sobota, 19 czerwca 2021

Wojna XXI wieku

 

Wojna w XXI wieku już była – prowadzona na mniejszą lub większą skalę, chociaż nadal w swoich założeniach wyglądała znajomo. Konflikt był prowadzony na zasadach XX wieku. Były fronty, były okopy, duże zgrupowania piechoty (tym razem w większości zmechanizowanej). Manewry czołgów traciły na znaczeniu, na rzecz odradzającej się roli artylerii, która dzięki lepszemu zobrazowaniu pola walki za horyzontem, była w stanie zadawać dużo większe straty. Była po prostu bardziej reaktywna i precyzyjna.

Pomimo tego, że widzieliśmy obrazki dronów kamikaze (amunicja krążąca), atakujących ciężarówki, czy pojedyncze transportery opancerzone. Pomimo tego, że już dzisiaj wiemy jak poważnie zmienia uwarunkowania zdolność obrazowania pola walki z kosmosu w czasie rzeczywistym, to jednak do zdolności wyobrażenia sobie pełnoskalowego konfliktu XXI wieku, jeszcze nam świadomości sytuacyjnej nieco brakuje. 

Co możemy zrobić, aby naprawić tę sytuację?

Zapraszam w podróż odniesień, pozwalającej zobrazować rzeczywistość współczesnego pola walki, dzięki teorii ograniczeń (głównie logistycznych). 

Podstawowych założeniem jest tutaj konstatacja, że logistyka jest kluczową dziedziną nauki w rozpatrywaniu zdolności prowadzenia konfliktu zbrojnego. Każda strategia, czy taktyka z niej wynika i nie może istnieć bez fizykalnych ograniczeń logistycznych. Polityka prowadzona w ograniczeniach logistycznych to geopolityka, czyli polityka pozbawiona romantyzmu opierająca się na twardych ograniczeniach świata realnego – nie tylko tych wynikających z geografii. W praktyce wygląda to następująco. 

W sensie strategicznym nie ważne co chcemy, ważne co możemy. W tym co możemy nie ważne jest nawet co mamy, ważne co możemy dostarczyć. Długofalowo w konflikcie coraz mniej ważne jest co możemy dostarczyć, ważne co możemy utrzymać (w sprawności i potencjale – części zamienne, logistyka produkcji, odporność wykwalifikowanego personelu). Bardzo długofalowo dochodzi jeszcze jedno z ograniczeń, czysto społecznych. Z czasem coraz mniej ważne jest to, co możemy utrzymać, ważne czy nasza władza pozostaje realna, gdyż każde działanie odbywa się rękami jednostek (rozkaz musi być przez kogoś wykonany). Dlatego długofalowa zdolność prowadzenia wojny wisi mocno na sznurku zaufania, terroru i propagandy warunkujących poziom poparcia społecznego. 

W sensie taktycznym krytyczne i dodatkowe znaczenie ma logistyka przekazywania informacji. Nie ważne jak sprawnie dowodzisz, ważne co wiesz i jak szybko możesz swoją wiedzę przełożyć na rozkazy. Rozbić to można na różnorakie problemy łączności. Po pierwsze jak wielkie jest opóźnienie pomiędzy zdarzeniem, a twoją wiedzą na temat zdarzenia. Po drugie jak wiele informacji o zdarzeniach w ogóle dociera do dowódcy (jak nie ma rozpoznania satelitarnego, czy dronów stratosferycznych, to w ogóle nie widać koncentracji wojsk za horyzontem). Po trzecie jak wiarygodne są to informacje i czy przeciwnik wie, że je masz (zaufanie do sojuszników mających wywiad, zagrożenie dezinformacją i zapewnienie kwantowego szyfrowania). Po czwarte jaka jest syntetyczność (jakość kompresji) informacji jaka do ciebie dociera. Zbyt dużo informacji o niskiej jakości potrafi sparaliżować sztab, który nie będzie jej potrafił odpowiednio szybko przetworzyć. 

Tyle tytułem wstępu o koncepcji, a teraz o tym dlaczego uważam, że wojny XXI wieku jeszcze nie było nam dane oglądać. 

Wszystkie dotychczasowe konflikty w XXI nie były prawdziwe w sensie skali. Nie wystąpiły więc w nich zjawiska kluczowe do zobrazowania nowych możliwości prowadzenia wojen. To dlatego nadal nie byliśmy świadkami wojny XXI wieku (w rozumieniu zmiany jakościowej). Dotychczasowe konflikty to były zaledwie potyczki armii przygotowywanych (jak zwykle) na konflikt, który był ostatnio. Te krótkotrwałe zderzenia przestarzałych map mentalnych obydwu stron były zbyt krótkie, aby wytworzyć ewolucję koncepcji. Chociaż oczywiście wnioski z tych konfliktów są na bieżąco w małej skali wyciągane. Nie kruszy to jednak jeszcze betonu partyjnego, który obecny jest w każdej dużej armii świata.

Aby doszło do procesu ewolucyjnego generał starej daty musi być najpierw totalnie skompromitowany (zwykle odbywa się to definitywnie tylko poprzez ogromne straty). Potem musi jeszcze dojść do zmiany koncepcji dowodzenia (bardzo często jednak jego stanowisko przejmuje inny niereformowalny wiarus). Wszystko powyższe dokonać się może tylko w realiach symetrycznego, a więc i długotrwałego konfliktu. Coś z czym nie mieliśmy jeszcze do czynienia w ostatnich 20 latach. 


A teraz o samej wojnie, na podstawie odniesienia do unikalnych ograniczeń w jakich taka wojna będzie w XXI wieku prowadzona. Przepraszam za truizmy, ale polegać możemy tylko na rzeczach oczywistych, wszystko inne pozostaje daleko posuniętą spekulacją (poniższa lista cech charakterystycznych nowej wojny jest dopiero uogólniającym wstępem i dla konkretnej sytuacji nie jest jak najbardziej zamknięta). 

1. Wojna będzie szybciej prowadzona. Rewolucja informatyczna pozwalająca przekładać informacje w skompresowanej formie na interaktywne mapy sztabowe oraz dostęp do większej liczby czujników dla tych map, gwarantuje większą klarowność widoku dla dowódcy. To z kolei implikuje szybsze podejmowanie decyzji. Obieg przetworzenia obserwacji na informację, absorbcji informacji i wreszcie czas przekazania samego rozkazu będzie szybszy. Lepiej będzie można korygować błędne rozkazy i szybciej wyjaśniać wątpliwości, przez co armia stanie się bardziej elastyczna, więc i bardziej manewrowa. Będzie można przegrać wojnę o kluczowe elementy infrastruktury w pierwszych godzinach wojny, a stracić kluczowe miasta w pierwszych dniach. To sprzyja lepiej przygotowanym i profesjonalnym armiom, w stosunku do bardziej tradycyjnych armii pospolitego ruszenia, czy armii poborowych. Odbijanie dobrze ufortyfikowanego miasta może się w czasach Internetu nadzorującego wielkość strat ludzkich coraz mniej opłacać. 

2. Wojna będzie prowadzona w sposób zmasowany w Internecie. Pojawią się aktywne możliwości prowadzenia propagandy, nie tylko przez wyspecjalizowane służby wojskowe, lecz przede wszystkim przez zdeterminowanych obywateli danego państwa. Będzie można nie tylko pocieszać się nawzajem, lecz również obniżać morale przeciwnika i każdy będzie mógł w tym informacyjno-propagandowym konflikcie uczestniczyć. Wojna porównywalnych sił mająca w perspektywie długofalowość to rosnące problemy gospodarcze, niepewność i śmierć coraz większej liczby ludności cywilnej. W połączeniu z brakami w zaopatrzeniu i widokiem uchodźców z bezpośrednich stref walk w społeczeństwach pojawi się masowa wściekłość, która bezpośrednio przełoży się na intensyfikację wojny totalnej pomiędzy infosferami skonfliktowanych państw. Z kolei crackerzy każdego z krajów będą prowadzili infiltrację i ataki na infrastrukturę przeciwnika. 

3. Artyleria zyska na znaczeniu. Przedsmakiem tego powrotu na piedestał był konflikt na Ukrainie w trakcie którego na okopanego przeciwnika spadały pociski tak precyzyjnie, że standardowa artyleria 155 mm była w stanie eliminować z walki czołgi znajdujące się w zagłębieniach terenu, bo trafiały w strop wieży (co prawda standardowy pocisk odłamkowy nie przebijał wieży, więc załoga uchodziła z życiem, ale po jej wgnieceniu i zniszczeniu większości przyrządów rozpoznania i celowniczych – czołg był eliminowany z walki). Wyższa precyzja staje się tania, gdyż wykorzystuje standardowe pociski (bez drogich systemów aktywnych GPS, które trzeba montować w każdym pocisku, czy bombie), lecz przede wszystkim z aktywnym korygowaniem ognia z użyciem dronów przekazujących rezultat ostrzału w czasie rzeczywistym do stanowisk koordynacji artylerii. Oprócz tego nieustannie rośnie zasięg – standardem jest teraz 40 km, przez co coraz więcej stanowisk artylerii będzie mogło odpowiedzieć na potrzebę pokrycia ogniem danego terenu (albo stanowiska będą mogły być rozsiane na większym obszarze i być tak samo skuteczne – co czyni artylerię trudniejszą do neutralizacji). 

4. Duże zgrupowania wojsk tracą na znaczeniu. Rozpoznanie pola walki uczyniły w ostatnich dziesiątkach lat ogromne postępy. Postęp w optyce jest tak oszałamiający, że trzeba się liczyć z tym, że każde większe zgrupowanie wojsk komasujące się przed atakiem zostanie dużo szybciej wykryte, w stosunku do konfliktów XX wiecznych. Zgrupowania te będą więc szybciej atakowane, a sama masa wojska to coraz większy problem, gdyż stanowi atrakcyjny cel dla termobarycznej i kasetowej artylerii (w razie pełnoskalowego konfliktu konwencje tracą na znaczeniu). 

Rośnie stosunek koszt-efekt prób grupowania wojsk w dużej masie, koniecznej do przełamywania głównego frontu, przez co coraz rzadziej taka bezpośrednia taktyka będzie stosowana. Co oznacza wprost wojnę bardziej manewrową z uderzeniami z flanki (nie będzie sił aby uderzyć skutecznie i przełamać atakując od frontu, bo nie będzie możliwości długiego grupowania dużych formacji). 

Rozczłonkowanie oddziałów oznacza konieczność uczynienia ich bardziej logistycznie niezależnymi, tak aby miały w swoim posiadaniu wszystkie czynniki konieczne do prowadzenia działań (przynajmniej do czasu przyjścia z pomocą sąsiedniej niezależnej jednostki). Wielkie masy ludzkie liczone w tysiącach, czyli na poziomie dywizji, to już przeszłość. Utrzymywanie jednostek w takiej strukturze organizacji przez swą nieruchliwość, to narażanie ich na otoczenie i szybkie poddanie lub na hekatombę. Tak, jak kiedyś korpusy Napoleona były niezależnymi jednostkami bojowymi tworzącymi armię, tak i obecnie potrzebne jest rozdzielenie dywizyjnego wojska na brygady, które ćwiczą nieustannie koordynację i współpracę do realizowania większych celów strategicznych. 

5. Nie ma i nie będzie współpracy międzynarodowej. Długofalowo społeczeństwa są teraz bardziej krnąbrne i leniwe niż w latach zimnowojennych, a tym bardziej w zdyscyplinowanych czasach II Wojny Światowej. Co sprawia, że wykładniczo rosną koszty polityczne zaangażowania w pełnoskalowy konflikt na peryferiach własnych interesów gospodarczych. W prawdziwej wojnie nie chodzi bowiem o kontyngent ekspedycyjny, który nie przełoży się na wzrost cen chleba w kraju pochodzenia, bo taka symboliczna pomoc nic nie zmieni. Pełnowymiarowa, prawdziwa pomoc, która wywoływać będzie poważne skutki gospodarcze w kraju jej udzielającym jest obecnie (z każdym rokiem) coraz mniej prawdopodobna. Wygodnickie, wewnętrznie skonfliktowane, co więcej starzejące się i roszczeniowe społeczeństwa nie są na taką pomoc („ich kosztem”) już gotowe. Przekłada się to na protesty, groźne dla stabilności dostaw, zwłaszcza ze strony demokracji postkulturowych. Co oznacza w praktyce, że polityczne deklaracje to jedno, ale gdy przyjdzie co do czego, nikt nikomu tak naprawdę (w dużej ilości i długo) – nie będzie w stanie pomóc. 

6. Nadal rządzi nami inflacja, co oznacza, że konflikt będzie prowadzony aż do pełnego wyczerpania stron. W zamierzchłych czasach wojnę prowadzono do czasu ryzyka dezercji własnej armii (z powodu przedłużającego się nie opłacania żołdu). Wojny toczyły się szybko, bo władzom państw kończyły się pieniądze. Miały do dyspozycji głównie te, które uprzednio zebrały w podatkach i nie mogły za bardzo sięgać do kieszeni obywateli bez destabilizacji własnych społeczeństw. W rezultacie konflikty zwykle dotyczyły samych armii (nie zabijano tylu cywilów), a z powodu braku czasu na kompleksowe wyniszczanie, ostawała się w większości infrastruktura krytyczna. 

Wojnę totalną urzeczywistniło dopiero powstanie banków centralnych, które umożliwiły walczącym stronom wysysanie wszystkich oszczędności narodu i transferowanie ich w ręce wojaków. Zdegenerowanie się wojny w XX wieku do poziomu wojny plemiennej (Niemcy wyniszczający biologicznie Polaków chcieli zabić ostatniego w latach 70.) z ofiarami liczonymi w milionach, pokazują jak silne działanie mają monopole propagandy ferowanej głównie za pomocą mass mediów. Nazistów stworzyła głównie prasa (radio dołączyło dopiero gdy i tak już mieli władzę). W czasach zimnowojennych propagandę szerzono także z użyciem telewizji. Paradoksalnie radio (stacja RTML) miało największy wpływ na plemienność charakteru wojny dopiero pod koniec XX wieku w Rwandzie, gdzie praktycznie samodzielnie (ludzie w większości byli niepiśmienni, a telewizji nie było) szerząc nienawiść z eteru przez kilka lat wywołało czystki etniczne z ponad milionem ofiar napuszczając Hutu na Tutsi.

W czasach Internetu wpływ propagandy totalnej mocno się rozmywa, bo ludzie mają dostęp do wielu źródeł (powoduje to dodatkowe problemy dezinformacyjne, ale przynajmniej nie ma monopolu przekazu). Wojna nie będzie więc już tak totalitarną, biologiczną, jak poprzednio. Jednak z powodu inflacji nie mamy co liczyć, że wojującemu rządowi skończą się nasze pieniądze. Konflikt będzie więc prowadzony bardzo długo, kompleksowo wyniszczając wszystkie zasoby pracy zanim wygaśnie – rujnując albo inaczej resetując majątki milionów po każdej ze stron. A zanim horror sytuacji stanie się świadomością ogółu – hateujący Internet będzie skutecznie podgrzewał nastroje, utrzymując zaangażowanie społeczne, czyli nienawiść. 

Podsumowanie

Kiedyś będziemy musieli zmierzyć się z faktem, że wojna to nie jest nasz jednostronny wybór. Kiedy druga strona tego chce – My, nawet jak bardzo nie chcemy, będziemy w niej uczestniczyć i nie mamy wyjścia. Oczywiście zawsze można się poddać, ale przegrana wojna 1939 roku uczy, że nie tylko dla ludności cywilnej, ale nawet dla biologicznej egzystencji narodu, to nie jest zawsze lepsze rozwiązanie. Przyszły konflikt nie będzie prawdopodobnie aż tak zbrodniczy, ale siła propagandy i pieniądza inflacyjnego jest nadal wystarczająco silna, aby piekło wojny mogło być tym lepszym wyjściem. 

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Link

wtorek, 15 czerwca 2021

Równość to puste, niezręczne słowo


Zdarzają się czasami idee, których nie potrzebujemy, które można bezsprzecznie wykluczyć kompresując rozumienie wewnętrzne o świecie. Pozostawiając je jednocześnie tylko tam gdzie to ciągle konieczne, w relacjach z idealistycznym otoczeniem.

Równość to oszustwo, to niepotrzebne słowo - pusta idea. W matematycznym rozumieniu jest to nawet idea pustki, bo idea braku relacji pomiędzy bytami. Nie ma relacji tylko to, co jest tym samym. Nieprzydatność równości w sensie społecznym wykracza poza ramy wnioskowania logiki, gdyż pozornie jest do czegoś potrzebna. Potrzebna jest "równość szans" - nigdy "równość rezultatu". Jednak równość szans to inaczej sprawiedliwość możliwości realizowania się. Równość szans jest trywialną konsekwencją woli zachowania sprawiedliwości w relacjach społecznych. Równość szans jest tym samym co sprawiedliwość relacji na ludzkiej ścieżce dążeń, więc słowo "równość" w opisie tego zjawiska możemy jak najbardziej pominąć.

Aby nasze możliwości mogły być sprawiedliwie rozdzielone, a nie sztucznie wzmacniane albo powstrzymywane - szanse muszą być równe. Oczywiście każda nierówna, czyli dokładnie każda jednostka będzie w rezultacie równości szans w swojej nierówności wzmocniona. I tak powinno być, gdyż każdy z nas zasługuje na równe traktowanie w odniesieniu do naszych własności, czyli pozorny paradoks. Już w samym stwierdzeniu "równego traktowania" występuje założenie, że to traktowanie ma być nierówne, bo sprawiedliwe. Jak będzie równe, to będzie krzywdzące - niesprawiedliwe. A powinno być odpowiednie do tego na co zasługujemy. Więcej dostanie ten kto zrobił dla innych więcej (nie ważne, czy w wyniku ciężkiej pracy, czy wrodzonego talentu poszerzającego pierwotne możliwości). To, że nie rodzimy się tacy sami to stan faktyczny tego Wszechświata - własność ta jest dziwna, "nie równa", ale prawdziwa.

Równość w sensie matematycznym, może realnie również nie istnieć. 

Również, ponieważ we Wszechświecie fizycznym w zakresie skali obiektów makroskopowych - nie ma dwóch takich samych bytów i nigdy nie będzie (jeśli przyszłość jest skończona). 

Matematyka lubi porównywać. Jednak równość w matematyce jest synonimem braku porównania, czyli też jest niepotrzebna. Relacje pozornie są trzy. Większe, mniejsze albo tożsame (oznaczane znakiem równości). W praktyce relacje mogą występować tylko pomiędzy różnymi obiektami, więc "relacje" są tylko dwie. W równości zbiór cech różnych to zbiór pusty.

Gdy coś jest większe, czy mniejsze oznacza to, że obiekty zostały ze sobą porównane. Dzieli je informacja o ich wzajemnej relacji. Obiekty mogły być porównane, bo są to dwa obiekty, a nie jeden. Z kolei równe, czyli tożsame, a więc takie same, to oglądany z różnej perspektywy obraz tego samego. Jak diament, który obracany w palcach widziany pod różnymi kątami wydaje się być za każdym razem inny, ale tak naprawdę wiemy, że patrzymy na to samo. Nie można ocenić całości będąc jego częścią. Całością są różne formy przedstawienia tego samego po dwóch stronach równania. Tutaj nie dochodzi więc do porównania. 

Nie można porównać obiektów, które się nie różnią, bo to nie jest liczba mnoga - to ten sam obiekt, który ma tyle własności, że nie widzimy wszystkich tylko wycinek. Tak naprawdę porównujemy własną niedoskonałą percepcję tego samego. Kąt spojrzenia obserwatora na temat własności tego samego obiektu w dwóch odsłonach: lewej strony i połączonej znakiem równości strony prawej. Dwa alternatywne równania są obrazem tego samego, lecz ludzkość w swoich ograniczeniach nie potrafi widzieć jednocześnie wszystkich abstraktów równocześnie. 

Gdyby widząc jedną postać równania można było wyobrazić sobie je wszystkie - równość ludzkości nie byłaby do niczego potrzebna. Wymysł pozwalający lepiej klasyfikować rzeczywistość. Produkt naszych ograniczeń, pozwalający traktować różne kąty patrzenia na to samo, jako wyraźnie oddzielne byty jest złudzeniem. 


Nie liczmy więc, że równość kiedykolwiek zapanuje na świecie. 

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Link