wtorek, 17 sierpnia 2021

Promyk zatracenia i ciemności

Gatunek ludzki nie zmienił za bardzo architektury genetycznej swojego umysłu od ostatnich 5000 lat. Tyle mniej więcej zajmuje powolnemu systemowi ewolucyjnemu zmiana ekspresji genów, aby miała ona jakiekolwiek znaczenie. Oznacza to mniej więcej tyle, że nasza arogancja z jaką odnosimy się do przodków jest poczyniona mocno na wyrost. To dlatego teksty starożytnych filozofów brzmią (nie w języku), lecz w swym ciągu rozumowania logicznego tak, jakby zostały napisane wczoraj, a były napisane nieraz dwa i pół tysiąca lat temu.

To dlatego tak trudno jest definitywnie potępić postępowanie poprzedników, gdyż faktycznie robili te straszne czyny ci sami ludzie jak my tu i teraz – dzieli nas od nich tylko nieco inna kultura i wychowanie. To my jesteśmy potworami, o których czyta się w historii.

Jesteśmy skazani na popełnianie tych samych błędów, jeśli nasza cienka kulturowa otoczka zawiedzie – a jest ona coraz słabsza wraz degrengoladą moralną, odrzuceniem tradycji i z rozwarstwianiem przez skłócanie różnych grup tkanki społecznej.

Kiedyś ludzie, którzy wykraczali z postulatami ponad przeciętne zrozumienie byli paleni na stosach, dzisiaj zamykamy ich w zakładach psychiatrycznych, wmawiając im nieraz nieistniejące choroby. Oczywiście wszystkiemu towarzyszy instytucjonalna otoczka, lecz jest to takie samo barbarzyństwo jak kiedyś, mocno podszyte strachem przed nieznanym. Aby pozbawić kogoś wolności wystarczy podać mu leki zaburzające pracę umysłu, przez co dla każdego będzie wyglądać i zachowywać się jak wariat. To, co kiedyś było oskarżeniem o czary, dzisiaj szumnie nazywa się „diagnoza”.

Przypisywanie naszym czasom oraz towarzyszącym im rozumowaniom jakichś szczególnych cnót również nie ma uzasadnienia. Giordano Bruno został spalony na stosie nie dlatego, że wierzył, że Ziemia jest jedną z wielu planet naszej Galaktyki. Takie wierzenia przecież nie przeszkadzały prawie nikomu w Średniowieczu, gdyż ich istota nie miała wpływu na fizykalny świat tamtych czasów.

Miała natomiast niestety ogromny wpływ na stabilność systemu społecznego. Kto wierzył, że na innych planetach są istoty rozumne, ten wierzył, że patrzą one w niebo, a w niebie znajdujemy się my ludzie, unosząc się w sferze niebieskiej na statku kosmicznym jakim jest planeta Ziemia. Ta konstatacja nie była dla Giordano jeszcze zabójcza, pomimo tego, że jest szokująca i sprzeczna z aktualnym światopoglądem tamtych czasów. To, co było niewybaczalne to logiczna konsekwencja wysnuta przez ówczesnych, że jeśli z perspektywy innych istot rozumnych jesteśmy już w niebie, to nie musimy znosić krzywd, strachu, bólu i niedoli, aby zasłużyć na życie w niebie. To by odkuło od pługa chłopa pańszczyźnianego.

To tak jakby dzisiaj ktoś chciał wszystkim rozdać tyle pieniędzy przez Internet (autostradę rozpowszechniania idei), że już nie będą musieli do końca życia pracować. To zawaliłoby gospodarkę i odciągnęło większość społeczeństwa od rynku pracy i nawet jakby nadal było co jeść, to ci u władzy utraciliby kontrolę nad rozdzielaniem dóbr. Gdyby pojawił się ktoś taki dzisiaj, popełniłby „samobójstwo” zlecone bez udziału osób trzecich, zanim zdążyłby przekazać swój dar dla ludzkości. I jeszcze zostałby nazwany terrorystą. Tylko język się różni – ale nadal stosujemy te same średniowieczne metody.

Galileuszowi pozwolono żyć, bo jego tezy podważające stacjonarność Ziemi i ustanawiające heliocentryczność, nie były bezpośrednim zagrożeniem dla źródeł władzy nad ludzką pracą. Nawet wtedy ludzie byli na tyle racjonalni i cywilizowani, że ogromne, fundamentalne zmiany światopoglądowe, karano zaledwie aresztem domowym i procesem. Po którym zresztą oskarżony mógł upierać się, że Ziemia „jednak się porusza”. Nikt z lokalnego establishmentu nie wisiał akurat na tym sznurku poglądów, więc nie szukał sznura dla tego, kto ten sznurek próbował podciąć.

Jesteśmy chorzy na te same problemy z jakim zmagać się musimy od starożytności. Dlatego pomiędzy współczesną cywilizacją a Średniowieczem w rozumieniu jesieni Średniowiecza, czyli wieków ciemnych, jest tylko 3 miesiące bez prądu.


Bez prądu nie ma działających drzwi automatycznych i wind, więc nagle 1/3 mieszkańców miast ma problemy z codzienną egzystencją. Bez prądu nie ma wody, bo prąd potrzebny jest do pracy utrzymujących ciśnienie pomp, więc nagle 100% mieszkańców miast nie może spuścić wody. Bez prądu nie ma też wody w kranach, a zwykle nie trzymamy dziesiątek litrów wody w butelkach, więc nagle nie ma nawet na czym zrobić herbaty. Ludzie, którzy wylegną do sklepów, żeby dźwigać butle z wodą na swoje wysokie piętra po schodach, zderzą się z powolną obsługą sprzedaży. Markety zostaną prawie całkowicie zamknięte, bo bez prądu nie będzie kas fiskalnych i płatności bezgotówkowych. Z kolei małe sklepy będą obsługiwały przerażająco wolno, bo będą musiały zliczać zakupy na kartce i sumować kwoty do zapłacenia. Z płatnością także będzie problem, bo po kilkunastu godzinach przestaną działać zasilania awaryjne w bankach i bankomaty.

Ci, którzy nie trzymają na wszelki wypadek w domu gotówki będą mieli problemy z zaopatrzeniem się nawet w jedzenie, bo gotówki będzie niewiele, a ceny spekulacyjnie wzrosną. Z jedzeniem w lodówce będzie trzeba się pożegnać po drugim dniu od jej wyłączenia. Produkty zaczną się psuć 3 dnia także w dużych magazynach, kiedy skończy się paliwo w awaryjnych agregatach diesela. Paliwa do agregatów prawie nie będzie, bo nie będą działały prawie wszystkie stacje benzynowe. Nie dosyć, że nie będzie jak w nich zapłacić, lecz przede wszystkim fizycznie nie będzie można pobrać w dystrybutorach paliwa, bo podziemne zbiorniki wynoszą ropę i benzynę na poziom gruntu za pomocą pomp elektrycznych.

Po 3 dniach ludzie będą tłoczyć się po uzupełnienie zapasów wody i jedzenia w niekończonych się kolejkach, w których będzie po prostu śmierdzieć. Nie myci ludzie będą jednak woleli takie zapachy niż zapachy w ich własnych domach, w których będą zalegać odchody z niespłukiwanej toalety. Po tygodniu mieszkańców wszystkich bloków i domów wielopiętrowych będzie trzeba po prostu ewakuować. Nikt nie będzie w tym czasie pracował, bo będzie zajęty zdobywaniem zapasów jedzenia i wody. Zaopatrzenie w żywność nie będzie więc prawie w ogóle uzupełniane, a po tygodniu zaczną psuć się produkty wymagające warunków chłodnych, a nie tylko te wymagające warunków mrożenia.

Załamie się cały łańcuch dostaw masowej produkcji zwierząt. Bez prądu nie będzie automatycznych dojarek, więc krowy mleczne umrą z powodu braku możliwości spuszczenia mleka z ich wymion. Wszędzie tam, gdzie zwierzęta są stłoczone tak bardzo, że wymagają automatycznego systemu wentylacji i ogrzewania oraz przede wszystkim podajników jedzenia szybko zginą, chyba że zatrudni się bardzo szybko tysiące ludzi do obsługi, ale trzeba ich będzie jeszcze przeszkolić. Przez kilka miesięcy nie będzie więc czym uzupełnić zapasów w sklepach.

Będzie panował chaos i zamieszki. Początkowo ludzie będą funkcjonowali wedle starych schematów wartości dóbr, rabowany więc będzie sprzęt elektroniczny, czy AGD. Ale po pewnym czasie kradzież będzie powszechna i roznoszone po domach będzie wszystko. Brakujące zapasy w sklepach będą więc dodatkowo uszczuplone. Przeciętni zjadacze chleba nie będą mieli warunków, aby przechować żywność w odpowiedniej temperaturze i wilgotności, przez co ograniczone zapasy żywności zniszczeją bardzo szybko.

Nie będzie Internetu i telewizji po 2 tygodniach bez prądu. Tyle mniej więcej zapasu paliwa mają agregaty krytycznych instytucji, a świeżych dostaw nie będzie dla komunikacji, bo pierwszeństwo z centralnych magazynów będzie mieć władza, policja i wojsko, a w drugiej kolejności ośrodki wydawania jedzenia dla milionów uchodźców. Będzie ich mniej więcej połowa. Co drugi mieszkaniec współczesnej cywilizacji nie ma warunków, aby poradzić sobie bez wody i kanalizacji tam gdzie mieszka, będzie więc eksodus z miast do wsi i regres cywilizacyjny w trakcie tej śmierdzącej, bo pozbawionej higieny wędrówki.

Jeśli prąd nie zostanie przywrócony w ciągu 3 miesięcy większość infrastruktury współczesnego społeczeństwa przestanie istnieć. Fabryki chemiczne będą miały awarie i wycieki oraz emisje szkodliwych gazów do atmosfery. Reaktory jądrowe bez prądu będą polegały na chłodzeniu z generatorów diesela. Jeśli któremukolwiek skończy się paliwo – dojdzie do stopienia rdzenia i katastrofy na miarę Fukushimy w Japonii.

Lecz najgorsze będzie utracenie spójności społecznej, bo w trakcie tych miesięcy każdy będzie musiał praktycznie walczyć o istnienie. Najpierw wydzierać wodę, potem jedzenie, na końcu leki. Szpitale po 3 tygodniach w humanitarny sposób zabiją wszystkich pacjentów, którzy potrzebują do funkcjonowania specjalistycznego sprzętu (sztuczne serca, respiratory, dializy). Utrzymywanie ich dalej w cierpieniu nie będzie miało sensu.

Po 3 miesiącach nie cofniemy się więc do epoki wiktoriańskiej polegającej na węglu – będziemy bowiem straumatyzowani, skonfliktowani i podzieleni – wejdziemy więc dużo głębiej w historię, aż przekonamy się, że ciemność to nie przywara Średniowiecza. Ciemność jest w nas. Ostatnie czasy usilnie nie pozwalały jej tylko wyjść na światło dzienne. Chowaliśmy głęboko w sobie ten promyk cywilizacyjnego zatracenia i ciemności.

Z każdy kolejnym panelem słonecznym zainstalowanym w Polsce bez baterii gromadzących energię i bez inwestycji w źródła energii o stałej mocy (duże elektrownie dostarczające stale prąd wyrównawczy) ryzyko blackoutu rośnie. Jednocześnie z każdym kolejnym panelem słonecznym i wiatrakiem (źródłem rozproszonym) blackout nie będzie tak absolutny i dotkliwy. Ryzyko totalnej katastrofy po wyłączeniu głównych elektrowni z każdym procentem ze źródeł odnawialnych spada, gdyż będzie można tworzyć lokalne enklawy z dostępem do energii bez synchronizacji z dostawcą głównym.

Jeśli ktoś uważa, że to nie jest wiarygodny scenariusz niech wie, że w przypadku prawdziwej wojny, pierwsze rakiety lecą na duże stacje transformatorowe (zbudowanie transformatora od podstaw trwa rok i nie można przyspieszyć tego procesu) i elektrownie. Już nie trzeba nalotów dywanowych na miasta. W XXI wieku po 3 miesiącach bez prądu, nawet bez bombardowań, miasta zaczną mordować się same.

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Link

niedziela, 1 sierpnia 2021

Nowa płaszczyzna zrozumienia

Jesteśmy ograniczeni w przystosowaniu do zmian środowiska tempem zmiany naszych genów, gdyż zmieniają się one dużo wolniej od naszej kultury. Roboczo przyjmując, że geny decydują o nas w 55% a kultura i otoczenie w 45%, to na kulturę przypadnie pewnie 15% albo 20%, bo pozostałe to suma naszych zdarzeń, czyli czynniki indywidualne i środowiskowe, na które natrafiła dana jednostka.

Natura całkiem dobrze poradziła sobie w przystosowaniu ludzkości do otoczenia. Konektom naszego mózgu, a więc sposób połączeń międzyneuronalnych, odpowiada w 95%, 97% konektomowi optymalnemu, pod względem strat energii. Geny więc dobrze wiedzą jak zaprojektować mózg, aby był wydajny. 

Wydajność naszych mózgów zbliża się więc do granicy tego co możliwe, a jeśli jest tak samo z naszą zbiorowością, to ludzkie społeczeństwo powinno być również bliskie idealnemu. Gdyby za ideał przyjąć system jak najbardziej odporny na zmiany i jednocześnie jak najlepiej przystosowany do niezmienników środowiska, to przyjąć możemy, że wagi dla obydwu kwestii powinny być porównywalne. Gdy przeważa przystosowanie, drastycznie maleje zdolność do wprowadzania zmian, gdy przeważa elastyczność na zmienne otoczenie, ofiarą pada oszczędność wynikająca z przystosowania do tego co niezmienne. Jednocześnie należy założyć, że nawet pewne nietrafione prognozy naszej genetycznej natury na temat aktualnego stanu środowiska, jeśli sprawdzają się w 80%, 90% też są nadal przydatne. Dlatego predyspozycje do ich wykorzystania powinny być zapisane w genach, nawet jeśli nie dają zawsze korzyści w postaci przewagi szybkości przystosowania się do środowiska, bo akurat dane zjawiska nie wystąpiły. To powinno dawać niewielką przewagę dla genów, co w praktyce wyznacza idealny system w postaci 55%, 60% dla genów – mniej więcej taki jaki charakteryzuje stan faktyczny. Z punktu widzenia ewolucji jesteśmy bliscy ideałowi jako gatunek, pod względem swojej architektury. 

Czy to wystarczy, by ludzkości udało się przetrwać? Nie wiadomo. Jednak natura wyposażyła nas w najlepsze rozdanie początkowych kart, prawie najbardziej optymalne z możliwych. Niektóre aspekty zachowania są wrodzone (te 55% za które odpowiadają geny), podczas gdy resztę (45%) kształtuje już środowisko i przede wszystkim predestynowana do szybkiej nauki i opanowywania kultura. Ludzkość ma preferencje do szybkiego poznania między innymi języka, który ułatwia wszystkie inne kwestie związane z absorpcją wiedzy gromadzonej o świecie pod postacią kultury i listy ostatnich lokalnie dobrze sprawdzających się zachowań – tradycji. (Już w tym, bądź przyszłym pokoleniu do tradycji zostanie włączone robienie kopii zapasowych osobistych danych.) 

Wpływ genów w nadmiarowej części jest jeszcze dodatkowo przereklamowany, bo geny skłaniają w swojej ogromnej większości do pewnych zachowań, a nie zmuszają do nich. Determinizm genetyczny w znaczeniu absolutnego braku wyboru (bez względu na środowisko i wychowanie zmuszający do czegoś wszystkich przedstawicieli gatunku) nie istnieje. W znaczeniu braku wyboru (w warunkach stresu i braku czasu na przeanalizowanie sytuacji) istnieje sporadycznie, a większość ukształtowanych przez geny zachowań to zaledwie narzucone preferencje. Nie mogłoby być inaczej, bo środowisko szybko wyeliminowałoby gatunek, który zupełnie nie może powstrzymać się przed czymś, co powinno być dla niego dobre, bo przez większość czasu było dobre, ale w niektórych sytuacjach zdarza się szkodliwe (nawet ćmy już mniej lecą do ognia, bo ewoluują).

Wszyscy chcemy, aby nam było dobrze. Nawet chcemy, aby było dobrze dla innych. W XX wieku narodził się w związku z powszechnym dobrobytem mesjanizm polityczny, którego celem jest umożliwienie powszechnego dostępu do lepszych warunków życia (reprezentowanych według niektórych przez demokrację i prawa człowieka). Co oznacza wprost, że chcemy doprowadzić do sytuacji, aby czynniki zewnętrzne (czy to środowiskowe, czy kulturowe) były dla wszystkich jednakowo dobre – co wcale nie oznacza, że takie same – przez co różne grupy mają szansę rozwinąć się i pokazać swój unikalny potencjał. 

W XXI wieku wraz z rozwojem naszych możliwości wpływu na otoczenie coraz bardziej nam się to udaje zrealizować. Co oznacza wprost, że wraz z wyrównywaniem boiska o wyniku meczu coraz mocniej decydują umiejętności zawodników. Czyli wraz ze zmniejszeniem się wpływu otoczenia na szanse, coraz mocniej o rezultacie decydują czynniki genetyczne, bo innych czynników po prostu nie ma (jest tylko środowisko, bądź geny). 

Ujednolicone środowisko pod względem możliwości wzrostu – np. pole pszenicy sprawia, że o wzroście rośliny w ogromnym stopniu decydują jej geny. Gdyby środowisko było bardzo zmienne dla każdej rośliny, wtedy o jej wzroście najczęściej zdecydowałaby żyzność gleby i dostęp do wody. Gdy wszyscy są nawożeni i podlewani obficie różnią się ostatecznie wzrostem głównie na podstawie ich pierwotnych szans zapisanych w genach. Oczywiście nie istnieje gen wzrostu, gdyż żadna informacja zapisana w kodzie genetycznym nie może wywoływać takich samych skutków w różnych środowiskach (tak samo jak żaden plan wojny, który nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością), jednak istnieje jego uśredniony i jasno ukierunkowany wpływ. Co oznacza, że im bardziej udawać się nam będzie zapewniać sprawiedliwy dostęp każdemu, kto tego potrzebuje, do tego, czego potrzebuje, tym bliżej będziemy świata, w którym czyjaś pozycja społeczna będzie wyznaczona przez jego przodków – coraz mocniej na starcie. 

Ludzkość będzie się różnicować w zależności od preferencji genetycznych i co najważniejsze specjalizować, wzmacniać kulturą i wychowaniem. To, co już i tak jest genetycznie u kogoś namnażane (co zwiększa prawdopodobieństwo danego zachowania), wytworzy sprzężenie wzmacniające tę preferencję i przez co tym szybciej się podzielimy (być może nawet na podgatunki) oraz na tych pokoleniowo niezdecydowanych (którzy w każdym kolejnym pokoleniu poszukiwali czegoś niepokrewnego).

Jak kultura światowa (czy kultury) wyznaczy zależności pomiędzy tymi funkcjonalnymi podgatunkami? Czy będziemy je hierarchizować, czy uznamy, że każdy z nich jest dla cywilizacji jednakowo potrzebny, a jego względną ważność wyznaczać będzie tylko liczebność danej podgrupy?

Na te pytania będziemy mogli dopiero w pełni odpowiedzieć, jeżeli w XXI wieku będziemy mieli szczęście (gdy postawimy kolejny krok w rozwoju) i nie powrócimy do sporów, które toczyć się będą utartymi schematami na linii podziałów klasowo-plemiennych. Przy czym te klasowe zaczynają ostatnio dominować nad plemiennymi, które z kolei nad-reprezentowane były w poprzednim stuleciu. Jeszcze wszystko się może zdarzyć. 

Chciałbym zobaczyć ten kolejny etap wśród relacji kulturowo-społecznych. Tylko dzięki temu pokonamy zastój, brak nowości pod Słońcem, czyli nieustanne powroty do przegranych sporów, które niszczą wygranych i przegranych, gdyż toczą się na zbyt niskiej płaszczyźnie zrozumienia. 

W języku angielskim słowo „zrozumieć” kryje sekret jak rozwijać wiedzę i kompresować wnioski z nabywanego doświadczenia, aby rozwiązywać problemy gdzie indziej. Wystarczy wejść pod, na niższą płaszczyznę, znaleźć punkty wspólne pomiędzy zjawiskami pozornie nie powiązanymi. Wypowiedzieć się na tej niższej płaszczyźnie łącząc obserwację z jego głębszą przyczyną. Tylko w ten sposób wygrywamy spór ostatecznie. Nie wtedy, gdy wyjdzie na nasze, lecz gdy możemy udowodnić miałkość, absurdalność i trywialność sporu. Czego, nie znającej wojny, ludzkości XXI wieku bardzo gorąco życzę. 

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Link