Wraz z rozwojem urbanizacji w erze industrialnej, wraz z
intensyfikacją powiązań pomiędzy przedsiębiorstwami, tworzeniu założeń kultury
organizacji oraz budowaniu wielopoziomowych powiązań gospodarczych końca XIX
wieku, takich jak łańcuchy dostaw – w głowach teoretyków zaczęły kiełkować
podstawy ideowe opisujące pojawiające się synergie.
„Całość to więcej niż suma części” – czasami zjawiska
ilościowe budują nowe zjawiska jakościowe – zauważył to przed powstaniem
cesarstwa rzymskiego Arystoteles. Stworzenie, czy powstanie takiej dodatkowej
funkcji, dodatkowej własności zespołu obiektów, to właśnie synergia.
Zestaw elementów metalowych, z których składa się parowóz –
kiedy jest kompletny – przestaje być w zawiły sposób poskręcaną, artystycznie
ukształtowaną toną żelastwa i zaczyna spełniać dodatkową funkcję – lokomocyjną.
Brak którejkolwiek kluczowej z nich unieczynnia go, nadmiar bądź niewłaściwa
kolejność i złączenia również. Tylko odpowiednia szczypta know how tworzy
kompletny metalowy organizm, który staje się syczącą i obracającą kołami
machiną.
To samo tyczy się skupisk biologicznych, efektów
psychologicznych, społecznych, a także tych czysto fizycznych – dotyczących
możliwości oraz przepustowości retencji i przekazywania informacji.
Pod koniec XIX wieku neoklasyczny ekonomista opisał pierwszą
z nazw odnoszących się do efektów synergicznych, mających miejsce w wymianie
handlowej i produkcji przemysłowej. Marshall w „Zasadach ekonomii” z 1890 roku
ukuł pojęcie – skupiska industrialnego „industrial district”. Odnosił je on do
ułatwień i korzyści jakie przedsiębiorstwa czerpią z przebywania w
bezpośredniej bliskości siebie.
Bliskość jest kluczowa. Przyspiesza wymianę informacji i
wiedzy oraz pozwala na tańszą budowę infrastruktury i terminową wymianę towarów.
Fachowcy pracujący w jednej firmie są jednocześnie zainteresowani otwieraniem
się w ich okolicy nowych przedsiębiorstw, które zwiększają konkurencję o
pracownika. Z kolei młode firmy dzięki lepszej dostępności wykwalifikowanej
siły roboczej, mogą znacznie szybciej zbudować odpowiednią, a w przypadku
podkupywania pracowników od razu docelową, kulturę organizacji. Nie muszą uczyć
się od postaw, mogąc od razu korzystać z wiedzy istniejących, a czasem najlepszych.
Czysto ekonomiczne definiowanie profitów z tych powiązań
definiowane jest obecnie pod pojęciem klastra, gdzie klaster według definicji
Portera z 2000 roku określa się jako:
„znajdującą się w geograficznym
sąsiedztwie grupę przedsiębiorstw i powiązanych z nimi instytucji zajmujących
się określoną dziedziną, połączoną podobieństwami i wzajemnie się
uzupełniającą.”
Przedsiębiorstwa z bezpośredniej bliskości korzystają na
wielu płaszczyznach gospodarczych, lecz korzyści te wykraczają znacznie dalej,
bo z bliskości czerpie się także szereg korzyści społecznych. I to one właśnie
są źródłem podstawowym efektów ekonomicznych, jako ich szczególnego aspektu.
Ludzie wykształceni dążą do mieszkania blisko siebie, bo
dzięki temu bardziej opłaca się choćby tworzenie wokół nich różnorakich efektów
i przejawów kultury wysokiej. Osoby mające dostęp do większej liczby szkół
wyższych są lepiej wykształcone, a przez to działające w tym rejonie
przedsiębiorstwa lepiej prowadzone i zarządzane. Pozytywne efekty nie tylko się
sumują. Zachodzi tutaj efekt synergii, bo społeczne powiązania, to coś więcej
niż żywy organizm.
Geoff West z Instytutu Santa Fe gromadzi od dawne informacje
określające proporcjonalności i zależności u żywych organizmów – zwierząt.
Zachowują one skalę ¾ i stosuje się ta proporcja do nich w tak wielu
przypadkach i w takiej dokładności, że można nazywać ją prawem.
Przykładowo z każdym podwojeniem rozmiaru
zwierzęcia inne czynniki rosną w stosunku mniejszym niż jeden – o 0,75. Im
większy organizm, tym o tyle jest on wolniejszy – taki jest koszt systemowy
zwiększania rozmiarów.
Do organizmu właśnie możemy przyrównać naturę
przedsiębiorstw. Każde podwojenie rozmiarów stwarza rosnące multiplikatywnie
problemy, które spowalniają obroty, reakcyjność i potencjalne zyski. Moloch
staje się bardziej nieruchawy, niemrawy, nieczuły i mniej odporny na zmiany, a
więc na ciosy.
Jak ładnie wywnioskował ze swojej teorii ewolucji Karol
Darwin – historia śmierci gatunków uczy, że to „nie najsilniejsze gatunki
przetrwają, lecz te które są najbardziej odporne na zmiany.”
Ten systemowy mankament, a raczej to prawo, odniesione z
kolei do związków pomiędzy organizmami jest nieco inne – ideowo i kierunkowo
wprost przeciwne. Związek organizmów konkurujących i współpracujących ze sobą
to ekosystem – i to właśnie do tego pojęcia wraz z jego prawami i własnościami
możemy przyrównywać klastry przedsiębiorstw, czy szerzej – miasta.
Nie ważne czy mówimy tutaj stricte o klastrach, grupach
przedsiębiorstw zrzeszonych w dolinie krzemowej, czy przedsiębiorstwach, które
działają na terenie Górnego Śląska – największej polskiej konurbacji. Prawo
wzrostu efektywności, opłacalności i rosnących możliwości, dotyczy wszystkich
skupisk ludzkich, które najprościej nazywać nam jest miastami.
Ludzie od początku rewolucji przemysłowej, która po raz
pierwszy w dziejach na masową skalę uporała się z utylizacją odpadów oraz
koniecznością produkcji i logistyki ogromnych ilości pożywienia – masowo przenosili
się do miast.
Nawet niewykształceni i biedni podświadomie dobrze wiedzieli
jakie korzyści to niesie. Na początku XIX wieku na wsiach średnio 90% dochodów
wydawano na jedzenie. Alternatywą stało się miasto. Była to kilkunastogodzinna
praca w fabryce u kapitalisty, lecz czekała na pracowników także darmowa opieka
zdrowotna, przedszkola, szkoły i nowy wynalazek – czas wolny – wolne niedziele
i piwo dla wszystkich.
Potem było już tylko lepiej. Rozrastające się aglomeracje
powiększały nasze możliwości prawie wykładniczo zgodnie z prawem rosnących
możliwości ekosystemów. Gdyż tak samo jak ekosystemy biologiczne są dużo
odporniejsze i bogatsze, gdy są połączone w lasy, tak też i miasta – im są
większe tym większe są ich problemy ogółem, lecz mniejsze per capita, czyli w
przeliczeniu na jednostkowe koszty jakie ponosi przeciętny człowiek.
W przeciwieństwie do przedsiębiorstw i organizmów, których
prawo wzrostu określa stosunek 0,75 – miasta i ekosystemy mają stosunek wzrostu
1,15. To oznacza ni mniej ni więcej, że każdy wzrost liczebności miasta, każde
zwiększenie liczby przedsiębiorstw w systemie powiązań ekonomicznych wspólnoty,
niesie większe korzyści i ten efekt rośnie wraz ze zwiększaniem się skali.
O ile prawo rozrostu organizmu 0,75 mówi, że wzrost ma swoje
koszty, a im większy organizm chcemy zbudować, tym większe koszty ponosimy – i
rosną one coraz szybciej (w rezultacie wcześniej czy później docieramy do
granic opłacalności). Tak ewolucja ekosystemów jest grą o sumie nieskończonej. Innymi słowy wprost przeciwnie jest w miastach – dwukrotny wzrost liczby mieszkańców, czy
liczby przedsiębiorstw z negatywnej strony powoduje podwojenie problemów, lecz
korzyści zwiększają się aż o 115%.
Rozrost sam się napędza, im coś większe tym bardziej przyciąga – jak grawitacja. Wymiana informacji jest coraz
łatwiejsza, budowa infrastruktury coraz tańsza, znalezienie pracy coraz
szybsze, usuwanie zanieczyszczeń coraz wydajniejsze, wykrywanie przestępstw
coraz lepsze, liczba innowacji coraz większa i szybciej się je tworzy, liczba
chorób coraz mniejsza. Wszystkie negatywne efekty spadają per capita z każdym
podwojeniem rozmiarów ekosystemu o 15%.
Nic dziwnego więc, że ludzkość coraz szybciej przenosi się
do skupisk. Życie w rozbudowanych ekosystemach ma coraz więcej do zaoferowania,
daje coraz bardziej fundamentalne i wymierne korzyści.
Początek XXI wieku uderzył nas informacją, że obecnie ponad
połowa ludzkości żyje w miastach. Po raz pierwszy w długiej historii naszego
plemiennego w swej naturze i skłonnego do nomadycznych zachowań gatunku.
Gospodarka, tak samo jak każda inna struktura odczuwa
pozytywny wpływ efektu skali. Klastry, skupiska, czy handlowe powiązania
przedsiębiorstw na ograniczonym obszarze na mocy prawa o ekosystemach, są o 15%
bardziej konkurencyjne z każdym podwojeniem liczby swoich elementów składowych.
To dlatego prognozy ONZ pokazują, że postępująca
urbanizacja ciągle przyspiesza. O ile teraz około 50% ludzkości żyje w
miastach, o tyle w ciągu najbliższych 20 lat mega i mniejsze miasta wchłoną
około 90% z nas.
Będziemy przez to wydajniejsi, tańsi w utrzymaniu, zdrowsi,
czystsi i w prawdopodobnie bogatsi.
Najbardziej skorzystają na tym państwa posiadające megamiasta – które nie posiadają praktycznie żadnej konkurencji w pobliżu – takie jak Meksyk, Rio, Londyn, czy Moskwa, a także oczywiście wiele miast w Indiach i w Chinach.
Lecz efekty skali nie rozwiążą wszystkich problemów i nie
uszczęśliwią władz. Skrajnie przeciwne społecznym autonomicznym zależnościom i temu jak system się samoorganizuje bez ich udziału w sferze sprawowania kontroli.
Każdy system cybernetyczny, tym większą uwagę zwraca na
swoje anomalie, im bardziej jest ustanowiony i stabilniejszy. Z tego też powodu
należy mieć nadzieję, że w przyszłości ludzie będą zafrapowani głównie nimi. Że
przestaną emocjonować się gospodarką. System straci zainteresowanie tym, co
świetnie działa.
Rozszerzająca się perspektywa naturalnie wtłacza wszystkie metody organizacji ku samoorganizacji, bo przy rosnącej sieci współzależności, tylko taka pośrednia kontrola jest możliwa. Nikt nie będzie musiał zastanawiać się jak to działa, bo będzie działać samo – bez kontroli i niezależnie.
Powyżej pewnego poziomu utrata kontroli, to nie jest już wybór, to nieuchronność.
W rezultacie gospodarka będzie tak stabilna i bezpieczna, że aż
niezauważalna – nieobecna.
Każdy wystarczająco zaawansowany system jest nieodróżnialny od natury. Bezszelestnie szumiąca i funkcjonująca wokół każdego
– jak ciepły deszczowy las.
Dlatego wszelkie przyszłe projekty polityczne muszą uwzględniać w swojej architekturze samoorganizacyjne prawa i postulaty.
Czasy bezpośredniej władzy i kontroli nad społeczeństwem to anachronizm. Nasz potencjał wzrostu będzie zależny od tego czy zdołamy przełamać strach przed zmianami i sprawimy, by czasy obecne pełne sprawowania bezpośredniej kontroli przez nawarstwiające się przepisy, jak najszybciej się skończyły.
Zbigniew Galar