poniedziałek, 30 lipca 2012

Biurwokracja



Biurwy społeczne zwane pracownikami socjalnymi coraz bardziej się panoszą. Ich niepowstrzymany pochód w stronę ostatniej ostoi człowieczeństwa – domu, widzimy na każdym kroku. Biurokracja ma w swoją naturę wpisaną agresję wobec wszelkich przejawów zdrowego rozsądku, to nie jest żadne zaskoczenie, ale na naszych oczach powoli przesuwa się front tej walki. Miejsce bitwy i wojenna pożoga ogarnia powoli prywatne domy.

Pracownicy socjalni niedługo przyjdą po dzieci. Będą mieli pełne prawo zabrać dziecko z domu bez zgody sądu – tylko na podstawie własnego widzimisię, czyli tak zwanego podejrzenia. Taką oto przyszłość szykuje dla nas system w jakim żyjemy - Biurwokracja.

Legiony biurw decydujących o naszym życiu, wyznaczających kierunki naszego poruszania się, nasze dążenia oraz zawartość formularza o nazwie – „zestaw marzeń” – określają kształt naszego życia w większym stopniu, niż jakakolwiek władza polityczna.

Współczesne podporządkowane urzędniczej hydrze jest tak kompletne, że już prawie nic nie pozostało w naszych rękach z prawa do prywatności – nie ma już zasady „mój dom, moją twierdzą”. Mury tego zamku już od czasów PRLu są bowiem skruszone i jedynie nazwa – idea, nadaje mu pozory iluzorycznej obronności.

Policja ma prawo wejść bez pytania i zrobić rewizję naszego domu, nawet bez nakazu przeszukania, czyli na podstawie uzasadnionego podejrzenia, że w środku dzieje się coś niedobrego. Może to zrobić pod naszą nieobecność, a wszelkie wątpliwości i protesty możemy wyrazić jedynie pisemnie, wpadając w tryby formalnej reklamacji napędzającej tryby urzędniczej machinie. Uzasadnienie zawsze się znajdzie, wystarczy post factum znaleźć shareware-owe oprogramowanie (vide Total Commander), bądź podrzucić jedno-gramową suszkę, legalnej w Czechach i bardzo pospolitej rośliny.

Tego typu prerogatyw pozazdrościły policji urzędnicze hieny, zwane potocznie pracownikami socjalnymi. Ich zadaniem jest niedopuszczanie do patologii, jednak odkąd zajmują się one rodzinami patologicznymi, liczba rodzin patologicznych sukcesywnie wzrasta. Dzięki temu z każdym rokiem zapewniane są nowe, ciepłe posadki. Rosnący problem przemocy w rodzinie napędza nabór coraz większej rzeszy czułych społecznie i zbawiających świat opiekunek.


Biurokraci są nienasyceni. Oni nie zamierzają rozmawiać ze społeczeństwem, którym mają się zajmować, ponieważ status opiekuna z definicji jest wobec otoczenia nadrzędny. Coraz bardziej wygodnickie i zastrachane pociotki prezesa bez predyspozycji, zacieśniają więc współpracę ze Strażą Miejską i Policją.

Teraz dopiero, w grupie (w kupie) i za szyldem plakietki urzędu, ich plastykowe móżdżki czują się ważne. Bezpardonowo i arogancko wchodzą więc coraz głębiej w szpileczkach w cudze życie, ignorując całkowicie człowieka, zamiast niego widząc tylko przepisy i druki.

Przepis mówi, że:
Pracownik socjalny jest odpowiedzialny, za dzieci w rodzinie patologicznej.”

Przyklejenie jakiemuś domowi patologii, jest więc wytrychem, który otworzyć może każde drzwi, a kiedy już będą otwarte – Pani o smutnych oczach, zapętlonym umyśle i społecznej misji wciskania do przegródek świata, surowo oceni umeblowanie, książki, zachowanie, wygląd i poglądy. Wolność naszych myśli kończy się tam, gdzie przeszkadzać ona zaczyna pracownikowi socjalnemu.

Z tej całej odpowiedzialności za nie swoje dzieci, wynika strach przed utratą tak cennej i intratnej pracy. Najgorszy koszmar takiego człowieka, to oskarżenie go o zaniedbanie swojej życiowej funkcji utrudniania ludziom życia.


Te kretynki dobrze wiedzą, że niczego więcej ponad trzymanie nosa w przepisach i druczkach nie potrafiłyby robić, dlatego tak kurczowo trzymają się swojej posady. Co więcej, wraz z kolejnymi aktami swojej dysfunkcji intelektualnej wobec czyjegoś życia, mają takie indywidua coraz większą liczbę wrogów. Tym bardziej więc walczą o swoje stołki, tak szczelnie chronione aparatem państwowego przymusu.

Strach przed odpowiedzeniem za swoje zbrodnie jest coraz silniejszy. Im więcej władzy dostają, tym bardziej obawiają się jej utraty.

W rezultacie coraz bardziej poszerza się ich nietolerancja i coraz szybciej korzystają one z narzędzi administracyjnych. Odebranie porządnym ludziom dziecka, za nauczanie w domu, czy nieposprzątany dywan – za to nie grozi tym biurwom żadna kara.

Boją się one natomiast medialnego rozgłosu, kiedy jakiemuś dziecku, w będącej pod ich opieką rodzinie patologicznej, stanie się krzywda. Wtedy właśnie, za brak działania, grozi im wszystkim zwolnienie – czyli najwyższe możliwe potępienie.


Dlatego wolą one działać prewencyjnie. Nie ma zastosowania więc domniemanie niewinności wobec stada patologicznej tłuszczy, nad którymi władczyni socjalna czuwa.

Udzielna księżna decyduje więc jak najczęściej na niekorzyść jej głównego wroga – rodziny, którą się „opiekuje”, czyli zajmuje. Ona dobrze wie, że rodzice, którymi pomiata i którym mówi co mają robić, skrzywdzić ją mogą tylko i wyłącznie katując swoje dziecko. Bezpośrednio wobec niej i stojącego za nią państwa są bezsilni, jednak pod jej nieobecność mogą doprowadzić rodzinną tragedią do medialnego krzyku i jej zwolnienia.

To wojna – dogłębnie wprogramowana w istniejący system. Wzajemna niechęć, zbiera coraz większe żniwo. Podczas tajnej rozprawy pracownicy socjalni bez wykształcenia psychologicznego, opowiadają dyrdymały o depresji matki, a sędzina słucha i wydaje decyzję o porwaniu jedynaka z szkoły do Domu Dziecka.

Niedługo walka wejdzie na wyższy poziom. Pracownicy socjalni w asyście Policji bez żadnego uzasadnienia, na wszelki wypadek będą odbierali dzieci wszystkim, którzy im się narażą, bo to jest pierwsze i ostateczne kryterium ich działania. Urzędnicza machina musi bowiem nieustannie w swoich trybach jakieś mięso przerabiać, dlatego możliwości dostarczania świeżych przypadków do rozpatrzenia przez pracowników socjalnych będą nadużywane nagminnie. Następnie to na rodzicach będzie ciążył obowiązek udowodnienia swojej niewinności, chociaż już nigdy nie zostaną oni całkowicie oczyszczeni z zarzutów. Formalne oskarżenie o danie dziecku klapsa, nazywa się „biciem dziecka”, co bardzo łatwo jest wpisać w formularz, nie wymaga ono dowodu, a zamazać tego druku już nie sposób.


Czy naprawdę jesteśmy tak bardzo ograniczonym mentalnie społeczeństwem, aby godzić się na traktowanie naszych rodzin przez niezrealizowane emocjonalnie biurwy?

Ich głęboka potrzeba zajmowania się nie swoimi sprawami – musi przecież z czegoś atawistycznego wynikać.


Czy musimy dawać uprawnienia do decydowania o naszych prawach rodzicielskich ludziom, których zdolności intelektualne zaczynają się i kończą na umiejętności zapełnienia ptaszkami druku?

Co nie podpada pod wzorzec, nawet jakby było najwłaściwsze – z definicji będzie potępiane i odrzucane.


Gdzie kończą się granice absurdu do jakiego zmierzamy od wielu już lat, gdzie zatrzymamy ślepe parcie urzędasów do decydowania o wszystkim?

Na naszym ciele?
Na możliwości przymusowego kierowania nas na leczenie otyłości?

Wszystko co musimy zrobić, to powiedzieć urzędnikom, że są niepotrzebni. Ich funkcja opiera się bowiem na użyteczności. Gdzie ona się kończy, tam kończy się ich władza. Gdzie kończy się ich władza, tam zaczyna się normalne i pełne perspektyw oraz niewiadomych życie.

2 komentarze:

  1. Niemcy i ZSRR lat 30-tych i 40-tych - faktycznie zmierzamy w iście idylliczny krajobraz przyszłości. Taki to już niestety świat, w którym czytanie stało się przeżytkiem. Idiotyzm jest w cenie.

    Ale to ludzie! To ludzie są za tym systemem a tylko jednostki popełniają dobre teksty by pohańbić bezsens otaczającej nas egzystencji. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szwajcarzy stosowali podobne prawo na swoich dzieciach przez 170 lat:

    "W 1800 roku Szwajcaria stworzyła prawo, ktore upoważniało państwo do odbierania dzieci rodzinom nie bedącym w stanie je „należycie utrzymac”. O tym, czy dana rodzina może, czy nie może „utrzymać” dzieci, decydował gmina i okręgowy sad. Prawo funkcjonowało do... 1970 roku." - http://www.wykop.pl/link/1012515/170-lat-legalnego-niewolnictwa-w-nowozytnej-szwajcarii/

    I wyszła z tego koszmarna patologia - niewolnictwo dzieci.

    OdpowiedzUsuń