Wszystko zaczęło się od
bardzo krnąbrnego Wikinga, który narobił sobie wielu wrogów w
kraju ojczystym. Chcąc uciec przed brakiem możliwości rozwoju w
Norwegii, wyruszył ku Islandii. Dalekiej kolonii ludów nordyckich,
na której życie i odkrycia dopiero się zaczynały. Zasiedlono ją
bowiem całkiem niedawno, raptem ponad sto lat wcześniej w 863 roku,
a masowe osadnictwo było jeszcze na wczesnym etapie rozwoju.
Cała wyspa posiadała około
kilkunastu tysięcy mieszkańców. Zmierzali tam jednak wszyscy
poszukiwacze przygód. Ci, których los skazał na konieczność
ucieczki z cywilizowanego świata albo których ku nowemu pograniczu,
gnała odwieczna tęsknota poznawania i testowania samego siebie, w
trudnych warunkach i ciężkich sytuacjach.
Tam było ważne jakim się
jest człowiekiem, nasza przeszłość i urodzenie miało drugorzędne
znaczenie. Na pograniczu liczyła się pragmatyczność i
praktyczność – nigdy konwenanse i uwarunkowania kulturowe.
Kultura na każdym dopiero co opanowanym terenie, jest bardzo uboga i
nie determinuje sukcesów i ludzkich porażek. Nie liczą się
pozycje w układach społecznych i dopasowanie do zwyczajów, lecz
proste i praktyczne zdolności sprawnego działania i kreatywnego
tworzenia rozwiązań w niesprzyjających warunkach, ciągle
zmieniającej się aury dzikości i tajemniczości, jaka nas zwykle
na pograniczu otacza.
Wiking Thorwald popełnił w
Norwegii zabójstwo, dlatego musiał uciekać i przybył na ten odległy ląd – Islandię.
Najlepszą ziemię tego lądu rozdzielono już przed około
siedemdziesięciu laty, dlatego przypadł jemu i jego 10 letniemu synowi Erykowi w udziale, bardzo ubogi teren. Po śmierci
ojca Erykowi udało się co prawda, przez małżeństwo, objąć
władanie nad dużo lepszym gospodarstwem, ale jego odziedziczona po
ojcu awanturniczość sprawiła, że również po zabójstwie, musiał
uciekać z rodzinnych stron jak przed laty jego ojciec. Decyzją lokalnego sejmu
został on wygnany z Islandii, na trzy lata.
W obliczu konieczności,
Eryk podjął decyzję wiekopomną. Postanowił w tym czasie wsławić się i odszukać
mityczny zachodni ląd widziany przez Gunnbjorna, syna Ulfa Krake,
jakieś osiemdziesiąt lat wcześniej około roku dziewięćsetnego (zwany Wyspą Gunnbjorna). Wyruszył więc swoim statkiem na zachód,
obiecując powrócić jak tylko uda mu się odnaleźć nieznany kraj,
na niebezpiecznych wodach Północnego Atlantyku.
Na wiosnę 982 roku Eryk
Rudy rozpoczął wyprawę, która na zawszę zmieniła historię
odkryć geograficznych. Płynąc na zachód odnogą prądu zatokowego
sprzyjał mu los i w kilka dni podróży, odkrył największą wyspę
świata (mniejszą tylko od kontynentu Australii). Szczęście jego polegało na tym, że prądy i wiatr
zapędziły go do zachodnich wybrzeży, a nie do niegościnnych
pokrytych krą i lądolodem wschodnich obszarów wyspy.
Na zachodnich wybrzeżach
dzięki dobroczynnym oddziaływaniom ciepłych wód Golfsztromu,
które podnosiły średnią zimową temperaturę z minus 30 stopni do
zaledwie minus 5, mógł on zobaczyć zielone łąki fiordów, za
którymi w oddali wznosiły się groźne lodowe ściany grubego na
kilkaset metrów, drugiego co do wielkości lodowca świata.
Eryk Rudy zużył całe trzy
lata swojego wygnania, poznając i badając tę nową krainę. Klimat
przełomu tysiącleci był nieco cieplejszy,
dlatego lodowa wyspa była przy wybrzeżu, cała skąpana w zieleni
łąk i kolorach kwiatów. Wiking skrupulatnie wybierał nadające
się do osadnictwa tereny. Badał które z fiordów nadają się na
port, czyli które najbardziej ogrzewane są ciepłym prądem
zatokowym, pozostając najdłużej wolne od lodu. Jako odkrywcy,
przysługiwał mu zaszczyt i przywilej nazwania nowej wyspy. Z powodu
wielkiej ilości połaci lądu pokrytych zielenią, lecz głównie zapewne z powodu dobrej reklamy, nazwał tą wyspę
Grenlandią, czyli „zielonym lądem”.
Po powrocie z wygnania Eryk
ze szczegółami opowiedział w Islandii, jakiego odkrycia dokonał i
zapewniał, że zielona kraina nadaje się do zamieszkania. W
rezultacie poważania jakiego dorobił się w ciągu swojego
dotychczasowego życia, w prawdziwość jego słów nie zwątpiono i
w kolejnym roku na Grenlandię z Islandii, wyruszyła wielka wyprawa
osadnicza.
Na 25 okrętach Wikingów ku
nowej ziemi płynęło około 700 ludzi z dużą ilością bydła
domowego, sprzętu i narzędzi. Niestety z powodu złej pogody,
część statków musiała zawrócić, część przeciążonych
towarami i ludźmi jednomasztowców Wikingów, o niskich burtach
dostosowanych do wioseł, nie sprostała trudom podróży i zatonęła.
W rezultacie do Grenlandii w miejsce uprzednio wybrane przez Eryka
na osadę, dotarło tylko 14 okrętów. Było to około 400 ludzi.
W nowym miejscu można było
hodować bydło, można było łowić ryby. Żywność więc była
łatwa do zdobycia. Co prawda na tej ziemi nigdzie nie znaleziono tak
potrzebnych Wikingom bogatych rud żelaza, ale można było spróbować
działalności handlowej, aby pozyskiwać potrzebną broń i
narzędzia. W okolicy było bowiem mnóstwo narwali, których trzosy
wkrótce stały się głównym produktem eksportowym wyspy –
zachwalano je jako zęby tajemniczego jednorożca – tylko
Grenlandia posiadała na nie monopol. Wkrótce usłyszała o nich i
potrzebowała tego towaru cała Europa. Zęby morsów z kolei,
nazywano kością słoniową północy, bo wyroby z nich były
uważane za pełnowartościowy jej zamiennik.
Oprócz zębów morsów, na
starym kontynencie wysoce ceniono także sokoły grenlandzkie. Były
to ptaki przyzwyczajone do życia w niezwykle srogich i trudnych
warunkach dalekiej północy. Dlatego aby przeżyć musiały
dopracować zdolności łowieckie do perfekcji. Żaden inny gatunek
sokoła nie nadawał się więc tak dobrze do polowań, nie miał
takich umiejętności – płacono przez to za nie zawsze najwyższe
ceny.
Można więc powiedzieć, że
perspektywy rozwoju Grenlandii były obiecujące. Dwa główne
towary eksportowe pozwoliły na zdobywanie wszystkiego innego co było
trzeba. Tysiąc lat temu na tej wyspie można było cieszyć się
cieplejszym klimatem, niż można by było się tego spodziewać po
tej szerokości geograficznej.
Kolonia Grenlandzka dobrze
się rozwijała i wkrótce dorobiła się dwóch oddzielnych osad, a
nawet stolicy z siedzibą biskupa. Stolicę w najlepszym klimatycznie
miejscu wyspy, założył jeszcze podczas swojego trzyletniego
wygnania Eryk, nazywając ją Gardar.
Jednego jednak na
Grenlandii nie było – drzew. Ten fakt zaważył później na
dalszym losie mieszkańców tego skrawka lądu, pozornie atrakcyjnego
i sprzyjającego rozwojowi osadnictwa.
„Zwierciadło królewskie”
– podręcznik nauki książąt nordyckich z 1225 roku, tak pisze o
sposobie życia Grenlandczyków:
„Co się tyczy twego
pytania, czy istnieje tam jakaś uprawa zbóż, to sądzę że kraj
ten mało tylko odnosi z niej korzyści. Są tam jednak ludzie, i to
uchodzący za najznakomitszych i najpotężniejszych, którzy dla
próby uprawiają zboże. Ale ogół ludności tego kraju nie wie, co
to jest chleb, i jeszcze nigdy chleba nie widział...
Opowiadają, że w
Grenlandii rośnie dobra trawa, że są tam dobre i wielkie
gospodarstwa. Ludzie mają wiele bydła i owiec, wyrabiają duże
ilości masła i sera i tym się przeważnie żywią, a poza tym
mięsem i dziczyzną wszelkiego rodzaju, mięsem reniferów,
wielorybów i fok i mięsem niedźwiedzim. W taki sposób żywią się
ludzie w tym kraju...”
Co
zadziwiające ten sam dokument, mający uświadamiać książęta w
wiedzy o świecie, doskonale przekazuje i uczy o sposobie myślenia
dawnych odkrywców. O istnieniu tej iskierki ciekawości, której
dzisiaj w człowieku tak bardzo brakuje:
„Co się tyczy twego
pytania, czego ludzie w tamtym kraju szukają albo dlaczego żeglują
tam, wystawiając swe życie na tak wielkie niebezpieczeństwo, to
trojaka kusi ich do tego skłonność człowieka.
Pierwszą jest chęć
walki i sławy, gdyż taka jest natura ludzka, by dążyć tam, gdzie
czyha wielkie niebezpieczeństwo i przez to stać się sławnym.
Drugą jest żądza
wiedzy, gdyż leży również w naturze człowieka odkrywać i badać
rzeczy, o których słyszy, i przekonać się, czy są takie, jak mu
je przedstawiono, czy też nie.
Trzecią jest chęć
zysku, gdyż ludzie wszędzie szukają dóbr, gdy dowiadują się, że
gdzieś otwiera się możliwość zysku, choćby to było połączone
z wielkimi niebezpieczeństwami.”
W czasach swojej świetności
ludność Grenlandii liczyła około trzech tysięcy osób.
Wikingowie utrzymywali się w dobrym zdrowiu w zimie, posiadając
głównie krowy, około dwudziestu na gospodarstwo, ponieważ
przetwory mleczne wyrabiano na miejscu, bez konieczności wychodzenia
z domu, przez długie 220 dni chłodów.
Zgromadzenie odpowiedniej
ilości siana dla bydła, w trakcie krótkiego lata, było głównym
wysiłkiem jaki podejmowali tutejsi mieszkańcy. Dietę ludzi
wzbogacano rybami, a dietę bydła uzupełniano odpadkami rybnymi.
Największa zagroda Gardaru posiadała miejsca na ponad setkę
zwierząt. Utrzymywały one władze osiedla, w tym biskupstwo,
którego siedzibę i murowane grube mury katedry odkryli Duńczycy,
którzy w wiele lat później w XX wieku, prowadzili na tej ziemi
badania archeologiczne.
Wraz z rozwojem kolonii
powstało drugie osiedle, nieco mniejsze w północnej części
wyspy. Ułatwiała ona pozyskiwanie trzosów morsów i narwali,
liczniej występujących na północnych wodach Atlantyku.
Grenlandia prowadziła z konieczności bardzo intensywną wymianę
handlową z Europą, w zamian za drewno i narzędzia, oferując
przybyłym tu żeglarzom:
„obok masła, sera i
wełny także grenlandzkie sukna, które w Europie północnej były
przez długi czas bardzo poszukiwane, oraz skóry białych i
niebieskich lisów, skóry niedźwiedzie, zęby morsów, narwali i
wreszcie skóry morsów (…) Bardzo poszukiwanym artykułem były
też grube liny sporządzane ze skóry morsa. Głównym targowiskiem
tego towaru była od dawna Kolonia nad Renem; stamtąd liny do kotwic
i żagli ze skóry grenlandzkich morsów rozchodziły się po całej
Europie.” – jak informuje
doskonała książka Paula Herrmanna „Siódma minęła,
ósma przemija.”, która jest w swojej esencji historią logistyki ludzkości.
Z powodu nieatrakcyjnych
kursów wymiany, Grenlandczykom brakowało ciągle żelaza na którego
wytopie opierała się ich gospodarka. Wkrótce jednak udało im się
odnaleźć niewielkie pokłady rudy darniowej, powierzchniowej. To
spowodowało nasilenie się kolejnego problemu. Niestety każdy wytop
metali, wymaga zużycia dużych ilości węgla drzewnego, którego
wyrób wymusza spalenie ogromnych ilości drewna. Ostatecznie więc
pierwszą potrzebą Grenlandczyków było źródło energii, czyli
drewno.
Z tym największym i
podstawowym problemem egzystencjalnym, Grenlandczycy poradzili sobie
odkrywając Amerykę Północną, na 492 lata przed pierwszą wyprawą
Kolumba. Wszystkiego jak zwykle dokonano prawie przypadkiem,
wspomagając go nieco ludzką potrzebą odkrywania i poszukiwania
nowych miejsc do życia i działania.
Jakiś czas po zbudowaniu
osady Gardar, na dwór Eryka Rudego w Grenlandii przybył Bjarni,
który zapuścił się na wody grenlandzkie w poszukiwaniu rodziców.
Pod jego nieobecność bowiem przyłączyli się oni do wielkiej
wyprawy 25 okrętów, które z Erykiem wypłynęły do Greenland.
Bjarni przywiózł ze sobą
na zieloną wyspę niezwykłą relację ze swojej podróży.
Opowiadał o dalekim kraju zachodu, który widział z pokładu
swojego statku. Płynąc do Grenlandii wpadł bowiem w sztorm, który
rzucił go zbyt daleko na zachód. Na nowej ziemi jednak nie lądował,
ponieważ wiedział, że nie może to być Grenlandia, do której
zmierzał.
Zafascynowany opowieścią i
brakiem dokładniejszego opisu nowego lądu, syn Eryka Leif
zdecydował się wyruszyć dalej. Udało mu się namówić do nowej
wyprawy także swojego ojca, ale w drodze na przystań koń jego
potknął się, przez co Eryk Rudy zranił się w nogę. Potraktował
to wydarzenie jako omen, znak i ostrzeżenie, więc powiedział do
syna:
„Nie jest mi już
sądzone, bym odkrył dalsze kraje, prócz tego w którym teraz
żyjemy. Nie będziemy już razem wyruszać w podróż.”
Leif sam więc wypłynął w
dalszą drogę, która zaprowadziła go do krainy lesistej, z rzekami
pełnymi łososi i z dziko rosnącymi krzewami winnymi, których
winogrona były bardzo odpowiednie jako ładunek dla jego statku. Syn
Eryka Rudego dotarł w swojej pierwszej wyprawie na zachód, do
bogatych okolic dzisiejszego Martha's Vineyard, na kontynencie
amerykańskim. Z powodu dużej ilości wszędzie rosnących dzikich
krzewów winogron, Leif nazwał te przyjazne klimatem i bogactwem
ziemie – Winlandią, czyli „krajem wina.”
Duża ilość drewna
sprzyjała osiedleniu się, dlatego Leif zbudował na czas zimy
pierwszą europejską osadę na terenie Winlandii Leifbudir. W
kolejnym roku powrócił do Grenlandii, opisując morską drogę do
nowej żyznej krainy. Jego brat Thorwald wyruszył jego śladem w rok
później prawdopodobnie w 1002 roku, aby powtórzyć i poszerzyć
dokonania brata.
Niestety zginął ugodzony
strzałą indiańską, na zawsze już przypieczętowując złą dla
Wikingów sławę tej krainy. Miejscowi mieszkańcy mieli przewagę
liczebną oraz technologiczną, ponieważ wczesne kultury kamienne
dużo szybciej i łatwiej wytwarzały narzędzia i broń, od
uzależnionych od wydobywania metali Wikingów. Do opanowywania
przyrody żelazo było dużo lepsze, ale do walk pomiędzy ludźmi
pozbawionymi zbroi, równie dobrze nadawały się kamienne siekiery,
włócznie i prymitywne strzały.
Dlatego Winlandia, mogła
być dla grenlandzkiej osady źródłem zaopatrzenia w drewno i
miejscem odwiedzin, ale nie trwałego osadnictwa. Do tego trzeba było
zorganizować dużo większą wyprawę, która byłaby zdolna do
wyparcia natywnych mieszkańców z ich ziem i utrzymania nowego
terytorium. Taki proces rozpoczął się dopiero w pół tysiąca lat
później.
Przez to w 1000 roku naszej
ery Ameryka Północna została odkryta i oficjalnie nazwana
Winlandią – „krajem wina”, stając się jednocześnie stałym
źródłem zaopatrzenia w drewno dla Grenlandii.
Annały islandzkie biskupa
ze Skalholt z roku 1347 potwierdzają to niezbicie:
„Przybył tu także
okręt z Grenlandii, jeszcze mniejszy niż małe statki islandzkie.
Zatrzymał się u wejścia do Straumfjordu i nie miał kotwicy.
Znajdowało się na nim siedemnastu ludzi, którzy wybrali się do
Kraju Marchii, ale burza zapędziła ich tutaj.”
Warto tutaj nadmienić, że
w zachodniej Europie Amerykę Północną zwano Krajem Marchii, a nie
Winlandią jak nazywali ją głównie Grenlandczycy.
Mieszkańcy Grenlandii byli, bo musieli być bardzo praktycznymi ludźmi. Dlatego aby polepszyć swoje kontakty z
Europą i dodać jeszcze jeden argument dla utrzymywania ożywionego
handlu, od którego tak zależeli – przyjęli oni wiarę
Chrześcijańską. Odkąd syn Eryka Rudego Leif zaprowadził zwyczaje
nowej wiary na łąkach Grenlandii, Grenlandczycy stali się
owieczkami bożymi, nad którymi opiekę powinni sprawować ludzie
kościoła.
Papież wysłał więc
biskupa na te ziemie. W szczytowym okresie rozwoju Grenlandii,
biskupi grenlandzcy odbywali również podróże do Winlandii,
odwiedzając najbardziej na zachód wysunięte tymczasowe przyczółki
zaopatrzeniowe Wikingów. Do czasu aż jeden z nich przypłacił to
życiem, ginąc z indiańskiej ręki, przez co biskupi nie opuszczali
już terenu wyspy.
Mieli się tam czym
opiekować. W samej Grenlandii było szesnaście kościołów.
Cztery z nich w północnej osadzie wyspy, reszta w stolicy Gardar.
Tam też mieściło się murowane biskupstwo, obok niego kościół
katedralny z oknami ze szkła i dwa klasztory, jeden męski, drugi
żeński. Duża liczba ludzi wiary, czyli zakonników, najlepiej informuje o
ówczesnym bogactwie i zdolności do utrzymywania się na wysokim
poziomie życia osady Wikingów grenlandzkich.
Co więc zadecydowało o
upadku kolonii i całkowitym wyludnieniu tej dobrze prosperującej
osady?
Pierwsze ostrzeżenie dla
Wikingów pojawiło się dość wcześnie, przyszło razem z fokami
około 1300 roku. Wtedy to Eskimosi zaczęli posuwać się na
południe, wraz z wędrówką fok spowodowaną zmieniającymi się
warunkami temperaturowymi. Klimat zaczął się ochładzać.
Przybycie w dużej liczbie dzikich ludów z północy, doprowadziło
do splądrowania i zniszczenia, mniejszej z dwóch osad
grenlandzkich.
Eskimosi zwani przez
Wikingów Skraelingami, byli dużo lepiej przystosowani do życia w
warunkach ochłodzenia. Ich kultura pozwalała im przetrwać. Ich
mądrość przekazywana z pokolenia na pokolenie, umożliwiała
przeżycie tam, gdzie były foki. Tej tajemnej wiedzy pozbawieni byli
Wikingowie, oni do życia potrzebowali dużo więcej, drewna, żelaza,
a do jedzenia ziół zawierających witaminy, produktów mlecznych,
ryb, mięsa owiec i co najważniejsze trwałego i ocieplonego zimowego
schronienia.
Na nieubłagane i ciągle
postępujące ochłodzenie klimatu, nałożyły się sprawy natury
politycznej, czyli wojna handlowa króla Norwegii z Hanzą w Europie,
jak informuje „Siódma minęła, ósma przemija”:
„Na mocy przywileju
króla Norwegii Eryka VI prawo do handlu z Grenlandią, otrzymali w
1294 roku wyłącznie kupcy norwescy, przede wszystkim kupcy z
Bergen. Wszystkim innym zabroniono wypraw do Grenlandii. Odnosiło
się to w szczególności do kupców hanzeatyckich, ale w praktyce
ograniczenie to wywarło wpływ także na handel własnego kraju. (…)
Zakazano podróży do Grenlandii bez zezwolenia królewskiego; nie
wolno też było uprawiać z nią handlu bez specjalnej licencji.
Utworzono w ten sposób stanowisko monopolistyczne Korony...”,
która wysyłała co roku na wyspę tylko jeden statek, tzw. „nawę
grenlandzką”.
Konsekwencje
tych wydarzeń zupełnie zablokowały handel, co przypieczętowało
los dzielnych Wikingów grenlandzkich. Katastrofa nawy w 1369
sprawiła, że uznano podróże na groźne wody Północnego
Atlantyku za zbyt niebezpieczne. Wyroby Grenlandczyków nie były
warte ryzyka. Od tej pory żaden statek nie pojawiał się już na tych
wodach.
Po
ustaniu kursów królewskiego statku, zakazu handlu z Grenlandią
nie tylko nie zniesiono, lecz również go zaostrzono. Paul Herrmann
pisze:
„Król ustanowił karę
śmierci za uprawianie jakiejkolwiek nielegalnej komunikacji z
Grenlandią, a gdy w roku 1389 burza zapędziła tam kilku
marynarzy, omal nie zostali ścięci. Unia kalmarska z 1397 roku,
która pod względem prawno-państwowym usankcjonowała dominujące
stanowisko polityczne Danii wśród państw skandynawskich,
spowodowała ostateczny upadek oficjalnej linii żeglugowej z
Grenlandią. Duńczykom, jeszcze bardziej niż Norwegom, daleka
kolonia grenlandzka wydawała się końcem świata. Toteż królowa
duńska Małgorzata nie starała się o ponowne ożywienie handlu z
Grenlandią.”
Pod
koniec XIV wieku klimat zaczął się więc ochładzać, Eskimosi
zaczęli przybywać z północy i jako lepiej przystosowani do nowych
warunków chłodu, nasilali swoje ataki na grenlandzki przyczółek
Wikingów.
Ci
dzielni przybysze z Europy, nie mogli już tu dłużej pozostawać.
Część z nich nauczyła się więc od Skraeligów, jak przetrwać i
wywędrowała na północ za fokami i tranem, przyjmując styl życia
Eskimosów. To dlatego wielu z nich ma do dzisiaj nordyckie rysy.
Inni wywędrowali do Vinland, czyli Winlandii, mieszając się z
lokalną indiańską kulturą kamienia łupanego.
Dla tych co pozostali Grenlandia okazała się śmiertelną pułapką. Tradycjonaliści starali się żyć na tych ziemiach, tak jak ich
ojcowie hodując bydło, co skazało ich na powolną i okropną śmierć
z niedożywienia. Dla nich dawne piękno tych zielonych łąk,
okazało się tragiczne, bo kiedy życie stało się już nie do zniesienia, byli pozbawieni materiałów, z których można by
zbudować ewakuacyjne łodzie.
Drewno przywożone z Winlandii było w stanie surowym i nie na wiele się przydawało, bo musiało być pocięte na deski, które szkutnicy zbijali dopiero metalowymi gwoździami. Dlatego możliwości ucieczki z wyspy, uzależnione były od towarów przywożonych z Europy, takich jak gwoździe.
Jak
dowiadujemy się z wstrząsającej książki Paula Norlunda „Osiedla
Wikingów w Grenlandii” z
1937 roku, prowadzącego na tych terenach w 1921 roku prace
wykopaliskowe – koniec bytności europejczyków na tej wyspie, był
po prostu straszny.
Nie wszyscy wycofali się na
czas. Niektórzy widać liczyli na poprawę warunków, ponowne ocieplenie
klimatu. Czy choćby na przybycie w końcu statków handlowych z Europy.
Decyzja o pozostaniu okazała się niestety dla tych ludzi tragiczna
w skutkach.
Po współczesnej analizie
szkieletów europejskich mieszkańców Grenlandii, możemy odtworzyć
koszmar, jaki przeżywali ostatni przedstawiciele rodu odkrywców i
zdobywców, tej niegdyś dużo bardziej zielonej i cieplejszej wyspy (niż w połowie drugiego tysiąclecia naszej ery).
Kilka suchych i chłodnych
lat ograniczyło zbiory zboża potrzebnego do hodowli krów. Pomór
bydła z kolei, oznaczał ograniczenie zdolności do wytwarzania
przez kolonię mleka i sera, którymi głównie żywiono się podczas
zimy. Jedzenie ryb nie dostarczało kolonistom wszystkich witamin,
dlatego dietę wzbogacano o kilka gatunków traw, ale również ich, wraz z ochładzaniem klimatu było w okolicy coraz mniej.
Ochładzający się klimat
drastycznie zmniejszał zbiory zboża. Głód wśród bydła
spowodowany brakiem paszy, zbierał wśród zwierząt coraz większe żniwo
i powodował, że w długiej zimie głód dotykał także
mieszkańców, bo krowy nie dawały dość mleka. To doprowadziło do
lawinowego pogarszania się warunków bytowania żyjących tu ludzi.
Coraz słabsi i bardziej chorowici mieszkańcy byli coraz mniej odporni na ciosy.
Znalezione w XX wieku
szkielety ostatnich mieszkańców Gardaru były zdegenerowane. Prawie
wszystkie były karlego wzrostu. Ludzie ci byli przeraźliwie
niedożywieni, rachitycznie, wykoślawieni i zniekształceni.
Większość z nich nie dożywała nawet dwudziestu lat. Ciągnąca
się przez pokolenia coraz większa nędza sprawiła, że tutejsza
ludność była częściej rządzona przez niedoświadczone młode
osoby. Decyzje podejmowane były przez nastolatków, co pogarszało tylko
sytuację.
Znalezione szkielety pokazują konsekwencje. Zmiany chorobowe w szczękach znalezionych
szkieletów spowodowały, prawie zupełne starte zęby. Szkliwo tych
skrajnie głodnych ludzi zniszczyło wieloletnie odżywianie się
pokarmem roślinnym, takim jak trawy i korzonki, mocno
zanieczyszczonym piaskiem i żwirem.
Ostatnie pokolenia były już
niezdolne do prokreacji. Wskazywały na to zwężenia miednicy,
prowadzące do niepłodności kobiet. Pod koniec wszyscy cierpieli na
chorobliwą słabość ramion i nóg, posiadali też karli wzrost i
większość z nich umierała jeszcze będąc dziećmi.
Ta smutna historia pokazuje,
że bez odpowiedniej technologii nie wystarczy sama dzielność i upór. Po zmianach klimatu i ustąpieniu z
danego terenu dobroczynnego oddziaływania naszej biologicznej
otoczki, nie umiemy czasem wystarczająco szybko odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Czasem nie nadążamy ze zmianami kultury. Kultura Wikingów bardziej
niż od ciepła, zależała od istnienia biologicznego życia wokół
siebie, od występowania drzew, pożywnych zbóż i bogatych w witaminy gatunków roślin, dających zdolność do pozyskiwania pożywienia dla siebie i
hodowlanych zwierząt.
Niestety od czasu
dostrzeżenia przez Eryka Rudego tragicznego, bo zwodniczo
nietrwałego piękna Grenlandii, nie nauczyliśmy się wiele więcej.
Nadal nie umiemy stworzyć zamkniętego i w pełni samowystarczalnego
środowiska, który moglibyśmy zabrać ze sobą choćby do gwiazd.
Nadal krytycznie i jakościowo zależymy od lokalnych warunków
klimatycznych i obecności wielu potrzebnych nam do przeżycia
gatunków roślin i zwierząt.
Historia Grenlandii
zakończyła się przedwcześnie. Paradoksalnie tuż przed
możliwością wysyłania z Europy znaczącej ilości pomocy.
Prawdopodobnie ostateczny upadek kolonii i wyginięcie wszystkich
potomków Wikingów na Grenlandii, nastąpiło około roku 1500, co
wiemy z relacji islandzkiego kapitana Jona.
Nadano mu później
przydomek Grenlandczyka, bo w XVI wieku odbył on swoją dobrze potem
opisaną wyprawę, do dawniej zielonej wyspy Wikinga Eryka:
„Płynąc w 1540 roku
na niemieckim statku handlowym, został zapędzony do Grenlandii.
Statek ten wszedł do fiordu z wieloma wyspami, z których kilka było
zamieszkałych przez Eskimosów. Załoga bała się dobić do lądu i
popłynęła dalej do leżącej na uboczu, małej nie zamieszkanej
wyspy. Tam zastali szopy na łodzie i obwałowania kamienne, podobne
do tych, jakie są w Islandii. Tam widzieli też umarłego człowieka,
który leżał twarzą do ziemi. Na głowie miał kapuzę, dobrze
uszytą, oraz ubranie ze skór foczych i grubej wełny. Przy nim
leżał krzywy sztylet z pochwą, powyginany i wskutek częstego
ostrzenia porysowany i zużyty. Ten nóż zabrali ze sobą na
pamiątkę.”
Zbigniew Galar
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń