poniedziałek, 21 maja 2012

Zysk to nie wszystko



Rozpoczęło się wszystko nabożnie, wręcz twórczo. Z namaszczenia przebrzmiałych Minojczyków usmażonych wybuchem wulkanu, Fenicjanie wymyślili pieniądze. Niestety wymyślili ich nieco za mało. Pieniądze były idealnym narzędziem wzajemnej wyceny towarów, umożliwiającym bardziej uczciwy ich przydział. Jak człowiek dostał więcej sprawiedliwości w swoim życiu, to od razu zachciało mu się pracować i przez to obieg gospodarczy kolosalnie przyspieszył.

Dzięki pieniądzom lokowano właściwe ilości zasobów i energii do odpowiednich miejsc w zależności od wartości towarów. Ceny, a więc skalę tego przyrządu pomiarowego w czasie rzeczywistym regulował rynek, a więc zbiorowa mądrość społeczności. W przypadku ocen uśrednianych globalna ocena jest najdokładniejsza, dużo lepsza od najlepszych technologii metrologicznych dostępnych dla pojedynczego umysłu.

Problem w tym, że ta piękna i twórcza idea pieniądza rozrosła się nadmiernie, zamieniają się w praktyce w swoje przeciwieństwo. Mamona służy wycenie towarów, aby można było od niej uzależnić ich wzajemną ważność – ustalić priorytety dla przydziału informacji, energii oraz ludzkiej kreatywności.


Przeciwieństwem wyceny towarów jest wycena ludzi. Gdy pieniądze decydują o wszystkim, to decydują również o wartościach niematerialnych – chociaż nie powinny. Są do wyceny ludzi niewłaściwym narzędziem, nawet słowo wycena nie pasuje do człowieka, gdyż każdy z nas jest oryginalny i wyjątkowy. Porównywać ze sobą można tylko coś, co ma wspólne elementy, co jest w jakiś sposób podobne. Natomiast każdy człowiek jest oddzielnym wszechświatem i nie mamy możliwości rzetelnej oceny człowieka, na podstawie ilości rzeczy czy produktów jakie posiada, gdyż nawet sam fakt posiadania jest złudzeniem.

Pieniądze zamiast regulować wartości wzajemne surowców i towarów, zaczęły regulować relacje wzajemne społeczeństw. Postanowiono mierzyć ludzi. Nie ich części ciała, czy efekty ich pracy, ale ludzi. Efektem tego była porażka systemu ekonomicznego. Explicite porażką jest konsekwencja niewłaściwego miejsca użycia narzędzia, a nie wady samego narzędzia. Nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze, a przeliczamy na nie – dużo więcej niż powinniśmy.

Pieniądze to nie wszystko, a zysk to jeszcze mniej. Jeżeli wydzielona część idei pieniądza – zysk, czyli dodatnia różnica pomiędzy przychodami i wydatkami, decyduje o życiu lub śmierci to wiemy, że docieramy do szczytu absurdu, jaki jest w stanie strawić ludzka psychika. Kwintesencją istnienia jedynie dla zysku, jest hybryda kapitalistycznej przedsiębiorczości z państwowym i socjalistycznym aparatem przymusu – korporacja.


Celem korporacji jest zysk, ale zysk to jedynie dążenie do posiadania pieniędzy. Większej ich liczby niż ma otoczenie. Pieniądze to dług, a więc w rezultacie celem staje się, aby wszyscy byli twoimi dłużnikami, byli ci coś winni – co w konsekwencji sprawia, że posiadacze zysków stają się właścicielami niewolników.

To powoduje ogromne straty dla gospodarki. Praca przymusowa nigdy nie jest wydajna, a do tego oducza pracujących kreatywności. Niewolnicy dostarczają nam tylko taki produkt własnej pracy, który będzie dla nich najprostszy do wytworzenia i nie będą chcieli chwalić się swoimi nietypowymi umiejętnościami, gdyż posiadający zysk może zechcieć efektów tych umiejętności, zamiast typowej pracy – może bardziej ich przez to wykorzystać.

Efektem pościgu za zyskiem jest spłycanie możliwości jednostek oraz osiąganie celów związanych z eksploatacją innych – zamiast dynamicznego i indywidualistycznego rozwoju cywilizacji. Nawet gdyby, efekty pracy niewolniczej były wybitne, to na końcu ewolucji panświatowego wyścigu po zysk, ludzie w swojej większości pracować będą nie dla tego, kto jest najwybitniejszy, lecz dla tego, kto najlepiej potrafi robić z innych dłużników i skupia się tylko na tym, a nie na rozwoju i powiększaniu własnych możliwości.


Człowiek myślący tylko o pieniądzach i sposobach wykorzystywania cudzej głupoty oraz unieszkodliwiania tych, którzy są od niego mądrzejsi – to człowiek chory – ułomny. Ktoś taki, nie może nawet być średni. Jeżeli cały czas i energię poświęca na szukanie metod poszerzania kontroli nad innymi, to nie pracuje nad sobą i dlatego efektem ostatecznym wyścigu po zysk – są rządy naprawdę płytkich, wewnętrznie słabych i ograniczonych ludzi.

Nie rządzą już nami kapitaliści – są na wymarciu. Gdy mamy wielu kapitalistów, to oni są właścicielami kapitału. Posiadają ziemię, budynki, fabryki. Wtedy sami decydujemy komu płacimy czynsz za nasz dom i od kogo dostajemy służbowy samochód. Gdy jednemu z nich źle z oczu patrzy, to wybieramy innego.

Niestety dzisiaj coraz mniej rzeczy należy do kapitalistów, coraz mniej procesów od nich zależy, a coraz więcej do korporacji. Dzisiaj nie płaci się już człowiekowi tylko bezosobowej marce.


Za ogrzewanie każą, pod groźbą więzienia płacić jednej, za internet drugiej marce. Za mieszkanie płaci się deweloperowi, który coraz częściej też jest spółką akcyjną. Za samochód płacimy korporacji motoryzacyjnej. Za pastę do zębów płacimy tej czy innej firmie, z których większość jest wewnętrznymi markami, wielkich międzynarodowych korporacji. Niby mamy wybór spośród wielu marek, ale i tak na końcu nasze pieniądze pójdą do koncernu nadrzędnego – posiadającego pakiet większościowy akcji i podejmującego wszystkie decyzje.




Musimy płacić, a w zamian dostajemy złudzenie wyboru marki. Wybór niestety jest pozorny, bo kapitalistów coraz mniej, a korporacje wykupują i konsolidują ich dzieła.

Teoretycznie państwo od korporacji różni się tylko tym, że korporacja nie może ustanawiać prawa nad konkretnym terytorium. Chociaż wewnętrzne reguły korporacyjne, są jak najbardziej obowiązujące w budynkach należących do firmy, czy boksach pracowników.

Jednak jest podstawowa różnica pomiędzy władzą oficjalną, a skrytym właścicielstwem korporacyjnym. Jak nas uczy historia, czasami władcy przesadzają, a wtedy są jeszcze oni pociągani do odpowiedzialności. Afera naszyjnikowa skróciła o głowę Marię Antoninę, natomiast czego by nie zrobili szefowie korporacji, to ciągle unikają oni osobistej odpowiedzialności przed ludźmi, którym szkodą i którymi manipulują. Ludzie pewnie jeszcze w swojej większości nie pojęli, że władzę nad nimi można sprawować w sposób niebezpośredni - choćby za pośrednictwem mediów.

Gdy w państwie źle się dzieje, to ludzie winią o to rząd. Prywatni korporacjoniści są zawsze poza podejrzeniem.

Dlatego śmiem twierdzić, że władza publiczna jest bardziej odpowiedzialna, czyli lepsza w zarządzaniu, bo od czasu do czasu kogoś gilotynują na placu Concorde. Managerów Enronu wsadzili, jednak jeszcze nigdy w historii świata nie powiesili większościowego udziałowca – dlatego właściciele korporacji czują się bezkarni. Bezkarność plus bardzo dużo władzy – to zwykle prosty przepis na zbrodnię, a co najmniej na bardzo wiele nadużyć.



Trzeba jednak zauważyć, że system korporacyjny to tylko idea, jest ona bezosobowa. Idee nie podpadają pod kategorie etyczne. Nie można powiedzieć na przykład że komunizm to samo zło, a kapitalizm to samo dobro – dlatego nie staram się zrobić z korporacjonizmu czegoś złego. 


To nie jest problem moralny – nie chodzi w tym sporze o dobro i zło. Korporacja jest już po prostu przeżytkiem, jej pozytywny wpływ na życie ludzkości staje się coraz mniejszy, a przeważać zaczynają negatywy. System korporacyjny jest więc w XXI wieku niewłaściwy, nieprzydatny, szkodliwy – ale na pewno nie zły.

To korporacjom i ich skuteczności w wykorzystywaniu szansy na zysk, zawdzięczamy taki przyrost dobrobytu po II Wojnie Światowej jaki dokonał się w większości krajów zachodnich. Wszystko odbywało się kosztem przyrody, upowszechnienia transportu kontenerowego (outsorcing produkcji do krajów III świata jak Chiny i Indie) i automatyzacji procesów produkcji. Faktem jest, iż właśnie ten wyzysk doprowadził do sytuacji, w której biedak w Ameryce jest dzisiaj posiadaczem:
samochodu, telewizora, dvd, komputera i mieszkania na kredyt. Kredyt, jaki dopiero od krytycznego roku (kryzysu roku 2008) ma dużo wyższe raty, na których spłatę już nie stać każdego.

Chociaż z drugiej strony teza, że korporacja jest mechanizmem stawiania u steru władzy psychopatów jest prawdziwa. Tylko, że w XX wieku to właśnie psychopatów przy władzy tak wielu potrzebowaliśmy. Ludzi, którzy nie liczyli się nikim i z niczym, aby wypracowywać zysk – kosztem zasobów budowano dobrobyt dla każdego.



W XXI wieku z kolei sytuacja diametralnie się zmieniła. Zużyliśmy nieprzebrane zasoby naturalne i jedyną drogą, jaka pozostała do skutecznego wypracowania zysku – to wyzysk ludzi. Taka sytuacja właśnie staje się rzeczywistością wokół nas – będzie coraz gorzej – do wykorzystywania pozostaliśmy już tylko my – konsumenci. 
Teraz ci korporacyjni psychopaci stają się dopiero niebezpieczni. Dopóki wyzyskiwali nieświadomą naturę i rzeczy, takie jak surowce, wszystko było w porządku – odkąd zaczęli traktować ludzi jako surowiec (vide zasoby ludzkie), psychopaci powinni zostać odsunięci od władzy – a system korporacyjny zastąpiony czymś lepszym – bardziej przystającym do sytuacji - nowych warunków cyfrowych.

Odpowiedzią na wyzwania naszych czasów nie może być XIX wieczny kapitalizm, pełen fabrykantów i obietnic lepszego świata. Problem z liberalizmem polega na odrzuceniu możliwości wzięcia odpowiedzialności za tych, którym się nie udało. Przez słowo odpowiedzialność nie mam na myśli niańczenia biedaków. Nigdy nie należy miłosiernie podtrzymywać nędzę – nędzę należy niemiłosiernie likwidować.

Rodzina fabrykantów je obiad podczas którego synek buntuje się, że to służąca podaje posiłki.
W końcu nie wytrzymuje obojętności ojca i wyrzuca mu:
Ona przecież nie jest winna temu, że jest biedna.”
Ojciec odpowiada spokojnie:
Ja również nie jestem winien temu, że ona jest biedna.”

Niestety sukces liberalizmu opartego na pieniądzach czerpanych z długu – automatycznie oznacza czyjąś tragedię. Odpowiedzialność rozumiana jest więc tutaj w sensie pozytywnym, odpłacenia tym, którym się nie udało, za ich zbiorowy wkład w nasz sukces który jest obiektywnym faktem.



Działalność handlowa z definicji oznacza efekt dodany. To, że ktoś zyskuje nie oznacza, że ktoś traci. Korzystają obie strony transakcji – nikt nie traci. Tak jest zawsze w przypadku wymiany towarów – towar za towar, towar za złoto, czy srebro, które też jest towarem.

Niestety nie jest tak nigdy, w przypadku wymiany towaru za fiducjarny pieniądz wykreowany z długu, opłacony czyjąś krwawicą, zwykle tych najsłabszych i najgłupszych – którzy musieli brać kredyty konsumpcyjne albo wydali za dużo na karcie kredytowej.

Najgłupsi i najmniej przystosowani do życia społecznego są zawsze poszkodowani, dlatego zyski tych którym się udało są większe, bo nie korzystają oni na drodze swojego sukcesu jedynie z efektów własnej pracy, lecz również w pośredni sposób wykorzystują najsłabszych. Powinni się wstydzić, jeśli potem nie spłacają tego długu – co prawda nie muszą go spłacać, ale honor człowieka poznaje się tylko wtedy, gdy nie jest on wymuszony.



Biedni mają w dzisiejszych czasach wyższe koszty wszystkiego. Dużo wyższe niż bogaci. Człowiek kupuje samochód, bo jest on tańszy niż jeżdżenie taksówką, człowiek kupuje drukarkę, bo jest ona tańsza niż zlecanie drukowania w punkcie ksero. Ci, którzy nie mogą sobie kupić tych rzeczy, są ograniczeni nie tylko w zdolności poruszania się czy wyrażania swoich myśli. Są też jednocześnie piętnowani jako gorsi – bo nie posiadają statusu przynależności do grupy. Omija ich tak wiele relacji społecznych, które mogłyby dać im lepszą pracę, czy większe zarobki.

Wszyscy kupujemy dobre rzeczy, które starczą nam na dłużej, które nie zepsują się szybko. Płacimy za tą jakość. Natomiast im jesteśmy biedniejsi, tym częściej musimy kupować rzeczy najtańsze. Rzeczy niszczące się tak szybko, że w rezultacie płacimy za nie więcej, musząc je nieustannie wymieniać na nowe.

Dlatego właśnie w dzisiejszym korporacjonistycznym liberalizmie, pierwszy milion trzeba ukraść. Tak nie powinno być w XXI wieku. Trzeba najpierw mieć, żeby móc zarobić. Ludzie o tym dobrze wiedzą, dlatego tak masowo biorą kredyty. Inwestują w swoje życie społeczne – inaczej czeka ich wegetacja na dnie. Na tym właśnie korzystają banki – dostają odsetki i uzależniają nas od siebie, dzięki pieniądzom, które tworzą na bieżąco, pieniądzom których nie mają.



Liberalizm gospodarczy jest piękny w swojej prostocie – czysto egoistyczny. Wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy. Zakładając własny biznes chcesz się dorobić, mieć więcej jak inni – mówią nam, że będziesz miał więcej bo zapracujesz. Tak przynajmniej szkolą nas media. Pracuj, a będzie ci dane. Na każdy sukces w biznesie przypada jednak wielokrotnie więcej porażek. Osobistych tragedii ludzi, którzy stracili najlepsze lata życia ciężko pracując na swoim, a po wszystkim wychodzą z tego tylko z długami i życiowymi tragediami.

Idea liberalizmu jest głęboka, ale ma coś wspólnego z liberalizmem gospodarczym, jedynie na początku takiego systemu gospodarowania. Idea liberalna polega na uświęceniu wolności, a tak się jedynie składa zupełnie przypadkowo, że wolność gospodarowania jest bardzo skuteczną metodą pomnażania bogactwa narodu. Bogactwo z kolei daje nam wolność wyboru. Jednak tylko do pewnego poziomu, powyżej którego wolność gospodarowania musi zejść na plan dalszy. Gdyż w dobrobycie przestaje się już sprawdzać.



Wolność gospodarcza przypomina przyjazd plemienia na nowy bogaty teren. Poprzez drapieżny XIX wieczny kapitalizm, uzyskano szybko możliwości podpięcia się do niedostępnych do tej pory zasobów. Dzięki masowemu użyciu maszyn i energii z węgla. To otworzyło nową przestrzeń rozwoju, a wtedy człowiek jak wirus zagospodarowuje każdą możliwą niszę egzystencji. Postępu nie można przecież powstrzymać. Kto jest bardziej sprawny zagarnia dla siebie z tego bogactwa więcej i później inni muszą mu płacić za korzystanie z niego. Przez to w sposób zupełnie sztuczny, kulturowy, jednostka posiadająca dobra uzależnia od siebie inne, wydzielając im kąski z tego co prawnie do niej jest przypisane. Na tym polega umowa społeczna. Ci na dole i na górze umawiają się, że nie będą zabierali tym którzy szybciej pozajmowali bogactwa, bo skoro byli skuteczniejsi i pracowitsi, to coś im się z tego należy.  

Ile?
Dokładnie tyle ile się nachapali, uczciwie konkurując z innymi o te same dobra. Jeśli nie byli uczciwi, to ich majątek powinien przepaść na rzecz skarbu państwa, po wyroku skazującym. Pieniądze te państwo na pewno jakoś zrewaloryzuje. Gdy tak się nie dzieje, umowa społeczna jest zagrożona, a społeczeństwo złorzeczy na rzeczywistość, że „kradną i nikt ich nie wsadza”.

W taki oto sposób, system cybernetyczny pozostaje w równowadze. Każdy czegoś chce. Chciejstwa się wzajemnie szachują i przez to mamy stan względnego konsensusu. Główni gracze to budżet i stojący za nim urzędnicy, kapitaliści i korporacjoniści. Na końcu są też inni ludzie, mający po prostu odmienny pomysł na życie, niż nieustanną walkę o wyrywanie sobie mięsa i resztki ograniczonych zasobów.



Liberalizm polega na wolności, liberalizm gospodarczy na zrzuceniu z siebie odpowiedzialności za tych, którzy sobie nie radzą. Gdy można szybko się wzbogacić, bo sprzyja temu lokalny teren, czy nowe warunki techniczne, to strategia liberalizmu gospodarczego jest największym błogosławieństwem zwłaszcza dla biednych, bo oni w rezultacie najbardziej korzystają na bogaceniu się społeczeństwa.

Jednak, gdy już wszystkie łatwe do wykorzystania zasoby zostaną skonsumowane. Gdy w wyniku nadmiernego rozrostu liczby ludzi lub ich oczekiwań, po okresie dobrobytu robi się naprawdę źle i nie starcza już dla wszystkich – wtedy liberalizm gospodarczy jest dla biednych przekleństwem. Wtedy oznacza on dla bogatych głównie usprawiedliwienie, pozbycie się wyrzutów sumienia, że myślą tylko o sobie i nie pomagają innym.

Gdy teren zostanie podbity, podzielony na działki, zasoby skonsumowane, a możliwości rozwoju terytorialnego ograniczone – wtedy konieczna jest do wdrożenia doktryna głębszej współpracy i solidarności. Trzeba odejść od liberalizmu gospodarczego, aby uratować w ludziach wolność, żeby uratować liberalizm.



Nie można jednak zrobić tego tylko na papierze, poprzez prawa narzucające wysokie podatki i redystrybujących to wszystko skorumpowanych urzędników. To tylko oducza solidarności. Biedny się rozpuszcza, bo widzi że dostaje darmo i nie musi się starać, a bogaty w ogóle traci ochotę na cokolwiek, bo i tak w końcu z efektów jego pracy wspomagana urzędem skarbowym większość biedaków go okradnie. Większość jest biedna, więc demokracja jest pierwszym wrogiem bogaczy.

Ludzkość posiada historyczną mądrość – wiemy już na pewno, bo sprawdzaliśmy to już tysiące razy, z tym samym pełnym sukcesu skutkiem – jak najszybciej się rozwijać kosztem przyrody – wystarczy wprowadzić liberalizm gospodarczy. 
Natomiast nigdy nie nauczyliśmy się sobie radzić z sytuacją utrzymania materialnych zdobyczy, utrzymywania zrównoważonej cywilizacyjnej egzystencji, czyli poszerzania zakresu samowystarczalności. Ludzie zawsze szli wtedy na łatwiznę, gdy już zjedzono wszystko, dochodziło do wojen i zamieszek – państwa upadały, a ludzie przenosili się na nowy teren budując szybko, bo liberalnie i gospodarczo – ponownie wszystko od nowa.



Dzisiaj nie mamy już tego luksusu. Nie mamy już nowych terenów do zasiedlenia. Bizonów i Indian na wielkich równinach już nie ma. Nie możemy nigdzie się przenieść. 
W latach sześćdziesiątych nasi ojcowie stchórzyli, bawili się w spory ideologiczne o przewadze kapitalizmu nad komunizmem, zamiast podbijać kosmos. 
Gdy jeszcze było nas tylko 4 miliardy, gdy lasy były pełne zwierzyny, a bogate zasoby ropy sprawiały, że w USA benzyna była tańsza od wody – wtedy mogliśmy wyruszyć na Księżyc i Marsa. 
Do dzisiaj w pół wieku później, mielibyśmy już nowy horyzont do zasiedlenia. Stałe bazy przeładunkowe i marsjańskie domy starców dla najbogatszych – korzystające z faktu, że na Marsie ludzie są trzykrotnie lżejsi. 
Spory o podział ziemskich ochłapów by przygasły. 
Muzułmanie z ich postulatami świętej wojny wyglądaliby niepoważnie, a nastolatki w krajach zachodu nie wątpiłyby, czy człowiek kiedykolwiek stąpał po Srebrnym Globie. 



Dzisiaj jest już za późno. Za długo siedzieliśmy w miejscu.
Nie podbijemy innych planet starymi metodami. Teraz nie mamy już wyjścia i musimy zmądrzeć albo się zdegenerujemy. Musimy odnaleźć drogę zrównoważonego gospodarowania, odrzucić korporacjonizm, wywalić z pracy psychopatycznych managerów, uwolnić ludzi od niewolnictwa systemu bankowego, zapomnieć o mrzonkach liberalizmu gospodarczego kapitalistów, bo nie ma już niczego co można zdobywać.

Współczesna gospodarka musi się zinformatyzować, oprzeć na wiedzy, kreatywności, swobodnym dostępie do dóbr kultury, głównie poprzez nowe zdefiniowanie prawa autorskiego. Musimy nauczyć się ekologicznego myślenia, wdrażać samopodtrzymujące się procesy, promować samowystarczalność.



Musimy zacząć poważnie traktować ekologię. 
Zapomnieć o bzdurach efektu cieplarnianego, dziury ozonowej, wypuszczaniu na wolność zwierzątek futerkowych, czy protestach przeciw medycznym eksperymentom na świnkach morskich. 
Ekologia jest naszą ostatnią szansą, nie możemy więc sprowadzać jej do absurdu segregowania śmieci – w ogóle nie powinno być śmieci. 


Jeżeli szybko tego nie zrozumiemy stracimy nasze szanse na przetrwanie, bo one ciągle maleją. 


Czas zdać sobie sprawę z prostego faktu, że żyjemy błędnie posługując się starymi metodami w nowych warunkach.

wtorek, 15 maja 2012

Ewolucja cyfrosfery



Ludzkość chcąc mieć największe szanse na przetrwanie, powinna kierować się rozumnymi zasadami. 
Tak głoszą wielcy myśliciele i architekci wielu systemów społecznych, 
ale dlaczego?

Być może wystarczy powrót do natury, wejście na drzewa, kierowanie się z powrotem instynktem, który jest wynikiem ewolucji, która zapewniła cztery miliardy lat istnienia życia na Ziemi. Być może wystarczy powrócić do metod sprawdzonych.

Ewolucyjny postęp genetyczny jest oczywiście sprawdzoną metodą walki życia o przetrwanie, jednak jak można dowiedzieć się z geologicznej historii – ewolucja ma w zwyczaju eksterminować wiele gatunków, aby umożliwić dalsze trwanie życia jako całości.

To zagraża naszemu istnieniu, ponieważ ewolucja będąc bezrozumnym i nieświadomym procesem po prostu nie wie, że ma nas traktować w sposób wyjątkowy.



Tym samym jeśli uznamy się za gatunek wybrany, to jednocześnie musimy zacząć walczyć z procesami ewolucyjnymi i to w tradycyjnym biologicznym ich rozumieniu.

Możemy uznawać się za gatunek wyjątkowy z wielu powodów. Najgłupszy w swojej inteligencji. Najinteligentniejszy z głupich albo uduchowiony. 
Jakie by one nie były musimy uznać naszą wyjątkowość choćby z racji faktu, że jesteśmy pierwszym inteligentnym gatunkiem jaki stworzył cywilizację techniczną.

Przez to jesteśmy dużo więcej warci niż inne gatunki stworzone w wyniku chaosu ewolucyjnego w stosunku do ogólniejszych kryteriów. Większa wartość polega na możliwości stworzenia przez nas kolejnego i zarazem nowego procesu ewolucji. Ewolucji kultury, czyli zasad dążenia i postępowania jakimi będziemy się kierowali. To właśnie kultura, w której możemy wytworzyć, nasze zasady zbiorowego postępowania jest wyznacznikiem inteligencji. 

Z kolei posługiwanie się narzędziami i rozwiązywanie łamigłówek w postaci rozumienia związków przyczynowo skutkowych, to wcale nie rzadkość w świecie zwierząt.
Jednak zwierzęta nie posiadają jednej cechy – nie mogą być nigdy wyzwolone z okowów egoizmu. Nie potrafią z własnej woli robić czegoś wbrew ich własnemu interesowi. Nie potrafią być altruistami, a jeśli nimi są to kryją się za tym powody czysto biologiczne. Na przykład pomoc członkom stada pomaga w przetrwaniu własnych genów przekazywanych kolejnym pokoleniom.

Tym samym zwierzęta nigdy nie posiadają pełnej kontroli nad swoim postępowaniem. Z tego założenia wynika, że nigdy nie stworzą one złożonego systemu kulturowego opartego o prawa wedle, których będą postępować. Nie potrafią wytworzyć podstawy dla w ewolucyjny sposób rozwijającego się systemu wzajemnych zależności międzygatunkowych. Interesem zwierząt jest bowiem zawsze dobro ich gatunku.



Ewolucja zwierząt zawsze opiera się na z góry ustalonym schemacie. Kolonia mrówek w swojej złożoności przypomina system kulturowy jednak jest on niezmienny w czasie i nie odporny na zmiany zasad funkcjonowania. Zmiany następują w wyniku zastąpienia jednego gatunku mrówek przez drugi -  bardziej przystosowany, gdyż wewnątrzgatunkowe uczenie się na błędach, u mrówek nie występuje. Z założeń biologicznych wynika miejsce gatunku w hierarchii biologicznej, a poszczególnych osobników wewnątrz kolonijnej hierarchii społecznej. W przypadku ludzi natomiast istnieje pełna dowolność zmian pozycji społecznych - ograniczone kulturowo zaledwie. A zmiany w kulturze z kolei ogranicza jedynie wyobraźnia i prawa fizyki.

Skoro tak jakościowo różnimy się od zwierząt, poprzez możliwość kontroli nad instynktem, emocjami, czyli naszym biologicznie uwarunkowanym postępowaniem, to powinniśmy (bo tylko my możemy) wytyczyć kierunek użycia naszych szczególnych umiejętności.

Dzięki tego, że potrafimy stworzyć złożone społeczne struktury na podstawie prawa, wedle którego postępujemy oraz przywilejów jakie niektórym jednostkom przekazujemy – możemy proponować rozwiązania nowe – niespotykane w przyrodzie, unikalne.

To, co nazywamy wewnętrzną ewolucją człowieka, to tak naprawdę ewolucja możliwych kultur jakie jest on wstanie wytworzyć. Nie możemy natomiast nazwać ewolucją stopień logiczności naszego myślenia i postępowania, gdyż nie zmieniał się on wcale przez tysiące lat. 


Starożytni Grecy czy Rzymianie w swoich tekstach brzmią przecież jak współcześni ludzie, są tylko zanurzeni w innej rzeczywistości, a przez to zwracają uwagę na nieco inne pojęcia. Co prawda wnioski jakie wyciągamy z badania świata choćby dzięki artystom czy nauce są ciągle nowe. Na świat patrzymy z każdym wiekiem nieco szerzej. Jednak nie mamy przez to pojemniejszych umysłów, a odpowiedzi na jedne pytania generują nowe. Dlatego udział zrozumienia złożoności świata pozostaje niezmienny. Ciągle wydarzająca się wokół nas rzeczywistość jest tak samo relatywnie skomplikowana, gdyż komplikuje się ona z nami samymi. Wszystko to dzięki poszerzaniu możliwości upraszczania zjawisk.

Wszelako i szeroko rozumiana nauka dała ludzkości bardzo wiele, jednak nie posunęła pojedynczego człowieka ani o jeden krok do przodu. Nasze zrozumienie otaczającego nas świata wynika jedynie z powszechności sprzyjających czynników zewnętrznych, jak powszechny dostęp do informacji oraz brak potrzeby codziennego troszczenia się o byt. Tym samym, jedyny postęp jaki jest naszym udziałem, to wiedza na temat procesów kulturowych jakie jesteśmy wstanie wytworzyć. Przekłada się ona na zdolność tworzenia innych związków biologicznych – międzyludzkich. Z kolei nauka jest tylko wiedzą, know how, przedawniającą się informacją, suchą pamięciówką i nie może wiązać się z postępem człowieka, ponieważ do niego samego nie przystaje.



Definicja postępu jest związana z celem jaki na pewno możemy przypisać fenomenowi zwanemu życiem. Życie jest ukierunkowane na trwanie. To trwanie jest ciągle zagrożone przez nieustające w swoim chaosie czynniki zewnętrzne. Tym samym przetrwanie życia wiąże się z jego elastycznością, a więc odpornością na zmiany. Żeby taką odporność uzyskać, życie musiało opracować, czyli wybrać z multum możliwości w procesie ewolucyjnym, najlepsze metody na osiągnięcie tej elastyczności.

Z kolei podstawową i najskuteczniejszą metodą osiągnięcia elastyczności, a więc odporności na różniące się od siebie czynniki szkodliwe, jest wytworzenie życia różniącego się od siebie. To była podstawowa przyczyna dla której życie zaczęło powstawać w różniących się od siebie formach. Gdyby nie chaos szkodzących nam czynników rozpadu, każdy z nas byłby przejawem pierwotnej zupy – najpierwszej z form istnienia.

Różnorodne formy biologiczne oczywiście wykształciły się czysto przypadkowo. Nie przypadkowe natomiast były zestawy czynników zewnętrznych, które zadecydowały o tym jakie z form zasługują na przetrwanie. Nieprzypadkowe, bo rzeczywiste. Przypadkowość rzeczywistości jest bowiem złudzeniem, jest ona przecież wypadkową koniecznych, bo wymuszonych przez prawa fizyki procesów przebiegających w określony sposób. Tylko błędy wynikają z chaosu, a Wszechświat w swojej wspaniałości nie powinien być uważany po prostu za wielki błąd.


W stosunku do wolnej woli nie można tego powiedzieć, ale w odniesieniu do procesu ewolucji - wolność to uświadomiona konieczność.


Pod wpływem szkodliwych czynników zewnętrznych, formy życia kontynuowały interakcje. Po pewnym czasie to konkurencja pomiędzy gatunkami decydowała, które z nich przetrwają. Ewolucję z powodu praw fizyki, zastąpiła więc ewolucja z powodu konkurencji innych form życia. Od tego zamierzchłego czasu, epoki oddalonej od dzisiejszego dnia o miliardy lat, ewolucja biologiczna dalej ślepo małpuje sprawdzony model agresywności. Wykształca nowe formy niwelując wpływ praw Wszechświata, a jednocześnie naśladuje jego bezwzględność i agresywność. Gatunki biologiczne naśladują niszczący wpływ promieniowania, czy nadmiernego chłodu, tak aby w ogniu walki przetrwała lepsza, bo bardziej dostosowana do szkodliwych aktualiów forma życia.

Jest to niestety ewolucja wsobna, wykształca ona nie najlepsze, bo najodporniejsze z form, lecz takie które potrafią zwyciężać na arenie biologii. 


Błędem takiej drugiej wersji ewolucji "wsobnej" - jest człowiek. Nie jest on bowiem najsilniejszy. Nie jest najbardziej odporny na warunki tworzone przez prawa fizyki w naszym Wszechświecie. Jest on po prostu najlepiej przystosowany do wykorzystywania i wygrywania z innymi gatunkami, innymi formami życia na naszej planecie.

Bez tych form życia, bez otaczającej i chroniącej nasze słabe, wątłe i nieodporne ciała biosfery - jesteśmy nikim. W otwartym kosmosie przetrwamy kilkadziesiąt sekund. Bez warstwy ozonu i pary wodnej chroniącej przed utratą ciepła atmosferę, zamarzniemy w przeciągu kilku dni. 


Nasz umysł potrafiłby już dzisiaj wymyślić habitat, w którym przeżylibyśmy kilka miesięcy w kosmosie. Jednak do dzisiaj nie potrafiliśmy opracował w pełni niezależnego środowiska, które istniałoby w obiegu zamkniętym. Dlatego nasza egzystencja w kosmosie, poza ochroną biosfery, czyli pozostałych gatunków, skończy się na pewno śmiercią w przeciągu kilku lat, zaraz po wyczerpaniu się zapasów - powietrza, żywności, czy wody.

Jesteśmy więc nadal skazani na biologiczną ewolucję, nie wyzwoliliśmy się jeszcze dzięki naszemu umysłowi z jej okowów i podlegamy przez to jej prawom.



Podsumowując, ciągła zmiana formy jaką reprezentuje życie w powiązaniu ze zmiennymi fizycznymi warunkami wytworzyła proces zwany ewolucją. Gdy wystąpią mnogie formy istnienia tej samej informacji genetycznej posiadającej unikalną cechę zwaną potocznie życiem, to po czasie wystawiania ich na szkodliwe warunki, pewne słabsze formy stracą swoją strukturę rozpadając się na prostsze i już nieożywione składniki. Tym samym przeżyją lub jak kto woli zachowają swój stopień skomplikowania, te formy życia które są lepiej przystosowane do wytrwania w warunkach zewnętrznych. 


Dlatego człowiek jako gatunek nie jest traktowany ulgowo, czy wyjątkowo. Celem życia jest przetrwanie życia, a nie zachowanie przy życiu i w zdrowiu wybranego gatunku - człowieka. Nie oglądanie się na dobro poszczególnych gatunków, to główna przyczyna dla której takie sukcesy do dziś odnosi biologiczna ewolucja.



Co więcej, życie jako forma skomplikowana jest poddawana procesowi entropii, czyli zwiększania nieuporządkowania wewnątrz złożonego systemu. Entropia Wszechświata rośnie w każdym z procesów, dlatego tworzenie form życia wymagające pozyskania energii - zwiększa ją. Innymi słowy, stworzenie jednej skomplikowanej formy wymaga zmniejszenia skomplikowania większej liczby cząstek materii. 
Rozwój życia jest więc dla Wszechświata procesem destrukcyjnym.

Życie w obecnej definicji i znaczeniu nie jest synonimem jakiejkolwiek formy zgrupowania materii, która powstaje we Wszechświecie, lecz dotyczy unikatowego jej zlepka – takiego który w niezmienionym stanie kopiowany jest od zarania dziejów – a jest nim pojedynczy gen. Życie nie jest więc osobnikiem, czy gatunkiem, lecz genem.

Dlatego często zdarza się, że inne podobne formy życia mogą poświęcić swoje istnienie w danej postaci w imię uratowania chociaż jednego egzemplarza formy podlegającej kopiowaniu. Gen dba o swoje przetrwanie, poświęcając poszczególne osobniki. Kiedy radykalnie zmienia się środowisko poświęca także gatunki za pośrednictwem których jest chroniony, a w procesie rozmnażania kopiowany. Z tego też powodu świat biologiczny musi być pełen agresji i konkurencji. Poszczególne gatunki walczą o przywilej przekazywania genu. Niektóre kopie genu (osobniki) muszą być w tym procesie poświęcone tak, aby chociaż jedna kopia genu mogła przetrwać i dalej się replikować. To jest biologicznie rozumiane poświęcenie dla wyższych celów.



Z kolei jeżeli poszerzymy definicję życia odchodząc od tyranii i definicji genu. 


Jeśli nie określimy życiem zaledwie genu, lecz te cząstki, które przekroczyły pewien stopień skomplikowania i replikują pewne swoje części, to musimy przyjąć, że celem życia, przetrwaniem życia, jest utrzymanie stopnia tego skomplikowania powyżej krytycznego poziomu. Przynajmniej przez jedną grupę cząstek.
Cząstki te nie muszą być materialne. Wystarczy że będą powielalne.
To prowadzi to bardzo zaskakującego wniosku, że życie nie musi mieć formy biologicznej, wystarczy że będzie miało złożoną formę cyfrową - a w związku z tym kulturową.

Badanie bardziej skomplikowanych postaci życia włącznie z ludźmi, pozwoliło więc na dodanie do zakresu form zwanych życiem, wyjątkowo złożonych systemów kulturowych i społecznych.



Jeżeli więc druga z definicji życia jest poprawna, 
to jesteśmy na skraju nowej ery. 

Wkrótce dojdzie do pełnowymiarowej ewolucji systemów społecznych, jako szybszej, a więc nadrzędnej wobec ewolucji gatunków biologicznych. 


Będziemy świadkami walki kultur o przetrwanie i zażartej konkurencji pomiędzy nimi, tak aby gen nowej ery – człowiek wyznający dane wartości, zawsze przynajmniej w jednej z form mógł przetrwać i dalej się replikować. 


Czekają nas wojny memów, czyli podstaw systemu kulturowego. Człowiek będzie tylko naczyniem dla nich - powłoką w rywalizacji o prymat tworzącego się systemu scalającego bio- i technosferę. 
Produkt końcowy tej fuzji - cyfrosfera, pochłonie aspiracje wszystkich niższych systemów wyznaczania pożądanych wartości.

poniedziałek, 14 maja 2012

Strach przed spokojem



Potrzebujemy nieustannego napływu bodźców, nie lubimy świętego spokoju, stagnacji i nudy. Jak tylko ilość bodźców obniża się poniżej jakiegoś poziomu, wtedy zaczynamy dostrzegać nasze wnętrze i nie zawsze potrafimy znieść ten szczególny widok.

Dlatego zawsze większość stara się poszukiwać nowości, nawet jeśli są to nowości tylko pozorne. Wykonujemy zbyt wiele niepotrzebnych ruchów. Zmieniamy wystrój mieszkania, znajomych czy pracę, aby tylko uciec od najważniejszych pytań. Zaspokajamy umysł gdy poznajemy otoczenie które jest dla nas obce, bo mózg jest wtedy tak zajęty, że nie dostrzega samego siebie. W takich sytuacjach ponownie czujemy się jak dzieci, zachwycone tajemnicą i niezrównanym bogactwem otaczającego świata.

Takie zachowanie powoduje ciągłe mnożenie bytów ponad miarę. Żyjemy w wyimaginowanym świecie różnorodności. To co typowe i znane, odrzucamy z definicji. Ciągle szukamy odmiany i oryginalności.

Jest to tylko i wyłącznie ucieczka. Tracimy na nią zbyt wiele energii i czasu. Nie potrafimy zatrzymać się w pędzie za nowościami, a brak doznań i osiągnięć o które się staramy powoduje u nas ciągły stres.


Świat nowych nazw, marek, pozornej odmienności i bogactwa produktów, wszystko to przytłacza niewprawione umysły. Gorzej jednak mają te inteligentniejsze. Te które potrafią dostrzegać głębię i prawdziwą naturę kryjącą się za pozornością ciągle są znudzone, bo dla nich nie ma już prawie niczego nowego. Częściej też wpadają w depresję z powodu zbyt głębokiego spokoju i rutyny, jaka wkrada się w życie.

Ludzie ciągle zastanawiają się jak sprzedać produkt jako nowy. Pomimo braku prawdziwej inwencji twórczej wmawia nam się, że inny kolor czy pojemność tworzy nową lepszą funkcjonalność. Tworzy się tak zwane trendy i mody, kreuje style. Wmawia się, że ubrania powinny być noszone tylko raz i kupowane za każdym razem nowe. To wszystko jest jednym wielkim marnotrawstwem.

Nawet papier toaletowy robi się teraz w pełnych różnorodności formach. Leki mające te same substancje aktywne ubiera się w różne koszulki konkurencyjnych firm. Dlatego jeden i ten sam paracetamol potrafi mieć kilkadziesiąt różnych handlowych nazw. Leki te nie różnią się zupełnie niczym. 



To pozorne bogactwo kiedyś nas zabije. Zagubimy się w nim i przestaniemy poszukiwać prawdziwie nowych rzeczy, bo nie będziemy w stanie ich odróżnić od oszustw. Wszystko przez pozorne bogactwa form. Osiądziemy na laurach stopnia skomplikowania naszej rzeczywistości. Nie będziemy już bardziej rozwijali i komplikowali społeczeństwa, gdyż przytłoczy nas oszukańcza różnorodność.


Na każdym kroku widać jak niepotrzebnie tworzymy nowości, które są tymi samymi formami postawionymi tylko w nowych miejscach i otoczonymi nowymi opakowaniami. Ciągle się wzajemnie oszukujemy i to na globalną skalę. Wszystko w imię większego zysku firm, których produkty muszą się sprzedać. Mania kopiowania ogarnia wszystko.

Na dłuższą metę powoduje to straszliwe straty gospodarcze. Tak wielu kreatywnych ludzi mogłoby tworzyć i wymyślać naprawdę nowe i potrzebne rzeczy oraz technologie, jednak są oni skazani na upiększanie tego co już dawno opracowano i zoptymalizowano. Bardzo często też katastrofalnie udziwniamy to co wymyślono kiedyś bardzo dobrze, aby nadać temu pozory nowoczesności, osiągając jedynie powtarzanie się historii jako farsy.

Kreatywni ludzie spędzają setki godzin nad myśleniem jaką to nową formę opakowania wymyślić, dla produktu który zbyt dawno ukazał się na rynku. Cały ten czas jest tracony. Nie przynosi ludzkości niczego produktywnego i pozytywnego. Cała ta tytaniczna praca służy podtrzymywaniu naszych kompleksów dotyczących zmian i nowoczesności. Jest to tylko wyrafinowane oszustwo, tworzące zbędny szum informacyjny dla naszego mózgu. Wszystko po to aby człowiek był ciągle czymś zajęty i nie mógł skupić się na sobie oraz na prawdziwych problemach jakie go gnębią.

.
Nic dziwnego że w takiej rzeczywistości, ciągle nie mamy na nic czasu. Rzucamy się od jednej rozrywki do drugiej, nie mogąc się zatrzymać w nieustannym biegu ku uciekającej przyszłości. W takich warunkach nie możemy zdążyć zrealizować stawianych sobie celów. Niezrealizowane plany powodują frustrację i dalsze postępy naszej depresji.

Możemy jednak zmienić się wewnętrznie. Zmienić priorytety. Stać się świadomymi upływającego czasu. Wyłączyć telewizor jednak nie zupełnie, jak czynią to osoby zideologizowane, lecz wtedy gdy po prostu nie mamy co oglądać. Musimy nauczyć się odłączać od systemu społecznego, gdy tylko daje to nam siłę wewnętrzną. Upewnia nas że jesteśmy niezależnymi jednostkami, które mają wolność osobistą i mogą dążyć do spełnienia własnych marzeń i form. Tylko co jakiś czas sprawdzając poziom naszej niezależności możemy być jej do końca pewni.


Jeżeli nie nauczymy się patrzeć na siebie, wyciszyć i uspokoić, to świat dostrzeże nasz brak niezależności. Zauważy że jesteśmy słabi i wcześniej czy później zacznie naszą słabość wykorzystywać – jest to odwieczne prawo natury. Horror słabości. Skażemy się na własne życzenie na zniewolenie, ekonomiczne, społeczne i psychiczne.

Tylko zbiorowość odpowiedzialnych i wolnych jednostek może tworzyć szczęśliwe społeczeństwo. Nie ważny jest nasz poziom intelektualny i zdrowie. Chodzi tu wyłącznie o sposób myślenia o sobie. Okazywanie samemu sobie większego szacunku.

Zbiorowisko niewolników co najwyżej może być oswojone i wytresowane. Jeżeli nie obudzimy w nas naszej odrębności i wewnętrznej siły, to możemy osiągnąć spokój ostateczny, narzucony z zewnątrz przez tych, którzy mianują się Panami, władcami globalnych i pokornych stad.

Teraźniejszość jest naszym wyobrażeniem o swoich możliwościach skonfrontowanym z rzeczywistością. Nasze podejście do życia często jest jednak decydujące. Potęga rzeczywistości jest nadmiernie przeceniana. 


Wolnym nie jest człowiek piękny, zdrowy i bogaty, gdyż cechy te są potrzebne jedynie do popisywania się przed innymi członkami społeczeństwa, więc nie są one decydujące. Wolność zaczyna się od poczucia odrębności, wypracowywanego przez nas w wieku przedszkolnym, pierwszym jaki pamiętamy. Odrywamy się wtedy od dotychczasowej opieki i zaczynamy szukać przygód oraz poznawać świat na własną rękę. Jest to nasz pierwszy krok.

Kolejny etap przechodzimy natomiast w okresie nastoletnim, kiedy to nasza naturalna buntowniczość pomaga nam wypracować schemat barier ograniczających naszą życiową ekspresję i możliwości. Wiemy wtedy co nam wolno, a czego nie. 
Jeżeli chcesz aby coś było zrobione na pewno, to zakaż tego nastolatkowi. 
Jest to drugi krok.

Jeżeli na tym etapie w naszym wolnościowym rozwoju poprzestaniemy, to możemy skończyć jako poddani nowoczesnego systemu kontroli ludzi.
Do pełni wolności potrzebny jest jeszcze krok trzeci. Należy poznać samego siebie, poznać swoje wnętrze, dążenia i prawdziwą naturę. Dopiero wtedy możemy stawiać przed sobą cele, które określają nas samych i nie są narzucane przez modę, propagandę, czy programowanie społeczne.

Nie każdego stać jednak na podjęcie się przejścia przez trudności trzeciego etapu. Paraliżuje nas strach przed samym sobą. Przed tym co możemy się o sobie dowiedzieć i przed tym czego się wstydzimy. To dlatego boimy się nadmiernego spokoju w naszym życiu. Bo wtedy będziemy bardziej uwarunkowani do zajrzenia w najgłębsze zakamarki własnej duszy. Świat zewnętrzny przestanie nam w tym przeszkadzać. Przestanie zajmować nasze myśli. Niewielu jest gotowych znieść ten szczególny widok.

Dlatego właśnie wolność jest potrzebą zaledwie pięciu procent ludzi. Władza może więc ograniczać ją dowolnie, nie bojąc się nadmiernego oporu ogółu społeczeństwa. Potrzebą ogółu jest nadal bezpieczeństwo, które przejawia się w pragnieniu równości, zapewniającej równowagę. Gdy boimy się innych, to nie chcemy aby byli oni zbyt wyjątkowi i wewnętrznie silni.


Mam jednak nadzieję, że kiedyś ludzie przestaną zachowywać się jakby byli jeszcze na etapie kołyski i przestaną szukać w rządzie i kontroli społecznej bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo jest zależne zawsze od czynników obiektywnych i żaden polityk nie może być jego gwarantem. Jest ono poczuciem jednostki i tylko ona sama może je sobie zapewnić. Cała reszta wyobrażeń jest tylko złudzeniem. Wirtualnym światem, w którym ktoś lub coś opiekuje się wiecznie miliardami dorosłych, lecz psychicznie są oni jedynie grupą chodzących do pracy dzieci.

Istnieje tylko jedna metoda na zrzeczenie się odpowiedzialności za własne życie. Jest nią utrata odrębności, jako konsekwencja utraty pragnienia wolności. Dopóki jednak chcemy żyć i walczyć o swoje, jest przed nami wszystkimi nadzieja. 

Istnieje gdzieś bowiem sprawiedliwy świat, w którym każdy baran dostaje swoją zagrodę, a każdy wolny człowiek możliwość samorealizacji.  

niedziela, 13 maja 2012

Smutek cykloheksanów



Spory pomiędzy ludźmi bywają różne. Lubimy czepiać się wzajemnie o podstawowe i nieraz nieistotne aspekty rzeczywistości. Głównie z powodu wzajemnego niezrozumienia. Jednak w przypadku cykloheksanów jesteśmy zgodni - nie podobają nam się.

Wiemy od zarania dziejów, że wypada nam coś z tym światem zrobić. Uporządkować go jakoś, nazwać i opisać najistotniejsze jego fragmenty.

Powołaliśmy do tego celu nową religię zwaną nauką. Przez to udaje nam się pamiętać to, co jest nam potrzebne do bardzo skomplikowanej egzystencji jaką prowadzimy. Nauka potrafi w sposób niepozostawiający wątpliwości co do ścisłości zapisów - przekazywać treści. Niestety w parze ze ścisłością nie idzie zrozumiałość.

To dlatego naukowcy alienują się od społeczeństwa. Większość z tego co mówią i co ich interesuje, muszą opisywać językiem nauki, językiem trudnym i nieintuicyjnym, językiem cyborgów.
Już teraz nimi jesteśmy. Dorobiliśmy w sobie dodatkowe elementy. Cóż z tego, że nie są one fizycznie widoczne. Aby stworzyć cywilizację musieliśmy zacząć postrzegać świat analitycznie.

Kategoryzując rzeczywistość popełniliśmy jednak zasadniczy błąd. Zamiast odwołać się do tradycji uczuciowego wyznaczania tego co ważne. Stwierdziliśmy, że kategorie to przegródki. Równo ułożone przedmioty na piasku. Dodaliśmy do każdego z katalogów nazwę i od tej pory tworzymy nazwy pochodne. Nie umiemy opisywać świata w sposób naukowy, odrywając się jednocześnie od naszego błędnego naukowego języka.

Smutek cykloheksanów polega na tym, że nikt normalny ich nie rozumie. Dostrzegać ich piękno potrafią tylko naznaczeni schizmą alienacji. Tylko ludzie, którzy wyrzekli się części świata, odeszli od tego co oczywiste i postanowili z wielkim trudem poznawać świat - w pełni potrafią rozumieć ich piękno. Problem polega na tym, że sukces tych ludzi w tym zakresie sprawia, że są już inni - więc normalni ludzie ich nie już rozumieją.

Nie można do normalnego człowieka mówić językiem naukowym. Nie można dzielić się z normalnymi ludźmi zdobyczami poznania, jakimi obdarza nas obecny etap rozwoju ludzkości. Wszystko z powodu dawno popełnionego błędu - niewłaściwego liniowego schematu nazw.

Jak mogliśmy się w naszym rozwoju tak zatracić, że nie dostrzegamy fraktalnej rzeczywistości jaka nas otacza?

Jak to jest możliwe, że uważamy iż świat można podzielić na równe części i traktować jak klocki?


Świat nauki to świat bibliotecznego katalogu. Do każdej przegródki wkładamy nazwy. Często te same nazwy są w różnych przegródkach. Staramy się zmieścić niepasujące koperty do za małej przegródki zginając je. Jeżeli świat nie pasuje do podziału, to tym gorzej dla świata. Upchniemy tu nieco, tam zostaną luzy, tutaj się coś utnie – wystarczy to przestać zauważać.

Do tego od każdej nazwy tworzymy nazwy pochodne, których długość wynika z kolejnych dodawanych maszynowo i bezwiednie powiązań. Tych powiązań na świecie jest multum, a my każdemu połączeniu neuronalnemu chcielibyśmy przypiąć plakietkę, a potem zmusić do nauki pamięciowej tych plakietek nasze dzieci. Świat nie można rozumieć opisowo, trzeba go rozumieć procesowo.

Nie możemy uczyć się na pamięć tego jak wyglądają istoty biologiczne, wystarczy zapamiętać opisujący je fraktalny wzór, który powtarza się w nich w dowolnej skali. Wystarczy zrozumieć, że podzielenie rzeczywistości na nazwy i upychanie w nich wszystkich rzeczywistych tworów to zbrodnia. Zbrodnia na świecie i na umysłach naszych dzieci, które będą przez to rozumiały wszystko schematycznie.

Schemat zawsze jest kanciasty, gdzieś się jego elementy zaczynają i gdzieś kończą. Schemat układa się w kolejności i dzieli na różne procedury, których multum kombinacji, idealnie nadaje się do pisania opasłych tomów instrukcji i to do bezrozumowego zapamiętywania. Jak tylko schemat opracujemy, stajemy się automatami. Wykonujemy go po kolei i przestajemy myśleć o tym czy wszystkie kroki są konieczne, czy wszystko tu pasuje. Zabijamy w nas naszą kreatywność. Zabijamy wrażliwość patrzenia na wzajemnie przenikające się i zachodzące na siebie ciągłości, patrząc na wartości dyskretne.


Geometria euklidesowa jest nam wtłaczana do głów od pierwszej klasy, bo uważana jest za najprostszą. Kwadraty, trójkąty, równe podziały odcinka. Wszystko to nigdy nie występowało i dalej nie będzie występowało w przyrodzie. Rzeczywistość jest ciągła, przez co sprawiedliwa, nigdy równa.

Lubimy dzielić świat na cząsteczki. Szczycimy się ilościowym podziałem materii. Widzimy wszędzie atomy. Zapamiętujemy ich układ. Sztywne cykliczne ułożenie węgla, tworzy nam z atomami wodoru cykloheksany. Widzimy je jako nazwy, których nieprzystępności już nie dostrzegamy. Tylko dzieci jeszcze od czasu do czasu mówią nam, że to trudne. Jednak co one mogą wiedzieć. Dzieci z definicji nie traktuje się poważnie.

One nie wiedzą jak jest, ale czują jak im coś nie pasuje. Czują błędy popełnione w minionych pokoleniach. Nasze siłowe urabianie rzeczywistości do schematów blokowych, to jak zmuszanie ludzi do chodzenia w sztywnych kanciastych butach. Umysły i wyobrażenia muszą być proste, czyli kwadratowe, bo szamani nauki, już dawno zapomnieli co to jest piękno prostoty natury. Oni już myślą zero-jedynkowo, widzą cuda i twierdzą, że widzieli w wyobraźni równy podział odcinka.

Podczas gdy w rzeczywistości w świecie atomów wszystko jest rozedrgane, wielowątkowe, przypadkowe, ruchome i płynne. Orbitale atomowe są polami sił, które dynamicznie na siebie oddziałują, w zależności od jakości otoczenia. Natomiast same atomy są efemerycznymi pustymi strefami czegoś, co wyróżnia je od pustki. Poezja rzeczywistości nie jest niedokładna, ona jest konkretna.

Wzajemnie przenikających się procesów. Zjawisk powierzchniowych, będących efektem nakładającej się na siebie głębi oceanu zjawisk, nie można postrzegać inaczej jak uczuciowo, niepewnie, instynktownie. Tylko wtedy postrzegamy wszystko jednocześnie – tylko wtedy widzimy rzeczywistość prawdziwie.

Nauka opisuje świat ubierając go w przerażająco brzydkie nazwy. Są one jak płócienne worki, do tego powiązane przypadkowo, obwisłym i grubym, uznaniowo wiązanym i postrzępionym sznurem konopnym. Łączy się je w jedną całość, wynikającą z historycznej kolejności odkrywania albo co gorsza, wynikającą z jakiegoś materialistycznego schematu, katalogu – płodu starego, uznanego i ograniczonego umysłu.

Cykloheksany są piękne ale smutne, bo nadał im nazwę myślący równo i kwadratowo człowiek. Opętany teorią liczb zero-jedynkowych i niezdolny do prawdziwego, ciągłego i przenikliwego odbierania rzeczywistości. Przez to cykloheksanów i świata prawie wszyscy się boją i nie chcą im się przyjrzeć. Zwłaszcza ci, których do głębi urzekłoby ich piękno.