piątek, 7 stycznia 2022

Ludzkość – nomadowie kosmosu

Jedno z niewielu słów brzmiących tak samo w łacinie i grece, to nomas – „wędrujący w poszukiwaniu pastwisk”.

Człowiek – istota poszukująca lepszych warunków – podróżnik. Gatunek wędrowny – prawie zawsze cechowała go ruchliwość.

Rewolucja neolityczna, czyli przejście z łowiectwa i zbieractwa, a więc koczownictwa, na osiadły tryb życia, związany z rozwojem rolnictwa, nastąpiła zaledwie kilka tysięcy lat przed naszą erą. Dzieli nas więc od tej chwili tylko około czterystu pokoleń. Sześć do siedmiu tysięcy lat, pozostaje zaledwie epizodem w dwustu tysiącach lat rozciągłości istnienia gatunku ludzkiego. Przez resztę tego przepastnego i nieprzebadanego jeszcze czasu, byliśmy, jako ludzkość, nomadami.

Henry Kissinger w książce „O Chinach” przypominał w epizodzie półprywatnej rozmowy z premierem Państwa Środka o znaczeniu takiej dysproporcji. Zadał wtedy pytanie – „Co sądzisz o skutkach Rewolucji Francuskiej?”. Premier wielkiego kraju, który miał ponad dwa i pół tysiąca lat spisanej historii, odpowiedział ze spokojem, jaki wynikał z rozciągłości takiej perspektywy – „Za wcześnie, by oceniać”.

Jako ludzkość, na pytanie o skutki rewolucji neolitycznej, zaistnienia rewolucji technologicznej – powinniśmy odpowiadać podobnie. Kiedy patrzymy na ludzkość – musimy widzieć te dwieście tysięcy lat, zakończone krótkim eksperymentem, epizodem – związanym z przymusowym i trwałym okupowaniem tego samego miejsca. Kiedy oczekiwaliśmy na plony, pozostawaliśmy niespokojni, w zawieszeniu i jakoby przy okazji, budując naszą cywilizację i miasta.

Kiedy Thor Heyerdahl przemierzał bezkresny Pacyfik na tratwie Kon-Tiki, tak naprawdę przypominał ludzkości, na jakim polu święciła ona największe sukcesy. Gatunkowi nomadów najlepiej dotychczas wychodziło przekraczanie granic, osiąganie celu na horyzoncie niemożliwego – jesteśmy świetni w czepianiu się paznokciami nikłych, prawie ezoterycznych szans. Potrzeba nam było przypomnieć nasze eksploracyjne pochodzenie, bo wielu powątpiewało w swoje korzenie.

Czy to możliwe, żeby na ślepo odkrywać i zasiedlać kolejne, oddzielone ogromem oceanu, wyspy, na kosmicznych łodziach nie różniących się zbytnio wymiarami od tratw (pomieszczenie mieszkalne Kon-Tiki w najszerszym miejscu miało nieco mniej niż pięć metrów)?

Tuż po II wojnie światowej, w latach pięćdziesiątych, po wprowadzeniu odrzutowych podróży lotniczych, globalnego handlu kontenerowego, tankowców i uwolnieniu zasobów alokowanych dotychczasowo w wojnach – prawie kompletnie poznaliśmy Ziemię: skurczyliśmy ją całą.

Minęło zaledwie dziesięć lat i w początkach lat sześćdziesiątych prezydent Kennedy otworzył przed ludzkością nową erę – podboju Kosmosu, który zaczęliśmy odkrywać w ciągu zaledwie dekady. Wskazał na nowy – niezbadany jeszcze horyzont. 

Drugą prędkość kosmiczną osiągnęliśmy na początku programu Apollo, i to bez jednego śmiertelnego wypadku (w kosmosie). Po kolejnych dziesięciu latach, na początku lat osiemdziesiątych, teoretycznie zaczęliśmy budować pojazdy wielorazowego użytku – promy kosmiczne. Posłużyły one co prawda do zbudowania wspaniałej ISS (International Space Station), ale nie pozwalały nam już na opuszczenie orbity, będąc przez swoją delikatność (katastrofa Challengera i Columbii) pojazdami ograniczonymi tylko do pierwszej prędkości kosmicznej. 

Co więcej, jeden start takiego promu pochłaniał ponad pięć razy więcej pieniędzy, niż starty wynoszących podobną masę rakiet z pierwszej dekady – gdy stawialiśmy jeszcze pierwsze kroki. Promy kosmiczne ze swojej definicji funkcjonalnie ograniczone tylko do niskiej orbity LEO (Low Earth Orbit) były krokiem w tył, połączonym z żerowaniem na pięknej idei odkrywania niepoznanego. 

Kosztowało to ludzkość ponad trzy dziesięciolecia braku rozwoju w zdolnościach wynoszenia. Obsługa programu załogowego lotów kosmicznych, tak samo jak współczesny SLS (Space Launch System) to maszynki do przeżerania pieniędzy wydatkowanych na eksplorację kosmosu i służyły głównie relokacji kapitału z agencji rządowych do korporacji aeronautycznych, pod przykrywką trudnej do wykonania inżynierii, czyli rocket science

To, czy program Artemis będzie bardziej przypominał nowatorski i nastawiony na cel program Apollo, czy tylko notorycznie opóźniony i niebezpieczny dla własnych załóg program lotów kosmicznych czas pokaże. Jednak jestem optymistą, ponieważ NASA ma coraz mniejszą przestrzeń na absurdalne poczynania. W obecnym 2022 roku na orbitę wzleci prywatny program Starship Elona Muska, a chiński program lotów lunarnych został przyspieszony o 8 lat (Chiny chcą założyć bezzałogową bazę na Księżycu już w roku 2027). 

To zadziwiające, jak wiele udało nam się osiągnąć przy ograniczonych zasobach, jakimi dysponujemy. Łączny dotychczasowy budżet NASA, czyli wszystkie pieniądze, jakie ta agencja przez sześćdziesiąt lat swego istnienia wydała na wyważanie podwojów kosmosu, zamknie się w budżecie obronnym USA z tego roku. 

Pomimo tak małych nakładów, dowiedzieliśmy się o naszej okolicy tak wiele, a człowiek przemierzał przestrzeń oddaloną tak bardzo, że cała Ziemia wydawała się z tej perspektywy nieznaczącą, bo niewielką niebiesko-białą kuleczką. Obiekty unoszące się do orbity geostacjonarnej, a więc nieruchomej wobec punktów na Ziemi, która znajduje się 36 tysięcy kilometrów nad Ziemią obejmują przestrzeń ponad tysiąc razy mniejszą niż przestrzeń cislunarna, a więc ta pomiędzy Ziemią a Księżycem (ponieważ Księżyc znajduje się nieco ponad 10 razy dalej). 

Ta pierwsza, geostacjonarna perspektywa, to jakże zachwycający etap w ewolucji postrzegania ludzkości – globalizacja (glob widziany z orbity, który jest prawie wszystkim co widać, otoczony cienką obwolutą ciemności). Zaraz po niej na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (zbyt krótko aby została zauważona przez ogół) pojawiła się nowa, dużo szersza perspektywa tzw. planetyzacja (Ziemia widziana z odległości w jakiej jest Księżyc, w której Ziemia jest zaledwie przepiękną, ale pozbawioną szczegółów oazą na tle przepastnej czerni kosmosu). 

Jesteśmy ludźmi, jesteśmy podróżnikami, za krótko żyliśmy przywiązani do jednego miejsca, aby skutki rewolucji neolitycznej poczyniły w naszej nieuspokojonej jaźni nieodwracalne spustoszenie. Cywilizacyjne splątanie i redukcja egzystencji do szeregu problemów jeszcze nie zabiła w ludziach tej pierwotnej i energetycznej natury. Ona wiecznie odciągała nas od lokalnych punktów widzenia i pchała ku odległym horyzontom zdarzeń.

Ludzkość posiada w sobie ciągle witalność, a człowiek nadal dzielnie dzierży swą najpiękniejszą cechę – ciekawość. Obyśmy mogli właśnie w tym 2022 roku, na nowo przypomnieć sobie kim jesteśmy naprawdę: nomadami, którzy mają tylko jedną nadającą się do eksploracji przestrzeń – przestrzeń kosmosu.

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz