sobota, 23 października 2021

Permutacje finansowego kryzysu


(Porównanie procentowego spadku notowań Dow Jones Industrial dla:
krachu Covid-19 z 2020 roku i krachu nieruchomości z 2008 roku: opracowanie własne)

Od początku wiadomo było, że tak się to skończy, kiedy w latach 90. lobbing Rezerwy Federalnej pozwalał na coraz większą aktywność bankom komercyjnym na rynku papierów wartościowych. Ten (Bill Clinton), który deregulował banki inwestycyjne (The Gramm–Leach–Bliley Act (GLBA) – 1999) wbijając gwódź do trumny ich separacji od banków komercyjnych (Glass–Steagall Act – 1932) dobrze wiedział jak to się kończy – globalną kradzieżą 2008 roku. Obecna bańka wszystkiego nie jest zaskoczeniem tylko konsekwencją i jeśli protesty antyinflacyjne nie będą wystarczająco silne, kryzys skończy się tak samo. 

Oczywiście nie musi skończyć się tak samo, to nie grawitacja  to nie jest prawo fizyki, to system społeczny, w którym rezultat wyznacza aktualna wypadkowa tendencji i relacji władzy. Jednak uważam, że skończy się tak samo, bo za tym stoją ludzie, którzy tak jak wtedy nie chcą płacić za własne błędy, przepisy regulacyjne instrumentów pochodnych nie zmieniły się w tej kwestii nawet po krachu 2008 roku (więc relatywna siła społeczna lobby inwestycyjnego była potężna nawet po kryzysie), a po 10 latach ci, którzy za to odpowiadają są jeszcze bogatsi nie tylko dlatego, że za ostatni kryzys nagrodzili się premiami (bailout).

20 lat temu tuż po roku 2000 USA wspięło się na szczyty swojej potęgi, a jego najbogatsze pokolenie 50. i 60. latków z wyżu demograficznego dzieci urodzonych po II wojnie światowej (baby boomers) spało na górze pieniędzy zaoszczędzonych w trakcie całego swojego spokojnego życia. 

Doszło wtedy do umownego spotkania dwóch grup ludzi: właścicieli domów oraz inwestorów reprezentujących tych 60 latków. Właściciele domów mieli kredyty hipoteczne na własne mieszkania, czyli hipoteki, natomiast inwestorzy, jak zwykle, mieli pieniądze. W praktyce te hipoteki to były fizyczne domy, natomiast pieniądze to były wielkie instytucje, takie jak fundusze emerytalne, oszczędnościowe i inwestycyjne, czy firmy ubezpieczeniowe. Te dwie grupy spotykały się ze sobą w systemie finansowym giełdy nowojorskiej na Wall Street.

Na początku XXI wieku inwestorzy siedzieli na górze pieniędzy, przekazanych im przez majętnych obywateli USA, pilnie poszukując okazji do inwestowania, aby po czasie pieniądze te uległy pomnożeniu. Normalnie udaliby się ze swymi pieniędzmi do Rezerwy Federalnej, od której odkupiliby obligacje skarbu państwa USA – czyli pożyczyliby te pieniądze państwu na procent, gdyż zwykle jest to najbezpieczniejsza inwestycja.

Jednak w wyniku kryzysu dot.com, czyli gwałtownemu spadkowi akcji firm internetowych na przełomie wieku oraz 11. września, prezes Rezerwy Federalnej obniżył stopę procentową do zaledwie jednego procenta – chcąc wspomóc banki. Ten jeden procent zwrotu na inwestycji w obligacje stał się po prostu zbyt niski dla większości inwestorów, którzy masowo zrezygnowali z pożyczania państwu na rzecz bardziej opłacalnych i bardziej ryzykownych alokacji kapitału.

Obniżenie stopy procentowej do zaledwie jednego procenta, jednocześnie oznaczało eldorado dla banków. Mogły one teraz pożyczać z fabryki pieniędzy, czyli Rezerwy Federalnej, na zaledwie jeden procent. Każdy z nas chciałby móc dostać kredyt z jednoprocentowym oprocentowaniem, a banki miały jeszcze sprawdzone metody pomnażania pożyczonych pieniędzy, przez co mogły zarobić dodatkowo na braniu takich pożyczek. Tym samym wpompowano do systemu bankowego ogromne pieniądze dla pobudzenia gospodarki.

Dodatkowo pozyskiwano dla amerykańskich rynków pieniądze z akcji gromadzenia dolarów przez Chiny, Japonię i bogaty w ropę Bliski Wschód. To wszystko razem spowodowało, że na początku XXI wieku zachodnie banki miały bardzo dużo pieniędzy do pożyczenia. Tak wiele, że musiały obniżać swoje zyski, udzielając tanich kredytów, inaczej ludzie nie zadłużyliby się na tak wielkie sumy. Obniżanie zysków to dla banków coś niepokojącego, dlatego zdecydowały się one masowo używać „dźwigni” (leverage), w celu wykorzystania koniunktury masowego pożyczania, a przez to ostatecznie doprowadzić nawet do zwiększenia swoich zysków.

Dźwignia polega na inwestowaniu nie swoich pieniędzy w celu zwiększenia zysków z działalności…

W normalnej sytuacji człowiek kupuje skrzynkę za 10 tysięcy zaoszczędzonych dolarów, a następnie sprzedaje ją z zyskiem za 11 tysięcy. Jego zysk z transakcji wynosi więc tysiąc dolarów.

W sytuacji z wykorzystaniem dźwigni, człowiek posiadający 10 tysięcy zaoszczędzonych dolarów, idzie do banku po krótkoterminową pożyczkę w wysokości powiedzmy 990 tysięcy dolarów. Ma dzięki temu w ręku okrągły milion dolarów.

Potem człowiek kupuje za to 100 skrzynek, a następnie sprzedaje je z zyskiem za milion i 100 tysięcy. Później oddaje pożyczone 990 tysięcy plus 10 tysięcy odsetek za na przykład jednodniową pożyczkę. Po odliczeniu swoich pierwotnych 10 tysięcy zaoszczędzonych dolarów, zostaje mu 90 tysięcy dolarów zysku. Gdyby operował tylko na swoich pieniądzach, miałby jedyne tysiąc dolarów zysku, dlatego jeżeli mamy możliwość przeprowadzenia zyskownej transakcji, opłaca się wykorzystywać mechanizm dźwigni. Czyni to z dobrych interesów – doskonałe interesy.

W ten właśnie sposób banki prowadziły swoje doskonałe interesy. Bankierzy na Wall Street pożyczali pieniądze, następnie przeprowadzali zyskowne transakcje i spłacali krótkoterminowe pożyczki, zarabiając krocie na systemie dźwigni praktycznie bez ryzyka. Gdy zobaczyli to inwestorzy, też chcieli mieć udział w tym systemie.

Decydenci z Wall Street wpadli więc na pomysł połączenia inwestorów z właścicielami domów poprzez hipoteki. Jeżeli rodzina chciała posiadać dom, musiała zaoszczędzić pieniądze na wkład początkowy i skontaktować się brokerem hipotecznym, który łączył ich z pożyczającym pieniądze na nowe domy, czyli dającym pożyczkę hipoteczną. Na tej transakcji broker dobrze zarabiał, bo dostawał ustalony procent od podpisanej umowy, na wzięcie kredytu hipotecznego przez rodzinę. Następnie kupowała ona za te pożyczone pieniądze dom i stawała się jego właścicielem. Dom oczywiście obciążony jest hipoteką, jednak praktycznie należał już do rodziny, bo mogła w nim mieszkać. Kupno w takim systemie domu było wtedy dobrą inwestycją. Kwota do spłacenia ciągle się zmniejszała, a cena ich domu w przeciągu lat nieustannie rosła. Dlatego nieustannie rósł majątek rodziny, wraz ze wzrostem wartości ich domu wziętego na kredyt.

Pewnego dnia pożyczający pieniądze na nowe domy dostał telefon od bankiera inwestycyjnego, który gotów był kupić od niego zobowiązania rodzin do spłaty kredytów mieszkaniowych, czyli umowy o wzięciu pożyczek. Zobowiązania zostały sprzedane bankierowi z odpowiednią prowizją, przez co pożyczający pieniądze na nowe domy, zarobił na pożyczce – już teraz, a nie po kilkudziesięciu latach, gdy całość kredytów zostałaby przez rodziny spłacona.

Następnie bankier inwestycyjny, korzystając z dźwigni, pożyczył miliony dolarów, za które kupił tysiące hipotek i umieścił te papiery w jednym pudełku. W pudełku były teraz umowy wzięcia kredytu na mieszkania i każdy właściciel pudełka otrzymywał miesięcznie kolejne wpłaty rat od każdego właściciela domu obciążonego hipoteką.

Następnie bankier inwestycyjny posegregował umowy kredytowe na trzy przegródki – odpowiednio nazywając je „bezpiecznymi”, „normalnymi” i „ryzykownymi”, w zależności od uśrednionych szans wpłacania przez rodziny kolejnych rat w przyszłości. Po takiej operacji można już było sprzedawać umowy z każdej z przegródek oddzielnie, a nie jako całe zamknięte pudełko z losowo ułożonymi umowami.

Pudełko z tak posegregowanymi umowami dostało nową nazwę – zabezpieczonych zobowiązań dłużnych CDO (collateralized debt obligations), przy czym zabezpieczeniem dla właściciela pudełka – były same domy. Gdyby rodziny przestały spłacać swoje raty, właściciel umowy miałby prawo zabrać im dom. A ponieważ oznaczałoby to rzeczywistą tragedię dla takiej rodziny, wydawało się więc, że dla kupującego pudełko – transakcja była bardzo bezpieczna.

CDO działa jak trzy poziomy wodnej kaskady, gdzie wodą są same pieniądze. Jak tylko przychodzą pieniądze od spłacających raty, najpierw pokrywają one zobowiązania dla przegródki „bezpieczne”, potem przelewają się do przegródki „normalne”, aby na końcu wypełnić zobowiązania wobec przegródki „ryzykowne”.

Dlatego gdyby zdarzyło się, że część kredytobiorców przestanie spłacać swoje raty, wtedy ostatnia przegródka nie wypełni się w całości, co czyni inwestycję w jej kupno bardziej ryzykowną. W celu kompensacji tego większego ryzyka, inwestycja w umowy hipoteczne z przegródki „ryzykowne” dawała po czasie większy procent zwrotu – aż 10%. Przegródka „normalne” 7%, a przegródka „bezpieczne” tylko 4%, a było to i tak dużo więcej niż jeden procent zwrotu z inwestycji w obligacje państwowe.

Aby umowy z przegródki „bezpieczne” były jeszcze bezpieczniejsze, banki zdecydowały się ubezpieczyć inwestycje w te umowy, w zamian za niewielką prowizję nazywaną – zamianą ryzyka kredytowego (credit default swap).

Dzięki tej ostatniej operacji kredytowe agencje ratingowe (rating agencies), czyli specjaliści od wyceny ryzyka inwestycyjnego, nadali tej „bezpiecznej” przegródce z umowami specjalną super ocenę AAA, a więc najbezpieczniejszą z możliwych. Przegródka „normalna” została oceniona na BBB, natomiast przegródki „ryzykowne”, w ogóle nie poddano ocenie.

Dzięki ocenie AAA bankier inwestycyjny mógł sprzedać umowy z przegródki „bezpieczne” inwestorom, którzy szukają jedynie bezpiecznych inwestycji. Umowy z przegródki „normalne” zostały sprzedane innym bankom, natomiast przegródką „ryzykowne” zainteresowane były fundusze hedgingowe i inni szukający wysokich zysków okupionych realnym ryzykiem.

Bankier inwestycyjny dzięki mechanizmowi dźwigni i masowemu skupowaniu umów kredytowych za nie swoje pieniądze oraz odsprzedawaniu ich inwestorom i reszcie rynku finansowego w postaci CDO – zarabiał miliony.

Dzięki temu i sami inwestorzy znaleźli wreszcie o kilkaset procent lepsze miejsce do lokowania swojego kapitału, gdyż „bezpieczne” przegródki umów kredytowych były dużo bardziej opłacalne od jednoprocentowego zysku z pożyczania państwu. Dlatego chciano tych umów kupować coraz więcej.

Dlatego bankier inwestycyjny zadzwonił do pożyczającego pieniądze na nowe domy, żądając większej ilości umów, a on z kolei naciskał na brokera hipotecznego, aby poszukał większej ilości ludzi chcących wziąć kredyt na dom. Ale broker nie mógł już nikogo nowego znaleźć, bo każdy, kto kwalifikował się do udzielenia mu kredytu hipotecznego, już go posiadał. Jednak wszyscy zainteresowani kręceniem się tego interesu – wpadli na pewien pomysł.

Kiedy rodzina przestaje spłacać raty swojego kredytu, pożyczający jej pieniądze – dostaje dom, który był zabezpieczeniem pożyczki. Do tego ceny domów nieustannie rosły. Skoro udzielający kredytu jest zabezpieczony w przypadku braku spłaty rat, do tego jego zabezpieczenie ciągle zyskuje na wartości, to mógł on po prostu przypisać pewne ryzyko dla udzielanych rodzinom kredytów. Przez to nie musiał już wymagać wkładu początkowego, zaświadczenia o zarobkach – w nowej sytuacji wystarczyłby już tylko dowód tożsamości. Właśnie do takiego poluzowania warunków dla zdolności kredytowej doszło.

Zamiast pożyczać pieniądze na nowy dom, jedynie odpowiedzialnym i wypłacalnym rodzinom, w postaci standardowych kredytów hipotecznych (prime mortgages), zaczęto udzielać pożyczek osobom nieco mniej odpowiedzialnym, a czasem zupełnie nie posiadającym pieniędzy i bezrobotnym, i nazwano je sub-prime mortgages. Na szczęście dla tego ostatniego terminu – nie mamy jeszcze w naszym języku i polskim systemie finansowym właściwego odpowiednika…

Od tego momentu cała gra nabrała rozpędu i podążała już drogą ku nieuchronnej katastrofie. W nowej sytuacji, tak jak poprzednio, broker hipoteczny łączył rodzinę z pożyczającym pieniądze na nowe domy. Ten udzielał pożyczki, i od każdej umowy, broker dostawał odpowiednią prowizję. Rodzina dostawała wielki dom – wielki w stosunku do ich dotychczasowych możliwości finansowych.

Pożyczkodawca sprzedawał umowę bankierowi inwestycyjnemu, od razu na niej zarabiając, który następnie wrzucał ją do odpowiedniej przegródki, zamieniając ją w CDO. Następnie bankier sprzedawał CDO z użyciem mechanizmu dźwigni inwestorom i innym chcącym je kupić, szybko przestając być już tylko zamożnym, a stając się bardzo zamożnym bankierem.

Cały mechanizm funkcjonował przez pewien czas doskonale, sprawiając, iż wszyscy uczestnicy się bogacili. To z tego powodu przeżywaliśmy hossę na giełdzie, a liczba miliarderów nieustannie rosła. Nikt nie martwił się coraz bardziej ryzykownymi umowami hipotecznymi, bo jak tylko jeden z uczestników rynku sprzedał umowę następnemu, automatycznie pozbywał się coraz bardziej śmierdzącego problemu. Co mądrzejsi zdawali sobie jednak sprawę z faktu, że wszystko zmierza ku zatraceniu i przyspieszenie wymiany umów hipotecznych zostało spowodowane tym, że te papiery stają się coraz bardziej gorące. Jak tylko temperatura papieru przekroczy 451 stopni Farenheita – spłoną, zmieniając się w nic warte kupki toksycznego popiołu.

Jak tylko pierwsi niewiarygodni posiadacze kredytów przestawali je spłacać, problem dotknął właściciela umowy – najpierw głównie bankiera inwestycyjnego. Jego comiesięczna wpłata raty kredytu zamieniała się w dom, co nie za bardzo go martwiło. Wystarczyło dom sprzedać i cieszyć się odzyskanym kapitałem, a wraz ze wzrostem cen nieruchomości także zyskiem.

Jednak coraz więcej wpłat zamieniało się w domy i w końcu było tak wiele domów na sprzedaż na rynku, że podaż zaczęła przewyższać popyt i ich ceny przestawały rosnąć. Po czasie zaczęły nawet spadać.

To stworzyło dodatkowy problem dla właścicieli domów ciągle spłacających swoje pożyczki. Jak tylko coraz większa ilość domów w ich okolicy była wystawiona na sprzedaż, ich ceny spadały, co z kolei spowodowało spadek ceny również ich domu. Po pewnym czasie wiarygodni kredytobiorcy zaczęli się więc zastanawiać, dlaczego spłacają na przykład kredyt o wartości 300 tysięcy dolarów, gdy ich mieszkanie jest teraz warte najwyżej 90 tysięcy. Stwierdzili, że kontynuowanie spłacania takiego oszukańczego kredytu nie ma większego sensu. Porzucali jego spłacanie, nawet jeśli mogli sobie na dalsze raty pozwolić. Masowe odejście od spłacania kredytów przetoczyło się przez cały kraj.

W tym momencie bankier inwestycyjny posiadał pudełka pełne bezwartościowych umów kredytowych. Dzwonił więc pospiesznie do wszystkich zaprzyjaźnionych inwestorów, aby wcisnąć im chociaż te „bezpieczne” umowy. Jednak inwestorzy nie są głupi i widząc, co się dzieje, po kolei stwierdzali, iż nie są nimi zainteresowani, co w praktyce oznaczało krach na cenach tych pudełek.

W tym momencie strumień pieniędzy z rat kredytowych nie wystarczał już nawet na wypełnienie pierwszej przegródki w kaskadzie przepływu pieniędzy. Nie dawał więc zwrotu nawet dla super bezpiecznych, jak jeszcze niedawno sądzono, umów grupy AAA, spośród wszystkich CDO. Bankier inwestycyjny próbował więc sprzedać te umowy komukolwiek, jednak wszyscy zgodnie odmówili.

Bankier inwestycyjny panikował coraz bardziej, ponieważ na co dzień korzystał z mechanizmu dźwigni. Aby wykupić umowy kredytowe, na papierze przecież warte miliardy, musiał najpierw krótkoterminowo te miliardy od innych banków pożyczyć. Teraz musiał te szybkie pożyczki zwrócić, a nie miał z czego, gdyż nie sprzedał jeszcze CDO do nabywców, i pewnie już tego nie zrobi. Jego aktywa stawały się coraz bardziej toksyczne – i taki termin właśnie ostatecznie im nadano: toxic assets (w praktyce ta nowomowa znaczyła tyle co no assets).

Co więcej, nie tylko on był w podobnej sytuacji, bo wielu inwestorów do tej pory kupiło już od niego tysiące tego typu niespłacalnych umów kredytowych. Ich perspektywiczne zyski powoli zamieniały się w masowe straty – gdy kolejne raty nie wpływały od rodzin posiadających przewartościowane kredyty na dużo mniej warte domy…

W rezultacie pożyczający pieniądze na domy także starał się sprzedać toksyczne umowy, jednak bankier inwestycyjny nie chciał już ich od niego kupować. To z kolei spowodowało, że kolejnych pożyczek nie opłacało się już udzielać, a broker hipoteczny otrzymał wypowiedzenie z pracy. Umowy hipoteczne przestały krążyć i cały rynek kredytowy zamarzał, wszystko stawało się ciemniejsze, a „kolaps” (zapaść) był coraz bardziej nieuchronny. Problemem stawał się brak ruchu na rynku (frozen credit market), i w końcu wszyscy zastygli w miejscu, jakby oczekując cudu.

Wtedy drobni inwestorzy i mali akcyjni posiadacze z różnych źródeł zaczęli dowiadywać się o powadze sytuacji. Informacje ukrywane, a potem specjalnie przykrywane hurra-optymistycznymi zapewnieniami, powoli zaczynały wyciekać z gabinetów największych macherów rynku. W efekcie wszyscy rzucili się sprzedawać swoje akcje, zanim zupełnie straciłyby na wartości. Wartości firm powiązanych na początku jedynie z rynkiem nieruchomości spadały w zastraszającym tempie, przez co główni inwestorzy, tacy jak Lehman Brothers, zaczęli bankrutować.

Było coraz gorzej, bo wraz ze spadkiem cen akcji funduszy oszczędnościowych inwestujących pieniądze drobnych ciułaczy na giełdzie, doszło do krachu dotykającego wszystkich uczestników rynku. Inwestor dzwonił do właścicieli domów i mówił im, że ich inwestycje w akcje są teraz bezwartościowe. W rezultacie coraz więcej rodzin traciło swoje oszczędności, emerytury, zdolność kredytową i możliwości bieżącego spłacania rat za domy, które do momentu spłacenia pożyczek – jeszcze do nich w pełni nie należały.

Zaraz po dużej redukcji cen akcji, doszło do masowego przejmowania domów przez banki, wyrzucania na bruk ludzi nie płacących rat kredytów, namawiania bankiera inwestycyjnego do wyskoczenia oknem i różnych innych ciekawych, znanych nam z pierwszych stron gazet historii. Innymi słowy, doszło do kryzysu, a pozostałe wypadki już znamy, bo wtedy mniej więcej sytuacją na rynkach finansowych zaczęli interesować się zwykli zjadacze chleba.

Potem finansiści zwrócili się o pomoc do państwa, aby rząd za sumę 700 miliardów dolarów wykupił ich toksyczne aktywa. Rezerwa Federalna dofinansowała banki z własnych środków kolejnymi 700 miliardami i wszyscy krzyczeli, że trzeba utrzymać wysokie ceny domów – inaczej czeka nas krach, jakiego jeszcze świat nie widział.

Aktywa częściowo wykupiono, banki dofinansowano, przez co do masowych bankructw nie doszło, a członkowie zarządu wypłacili wszystkim odpowiedzialnym za całą sytuację sowite premie, aby nikomu nie opłacało się sypać o szczegółach tego globalnego przekrętu.

Na nasze nieszczęście, od masowego krachu Amerykę uratowała jedynie akcja obniżania stóp procentowych, czyli wirtualnego dowożenia do banków worków pieniędzy. Niestety po ponad 10 latach dług USA przekracza już wszelkie bariery i drugi raz nie będzie już można tej sztuczki zastosować bez wywołania dużej inflacji. Rozstrzygająca więc będzie skala oporu społecznego przed rosnącą drożyzną – pytanie bowiem pozostaje otwarte, czy współczesne społeczeństwa pozwolą sobie wmówić, że to wpływ pandemii, a nie masowego dodruku pieniądza przez banki.  

Pokrywanie bieżących zobowiązań z kieszeni podatnika w postaci drukowania pieniędzy początkowo nie widać, bo te nowe pieniądze są inwestowane głównie po linii najmniejszego oporu i zamiast coś za nie budować, kupować firmy i nimi sprawnie zarządzać podnosząc ich wartość, kupuje się za nie papiery wartościowe. Dlatego zamiast wywoływać inflację walut na rynku, ukryte są one w wysokich cenach akcji. 

Ale to tylko przedłuża nieuchronne załamanie, które teraz już będzie dużo większe, bo wraz ze spadającymi cenami akcji rośnie presja, aby uciekać z giełdy i inwestować w aktywa trwałe takie jak nieruchomości, co napędza ten sam mechanizm wzrostu ich cen co przed 10 laty, bo całe nowe osiedla wykupywane są przed fundusze pod wynajem. Po zatrzymaniu się wyścigu cen mieszkań i domów, bo nie mogą one przecież rosnąć w nieskończoność, dochodzi do krachu. 

Jednak obecnie inwestorzy, nauczeni sytuacją do jakiej doszło w 2008 roku, równolegle prowadzą strategię zamiany akcji na inne aktywa trwałe, przez co gwałtownie na wartości tracą też zwykłe oszczędności, bo o wszystko o co warto walczyć, bo się nie psuje, konkurują teraz coraz większe pieniądze. Przy galopującej inflacji Państwo może zagwarantować wypłacalność oszczędności ulokowanych w bankrutujących bankach np. jak w Polsce do 100 tysięcy złotych, bo w momencie ich wypłacania i tak dojdzie do jeszcze większej hiperinflacji i będą to aktywa niewiele warte. 

Cały ten skomplikowany mechanizm nie służy tylko wyprowadzeniu pieniędzy z klasy średniej. Jest on nakierowany głównie na zniszczenie możliwości inwestycyjnych w kierunku innowacji ze strony małego biznesu, bo wkrótce będzie on w stanie zrobić poważną konkurencję poprzez decentralizację automatyzacji. 

Właściciele dużych przedsiębiorstw tuczą się znacząco dzięki automatyzacji od dekad – dzięki niej wydajność przedsiębiorstw rośnie od kilkudziesięciu lat, a zarobki wyżej kwalifikowanych, bo obsługujących już automatyzowane systemy pracowników, po uwzględnieniu inflacji, utrzymują się na porównywalnym poziomie. Z kolei właściciele drobnych przedsiębiorstw, którzy stanowią bardziej zdeterminowaną i odporniejszą na zmiany konkurencję, nie mogli wdrażać tego typu rozwiązań głównie ze względu na zbyt wysokie początkowe koszty. Ponadto, działalność w małej skali dużo trudniej algorytmizować i automatyzować, bo nie ma wystarczającej powtarzalności podobnych przypadków i jest ona z powodu większej elastyczności dużo bardziej różnorodna. Jednak wdrażane obecnie najnowsze rozwiązania pozwalają coraz bardziej wyrównywać boisko i tworzyć zautomatyzowaną, a jednocześnie pozbawioną bezwładu konkurencję. 

Nierównomierny impakt postępu technologii wywołał nierównowagę na rynku dając kolosom do ręki zbyt szybko, zbyt dużo władzy i gdy dochodzi do naturalnego wyrównania próbuje się zmienić zasady. System aktualnych układów broni się przed powrotem do normalności, gdzie duże zwierzęta nie stanowią tak dużego udziału procentowego masy wszystkich organizmów rynkowych. Klasa inwestorów niszczy więc globalne oszczędności, tak jakby nie robiła już tego głównie dla siebie, lecz w imieniu bardziej potężnej i majętnej grupy, która po konsolidacji posiada teraz zbyt wiele, aby mogła bez (nie)uczciwej walki wszystko utracić. 

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Link

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz