niedziela, 13 maja 2012

Smutek cykloheksanów



Spory pomiędzy ludźmi bywają różne. Lubimy czepiać się wzajemnie o podstawowe i nieraz nieistotne aspekty rzeczywistości. Głównie z powodu wzajemnego niezrozumienia. Jednak w przypadku cykloheksanów jesteśmy zgodni - nie podobają nam się.

Wiemy od zarania dziejów, że wypada nam coś z tym światem zrobić. Uporządkować go jakoś, nazwać i opisać najistotniejsze jego fragmenty.

Powołaliśmy do tego celu nową religię zwaną nauką. Przez to udaje nam się pamiętać to, co jest nam potrzebne do bardzo skomplikowanej egzystencji jaką prowadzimy. Nauka potrafi w sposób niepozostawiający wątpliwości co do ścisłości zapisów - przekazywać treści. Niestety w parze ze ścisłością nie idzie zrozumiałość.

To dlatego naukowcy alienują się od społeczeństwa. Większość z tego co mówią i co ich interesuje, muszą opisywać językiem nauki, językiem trudnym i nieintuicyjnym, językiem cyborgów.
Już teraz nimi jesteśmy. Dorobiliśmy w sobie dodatkowe elementy. Cóż z tego, że nie są one fizycznie widoczne. Aby stworzyć cywilizację musieliśmy zacząć postrzegać świat analitycznie.

Kategoryzując rzeczywistość popełniliśmy jednak zasadniczy błąd. Zamiast odwołać się do tradycji uczuciowego wyznaczania tego co ważne. Stwierdziliśmy, że kategorie to przegródki. Równo ułożone przedmioty na piasku. Dodaliśmy do każdego z katalogów nazwę i od tej pory tworzymy nazwy pochodne. Nie umiemy opisywać świata w sposób naukowy, odrywając się jednocześnie od naszego błędnego naukowego języka.

Smutek cykloheksanów polega na tym, że nikt normalny ich nie rozumie. Dostrzegać ich piękno potrafią tylko naznaczeni schizmą alienacji. Tylko ludzie, którzy wyrzekli się części świata, odeszli od tego co oczywiste i postanowili z wielkim trudem poznawać świat - w pełni potrafią rozumieć ich piękno. Problem polega na tym, że sukces tych ludzi w tym zakresie sprawia, że są już inni - więc normalni ludzie ich nie już rozumieją.

Nie można do normalnego człowieka mówić językiem naukowym. Nie można dzielić się z normalnymi ludźmi zdobyczami poznania, jakimi obdarza nas obecny etap rozwoju ludzkości. Wszystko z powodu dawno popełnionego błędu - niewłaściwego liniowego schematu nazw.

Jak mogliśmy się w naszym rozwoju tak zatracić, że nie dostrzegamy fraktalnej rzeczywistości jaka nas otacza?

Jak to jest możliwe, że uważamy iż świat można podzielić na równe części i traktować jak klocki?


Świat nauki to świat bibliotecznego katalogu. Do każdej przegródki wkładamy nazwy. Często te same nazwy są w różnych przegródkach. Staramy się zmieścić niepasujące koperty do za małej przegródki zginając je. Jeżeli świat nie pasuje do podziału, to tym gorzej dla świata. Upchniemy tu nieco, tam zostaną luzy, tutaj się coś utnie – wystarczy to przestać zauważać.

Do tego od każdej nazwy tworzymy nazwy pochodne, których długość wynika z kolejnych dodawanych maszynowo i bezwiednie powiązań. Tych powiązań na świecie jest multum, a my każdemu połączeniu neuronalnemu chcielibyśmy przypiąć plakietkę, a potem zmusić do nauki pamięciowej tych plakietek nasze dzieci. Świat nie można rozumieć opisowo, trzeba go rozumieć procesowo.

Nie możemy uczyć się na pamięć tego jak wyglądają istoty biologiczne, wystarczy zapamiętać opisujący je fraktalny wzór, który powtarza się w nich w dowolnej skali. Wystarczy zrozumieć, że podzielenie rzeczywistości na nazwy i upychanie w nich wszystkich rzeczywistych tworów to zbrodnia. Zbrodnia na świecie i na umysłach naszych dzieci, które będą przez to rozumiały wszystko schematycznie.

Schemat zawsze jest kanciasty, gdzieś się jego elementy zaczynają i gdzieś kończą. Schemat układa się w kolejności i dzieli na różne procedury, których multum kombinacji, idealnie nadaje się do pisania opasłych tomów instrukcji i to do bezrozumowego zapamiętywania. Jak tylko schemat opracujemy, stajemy się automatami. Wykonujemy go po kolei i przestajemy myśleć o tym czy wszystkie kroki są konieczne, czy wszystko tu pasuje. Zabijamy w nas naszą kreatywność. Zabijamy wrażliwość patrzenia na wzajemnie przenikające się i zachodzące na siebie ciągłości, patrząc na wartości dyskretne.


Geometria euklidesowa jest nam wtłaczana do głów od pierwszej klasy, bo uważana jest za najprostszą. Kwadraty, trójkąty, równe podziały odcinka. Wszystko to nigdy nie występowało i dalej nie będzie występowało w przyrodzie. Rzeczywistość jest ciągła, przez co sprawiedliwa, nigdy równa.

Lubimy dzielić świat na cząsteczki. Szczycimy się ilościowym podziałem materii. Widzimy wszędzie atomy. Zapamiętujemy ich układ. Sztywne cykliczne ułożenie węgla, tworzy nam z atomami wodoru cykloheksany. Widzimy je jako nazwy, których nieprzystępności już nie dostrzegamy. Tylko dzieci jeszcze od czasu do czasu mówią nam, że to trudne. Jednak co one mogą wiedzieć. Dzieci z definicji nie traktuje się poważnie.

One nie wiedzą jak jest, ale czują jak im coś nie pasuje. Czują błędy popełnione w minionych pokoleniach. Nasze siłowe urabianie rzeczywistości do schematów blokowych, to jak zmuszanie ludzi do chodzenia w sztywnych kanciastych butach. Umysły i wyobrażenia muszą być proste, czyli kwadratowe, bo szamani nauki, już dawno zapomnieli co to jest piękno prostoty natury. Oni już myślą zero-jedynkowo, widzą cuda i twierdzą, że widzieli w wyobraźni równy podział odcinka.

Podczas gdy w rzeczywistości w świecie atomów wszystko jest rozedrgane, wielowątkowe, przypadkowe, ruchome i płynne. Orbitale atomowe są polami sił, które dynamicznie na siebie oddziałują, w zależności od jakości otoczenia. Natomiast same atomy są efemerycznymi pustymi strefami czegoś, co wyróżnia je od pustki. Poezja rzeczywistości nie jest niedokładna, ona jest konkretna.

Wzajemnie przenikających się procesów. Zjawisk powierzchniowych, będących efektem nakładającej się na siebie głębi oceanu zjawisk, nie można postrzegać inaczej jak uczuciowo, niepewnie, instynktownie. Tylko wtedy postrzegamy wszystko jednocześnie – tylko wtedy widzimy rzeczywistość prawdziwie.

Nauka opisuje świat ubierając go w przerażająco brzydkie nazwy. Są one jak płócienne worki, do tego powiązane przypadkowo, obwisłym i grubym, uznaniowo wiązanym i postrzępionym sznurem konopnym. Łączy się je w jedną całość, wynikającą z historycznej kolejności odkrywania albo co gorsza, wynikającą z jakiegoś materialistycznego schematu, katalogu – płodu starego, uznanego i ograniczonego umysłu.

Cykloheksany są piękne ale smutne, bo nadał im nazwę myślący równo i kwadratowo człowiek. Opętany teorią liczb zero-jedynkowych i niezdolny do prawdziwego, ciągłego i przenikliwego odbierania rzeczywistości. Przez to cykloheksanów i świata prawie wszyscy się boją i nie chcą im się przyjrzeć. Zwłaszcza ci, których do głębi urzekłoby ich piękno.  

1 komentarz:

  1. Ładny artykuł mówiący o tym, że im bardziej zbliżamy się do świata, próbując zawrzeć jego obraz i znaczenie w ścisłych ramach pojęciowych - tym efektywniej się od niego oddalamy. Tkwi w tym pewna ironia losu - albo swoisty paradoks. Ten paradoks zawiera w sobie kroplę prawdy - i o naturze człowieka, i świata.

    Myślę, że możliwe, że nauka i mistyczna, duchowa strona życia - posiadają gdzieś punkt styczny, którego zdemaskowania obawiają się często obie strony "barykady".

    Ale - czy wg Ciebie: naukowiec, badając świat, nadając mu kluczowe miana, ustanawiając ścisłe definicje przyjętych mian itd. - winien przemawiać językiem poezji?

    Nie mogę do końca się zgodzić z takim punktem widzenia. Sądzę, że miło jeśli naukowiec i poeta (czy inny artysta) - kiedyś spotkają się na jakimś etapie prywatnej drogi (poszukiwania prawdy). Ale nie chciałabym, żeby zamienili się sobą miejscami, rolami. Ty byś chciał? Serio?

    Język nauki - niech pozostanie krainą suchych, racjonalnych, zimnych mian i pojęć.

    Artyzm - niech "dotyka" świata z innej strony (z tej, z jakiej nie umie dotknąć język opisujący materię).

    OdpowiedzUsuń