Nauka dla tworzących ją
naukowców urasta do „najwyższej formy wyrazu jaką parać się
może ludzka istota”, co jest najkrótszą definicją sztuki jaka
jest mi znana. Każda sztuka elitarna nie może być popularna.
Dlatego wszystko wiedzący
i na wszystkim się znający naukowcy, zwłaszcza ci którzy nie mają
wiele do powiedzenia i zaprezentowania, chowają się pod płaszczykiem
i czapką niewidką elitaryzmu, aby móc pokazywać możliwie małej
grupce ludzi, jakim to jest się wielkim naukowcem.
Dla dodatkowego bezpieczeństwa, grupka ta powinna być możliwie najbardziej zdemoralizowana, a więc powinna należeć do kasty untermenschów zwanej studentami. Tacy nie będą z definicji za bardzo wychylali głowy, jeśli zależy im na wpisach do indeksów i świętym spokoju. Każdy student bowiem z czasem dowiaduje się, że nie ma niczego gorszego niż poniżyć niskoszybującego intelektualnie wykładowcę wytykając mu w jego podręczniku jakieś nieporadne błędy.
Dla dodatkowego bezpieczeństwa, grupka ta powinna być możliwie najbardziej zdemoralizowana, a więc powinna należeć do kasty untermenschów zwanej studentami. Tacy nie będą z definicji za bardzo wychylali głowy, jeśli zależy im na wpisach do indeksów i świętym spokoju. Każdy student bowiem z czasem dowiaduje się, że nie ma niczego gorszego niż poniżyć niskoszybującego intelektualnie wykładowcę wytykając mu w jego podręczniku jakieś nieporadne błędy.
Kardynalne pomyłki mogą
zostać wytknięte, ale błahostki narażają autora na śmieszność,
a śmieszność to dla małego człowieka obelga ostateczna, dużo
gorsza od najgorszych wyzwisk. Wzbiera w nim po niej nienawiść
niezłomna i czysta, której żadna norma moralna i cywilizacyjna
przykryć nie zdoła. Można przez to mieć wiele niepotrzebnych
kłopotów, bądź w skrajnym wypadku zapłacić szacownej uczelni
jeszcze kilka stówek za niezaliczony w odpowiednim momencie przedmiot.
Niestety niska samoocena
oraz przemożny strach przed szerszą publicznością, jest skuteczną
blokadą przed twórczymi przemyśleniami oraz nowymi trendami, które
mogłyby trafić do umysłów naukowców. Co więcej, im niższe są
loty uczonych, tym większe pragnienie w nich posiadania bliżej nie
określonego, a płynącego z zaszczytu uprawiania nauki –
prestiżu.
Potrzeba
dowartościowywania ego uczonych indywiduów, których poziom
formalnego wykształcenia znacznie przekracza ich poziom
intelektualny, niszczy w nauce to co było przyczyną jej ogromnego
sukcesu – nieskrępowaną możliwość zadawania jej reprezentantom
pytań.
W krytycznym punkcie czasu
i przestrzeni, w którym pomyślał sobie w swoim małym rozumku ów
naukowiec – że „laik nie powinien mieć prawa, nie powinien
ośmielać się kwestionować naukowych tez i paradygmatów” -
bliżej mu było do hagiografa pełnego teologicznych sofizmatów, niż do elity ludzkości.
Moment, w którym nauka
poczuła się lepsza i wyemancypowała się z rozentuzjazmowanego
tłumu zjawisk zwanych ogólnie kulturą, był jednocześnie
początkiem jej alienacji i braku legitymizacji do oceny
społeczeństwa, gdyż pyszni naukowcy przestali być jego częścią. Stali się kapłanami nowej religii, której drapieżność i
nienawiść dla ludzi nie myślących w ten sam sposób, coraz bardziej
upodabnia jej głosicieli i wyznawców do amway'owskiej ateistycznej
sekty.
Tego typu przemiany nie
mają znaczenia dla nauk technicznych, bo tyczą się one i rozważają nie ludzi,
a materię. Dlatego inżynierskość zachowała się jeszcze jako ostoja zdrowego rozsądku. Niestety tym głębiej przez to postępuje wśród naukowców zadufanie w sobie, bo w obliczu krytyki bardzo łatwo zasłaniają się technicyzacją mówiąc: "nauka działa bo budujemy coraz lepsze procesory i mosty".
Jednak nie można przy takim stanie rzeczy utrzymać wiarygodności nauk humanistycznych, gdyż jej wiarygodność zależy od prawdziwości danych dostarczanych przez społeczeństwo.
Jednak nie można przy takim stanie rzeczy utrzymać wiarygodności nauk humanistycznych, gdyż jej wiarygodność zależy od prawdziwości danych dostarczanych przez społeczeństwo.
W chwili w której
społeczeństwo uzna, że nie warto nauce podawać danych
prawdziwych, stanie się ona oderwanym od rzeczywistości,
użyteczności i pragmatyczności zbiorem tradycji i obrzędów,
które „kiedyś”, czyli za dwieście lat, czytelnicy uznają za
kolejną rozrywkową fanaberię XXI wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz