środa, 5 stycznia 2022

Gwiezdne dziecko

Ludzkość jest bliska wyginięcia. Stan ten utrzymuje się już kilkadziesiąt tysięcy lat. Od czasu wybuchu superwulkanu Toba, ludzkość zmaga się z niewielką różnorodnością genetyczną, która osłabiła znacząco jej układ odpornościowy – zwiększając jednocześnie częstotliwość występowania raka oraz wielu innych chorób genetycznych.

Kiedy wybuchł Toba, gdy byliśmy na skraju, na całym świecie zostało nas zaledwie trzy do dziesięciu tysięcy sztuk. Przy czym w jednym miejscu mogło nas być około dwustu osobników, co znacząco ograniczyło możliwość wymiany genów. Przełożyło się to na nasze możliwości fizycznego rozwoju – dlatego “rzutem na taśmę”, nie mając wyjścia: ludzkość postawiła na umysł.

Z szympansami mamy najwcześniejszego wspólnego przodka, lecz zwierzęta te są od nas wielokrotnie silniejsze, pomimo mniejszych rozmiarów ciała, a ich układ odpornościowy jest monolitem w porównaniu z naszym. Przyroda jest od nas silniejsza i gdyby nie nasza inteligencja – nasze kości już dawno bielałyby na arenie dziejów jako ślepy zaułek rozwoju gatunków, przykry koniec eksperymentu z inteligencją, która u zwierząt często się nie sprawdza…

Istniejemy na Ziemi od około dwóch milionów lat. Przez ogromną większość tego czasu nie doprowadziliśmy do nadmiernego przełowienia naszych ekosystemów – w tym czasie żyliśmy ekologicznie, jako zintegrowana i pokorna część biosfery znająca swoje miejsce, ceniąca je. Z kolei od kilkudziesięciu tysięcy – odkąd zrozumieliśmy, do czego ta polityka życia w zgodzie z naturą nas doprowadziła – czynimy z naszej inteligencji zbiorowy użytek i rozwijamy się. Wirusowo, niepowstrzymanie i niepomiernie. 

Nieustannie współpracujemy i mądrze zarządzamy jako gatunek preferencjami seksualnymi kobiet, promując inteligentniejszych osobników. Nawet kosztem możliwości fizycznych – bardziej cenią one ducha i nawarstwiające się efekty tych preferencji czynią nas odporniejszymi na zmiany. 

Kobiety nie tylko wybierają, ale i poświęcają się, rodząc coraz większe mózgi, przez co poród staje się coraz bardziej bolesny i pełny traumy. Ludzkie noworodki są wynikiem wielopokoleniowych wysiłków, stawiania wszystkiego na inteligencję. To „produkty” będące rezultatem skrajnej specjalizacji gatunku człowieka – wielbiciela dużego mózgu.

Wielki mózg już na starcie – jest najważniejszy, bo zapewnia większe możliwości jego dalszego kształcenia i rozwoju. Lecz jego skrajne rozmiary spowodowały, że dotarł on już do granicy możliwości urodzenia go w naturalny sposób – bez śmierci matki w wyniku rozgryzania brzucha. Lecz na tym nie poprzestaliśmy – dążąc do dalszego wyścigu zbrojeń, poświęciliśmy lata życia dorosłych osobników skłaniając ich kulturowo do lepszej opieki nad dziećmi. Rozwój tego typu specjalizacji stał się możliwy dopiero po upowszechnieniu monogamii – która wiązała się z tradycją społecznego potępiania rozwiązłości u ludzi. Nic więc dziwnego, że rytuał zaślubin jest bardzo stary i pierwotny w każdej kulturze – to on człowieka uczynił inteligentniejszym, a poprzez to: prawie niepokonanym; na pewno wyjątkowym w każdej erze biologicznych form.

Już od wielu pokoleń ludzkie noworodki rodzą się coraz wcześniej, w stosunku do spotykanej wszędzie w naturze odpowiedniej długości ciąży. Inne ssaki rodzą młode w pełni wykształcone. Zdolne biegać po sawannie już w pierwszym dniu po urodzeniu. Podczas gdy młode człowieka, to skrajne wcześniaki. Nie rodzą się one w momencie w którym powinny. Lecz akurat w momencie, w którym już musi dojść do porodu, bo noworodek będzie mieć za dużą głowę, aby mógł naturalnie opuścić brzuch matki.

Ponieważ głowa człowieka rozwija się tak intensywnie i szybko, reszta ciała nie ma dość czasu, aby wykształcić się w pełni. W rezultacie tuż po urodzeniu kark dziecka może się złamać, bo nie jest w stanie podtrzymać nadnaturalnie dużej głowy. Większość pozostałych funkcji życiowych, u dopiero co urodzonego dziecka, także jest w atrofii. Żeby noworodek mógł w pełni korzystać z życia – potrzebowałby jeszcze kilku miesięcy bezpiecznego przebywania w brzuchu matki.

Niestety po urodzeniu, młody organizm rozwija się wolniej niż w łonie. Musi od teraz zużywać energię na trawienie pokarmów, jest też narażony na wiele mikro zagrożeń, przez swój jeszcze nie w pełni wykształcony (do tego ograniczony przez nawarstwienie błędów genetycznych) układ odpornościowy. Dlatego ludzkie dzieci są kompletnie niesamodzielne, aż do czasu raczkowania, które następuje od szóstego do dziesiątego miesiąca życia. Właśnie na takim etapie fizycznego rozwoju, powinno się rodzić ludzkie dziecko – gdyby miało jeszcze do dyspozycji trzy, do czterech miesięcy ciąży.

Trzeba więc to sobie jasno powiedzieć: człowiek jest uzależniony od cywilizacji technicznej – bez niej od razu znajduje się na skraju wyginięcia: jest stracony. Skrajnie wyspecjalizowany, zmuszony opiekować się noworodkiem, i to bardzo starannie, przez prawie cały jego pierwszy rok życia, a pozbawiony różnorodności genetycznej – jawi się być upośledzonym przy porównaniu do innych gatunków.

Wnioski z tego płynące są trojakiego rodzaju…

Po pierwsze, musimy iść za ciosem. Dalej promować mądrość i inteligencję w społeczeństwie, nawet gdyby wielki mózg charakteryzował się słabym i rachitycznym ciałem. Przewagę nad innymi zwierzętami nie dają nam uroda, proporcje ciała, czy białe zęby, lecz zdolność do budowania maszyn i rozpalania ognia. To inteligencja powinna być promowana w społeczeństwie jako najbardziej seksowna.

Takie myślenie pozwoli nam przetrwać. Panika przyczynia się do największej liczby zgonów w głuszy. Rozpamiętując to, jak znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, przestajemy myśleć. Rozumna alokacja naszych ograniczonych zasobów jest niezbędna – właśnie dlatego, że są one tak rzadkie.

Po drugie, należy dbać o upowszechnienie się zabiegów cesarskiego cięcia. Znoszą one bowiem czysto fizyczne ograniczenie dla wielkości głów noworodków – będą więc one mogły rozwijać się rozmiarowo dalej. W rezultacie po kilkuset latach może okazać się, że jesteśmy w stanie rodzić najmądrzejsze dzieci wyłącznie w taki sposób. To dobrze, bo sprawi to, że całkowicie zdołamy odciąć się od wyobrażenia, że moglibyśmy żyć jak pozostałe zwierzęta w lesie, czy na sawannie. Pozbawieni otorbienia cywilizacji, bez antybiotyków, szczęśliwi w bliskiej relacji z krwiożerczą naturą – zaprzyjaźnieni z biosferą – wsiąknięci…

Robiliśmy to przez większość naszego istnienia i nie dało to pożądanego efektu. Będąc słabymi przedstawicielami, nieco bardziej niż inne, wyspecjalizowanego gatunku, prawie zabiło nas proste życie pod chmurką – dziesięcioletnia zima spowodowana wybuchem nieco większego wulkanu, doprowadziła nas prawie do ekstynkcji. Wtedy nie chroniła nas matka natura – i nauczeni tym doświadczeniem nie będziemy kłaniać się jej na przyszłość. Przyszłość sami sobie wykujemy, wybudujemy, odkryjemy, wyhodujemy i ostatecznie stworzymy (każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od natury). Trzeba się tylko przestać zachłystywać własnym sukcesem. Trzeba się ostro brać do roboty – Wszechświat nie będzie czekać wiecznie – nasza witalność i zdatność do podboju Kosmosu wyczerpuje się z każdą (prawie bezproduktywnie) spędzoną na Ziemi chwilą.

Nie jesteśmy już typowo ziemskim gatunkiem. To jest właśnie ten trzeci i najważniejszy wniosek. Nie jesteśmy bowiem zdatni do życia na tej planecie. Nie możemy otwarcie konkurować z innymi gatunkami o byt, w zgodzie z zasadami i prawidłami doboru naturalnego, jakimi kieruje się biosfera od prawie trzech miliardów lat. Zostalibyśmy w tym nierównym pojedynku zdławieni. Musimy więc być sprytni i ciągle oszukiwać.

Ziemia nas już nie chce. Zniszczy nas przy pierwszym większym kryzysie, przenicuje i pognębi przy pierwszej nadarzającej się okazji. My także staliśmy się już zbyt wygodni – delikatniejemy i nie chcemy już żyć w zgodzie z naturą. Nasze żołądki są przyzwyczajone do pokarmów podgrzewanych od wielu pokoleń dzięki wynalazkowi ognia – bez niego nie trawimy prawie już nic. 

Musimy uciekać do przodu. Wznieść się ponad, wyżej, gdzie czeka nas niezagospodarowany, jeszcze niedosiężny ekosystem – pansystem; metasystem – kryjący nieprzebrane możliwości pustki…

Tam, to My – Ludzkość, o wszystkim zdecydujemy i sprowadzimy na tę arkę nowego przymierza z biosferą tylko sprzyjające człowiekowi gatunki, wszystkie inne pozostawimy za sobą, na Ziemi.

To, do czego zmierzamy, to wygenerowanie zupełnie nowego i niezależnego od historii przypadkowych błędów genotypu, a więc w pełni gwiezdnego dziecka. My jesteśmy zaledwie dla niego etapem pośrednim, brakującym ogniwem Darwina, którego kości odnaleźć będzie można prawie wyłącznie na gościnnej, i jakże nieprzyjaznej dla skrajnych specjalizacji, niebieskiej planecie.

Karki gwiezdnych dzieci nie będą się łamały od ciężaru głowy już nigdy, bo pierwsze miesiące po urodzeniu spędzać one będą w strefie o obniżonej grawitacji. Prawie lewitujące, będą otoczone sztucznym łonem. Bezpieczne od wpływów natury, będą rozwijały się jeszcze intensywniej i szybciej, aby przyjść na świat w pełni ukształtowane – nie zszokowane i płaczące, lecz radosne i szczęśliwe.

To, co nas czeka po przekroczeniu granic mentalnych i materialnych, które nadal bronią nam dostępu do gwiazd – nie da się opisać naszymi ziemskimi słowami, z tej niskiej i bardzo przyziemnej, ludzkiej perspektywy. Żeby to naprawdę poczuć, zobaczyć naszą bezkresną i niedosiężną przyszłość, trzeba wznieść się wysoko ponad atmosferę i tam być.

Człowiek nie będzie wtedy zachwycał się, rozświetloną bielą i błękitem, Ziemią, a zamiast tego odwróci się i, patrząc głęboko w czerń, będzie wpatrywać się w nią tak długo, aż zapragnie jej tak bardzo – że i ona zapragnie jego.

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz