niedziela, 8 stycznia 2012

Punkt krytyczny


Nauka dla tworzących ją naukowców urasta do „najwyższej formy wyrazu jaką parać się może ludzka istota”, co jest najkrótszą definicją sztuki jaka jest mi znana. Każda sztuka elitarna nie może być popularna.



Dlatego wszystko wiedzący i na wszystkim się znający naukowcy, zwłaszcza ci którzy nie mają wiele do powiedzenia i zaprezentowania, chowają się pod płaszczykiem i czapką niewidką elitaryzmu, aby móc pokazywać możliwie małej grupce ludzi, jakim to jest się wielkim naukowcem. 
Dla dodatkowego bezpieczeństwa, grupka ta powinna być możliwie najbardziej zdemoralizowana, a więc powinna należeć do kasty untermenschów zwanej studentami. Tacy nie będą z definicji za bardzo wychylali głowy, jeśli zależy im na wpisach do indeksów i świętym spokoju. Każdy student bowiem z czasem dowiaduje się, że nie ma niczego gorszego niż poniżyć niskoszybującego intelektualnie wykładowcę wytykając mu w jego podręczniku jakieś nieporadne błędy.

Kardynalne pomyłki mogą zostać wytknięte, ale błahostki narażają autora na śmieszność, a śmieszność to dla małego człowieka obelga ostateczna, dużo gorsza od najgorszych wyzwisk. Wzbiera w nim po niej nienawiść niezłomna i czysta, której żadna norma moralna i cywilizacyjna przykryć nie zdoła. Można przez to mieć wiele niepotrzebnych kłopotów, bądź w skrajnym wypadku zapłacić szacownej uczelni jeszcze kilka stówek za niezaliczony w odpowiednim momencie przedmiot.


Niestety niska samoocena oraz przemożny strach przed szerszą publicznością, jest skuteczną blokadą przed twórczymi przemyśleniami oraz nowymi trendami, które mogłyby trafić do umysłów naukowców. Co więcej, im niższe są loty uczonych, tym większe pragnienie w nich posiadania bliżej nie określonego, a płynącego z zaszczytu uprawiania nauki – prestiżu.

Potrzeba dowartościowywania ego uczonych indywiduów, których poziom formalnego wykształcenia znacznie przekracza ich poziom intelektualny, niszczy w nauce to co było przyczyną jej ogromnego sukcesu – nieskrępowaną możliwość zadawania jej reprezentantom pytań.

W krytycznym punkcie czasu i przestrzeni, w którym pomyślał sobie w swoim małym rozumku ów naukowiec – że „laik nie powinien mieć prawa, nie powinien ośmielać się kwestionować naukowych tez i paradygmatów” - bliżej mu było do hagiografa pełnego teologicznych sofizmatów, niż do elity ludzkości.
Moment, w którym nauka poczuła się lepsza i wyemancypowała się z rozentuzjazmowanego tłumu zjawisk zwanych ogólnie kulturą, był jednocześnie początkiem jej alienacji i braku legitymizacji do oceny społeczeństwa, gdyż pyszni naukowcy przestali być jego częścią. Stali się kapłanami nowej religii, której drapieżność i nienawiść dla ludzi nie myślących w ten sam sposób, coraz bardziej upodabnia jej głosicieli i wyznawców do amway'owskiej ateistycznej sekty.

Tego typu przemiany nie mają znaczenia dla nauk technicznych, bo tyczą się one i rozważają nie ludzi, a materię. Dlatego inżynierskość zachowała się jeszcze jako ostoja zdrowego rozsądku. Niestety tym głębiej przez to postępuje wśród naukowców zadufanie w sobie, bo w obliczu krytyki bardzo łatwo zasłaniają się technicyzacją mówiąc: "nauka działa bo budujemy coraz lepsze procesory i mosty"
Jednak nie można przy takim stanie rzeczy utrzymać wiarygodności nauk humanistycznych, gdyż jej wiarygodność zależy od prawdziwości danych dostarczanych przez społeczeństwo.


W chwili w której społeczeństwo uzna, że nie warto nauce podawać danych prawdziwych, stanie się ona oderwanym od rzeczywistości, użyteczności i pragmatyczności zbiorem tradycji i obrzędów, które „kiedyś”, czyli za dwieście lat, czytelnicy uznają za kolejną rozrywkową fanaberię XXI wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz