzie ci nie mogli być kreatywni i ambitni - myślenie w trakcie pracy przy maszynach powoduje wypadki, urwane palce i zmiażdżenia. Tępe masy musiały być tępe i skupione.

Doprowadzenie do skupienia osiągano poprzez ogłupienie. Zabicie wyobraźni i zawężenie umysłowych horyzontów miała "wykształcić" w przyszłych pracownikach szkoła. To dlatego fabrykanci za darmo "edukowali" dzieci robotników. Żeby mieć wydajną siłę roboczą w przyszłości.

Kiedy na linii ktoś coś zepsuł - reszta produkcji stawała, bo taśma podawcza się nie przesuwała i wszyscy patrzyli na winnego. Karzący wzrok reszty grupy skierowany był na wolnego, głupiego i odstającego od reszty - wszyscy nie dostaną premii.


To dlatego nauczyciele mają przykazane mówić głośno wystawiane oceny, a najgorszych uczniów przy reszcie klasy publicznie poniżać. Jest to efekt tresury właścicieli fabryk, a głupie nauczycielki i nauczyciele myślą że tak trzeba. Ostracyzm i wykluczenie z grupy ma być dla dzieci dodatkowym motywatorem i batem na nieuznających autorytetów indywidualistów. Przejawiający własne poglądy to najgorszy gatunek umasowionego pracownika, to z nich rekrutują się związkowcy, stąd też tak intensywnie w systemie walcuje się opornych.

W tym sensie szkoła niczym nie różni się od armii. Jest to system organizacji grup typu wojskowego. Gdzie bezpośrednio sierżant przełożony - dzierży nad małą, dobrze znającą się grupą - absolutną władzę.
Na efekty militaryzacji dzieci nie trzeba było długo czekać. Wojskowa "fala", czyli poniżanie nowych tzw. "kotów", występuje bowiem tylko w szkole i w wojsku. Cóż za zbieg okoliczności, to naprawdę niebywałe.

To nie nauczyciele i dzieci są złe - patologię tworzy chory edukacyjny system.


Szkoły uczą głównie posłuszeństwa i konformizmu - to co naprawdę ważne uczymy się sami, czasami za pośrednictwem ludzi, na których nam z wzajemnością zależy.

Rolę dorosłego, który odpowie na nasze pytania, za wzorzec do naśladowania pełnią rodzice albo wybrany świadomie i z pełną odpowiedzialnością przez malucha mistrz - przewodnik. Jeśli źle wybierze - tym gorzej dla niego. Najważniejsze jednak że może swojego mistrza nauczyciela w każdej chwili zmienić.

Natomiast szkolne przymuszanie dzieci do uczenia się życia od ludzi przypadkowych - z tak zwanego przymusowego przydziału - jest jednym z głupszych pomysłów na jakie wpadliśmy od zarania dziejów.


Do tego od lat na nauczycieli idą ludzie, którzy ze względu na swoją miałkość i (nie)znakomitość nie potrafili znaleźć sobie dobrej pracy w zawodzie, gdzie mogliby zarobić więcej pieniędzy. Gratyfikacja finansowa więc sprawia, że w systemie edukacji na dłużej pozostają tylko ci nieliczni szaleni zaangażowani nauczyciele z powołania - reszta to pozostałe po wynagrodzeniowej filtracji menty.

Najgorsze co możemy zrobić w XXI wieku wolnej ekspresji myśli, to odebrać dziecku możliwość zabawy, co zniszczy jego kreatywność, a takie właśnie skazy cechujące umysłowego zombie, wytłaczają na mózgach dzieci nauczyciele w szkołach.

System edukacji nie wymaga reformy, lecz likwidacji. Spalenia do cna i okadzenia.

To co było społecznie użyteczne przez 150 lat industrializmu, od przeszło 30. lat jest bez sensu. W wieku informacji będąc anachronizmem.

System edukacji wymaga zastąpienia indywidualną edukacją, która sprawdzała się przez ostatnie kilkadziesiąt tysięcy lat.


Dzieci potrzebują bezpośredniej interakcji w celu nauki (nie zabawy) z dorosłymi i nieustannej zabawy (nie nauki) z innymi dziećmi. 

1 komentarz:

  1. Obecnie do szkoły przychodzą takie istoty, że nie można ich już bardziej zepsuć.

    OdpowiedzUsuń