Rozpoczęło się wszystko nabożnie,
wręcz twórczo. Z namaszczenia przebrzmiałych Minojczyków
usmażonych wybuchem wulkanu, Fenicjanie wymyślili pieniądze.
Niestety wymyślili ich nieco za mało. Pieniądze były idealnym
narzędziem wzajemnej wyceny towarów, umożliwiającym bardziej
uczciwy ich przydział. Jak człowiek dostał więcej
sprawiedliwości w swoim życiu, to od razu zachciało mu się pracować i
przez to obieg gospodarczy kolosalnie przyspieszył.
Dzięki pieniądzom lokowano właściwe
ilości zasobów i energii do odpowiednich miejsc w zależności od
wartości towarów. Ceny, a więc skalę tego przyrządu pomiarowego
w czasie rzeczywistym regulował rynek, a więc zbiorowa mądrość
społeczności. W przypadku ocen uśrednianych globalna ocena jest
najdokładniejsza, dużo lepsza od najlepszych technologii
metrologicznych dostępnych dla pojedynczego umysłu.
Problem w tym, że ta piękna i twórcza
idea pieniądza rozrosła się nadmiernie, zamieniają się w
praktyce w swoje przeciwieństwo. Mamona służy wycenie towarów,
aby można było od niej uzależnić ich wzajemną ważność –
ustalić priorytety dla przydziału informacji, energii oraz ludzkiej
kreatywności.
Przeciwieństwem wyceny towarów jest
wycena ludzi. Gdy pieniądze decydują o wszystkim, to decydują
również o wartościach niematerialnych – chociaż nie powinny. Są
do wyceny ludzi niewłaściwym narzędziem, nawet słowo wycena nie
pasuje do człowieka, gdyż każdy z nas jest oryginalny i wyjątkowy.
Porównywać ze sobą można tylko coś, co ma wspólne elementy, co
jest w jakiś sposób podobne. Natomiast każdy człowiek jest
oddzielnym wszechświatem i nie mamy możliwości rzetelnej oceny
człowieka, na podstawie ilości rzeczy czy produktów jakie posiada,
gdyż nawet sam fakt posiadania jest złudzeniem.
Pieniądze zamiast regulować wartości
wzajemne surowców i towarów, zaczęły regulować relacje wzajemne
społeczeństw. Postanowiono mierzyć ludzi. Nie ich części ciała,
czy efekty ich pracy, ale ludzi. Efektem tego była porażka systemu
ekonomicznego. Explicite porażką jest konsekwencja niewłaściwego
miejsca użycia narzędzia, a nie wady samego narzędzia. Nie
wszystko da się przeliczyć na pieniądze, a przeliczamy na nie –
dużo więcej niż powinniśmy.
Pieniądze to nie
wszystko, a zysk to jeszcze mniej. Jeżeli wydzielona część idei
pieniądza – zysk, czyli dodatnia różnica pomiędzy przychodami i
wydatkami, decyduje o życiu lub śmierci to wiemy, że docieramy do
szczytu absurdu, jaki jest w stanie strawić ludzka psychika.
Kwintesencją istnienia jedynie dla zysku, jest hybryda
kapitalistycznej przedsiębiorczości z państwowym i socjalistycznym
aparatem przymusu – korporacja.
Celem korporacji jest zysk, ale zysk to
jedynie dążenie do posiadania pieniędzy. Większej ich liczby niż
ma otoczenie. Pieniądze to dług, a więc w rezultacie celem staje
się, aby wszyscy byli twoimi dłużnikami, byli ci coś winni – co
w konsekwencji sprawia, że posiadacze zysków stają się
właścicielami niewolników.
To powoduje ogromne straty dla
gospodarki. Praca przymusowa nigdy nie jest wydajna, a do tego oducza
pracujących kreatywności. Niewolnicy dostarczają nam tylko taki
produkt własnej pracy, który będzie dla nich najprostszy do
wytworzenia i nie będą chcieli chwalić się swoimi nietypowymi
umiejętnościami, gdyż posiadający zysk może zechcieć efektów
tych umiejętności, zamiast typowej pracy – może bardziej ich
przez to wykorzystać.
Efektem pościgu za zyskiem jest
spłycanie możliwości jednostek oraz osiąganie celów związanych
z eksploatacją innych – zamiast dynamicznego i
indywidualistycznego rozwoju cywilizacji. Nawet gdyby, efekty pracy
niewolniczej były wybitne, to na końcu ewolucji panświatowego
wyścigu po zysk, ludzie w swojej większości pracować będą nie
dla tego, kto jest najwybitniejszy, lecz dla tego, kto najlepiej
potrafi robić z innych dłużników i skupia się tylko na tym, a
nie na rozwoju i powiększaniu własnych możliwości.
Człowiek myślący tylko o pieniądzach
i sposobach wykorzystywania cudzej głupoty oraz unieszkodliwiania
tych, którzy są od niego mądrzejsi – to człowiek chory – ułomny.
Ktoś taki, nie może nawet być średni. Jeżeli cały czas i
energię poświęca na szukanie metod poszerzania kontroli nad
innymi, to nie pracuje nad sobą i dlatego efektem ostatecznym
wyścigu po zysk – są rządy naprawdę płytkich, wewnętrznie
słabych i ograniczonych ludzi.
Nie rządzą już
nami kapitaliści – są na wymarciu. Gdy mamy wielu kapitalistów,
to oni są właścicielami kapitału. Posiadają ziemię, budynki,
fabryki. Wtedy sami decydujemy komu płacimy czynsz za nasz dom i od
kogo dostajemy służbowy samochód. Gdy jednemu z nich źle z oczu
patrzy, to wybieramy innego.
Niestety dzisiaj
coraz mniej rzeczy należy do kapitalistów, coraz mniej procesów od
nich zależy, a coraz więcej do korporacji. Dzisiaj nie płaci się już
człowiekowi tylko bezosobowej marce.
Za ogrzewanie każą, pod groźbą więzienia płacić jednej, za internet drugiej
marce. Za mieszkanie płaci się deweloperowi, który coraz częściej
też jest spółką akcyjną. Za samochód płacimy korporacji
motoryzacyjnej. Za pastę do zębów płacimy tej czy innej firmie, z
których większość jest wewnętrznymi markami, wielkich
międzynarodowych korporacji. Niby mamy wybór spośród wielu marek,
ale i tak na końcu nasze pieniądze pójdą do koncernu nadrzędnego
– posiadającego pakiet większościowy akcji i podejmującego
wszystkie decyzje.
Musimy płacić, a
w zamian dostajemy złudzenie wyboru marki. Wybór niestety jest pozorny, bo
kapitalistów coraz mniej, a korporacje wykupują i konsolidują ich dzieła.
Teoretycznie
państwo od korporacji różni się tylko tym, że korporacja nie
może ustanawiać prawa nad konkretnym terytorium. Chociaż
wewnętrzne reguły korporacyjne, są jak najbardziej obowiązujące
w budynkach należących do firmy, czy boksach pracowników.
Jednak jest podstawowa różnica pomiędzy władzą oficjalną, a skrytym właścicielstwem korporacyjnym. Jak nas uczy historia, czasami władcy przesadzają, a wtedy są jeszcze oni pociągani do odpowiedzialności. Afera naszyjnikowa skróciła o
głowę Marię Antoninę, natomiast czego by nie zrobili szefowie
korporacji, to ciągle unikają oni osobistej odpowiedzialności
przed ludźmi, którym szkodą i którymi manipulują. Ludzie pewnie jeszcze w swojej
większości nie pojęli, że władzę nad nimi można sprawować w
sposób niebezpośredni - choćby za pośrednictwem mediów.
Gdy w państwie źle
się dzieje, to ludzie winią o to rząd. Prywatni korporacjoniści
są zawsze poza podejrzeniem.
Dlatego śmiem
twierdzić, że władza publiczna jest bardziej odpowiedzialna, czyli
lepsza w zarządzaniu, bo od czasu do czasu kogoś gilotynują na
placu Concorde. Managerów Enronu wsadzili, jednak jeszcze nigdy w
historii świata nie powiesili większościowego udziałowca –
dlatego właściciele korporacji czują się bezkarni. Bezkarność
plus bardzo dużo władzy – to zwykle prosty przepis na zbrodnię, a co najmniej na bardzo
wiele nadużyć.
To nie jest problem moralny – nie chodzi w tym sporze o dobro i zło. Korporacja jest już po prostu przeżytkiem, jej pozytywny wpływ na życie ludzkości staje się coraz mniejszy, a przeważać zaczynają negatywy. System korporacyjny jest więc w XXI wieku niewłaściwy, nieprzydatny, szkodliwy – ale na pewno nie zły.
To korporacjom i
ich skuteczności w wykorzystywaniu szansy na zysk, zawdzięczamy
taki przyrost dobrobytu po II Wojnie Światowej jaki dokonał się w większości krajów zachodnich.
Wszystko odbywało się kosztem przyrody, upowszechnienia transportu
kontenerowego (outsorcing produkcji do krajów III świata jak Chiny
i Indie) i automatyzacji procesów produkcji. Faktem
jest, iż właśnie ten wyzysk doprowadził do sytuacji, w której
biedak w Ameryce jest dzisiaj posiadaczem:
samochodu,
telewizora, dvd, komputera i mieszkania na kredyt. Kredyt, jaki
dopiero od krytycznego roku (kryzysu roku 2008) ma dużo wyższe raty,
na których spłatę już nie stać każdego.
Chociaż z drugiej
strony teza, że korporacja jest mechanizmem stawiania u steru władzy
psychopatów jest prawdziwa. Tylko, że w XX wieku to właśnie psychopatów przy władzy tak wielu potrzebowaliśmy. Ludzi, którzy nie liczyli się nikim i z
niczym, aby wypracowywać zysk – kosztem zasobów budowano dobrobyt dla każdego.
Teraz ci korporacyjni psychopaci stają się dopiero niebezpieczni. Dopóki wyzyskiwali nieświadomą naturę i rzeczy, takie jak surowce, wszystko było w porządku – odkąd zaczęli traktować ludzi jako surowiec (vide zasoby ludzkie), psychopaci powinni zostać odsunięci od władzy – a system korporacyjny zastąpiony czymś lepszym – bardziej przystającym do sytuacji - nowych warunków cyfrowych.
Odpowiedzią na
wyzwania naszych czasów nie może być XIX wieczny kapitalizm, pełen
fabrykantów i obietnic lepszego świata. Problem z liberalizmem
polega na odrzuceniu możliwości wzięcia odpowiedzialności za
tych, którym się nie udało. Przez słowo odpowiedzialność nie
mam na myśli niańczenia biedaków. Nigdy nie należy miłosiernie
podtrzymywać nędzę – nędzę należy niemiłosiernie likwidować.
Rodzina fabrykantów je obiad podczas którego synek buntuje się, że to służąca podaje posiłki.
W końcu nie wytrzymuje obojętności
ojca i wyrzuca mu:
„Ona przecież nie jest winna
temu, że jest biedna.”
Ojciec odpowiada spokojnie:
„Ja również nie jestem winien
temu, że ona jest biedna.”
Niestety sukces
liberalizmu opartego na pieniądzach czerpanych z długu –
automatycznie oznacza czyjąś tragedię. Odpowiedzialność
rozumiana jest więc tutaj w sensie pozytywnym, odpłacenia tym,
którym się nie udało, za ich zbiorowy wkład w nasz sukces który jest obiektywnym faktem.
Działalność
handlowa z definicji oznacza efekt dodany. To, że ktoś zyskuje nie
oznacza, że ktoś traci. Korzystają obie strony transakcji – nikt
nie traci. Tak jest zawsze w przypadku wymiany towarów – towar za
towar, towar za złoto, czy srebro, które też jest towarem.
Niestety nie jest
tak nigdy, w przypadku wymiany towaru za fiducjarny pieniądz
wykreowany z długu, opłacony czyjąś krwawicą, zwykle tych
najsłabszych i najgłupszych – którzy musieli brać kredyty
konsumpcyjne albo wydali za dużo na karcie kredytowej.
Najgłupsi i
najmniej przystosowani do życia społecznego są zawsze
poszkodowani, dlatego zyski tych którym się udało są większe, bo
nie korzystają oni na drodze swojego sukcesu jedynie z efektów
własnej pracy, lecz również w pośredni sposób wykorzystują
najsłabszych. Powinni się wstydzić, jeśli potem nie spłacają
tego długu – co prawda nie muszą go spłacać, ale honor
człowieka poznaje się tylko wtedy, gdy nie jest on wymuszony.
Biedni mają w
dzisiejszych czasach wyższe koszty wszystkiego. Dużo wyższe niż
bogaci. Człowiek kupuje samochód, bo jest on tańszy niż jeżdżenie
taksówką, człowiek kupuje drukarkę, bo jest ona tańsza niż
zlecanie drukowania w punkcie ksero. Ci, którzy nie mogą sobie
kupić tych rzeczy, są ograniczeni nie tylko w zdolności poruszania
się czy wyrażania swoich myśli. Są też jednocześnie piętnowani
jako gorsi – bo nie posiadają statusu przynależności do grupy.
Omija ich tak wiele relacji społecznych, które mogłyby dać im
lepszą pracę, czy większe zarobki.
Wszyscy kupujemy
dobre rzeczy, które starczą nam na dłużej, które nie zepsują
się szybko. Płacimy za tą jakość. Natomiast im jesteśmy
biedniejsi, tym częściej musimy kupować rzeczy najtańsze. Rzeczy
niszczące się tak szybko, że w rezultacie płacimy za nie więcej,
musząc je nieustannie wymieniać na nowe.
Dlatego właśnie w
dzisiejszym korporacjonistycznym liberalizmie, pierwszy milion trzeba
ukraść. Tak nie powinno być w XXI wieku. Trzeba najpierw mieć,
żeby móc zarobić. Ludzie o tym dobrze wiedzą, dlatego tak masowo
biorą kredyty. Inwestują w swoje życie społeczne – inaczej
czeka ich wegetacja na dnie. Na tym właśnie korzystają banki –
dostają odsetki i uzależniają nas od siebie, dzięki pieniądzom,
które tworzą na bieżąco, pieniądzom których nie mają.
Liberalizm
gospodarczy jest piękny w swojej prostocie – czysto egoistyczny.
Wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy.
Zakładając własny biznes chcesz się dorobić, mieć więcej jak
inni – mówią nam, że będziesz miał więcej bo zapracujesz. Tak
przynajmniej szkolą nas media. Pracuj, a będzie ci dane. Na każdy
sukces w biznesie przypada jednak wielokrotnie więcej porażek.
Osobistych tragedii ludzi, którzy stracili najlepsze lata życia
ciężko pracując na swoim, a po wszystkim wychodzą z tego tylko z
długami i życiowymi tragediami.
Idea liberalizmu
jest głęboka, ale ma coś wspólnego z liberalizmem gospodarczym,
jedynie na początku takiego systemu gospodarowania. Idea liberalna
polega na uświęceniu wolności, a tak się jedynie składa zupełnie
przypadkowo, że wolność gospodarowania jest bardzo skuteczną
metodą pomnażania bogactwa narodu. Bogactwo z kolei daje nam
wolność wyboru. Jednak tylko do pewnego poziomu, powyżej którego
wolność gospodarowania musi zejść na plan dalszy. Gdyż w
dobrobycie przestaje się już sprawdzać.
Ile?
Dokładnie tyle ile się nachapali, uczciwie konkurując z innymi o te same dobra. Jeśli nie
byli uczciwi, to ich majątek powinien przepaść na rzecz skarbu
państwa, po wyroku skazującym. Pieniądze te państwo na pewno
jakoś zrewaloryzuje. Gdy tak się nie dzieje, umowa społeczna jest
zagrożona, a społeczeństwo złorzeczy na rzeczywistość, że
„kradną i nikt ich nie wsadza”.
W taki oto sposób,
system cybernetyczny pozostaje w równowadze. Każdy czegoś chce.
Chciejstwa się wzajemnie szachują i przez to mamy stan względnego
konsensusu. Główni gracze to budżet i stojący za nim urzędnicy,
kapitaliści i korporacjoniści. Na końcu są też inni ludzie,
mający po prostu odmienny pomysł na życie, niż nieustanną walkę
o wyrywanie sobie mięsa i resztki ograniczonych zasobów.
Jednak, gdy już
wszystkie łatwe do wykorzystania zasoby zostaną skonsumowane. Gdy w
wyniku nadmiernego rozrostu liczby ludzi lub ich oczekiwań, po
okresie dobrobytu robi się naprawdę źle i nie starcza już dla
wszystkich – wtedy liberalizm gospodarczy jest dla biednych
przekleństwem. Wtedy oznacza on dla bogatych głównie
usprawiedliwienie, pozbycie się wyrzutów sumienia, że myślą
tylko o sobie i nie pomagają innym.
Gdy teren zostanie
podbity, podzielony na działki, zasoby skonsumowane, a możliwości
rozwoju terytorialnego ograniczone – wtedy konieczna jest do
wdrożenia doktryna głębszej współpracy i solidarności. Trzeba
odejść od liberalizmu gospodarczego, aby uratować w ludziach
wolność, żeby uratować liberalizm.
Nie można jednak
zrobić tego tylko na papierze, poprzez prawa narzucające wysokie
podatki i redystrybujących to wszystko skorumpowanych urzędników.
To tylko oducza solidarności. Biedny się rozpuszcza, bo widzi że
dostaje darmo i nie musi się starać, a bogaty w ogóle traci ochotę
na cokolwiek, bo i tak w końcu z efektów jego pracy wspomagana
urzędem skarbowym większość biedaków go okradnie. Większość
jest biedna, więc demokracja jest pierwszym wrogiem bogaczy.
Ludzkość posiada
historyczną mądrość – wiemy już na pewno, bo sprawdzaliśmy to
już tysiące razy, z tym samym pełnym sukcesu skutkiem – jak
najszybciej się rozwijać kosztem przyrody – wystarczy wprowadzić
liberalizm gospodarczy.
Natomiast nigdy nie nauczyliśmy się sobie radzić z sytuacją utrzymania materialnych zdobyczy, utrzymywania zrównoważonej cywilizacyjnej egzystencji, czyli poszerzania zakresu samowystarczalności. Ludzie zawsze szli wtedy na łatwiznę, gdy już zjedzono wszystko, dochodziło do wojen i zamieszek – państwa upadały, a ludzie przenosili się na nowy teren budując szybko, bo liberalnie i gospodarczo – ponownie wszystko od nowa.
Natomiast nigdy nie nauczyliśmy się sobie radzić z sytuacją utrzymania materialnych zdobyczy, utrzymywania zrównoważonej cywilizacyjnej egzystencji, czyli poszerzania zakresu samowystarczalności. Ludzie zawsze szli wtedy na łatwiznę, gdy już zjedzono wszystko, dochodziło do wojen i zamieszek – państwa upadały, a ludzie przenosili się na nowy teren budując szybko, bo liberalnie i gospodarczo – ponownie wszystko od nowa.
Dzisiaj nie mamy
już tego luksusu. Nie mamy już nowych terenów do zasiedlenia.
Bizonów i Indian na wielkich równinach już nie ma. Nie możemy
nigdzie się przenieść.
W latach sześćdziesiątych nasi ojcowie stchórzyli, bawili się w spory ideologiczne o przewadze kapitalizmu nad komunizmem, zamiast podbijać kosmos.
Gdy jeszcze było nas tylko 4 miliardy, gdy lasy były pełne zwierzyny, a bogate zasoby ropy sprawiały, że w USA benzyna była tańsza od wody – wtedy mogliśmy wyruszyć na Księżyc i Marsa.
Do dzisiaj w pół wieku później, mielibyśmy już nowy horyzont do zasiedlenia. Stałe bazy przeładunkowe i marsjańskie domy starców dla najbogatszych – korzystające z faktu, że na Marsie ludzie są trzykrotnie lżejsi.
Spory o podział ziemskich ochłapów by przygasły.
Muzułmanie z ich postulatami świętej wojny wyglądaliby niepoważnie, a nastolatki w krajach zachodu nie wątpiłyby, czy człowiek kiedykolwiek stąpał po Srebrnym Globie.
W latach sześćdziesiątych nasi ojcowie stchórzyli, bawili się w spory ideologiczne o przewadze kapitalizmu nad komunizmem, zamiast podbijać kosmos.
Gdy jeszcze było nas tylko 4 miliardy, gdy lasy były pełne zwierzyny, a bogate zasoby ropy sprawiały, że w USA benzyna była tańsza od wody – wtedy mogliśmy wyruszyć na Księżyc i Marsa.
Do dzisiaj w pół wieku później, mielibyśmy już nowy horyzont do zasiedlenia. Stałe bazy przeładunkowe i marsjańskie domy starców dla najbogatszych – korzystające z faktu, że na Marsie ludzie są trzykrotnie lżejsi.
Spory o podział ziemskich ochłapów by przygasły.
Muzułmanie z ich postulatami świętej wojny wyglądaliby niepoważnie, a nastolatki w krajach zachodu nie wątpiłyby, czy człowiek kiedykolwiek stąpał po Srebrnym Globie.
Nie podbijemy innych planet starymi metodami. Teraz nie
mamy już wyjścia i musimy zmądrzeć albo się zdegenerujemy.
Musimy odnaleźć drogę zrównoważonego gospodarowania, odrzucić
korporacjonizm, wywalić z pracy psychopatycznych managerów, uwolnić
ludzi od niewolnictwa systemu bankowego, zapomnieć o mrzonkach
liberalizmu gospodarczego kapitalistów, bo nie ma już niczego co
można zdobywać.
Współczesna
gospodarka musi się zinformatyzować, oprzeć na wiedzy,
kreatywności, swobodnym dostępie do dóbr kultury, głównie
poprzez nowe zdefiniowanie prawa autorskiego. Musimy nauczyć się
ekologicznego myślenia, wdrażać samopodtrzymujące się procesy,
promować samowystarczalność.
Zapomnieć o bzdurach efektu
cieplarnianego, dziury ozonowej, wypuszczaniu na wolność zwierzątek
futerkowych, czy protestach przeciw medycznym eksperymentom na
świnkach morskich.
Ekologia jest naszą ostatnią szansą, nie możemy więc sprowadzać jej do absurdu segregowania śmieci – w ogóle nie powinno być śmieci.
Jeżeli szybko tego nie zrozumiemy stracimy nasze szanse na przetrwanie, bo one ciągle maleją.
Czas zdać sobie sprawę z prostego faktu, że żyjemy błędnie posługując się starymi metodami w nowych warunkach.
Ekologia jest naszą ostatnią szansą, nie możemy więc sprowadzać jej do absurdu segregowania śmieci – w ogóle nie powinno być śmieci.
Jeżeli szybko tego nie zrozumiemy stracimy nasze szanse na przetrwanie, bo one ciągle maleją.
Czas zdać sobie sprawę z prostego faktu, że żyjemy błędnie posługując się starymi metodami w nowych warunkach.
Zbyszku, mój komentarz na pewno będzie dla Ciebie zaskoczeniem. Uwaga, oto wystawiam Ci cenzurkę za powyższy artykuł: piątka z plusem; jestem zdania, że to Twój najlepszy artykuł (oczywiście z tych, które dotychczas czytałam :). Dlaczego nie szóstka? Za niedopieszczenie formalnej strony językowej: drobne lapsusy gramatyczne, niuansowe niedociągnięcia przecinkowe... Jeśli mowa o treści, sile i - co najważniejsze - klarowności i czytelności Twojego przekazu: ocena bardzo dobra - plus :).
OdpowiedzUsuńTwój tekst jest bardzo długi, ale przy tym - nie nudny ani trochę. Jest świetnie poprowadzony narracyjnie, że się tak wyrażę, a także błyskotliwy i "pełny" - w dobrym rozumieniu tego słowa :). Ani przez chwilę nie zgubiłeś, nie uroniłeś głównej, przez cały czas czającej się w tle, pointy - dającej czytelnikowi do zrozumienia, że każda idea - może zamienić się we własne przeciwieństwo. Od początku do końca odbiera się w Twoim tekście obecność tej pointy - idea zainicjowana przez Fenicjan, pierwotnie była piękna, zacna, a tu, tymczasem - proszę...
UsuńUjawniłeś w tym tekście swój potencjał intelektualny i pokazałeś, na co Cię stać. Widać, że masz wrodzoną skłonność do analizowania, ale to, czego tu dokonałeś, dowodzi, iż potrafisz przekazać swoje przemyślenia w sposób syntetyczny, przekrojowy, spójny i nie pozostawiający nawet cienia złudzeń co do tego, "co autor miał na myśli". Brawo :).
Ponadto zaprezentowałeś również kilka prawdziwych "rodzynków literackich" - ja przytoczę jako uargumentowanie swoich pochwał tylko jeden z nich (podkreślam, że jest ich więcej): "Chciejstwa się wzajemnie szachują i przez to mamy stan względnego konsensusu". Jasne, można dyskutować tu odnośnie formy językowej, ale sens, konstrukcja tej myśli - jest kapitalna i warta uwagi.
W dodatku wspaniale podkreśliłeś, że nie chodzi Ci o sugerowanie określonej gradacji wartości - o żaden ton dydaktyczny czy umoralniający. Po prostu świetne były te fragmenty, w których jasno zaznaczyłeś, że Twoją intencją nie jest dzielenie świata, ani idei na kategorycznie dobre bądź złe - podobnie jak i nie chodziło Ci o komplementowanie jednego systemu politycznego (kapitalizmu)- kosztem negowania drugiego (komunizmu). Opisałeś swoje spostrzeżenia, atakując je z różnych stron - i pięknie pokazałeś, że świat nie jest czarnobiały, że nic nie jest od początku do końca wyłącznie pozytywne, ani wyłącznie negatywne.
Co zaś się tyczy meritum podjętego przez Ciebie tematu - znakomicie obnażyłeś charakter - systemu, korporacji, pieniądza, pracy; zysku, straty etc. - który bardzo często pozostaje przemilczany przez media. Żadne mass medium nie potraktowało tego tematu tak wnikliwie, jak Ty - pewnie dlatego, że w Twoim tekście da się zauważyć Twoje zaangażowanie w temat, co stawia Cię w położeniu bliższym dziennikarstwa obywatelskiego, niż dziennikarstwa sensu stricte. Myślę jednak, że to jeszcze lepiej :). Pokazałeś bowiem, jak merytoryczny i mądry może być bloger - a wolność słowa, jaką zapewnia blogowanie, jest tym akcentem, którego mogą zazdrościć Ci dziennikarze związani zimną pępowiną z taką czy inną redakcją... i jestem przekonana, że faktycznie - Ci zazdroszczą :).
Jestem z Ciebie bardzo dumna :).
Po przeczytaniu tego artykułu moje pierwsze wrażenie to postawienie pytania: dlaczego jeszcze nikt tego nie wydrukował? I odpowiedź: a niby kto to wydrukuje? Która z gazet wysokonakładowych NIE JEST w korporacji?
OdpowiedzUsuńArtykuł dobry, prawdziwy, ale bardzo smutny... Szansa na zmianę reguł gry i przywrócenie właściwej roli pieniądza nadal jest, tylko jak przekonać do tego społeczeństwo? Ludzie nawet nie zastanawiają się, nie stawiają pytań - przyjmują reguły gry i próbują grać zgodnie z nimi.
Świetnie napisane, co akapit to okrzyk: "no właśnie, racja" świetnie zauważone i opisane, bardzo trudno w tak obrazowych słowach uchwycić coś co tak naprawdę gdzieś się tam czai w naszych umysłach... tych zastanawiających się ... i wydaje mi się, że nie smutny, tylko dający nadzieję, że nie jesteśmy w tym myśleniu osamotnieni....podpisuję się pod tym czterema mysimi łapami i staram się wdrażać to myślenie na każdym kroku... każdy może być tym ziarenkiem piasku, które przechyli szalę... (późno, ale cieszę się, że trafiłam na tego bloga :) )
OdpowiedzUsuń