niedziela, 8 stycznia 2012

Rewolucje przeciskają się przez szczeliny


Nadchodzi czas przewartościowania społecznego. Na miejscu obecnych polityków, po kolejnych wyborach wolałbym być w opozycji. Nie ma bowiem gorszego grzechu niż być u władzy, kiedy przez kraj przetacza się tsunami rewolucji.


Ta rewolucja będzie inna. Ta rewolucja będzie systemowa, bezkrwawa i dziwna. Aby zrozumieć zachowania tego nowego rodzaju rewolucji, trzeba odróżnić dwa podstawowe metody działań zbiorowości. Działania oddolne niezorganizowane są cechą tłumu, natomiast samoorganizujące się społeczności należy określić mianem – roju.


Tłum

Tłum to zbiorowisko ludzi. Ślepe, tępe, prymitywne – skupione na osobnikach przylegających. Gdy trzeba przeciskać się przez otoczenie łokciami, w ludziach do głosu dochodzą podstawowe instynkty. Będąc w tłumie odbieramy wspólnie tylko wyrażane emocje, lecz nie możemy odbierać wspólnie myśli.

To dlatego inteligencja tłumu jest równa poziomowi inteligencji najgłupszego przedstawiciela, podzielonego przez liczbę uczestników zgromadzenia.

Tłum to emocjonalna szarańcza, stado lemingów, którymi manipulować można w naprawdę łatwy i straszny sposób. Większość krwawych dyktatorów nie była przecież zbyt lotna – lecz umieli w tłumie wywoływać pożądane przez siebie emocje.

Stado łatwo jest skierować także przeciw sobie, aby tratowało i niszczyło samo siebie. Psychologią dużych tłumów rządzą podstawowe emocje – strach, gniew, nienawiść i uwielbienie. Tłum nigdy nie potrafił słuchać, bo niczego nie rozumie. Będąc w tłumie, człowiek staje się częścią emocjonalnego ogółu. Czuje – widząc jedynie wyrazy twarzy otaczających go ludzi – i nie myśli. Ludzie doznają narkotycznej ekstazy w naprawdę wielkim tłumie, odurzają się bliskością innych obcych, bezwładnością ruchów i własną niemocą. Bycie częścią grupy daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.

Ogólny gwar nie pozwala na komunikację. Tylko na podstawie mimiki sąsiadów, można starać się zgadywać co się dzieje wokół. Czerpiąc wzorzec emocjonalny od reszty, prawie każdemu udzielają się instynkty, głównie ślepego parcia w kierunku w którym pchają się inni.

Brak komunikacji to także anonimowość. Można bezkarnie niszczyć i palić, bo nikt nas nie złapie za rękę. Poczucie bezkarności uwalnia i człowiek poddaje się od dawna tłumionym skłonnościom, od agresji, czy seksualnej napaści po destrukcję.

Ważne jest również popisywanie się przed innymi. Kto najmocniej uderzy, najbardziej zdewastuje, rzuci najdalej, czy najcelniej – może liczyć na szczere i emocjonalne uznanie ogółu. Taka presja otoczenia potrafi uzależniać ambitnych, młodych zdolnych. Jednostki nadaktywne w tłumie, substancji psychoaktywnych nie potrzebują, bo i tak są w zbiorowym amoku.


Rój

Rój to coś czego do tej pory natura nie znała. Dlatego nikt nie jest w stanie uwierzyć w jego istnienie i właściwości. Rój często przyrównuje się do chmary ptaków czy szarańczy, jednak jest to krzywdzące i nieadekwatne. Jeszcze nie było tłumu zgromadzonego na ogromnym placu, którego każdy przedstawiciel posiadałby podłączonego do serwisu społecznościowego w Internecie smartphona. Kiedy stanie się to po raz pierwszy, wtedy ludzkość wejdzie w zupełnie nową erę.

Zwykłe telefony nie wystarczą. Zwykły telefon to już postęp, bo pozwala komunikować się uczestnikom, lecz tylko z jedną osobą. Smartphone pozwala na zbiorową łączność z wszystkimi, z Internetem.

Możliwość scalenie się tłumu na Twitterze, czy Facebooku, pozwala na komentowanie, segregowanie, agregowanie i ocenianie bieżących wydarzeń na forum internetowym. Dzięki temu Rój wie nie tylko to, co myślą ludzie stojący obok. Wie również co myślą ludzie po drugiej stronie placu. Wie jak myśli większość. Wie jakie idee pojawiają się wśród stojących. Wie po co się tu zebrano, w jakim wszyscy są stanie fizycznym, czy są spragnieni, czy zmęczeni, czy głodni. Rój po prostu wie.

Rój, bo już nie ślepy tłum, może podejmować słuszne zbiorowe decyzje. Organizacja propozycji jest na zasadzie wydarzeń na Facebooku. Po zapisaniu się większości do określonego kierunku ruchu następuje przewartościowanie i każdy wie co ma robić.

Zarządzanie odbywa się w sposób sieciocentryczny. Odpowiednia i najlepsza do danego zadania osoba jest automatycznie delegowana do zajęcia się problemem.

Rój potrafi dostarczyć każdemu istotnej informacji, którą widzi zaledwie jeden uczestnik. O tym co widać raportuje każdy i każdy jednocześnie weryfikuje i ocenia co widzi reszta. Rój dzięki narzędziom internetowym staje się potężną bronią. Organizmem składającym się z tysięcy, rąk, nóg i mózgów, który po raz pierwszy w dziejach – wie czego chce.

Takie potworne siły do tej pory pozwalała wyzwolić jedynie karna i dobrze wyszkolona armia, mająca zaufanie do swojego dowódcy. W roju dowodzą wszyscy, bo wszyscy współuczestniczą w podejmowaniu decyzji, a więc posłuch jest absolutny. Nie ma miejsca na wątpliwości, a naturalną skłonność ludzka do poświęcania się dla dobra ogółu powoduje, że roju nie można zastraszyć czy pokonać zastraszając, korumpując, czy zabijając kilku jego uczestników.

Rój można zniszczyć jedynie rozłączając komunikację z Internetem. Coś takiego w krajach cywilizowanych jednak nie nastąpi, gdyż rój zamieniony w tłum, do tego zezłoszczony blokadą Internetu, od razu przeradza się w ślepą machinę zniszczenia ostatecznego.


Jaśminowe rewolucje - kraje arabskie

Pomimo tego, że rozpoczęte na Facebooku – jaśminowe rewolucje nie są rojem. Od czasu blokady Internetu są to jedynie klasyczne protesty i walki partyzanckie. Chociaż w Libii ruch oporu używa nawet czołgów.

Rewolucje w krajach islamskich są wspomagane z zewnątrz i finansowane przez kraje zachodu, gdyż wiedzą oni dobrze, że tam gdzie nastanie demokracja, tam będzie można legalnie kontrolować ludność nadzorując zaledwie jej centralny system bankowy.

Kraje arabskie walczą niestety o demokrację. Ogłupione prozachodnią propagandą walczą o coś co szczęścia nie daje. Społeczeństwa te stoją więc niżej w rozwoju pojęciowym niż europejskie, które są już dobrze tego świadome. Arabowie uzyskają w wyniku swej walki biedę i masę problemów. Tym co daje dobrobyt jest po prostu kapitalizm.

Niedowiarkom powyższej tezy proponuję spojrzeć na Chiny. Komunistyczny ustrój przekształcił się w kapitalistyczny, lecz pozostawił władzę partii, cenzurę prewencyjną i systemowy autorytaryzm. Pomimo tego Chiny rozwijają się w najlepsze, a obywatele cieszą się z rozwoju. Średnie PKB Chin wzrasta o kilkanaście procent rocznie, a poziom życia przeciętnego obywatela osiągnął już status Polski. Dlatego plotki o obozach pracy są grubo przesadzone – pomimo systemu niedemokratycznego.

Arabowie walcząc z despotycznymi strukturami władzy, chcąc uzyskać demokrację, muszą liczyć się z silnym oporem. Aby zwyciężyć z autorytaryzmem, który posiada cały wachlarz środków nacisku, nie wystarczy zebrać się na placu, trzeba przemocą opanować najważniejsze budynki, przekonać do siebie armię i obsadzić urzędy.



Dlatego w krajach arabskich do tłumów strzela się z karabinów maszynowych. Widać czołgi na ulicach. Odłącza się media, wodociągi i Internet. Po odcięciu tego ostatniego nie można już liczyć na pobłażanie mas, gdyż nie mogą one ukształtować się w rój. Ślepe tłumy niszczą, profanują i mordują. Dlatego rewolucja staje się klasyczną, a więc kończy się rozlewem krwi.

Nie ma możliwości żeby jaśminowe rewolucje doprowadziły do zaistnienia struktur Roju. Do tego potrzebne jest zirytowanie strukturami demokratycznymi. Dopiero wtedy przy niedziałającym systemie, ludzie zaczynają poszukiwać nowych rozwiązań.

W krajach demokratycznych jest inaczej. Władza nie może odciąć Internetu. Nie może rozkazać policji strzelać do demonstrantów, gdyż policja takiego rozkazu po prostu nie wykona. Tutaj więc także i po drugiej stronie bunt odbywał się będzie w cywilizowany sposób.

Takie ruchy społeczne nie doprowadzą do niszczenia witryn sklepowych, rabunków i ustawiania barykad na ulicach. Młodzi ludzie tego nie chcą, gdyż wtedy odłączono by Internet. Wtedy Rój z najinteligentniejszego tworu na Ziemi, posiadającego mądrość zbiorową swoich członków, stałby się ponownie ślepym tłumem.


Rój narodził się w Hiszpanii

W Hiszpanii na placu Puerta del Sol zorganizował się pierwszy w dziejach realny rój, gdyż do tej pory takie roje można było spotkać tylko w świecie wirtualnym – w Internecie. Od 15 maja, czyli od czasu tygodnia przed lokalnymi wyborami (które zresztą aktualna władza przegrała z kretesem), zjednoczeni w proteście przeciw demokratycznemu systemowi, organizowali się ludzie.

Współprotestujący niechętnie podają dziennikarzom swoje imiona i nazwiska, aby w ruchu który musi zachować w pełni horyzontalną strukturę" nie tworzyć wrażenia, że istnieje hierarchia i ktoś jest nieco ważniejszy.

W imieniu ogółu wypowiadają się ochotnicy. Ich wypowiedzi kontrolowane są przez ogół. Powstanie zgromadzenia było totalnym zaskoczeniem dla hiszpańskich polityków, związków zawodowych i innych instytucji. Co świadczy o ich oderwaniu od tętniącej życiem społecznej rzeczywistości. Skoro nie mają już one realnych propozycji dla społeczeństwa, organizuje się ono i tworzy struktury nowe.

Cały ruch powstał jako grupa na Facebooku. To tam podjęto decyzję o przyjściu na Puerta del Sol. Uczestnicy z początku nieliczni uważali to za happening przedwyborczy, gdyż byli rozczarowani całą klasą polityczną, która doprowadziła do powstania rzeszy 5 mln bezrobotnych. Jednak z racji sprzyjającego klimatu do młodzieży zaczęło przychodzić coraz więcej ludzi. Wszystko zaczęto koordynować, tłum stawał się rojem za pośrednictwem Facebookowych „wydarzeń” w Internecie. Na plac cały czas skierowana jest kamera. Można więc śledzić wydarzenia na żywo. Do tego zdarzenia w terenie stają się z każdym dniem coraz bardziej monumentalne i zorganizowane.

Wolontariusze przynoszą i ustawiają namioty. Każdy pomaga jak może. Miejscowi jedzą w domach, aby nie zabierać żywności przyjezdnym. Wszystko doskonale funkcjonuje dzięki darowiznom żywności, paliwa, sprzętu elektronicznego i komputerów.

Ustawiono urny, do których wrzuca się pomysły na wyjście kraju z ekonomicznego kryzysu. Są to pomysły czasem absurdalne, czasem dobrze przemyślane i opisane. Wszystkie są na tyle nieortodoksyjne, że muszą być realizowane poza bojącymi się zmian politykami. Ochotnicy czytają i segregują propozycje. To samo dzieje się na forach dyskusyjnych w Internecie. Rój zaczyna zbiorowo oceniać i wyłaniać najlepsze. Guzik „lubię to” zaczyna nabierać znaczenia politycznego powoli stając się realną kartką do głosowania.

Oprócz tego dla każdego jest miejsce i możliwość na wypowiedzenie się. Osoba z tłumu może wziąć megafon i przemówić do reszty. Powstają tak radykalne pomysły jak obalenie dyktatu systemu bankowego, który doprowadził do kryzysu, poprzez wycofanie z systemu finansowego na jeden dzień wszystkich oszczędności. Ciągła dyskusja i wymiana myśli generuje nowe prądy intelektualne, pobudza i dodaje energii.

Działania rozszerzyły się na kilkanaście innych miast, jednak Puerta del Sol pozostaje dla nich mózgiem i wzorem. Zainteresowanie mediów sprawia, że sami uczestnicy ruchu nie chcą zawieść pokładanych w nich nadziei. Wiedzą, że na to co oni robią, patrzy teraz cały kraj.

- Sądzę, że możemy tu siedzieć jeszcze w czerwcu, ale prędzej czy później część z nas na pewno będzie chciała przejść do dalszych działań - mówi Matias Rodriguez, 21. letni student.

Tomalaplaza.net to strona na której wolontariusze ruchu umieszczają porady oraz informacje dotyczące postępów i zakresu poszerzania się protestów o nowe miejsca. Powstała specjalna grupa koordynująca inne strefy działań oraz tworząca nowe. Komunikują się oni z Hiszpanami poza granicami kraju. Pomimo tego, że problemy stwarza bariera językowa, doszło także do podobnych nieśmiałych zgromadzeń w Niemczech i Francji. Problem kryzysu ekonomicznego z którym nie radzi sobie współczesna demokracja łączy całą Europę. „Tomalaplaza” - oznacza bowiem „zdobądźcie plac”.

-Domagamy się zmian, jakich potrzeba w wielu europejskich państwach - rozprawienia się z korupcją i pociągnięcia polityków do odpowiedzialności. Granice nie powstrzymają tego ruchu - mówi Diego.

- Islandczycy pokazali nam, jak zapobiec wykpieniu się banków i polityków od odpowiedzialności za niszczenie społeczeństwa – mówi Pablo Prieto

Islandia to zaledwie 350 tysięczna społeczność, którą rodzime banki zadłużyły na 65 miliardów dolarów. Suma taka miała pogrążyć w nędzy tę do tej pory świetnie prosperującą wyspę, jednak ludność (co ukrywają media) postanowiła nie spłacać nie swoich długów – ponieważ za problemy odpowiadały kombinujące inwestycyjne banki.

Islandia jest naszym bratnim krajem” - między innymi taki transparent można zobaczyć na madryckim placu.

Cała klasa polityczna jest na celowniku przemian. „Nie spodziewaliśmy się, że tak niewiele zdziałają, ale teraz stało się dla nas jasne, że ci, którzy powinni byli znaleźć rozwiązania problemów, sami są ich częścią.”
- Nasi politycy kompletnie nie liczą się z potrzebami ludzi, których powinni reprezentować - mówi Juan Sanchez, kolejny rzecznik protestujących z Sol.

Hiszpańska klasa polityczna nie wie jak poradzić sobie z tym nowym zjawiskiem. Jej oderwanie najlepiej widać po znamiennym milczeniu i braku reakcji na wydarzenia.

Przed wyborami Jose Luis Rodriguez Zapatero, dotychczasowy premier, próbował solidaryzować się z demonstrantami, mówiąc iż „gdyby miał 25 lat to sam protestowałby na Sol”. Jednak jego nieudolna chęć wywalczenia sobie poparcia, spotkała się z lawiną obelżywych komentarzy w Internecie. Rój posiada wiedzę wszystkich swoich członków i nie łatwo go zmylić – tym właśnie różni się od tłumu.

- Od 30 lat nawołuję do zmiany prawa wyborczego w Hiszpanii, ale aż do dzisiaj miałem wrażenie, że mój głos był głosem wołającego na pustyni - mówi Jesus Alvarez, 49-letni bibliotekarz. Każdego wieczoru, po wyjściu z pracy o godzinie 19.00, Alvarez jedzie na Sol, by pomagać w budowie prowizorycznej biblioteki w miasteczku demonstrantów.

Hiszpański Rój jeszcze nie ukonstytuował się w pełni. Nie wie jak skutecznie działać, bo wszystko robi po raz pierwszy. Jednak jest on w swojej zbiorowości na tyle inteligentny, aby nie przyszywać się do żadnej z głównych partii.

- Nie jesteśmy przeciwnikami obecnego systemu, ale musi on działać o wiele lepiej - mówi Pablo Prieto. - Demokracja nie może polegać na tym, że co cztery lata powierzamy rządy jednej z dwóch wielkich partii, a potem popadamy w bezczynność.

To, że demokracja kończy się urzędniczą bipolaryzacją zostało już dawno matematycznie udowodnione. Z kolei upodabniające się do siebie bieguny, w tak zwanych dojrzałych demokracjach, nie mają z wolnym wyborem narodu niczego wspólnego. Pośrednikami pomiędzy zmieniającymi się co wybory przedstawicielami zwalczających się partii są kadencyjni urzędnicy służby cywilnej. W rezultacie po pewnym czasie wszyscy poznają się dobrze konformizując się wzajemnie, gdyż eliminacja elementów skrajnych pozwala uniknąć wprowadzenia trzeciego konkurenta. Układ dąży do homeostazy, bo swój wróg to dobry wróg i nie potrzeba nam obcego wroga. Wybiera się repodemokratów (USA), liberokonserwatystów (UK), czy inne popisy. Każda z tych decyzji jest równie dobra, bądź równie zła. Jest to tak oczywiste, że paradoks tego systemu powoli zaczynają zauważać nawet wyborcy, czyli pozostali "głupi wszyscy".


Przyszłość rewolucji

Rewolucje roju jeszcze nie nastąpiły. Organizacje struktur roju jednak już się tworzą. Kiedy rewolucja nowego rodzaju wydarzy się w jednym kraju, jej idea rozejdzie się po świecie za pośrednictwem nie możliwego do opanowania strumienia danych – mówiących co, jak i gdzie należy robić.

Facebook poszerza bazę użytkowników. Już posiada ich 800 milionów, a intensywnie rozwija się w Meksyku, Brazylii, Indonezji, a także w największej demokracji świata – w Indiach.
Rewolucji roju nikt nie wspomaga. Są one największą zmorą inteligentnych włodarzy tego świata. Głupim bowiem prawdziwa władza nigdy się nie przydarza.

To dlatego ostatnimi czasy zaostrzana jest na całym świecie kontrola Internetu. Będzie to temat przewodni kolejnego szczytu G-8 – Francja chce dyskutować cenzurę prewencyjną. Natomiast Stany Zjednoczone już uchwaliły w komisji senackiej specjalne prawo zabraniające udostępniać, komentować, linkować, czy reklamować się na stronach publikujących zakazane treści. Jednym słowem państwo Orwella w pełni. Jednak pod wpływem użytkowników Mozilla wprowadza filtry i automatyczne przekierowania czyniąc z systemu DNS, przestarzały system kontroli nazw szalonego bibliotekarza.

Nie ma powodu by powątpiewać w determinację ludzi władzy. Będą oni się starali ograniczać naszą wolność wszelkimi możliwymi sposobami, które przy tym powszechnie nie skojarzą się z autorytaryzmem. Ten ostatni termin wyzwala bowiem w ludziach przemoc fizyczną, a tego żadna ze stron konfliktu świata cywilizowanego nie potrzebuje.

Dlatego linią nowego frontu pozostaną wirtualne zmagania o własność intelektualną, wolność słowa i możliwość samoorganizacji w Internecie. Jeśli Rój przełamie te nowe bariery przeciskając się przez szczeliny elektronicznych zapór, wtedy świat realny będzie musiał ugiąć się pod jego niepohamowanym naciskiem, niepojętą inteligencją i kreatywnością, która jeszcze jest poza jego możliwościami postrzegania.

Źródło: Raphael Minder – New York Times

2 komentarze:

  1. Jesteśmy w Cywilizacji łacińskiej
    Ale zbiegamy do Ery humanoidów
    człowiek + smartphon = humanoid
    gromada humanoidów = rój ... :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Technologie można wyłączyć i buntownicy są ślepi.

    OdpowiedzUsuń