sobota, 26 lutego 2022

SISU

Finlandia w dniu wybuchu II wojny światowej była małym demokratycznym krajem. Jej niepodległość była efektem upadku carskiej Rosji. W 1918 roku ZSRR próbowała wywołać rewolucję w Finlandii, lecz demokratyczny rząd przetrwał ten inspirowany komunistyczny przewrót.

Kolejna próba podporządkowania miała być ostatnią. Rosjanie rozpoczęli atak na Finlandię w listopadzie 1939 roku tysiącami czołgów i samolotów. W pierwszym rzucie zaatakowali ponad 400. tysiącami żołnierzy, mając ich w odwodzie drugie tyle. Finlandia liczyła sobie wtedy około 4 miliony mieszkańców i wydawało się, że nie ma żadnych szans z inwazją – trzy razy potężniejszą niż D-day, czyli lądowanie aliantów na plażach Normandii, które wyzwoliło Francję spod okupacji Niemiec.

Finowie mieli jeden sprawny i nowoczesny czołg Vickers – tylko on był gotowy do walki. Dysponowali też przestarzałymi 32. czołgami Renault z czasów I wojny światowej, po tym jak ściągnęli je z wystawy w muzeum. Ich samoloty mogły latać z prędkością zaledwie 160 km/h, podczas gdy Rosjanie dysponowali myśliwcami rozwijającymi 370 km/h. Mieli też kwiaty – kobiety wpinały je żołnierzom do mundurów. Znając zachowania wojenne Rosjan, każdy wiedział, że klęska będzie ostateczną. Zwycięstwo wroga oznaczałoby eksterminację, masowe gwałty, a dla tych, co przeżyją – zsyłkę na Syberię. Cały naród jednoczył się w sisu.

Sisu to fiński idiom. Odpowiednik łacińskiego contra spem spero (wbrew nadziei mieć nadzieję). Jest to słowo określające wszystkie cechy charakteru prowadzące do sukcesu, pomimo ogromnych i nieprzejednanych przeciwności. Wytrwałość, wiarę w zwycięstwo w obliczu klęski, siłę fizyczną, odporność psychiczną, zaradność, zdolność przetrwania nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach. Idea sisu – obecna w fińskiej kulturze przynajmniej od pół tysiąca lat, ze względu na warunki klimatyczne – była zakorzeniona bardzo głęboko. Finów było niewielu, lecz prawie wszyscy byli twardzi. Takiego oporu Finów po stronie Rosjan nikt się nie spodziewał. Po udanym pokonaniu Polski, rosyjscy generałowie obiecywali sobie szybkie zwycięstwo.

Nikt nie dawał Finlandii najmniejszych szans w tej wojnie. Dysproporcja sił była zbyt wielka. Rosja dysponowała 2,5. milionową armią, z kolejnymi milionami żołnierzy w rezerwie. Finlandia broniła się 300. tysiącami – wliczając w to wszystkie możliwe rezerwy.

Finowie nie byli przygotowani do tej wojny. Żołnierzom brakowało nawet amunicji. Po wyczerpaniu pocisków Finowie nie byli jednak bezbronni, bo każdy miał przy sobie puukko, czyli średniej wielkości, wytrzymały traperski nóż.

Nie mieli żadnej broni przeciwpancernej, wielu z nich widząc natarcie dziesiątek pojazdów zbliżających się do ich okopów, po raz pierwszy w życiu widziało czołgi. Jednak już w pierwszym tygodniu walk nieugięci Finowie wypracowali trzy szalone metody niszczenia sowieckich pojazdów pancernych.

Pierwsza wymagała precyzji, trzeba było tak rzucić butelką z benzyną, aby płonąca ciecz spłynęła do wlotów powietrza silnika. Od tego zapalał się bak paliwa i czołg stawał w płomieniach.

Druga metoda wymagała podbiegnięcia do pojazdu na odległość 10-15 metrów pod ogniem karabinów, z silnym ładunkiem wybuchowym. Tylko na taką odległość można było wyrzucić ciężki ładunek, który, upadając na komorę silnika, potrafił skutecznie uszkodzić pojazd.

Trzecia – typowo fińska metoda, polegała na bezpośrednim ataku na czołg z wielką kłodą drewna. Jeśli szalonemu żołnierzowi udało się dostać w pobliże jadącej bestii, wciskał on kłodę pomiędzy koło zębate, a gąsienicę, skutecznie blokując mechanizm jezdny. Czołg nie był w ten sposób niszczony, lecz nie mógł już nacierać dalej – a będąca w nim załoga – była uwięziona.

Kilku Finów odznaczono za szczególne bohaterstwo, gdyż udało im się zniszczyć gąsienice jadącego czołgu za pomocą łomu. Unieruchomiony czołg był już łatwym celem dla żołnierzy rzucających ładunki wybuchowe.

Jak w każdej totalnej wojnie, wielkim wsparciem dla walczących były kobiety. Na froncie, bezpośrednio pomagając rannym, zaopatrując i gotując żołnierzom, służyło ich ponad 100 tysięcy. W przeciwieństwie do wszystkich masowych wojen XX wieku, Finowie zachowali indywidualne podejście – bezimiennych trupów nie grzebano na miejscu. Fińskie kobiety (rozmrażały) myły każdego poległego, ubierały go w odświętne ubrania, a starsi mężczyźni, nie służący na froncie, zabierali trumnę w rodzinne strony.

Silna psychika Finów sprawiała, że w wojnie obronnej byli nieugięci. Przygniatani kolejnymi falami natarcia dziesiątkowanego wroga, potrafili skrycie kontratakować w nocy. W przeciwieństwie do szarych mundurów Rosjan, byli bowiem ubrani w białe nakrycia, kamuflaż nieodróżnialny od wszechobecnego śniegu. Tak dotrwali do połowy grudnia, kiedy wreszcie przyszła im z pomocą prawdziwa zima.

Zima z 39. na 1940 rok, była jedną z najmroźniejszych. Temperatury na cieplejszym południu Finlandii spadły do minus 40-50 stopni Celsjusza. Na pełnym małych jezior froncie północnym było jeszcze zimniej. W takich warunkach przyroda jest większym zagrożeniem od wroga.

Finowie znali swoje zimy – traperska kultura nauczyła ich radzić sobie z chłodem m.in. za pomocą wysokokalorycznych, tłustych posiłków. Nie lekceważyli przyrody, fińscy oficerowie dbali o swoich szeregowców, zapewniając im odpowiednie warunki. Rosjanie z kolei nie szanowali człowieka – żołnierzy mieli pod dostatkiem, więc dawali im tylko herbatę i suchy razowy chleb.

Kiedy naturalne przeszkody terenowe, takie jak rzeki i jeziora, zamarzły, Rosjanie wykorzystali ten moment, okrążając (idąc po lodzie) fińskie linie obrony. Manewr kanneński dwóch tysięcy żołnierzy, na niebronione tyły głównej linii obrony został jednak powstrzymany przez fińskich kucharzy. Kiedy Finowie zorientowali się, że nie będą w stanie siłą powstrzymać nacierającego wroga, nagotowali dużą ilość pysznej zupy, zaprawianej kiełbasą i postawili kotły na linii ataku rosyjskich wojsk. Gdy zobaczyli je szeregowcy od razu rzucili się na tłusty i ciepły posiłek – kompletnie ignorując rozkazy swoich oficerów wzywające do kontynuowania natarcia. Zajadali się zupą tak długo, że Finowie zdołali przegrupować się i odeprzeć ich w nocy.

W głębokim, kopnym śniegu – bez nart, można było tylko brodzić – szybkie poruszanie się jest po prostu niemożliwe. Co innego na nartach biegowych, które posiadali i umieli używać prawie wszyscy Finowie. Człowiek nie zapadający się w białym puchu, był bardzo zwrotny i mobilny.

Było to szczególnie ważne w czasie walk na rozległym zalesionym pojezierzu, rozciągającym się na północ od wielkiego jeziora Ładoga. Tam, jedno zgrupowanie Finów potrafiło wiązać walką wiele więcej powolnych zgrupowań Rosjan – jak w czasie bitwy o Motti (jest to miara drewna opałowego), podczas której wielokrotnie mniejsze siły fińskie trzymały jednocześnie w okrążeniu jedenaście oddzielnych obozów wroga. W taktyce motti – kolumna sowieckich wojsk była najpierw dzielona na mniejsze atakami z zaskoczenia, by potem po podzieleniu jej na odizolowane obozy trzymać je wszystkie w okrążeniu, aż do wyczerpania się w nich zapasów jedzenia i ropy.

Pierwsza część wojny trwająca półtora miesiąca skończyła się kompletną klęską Rosjan. W styczniu doszło jednak do poważnych przegrupowań po stronie sowieckiej. Wprowadzono do struktur dowódczych apolitycznych, lecz doświadczonych oficerów, poprawiono współprace pomiędzy piechotą a czołgami. Zorganizowano nowe siły, które skoncentrowano na przesmyku karelskim. 750 tysięcy żołnierzy, setki samolotów i ponad dwa tysiące czołgów uderzyło po zmasowanym, dziesięciodniowym przygotowaniu artyleryjskim. Jedno rosyjskie działo ostrzeliwało linię szerokości zaledwie kilkudziesięciu metrów na kilkudziesięcio-kilometrowym froncie. Pomimo przełamania wielu linii obrony przez ponad miesiąc wszyscy zdolni do walki Finowie odpierali zmasowane ataki wroga.

Rosjanie raz jeszcze spróbowali manewru okrążającego, puszczając bataliony zmechanizowane w ataku na miasto Viborg, po zamarzniętym Bałtyku. Jednak próba ta skończyła się druzgocącą klęską, kiedy lód rozbiły ciężkie baterie portowe. Tysiące żołnierzy i niezliczone sowieckie pojazdy zniknęły pod skruszonym lodem.

Zasoby rosyjskich żołnierzy były wtedy znacznie większe niż obecnie, a obrońcom po wielu miesiącach zmagań zaczynało brakować amunicji – i wtedy zdarzył się cud. Rosjanie – upokorzeni ogromnymi stratami – zgodzili się zakończyć wojnę w zamian za oddanie im zajętych już terenów na przesmyku karelskim, w rezultacie 12% terytorium Finlandii znajdującego się najbliżej Leningradu zmieniło przynależność państwową.

Tak oto zakończyła się wojna, która wprowadziła Stalina w kompleksy. 

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

1 komentarz: