wtorek, 1 lutego 2022

Natura to ohydne zło

Była sobie kiedyś wyspa porośnięta trawą. Potem na wyspie pojawili się ludzie. Niczego nie zepsuli, trochę zabawili i popłynęli dalej – oprócz trawiastych łąk nie było na niej przecież niczego ciekawego. Jednak poprzez brak miejsca na statku na wyspie pozostawili roślinożerne zwierzęta (wyobraźmy je sobie jako stado jelonków Bambi). Ze względu na brak naturalnych wrogów – zwierzęta te szybko namnożyły się (jak wirusy). Wygryzły każde źdźbło trawy i wtedy znienacka zaczęły masowo ginąć z głodu. Trawy zabrakło wszędzie mniej więcej w tym samym momencie, bo cielęta mogły swobodne poruszać się po wyspie. Kiedy padło ostatnie zwierzę, trawa zaczęła się powoli odradzać i „natura” powróciła do równowagi. Tylko jedno się zmieniło – sielankowy widok na trawiaste łąki, zakłócało gęste morze szkieletów. 

Bambi miał pecha, bo był trochę nieprzystający jako gatunek do rzeczywistości, do tych idealnych łąk zielonych, całkowicie pozbawionych drapieżców. Bezpieczny od zagrożeń nagłej śmierci i mordu był zupełnie nie pasujący do ekosystemu tej wyspy. Miałby szanse przetrwania, gdyby go również coś żarło równie namiętnie jak on żarł trawę. Gdyby zamiast przeżywać sielankę on też był brutalnie zabijany, uzasadniłby swoje istnienie ofiarą dla potwora – natury. Ofiarą złożoną z przedstawicieli własnego gatunku, aby jego liczebność nie przekroczyła punktu krytycznego, za którą jest już kaskada zdarzeń bez powrotu. Z punktu widzenia trawy roślinożerne zwierzęta kopytne to ohydne zło. Zło, bo jelonek je trawę i ją zabija, ohydne, bo co nie zje wbije kopytami w ziemię, podepcze i zniszczy, to czym się nie nachapał. 

Morał z tej historii jest straszny (oprócz niszczenia szkodliwego mitu bambinizmu, bo to akurat jest dobre). Natura jest ślepa, głupia, agresywna, marnująca zasoby, mało przewidująca, programuje gatunki na samobójstwo w nagrodę za ostateczny sukces (dominację) i nie wstydzi się tego. 

Natura nie liczy się z nikim i z niczym. Ona po prostu jest i żre. 

Każdy stan równowagi jest utrzymywany w niej na zasadzie walki przeciwieństw w układzie dynamicznym. Gdyby dać szansę dowolnemu gatunkowi – rozwinąłby się on ponad miarę – zniszczył do szczętu środowisko, także uniemożliwiając egzystencję konkurencji, następnie podkopałby swoje własne środowisko naturalne i wyginął. Obrałby dokładnie tę samą ścieżkę, jaką dzisiaj podążają niektórzy ludzie.

Jest tylko jedna różnica. Nam przewagę dały – nie większe zdolności rozmnażania, kły czy pazury, lecz rozum – dlatego potrafimy myśleć o czymś więcej niż o jedzeniu, rozmnażaniu i poszerzaniu siedlisk. Jesteśmy czymś więcej niż programem natury i możemy nią gardzić, nawet nią, zwłaszcza nią. 

Możemy nawet zrobić z naszym gatunkiem coś innego, coś konstruktywnego, coś przeciwnego niż jej wielki plan. Jest więc w nas zatem iskra nadziei, że będziemy w stanie zadać jej ostateczny cios i ją zmienić, poprawić. Udowadniając tym samym, że nie tylko jesteśmy potężniejsi od niej, lecz przede wszystkim lepsi od niej. To dlatego ludy pierwotne są zawsze bardziej drapieżne, dzikie i niebezpieczne. Ci, którzy są bliżej natury wbijają nóż w plecy każdemu, kto odwróci wzrok. W kwestii moralności od zawsze byliśmy lepsi od niej, bo ona nigdy nie była konkurencją, gdyż nie miała żadnych wartości. Jej etyka wynosi dokładne zero, natura to ostateczne zło.

Celem – wielkim planem i projektem – tępej natury jest rozwój. Rozwój bez względu na koszty własne, a tym bardziej cudze. Ona nie patrzy co rozwałkowuje, jakie piękno i złożoność rozkładają jej bakterie i grzyby. Ona je. Rozwój rozumiany jest przez naturę jako ślepa siła. Mrowie zasiedlające, mnożące się i pokrywające swoim jestestwem każdy skrawek możliwej do opanowania niszy. Aż do wyciśnięta każdego, ostatniego zasobu, aż do wyskubania najlichszego skrawka i podcięcia gałęzi na której się siedzi – aż do ostatecznej wielkiej zagłady, do 100. procent wymarcia. W skali makro jest jak przejście mrówek, likwidujące las. 

Natura nie jest samopodtrzymująca się (nie wpisuje się w długofalową definicję sustainable). Natura nie potrafi podtrzymywać samej siebie. Bez nieustannego napływu energii ze Słońca, bez przerobu energii słonecznej uwięzionej w wiązaniach chemicznych, nie potrafiłaby istnieć. Ciągle żyje na pożyczonej energii z zewnątrz. Sama nic nie wytwarza ponad samą siebie. Nie nadaje niczemu sensu, ani nie szuka dla siebie celu. W sensie jakościowym jesteśmy eony przed nią. Nasz potencjał jest prawie nieskończony. Jej potencjał wyznacza czas życia w odpowiedniej odległości od Słońca, aż do nieuchronnej śmierci z przegrzania, poprzedzonej próbami kanibalizowania samej siebie. 

Natura – gdyby tylko mogła, zniszczyłaby samą siebie. Nawet kiedyś niewiele brakowało, a ten glob wyjałowiłby się zupełnie. 90% wszystkich gatunków biosfery zginęło w momencie, w którym bakterie zachłysnęły się swoją przemianą materii (Great Oxygenation Event). Stwierdzenie, że cały świat utonął w fekaliach, jest logicznie spójne, chociaż nieco mylne. Bakterie wydalały bowiem tlen, który był dla nich toksyczny. Dusiły się, tak jak człowiek dusi się w dwutlenku węgla coraz mocniej głupiejąc od nadmiaru wydalin swojej własnej (wzmocnionej gospodarką) przemiany materii. 

Tlen reagował z metalami (tworząc rdzę). Lecz gdy nie pozostało już wiele nieutlenionych metali na powierzchni, oczyszczanie ustało i tlen zaczął się akumulować. Co ważne, tlen reagował również z metanem, bardzo wydajnym gazem cieplarnianym, który był niezwykle potrzebny, gdyż kiedyś Słońce świeciło słabiej. Po usunięciu tego gazu (przez utlenienie), nadeszła epoka lodowcowa. 

I to nie jakaś epoka lodowcowa – ta epoka lodowcowa, podczas której wszystko nawet równik pokryło się śniegiem. Nie doszło wtedy do zaledwie częściowego pokrycia planety lądolodem, lecz do całkowitego zamarznięcia Ziemi. Oceany zamarzłyby całe gdyby nie cudowny fakt, że zamarzały od góry, a lód wodny, bo jest lżejszy od ciekłej formy utrzymywał się na powierzchni. Dzięki temu tworzyła się warstwa izolacyjna od powierzchniowego chłodu. Pomimo tego, że w oceanach życie mogło przetrwać, w wyniku zablokowania dostępu do większości światła słonecznego, nastąpiło największe wymieranie w historii. Natura nie przewidziała tej katastrofy, co więcej – w swojej perfidii i zaślepieniu spowodowała ją.

Obecnie, właśnie z powodu powszechności tlenu dalej możemy podziwiać wokoło życie. Zapędy natury zostały ograniczone przez ten szkodliwy dla bakterii siarkowodorowych gaz. Jednak co kilkadziesiąt milionów lat pojawia się okresowo stan anoksji, czyli zubożenia wód oceanicznych w zasoby tlenu (ten proces przyspieszamy emitując CO2). Wtedy na światło dzienne wychodzi natura – czyli bakterie produkujące siarkowodór, używające światła słonecznego jako siły napędowej dla tych autodestrukcyjnych działań. Co jakiś czas z głębin podnosi głowę hydra, która może udusić prawie każdy gatunek. Będzie miała problem tylko, żeby udusić nas, bo ten gatunek, ludzki gatunek, wie jak myśleć samodzielnie i umie produkować tlen oraz maski gazowe. 

Natura przypomina dzikie rozszalałe zwierzę, które gryzie i atakuje wszystko wokół i jest całkowicie nieczułe na argumenty i próby uspokojenia go. Jest pozbawione rozumu, ma tylko szał. Kiedy nie wie co atakować, niszczy z nudów samą siebie, a to że jeszcze nie zdechła to cud i dlatego jesteśmy jedyną biosferą w promieniu wielu tysięcy lat świetlnych, a może nawet i milionów, miliardów lat. 

Trudno nam jest wyrosnąć na niezwichrowanych mając za sobą taką spuściznę. Nie dziwmy się więc, że tak wiele robimy wciąż agresywnie i źle. Nasze wzorce zachowań kształtowała furia pełna samych złych pomysłów na to, co przed śmiercią powinno się zrobić. Naturalny przepis jest prosty: „uciekać przed mordercą i samemu mordować”. 

Teraz czasami nie widzimy tego, bo mamy prąd. Odseparowaliśmy się od natury dla naszego dobra. Nie pamiętamy tamtej rzeczywistości tak samo, jak nie pamiętamy widoku gwiazd. To, co widzimy w miastach to pojedyncze punkty, podczas gdy starsze pokolenia widziały Drogę Mleczną tak dokładnie, że nawet nie opisywały tylko konstelacji, lecz także „dziwne” i rzadkie obszary nieba – bo były nieco zaciemnione. 

Dopiero gdy opanowaliśmy ogień wyszliśmy spod buta innych gatunków. Z kolei gdy staliśmy się naprawdę silni i pozyskaliśmy władzę, mogliśmy usiąść w spokoju i zacząć rozważać to, czy powinniśmy pójść za przykładem wszystkich pozostałych form życia, czyli niszczyć, śmiecić, ścigać, łapać, mordować i napawać się. A może jednak powinniśmy wymyślić moralność i robić coś innego. 

Tak, zwierzęta bawią się zabijaniem, a ich zabójstwa podpadają pod podręcznikową definicję morderstwa, bo są zdradzieckie, bez uprzedzenia, z przewagą liczebną lub warunków – nie dające szans, najlepiej atakujące przeciwnika bezbronnego, odwróconego plecami. Natura uprawia morderstwa wydajne, więc bezlitosne, ale gdy zasobów jest dużo, czasami uprawiane są dla ćwiczeń i sportu. Bawią się tak nie tylko koty z myszami, ale również inteligentniejsze ssaki, takie jak orki. 

Nie jesteśmy nic winni naturze. Śmiecenie gdzie popadnie odziedziczyliśmy po niej, wybierają najlepsze kąski, a wszystko inne rozrzucają prawie wszystkie inne gatunki. Zasiedlanie żyznej oazy, kompletne wyeksploatowanie jej i przeniesienie się w nowe miejsce również. Nawet polowania dla przyjemności nie wymyśliliśmy sami. 

Nasza złowieszczość, nasza zbrodniczość, wszystko to nie było wynalazkiem człowieka, a tylko wytrąceniem się tego, co nam wtłoczyła do programu nauczania natura. Jesteśmy skazani na popełnianie tych samych błędów, gdyż taki właśnie program został nam przekazany w naszych genach. Tylko wraz z kolejnymi błędami mamy nadzieję na zhakowanie autodestrukcji zapisanej w kodzie. Czyli nawet instrukcji postępowania, natura nie potrafiła sporządzić jak należy.

Tylko ludzkość ma szansę na wyrwanie się z tego kręgu przemocy i życzę jej jak najlepiej. Nie ważne ile gatunków zginie po drodze. Bez nas i tak wykończą się same, a jeśli tego nie zrobią, to wykończy je Słońce, które rośnie z każdym milionem lat. Lata te są zmarnowane przez naturę, bo oprócz nas – ludzi, wynikłych tylko z powodu jej błędów, od niej samej przez miliardy lat nie wyszło nic ponad żarcie, trwanie i tycie. 

Jesteśmy szansą, jesteśmy tą jedyną iskierką nadziei. Tylko w ludziach spoczywa potencjał. Tylko my mieliśmy na tyle siły, żeby wyrwać się z łapsk przeznaczenia. 

Jednak aby odnieść ostateczne zwycięstwo musimy pokonać również wewnętrznego demona. Nasza macocha natura była na tyle perfidna, że zagnieździła go bardzo głęboko i trudno jest go wyrwać nie brudząc sobie rąk. Zatruła ludzkość pragnieniem odwiecznego mordu. Wymaga od nas nie współpracy, lecz rywalizacji, konkurencji i braku spokoju od niespodziewanego ataku. Pouczyła nas w genach, że na tym polega egzystencja. 

Aby się z tego wyrwać czeka nas mnóstwo ryzyka, strachu i wysiłku. Strachu głównie przed zdradą tych, którym postanawiamy zaufać, wbrew rozsądkowi, wbrew naturze. Dlatego mogą to być tylko ludzie. Natura wcześniej czy później nas zdradzi. Ona taka przeważnie jest.

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz