niedziela, 25 marca 2012

Jaki podatek?


Kwestia idealnego opodatkowania, to coś, czym wszyscy wbrew pozorom się interesujemy. Chociaż sami nie chcemy zdawać sobie z tego sprawy. Wszystko dlatego, że podatki są tym milsze, im rzadziej musimy się nimi zajmować.

Wedle libertarian doskonały podatek to taki, który w miarę najlepiej oddaje zdrobnienie jakim zwykliśmy określać podaty – czyli podatek możliwie mały, prawie niezauważalny. Przy czym niezauważalność podatku ma także swoją dychotomię.

Napoleon zwykł mawiać:
„Trzeba różnicować podatki, aby wydawały się mniej uciążliwe.”

Podatki ukrywane przed obywatelem mają w sobie coś z podstępu. Po pierwsze trudniej nam złorzeczyć na państwo, nie wiedząc jak bardzo nas ono opodatkowuje. Po drugie łatwiej jest nam taki zakamuflowany podatek pomimo podatkowych intencji nie zapłacić. To sprawia, że od razu stajemy się narażeni na odpowiedź ze strony Urzędu Skarbowego. Przy czym najgorzej, jeśli ta reakcja specjalnie w interesie Skarbu Państwa jest nieco nierychliwa. Wtedy płacimy także przeciągle w czasie nakładające się na siebie i wzajemnie multiplikujące się – odsetki, a budżet skutecznie zabezpiecza i pochłania dzięki tej zwłoce nasze wszelkie aktywa.

Podatki jednakże płacić trzeba. Wszyscy to wiemy. Wmawia się to nam od kołyski.

Biednych zawsze będzie więcej niż bogatych. Radzących sobie w życiu mniej od ludzi z problemami, także dlatego iż większość z tych problemów ludzie mają na własne życzenie.

Idea podatku polega więc na wspólnym składaniu się na biednych (współpodatników), trudnych (urzędników) i niemożliwych (przeciwników naszego wzrostu gospodarczego).

Uważa się ponadto, iż zwłaszcza ci ostatni wyciskają z pracujących ostatnie możliwe dukaty, bo przed nimi bronimy się za pomocą zawodowej policji i armii. Jednak bliższe przyjrzenie się strukturze budżetu przekonuje, że powyższa kolejność została wybrana odpowiednio.

Najwięcej wydajemy na biedę (z biednymi mającą niewiele wspólnego), potem na biurokrację, a na końcu najmniej na system sprawiedliwości i armię.

Czy możemy jednak uczynić nasze życie znośniejszym, a opodatkowanie bardziej sprawiedliwym?

Czy obecny stan prawny gwarantuje najlepszą z możliwych form ściągania z ludzi daniny?

Nad powyższymi pytaniami wspólnie się zastanowimy, zaczynając od spraw najłatwiejszych.

Podatek od nieruchomości

Podatek gruntowy jest oczywisty, łatwy do zrozumienia, przeliczenia i bardzo przydatny. Dzięki jego istnieniu państwo na bieżąco jest w stanie wyliczać stan ziemskiego posiadania obywateli. Z kolei ci ostatni wiedzą, że im kto więcej posiada ziemi, tym bardziej też jest gnębiony przez fiskusa. Na szczęście dla milionerów wysokość tego podatku jest wyjątkowo niska. Chyba właśnie dlatego 70% z nich dorobiło się na nieruchomościach.

Podatek od nieruchomości płacony przez przedsiębiorców jest już znacznie bardziej skomplikowany. Liczy się w nim nie tylko powierzchnia, lecz też standard i wartość budynku, z której to wartości za pomocą statystyki wyliczana jest wartość fiskalna.

Niestety skłania to właścicieli do manipulacji rynkowymi cenami. Narzuca na posiadaczy drogich nieruchomości maksymalne ich wartości wykorzystywanie, co prowadzi z kolei do kilku poważniejszych problemów.

Pierwszy z nich, to dążenie przedsiębiorcy do zwrócenia sobie kosztów podatkowych utrzymywania drogiej nieruchomości. Sprawia to, że dobra lokalizacja budynku zawsze będzie wiązała się z wysokim czynszem dla podnajemców. Nie ma co liczyć na prawdziwe okazje. Ponadto cokolwiek będzie w danym miejscu wytwarzane, także będzie obłożone narzutem lokalizacyjnym.

Maksymalizacja zysku nie powinna dziwić zwłaszcza przy prowadzeniu działalności gospodarczej – jednak w prawdziwej gospodarce nie chodzi tylko o zysk, tak myślą tylko korporacje.

Dygresja:
Polski przedsiębiorca zdobył wieloletni kontrakt i poważanie w Szwajcarii, ponieważ postąpił uczciwie, a nie jak dyktowała logika maksymalnego zysku. W trakcie wymiany handlowej podpisał korzystną dla siebie umowę, która nie przewidywała kary za zwłokę przy płatności kontrahentowi z krainy banków, zegarków i czekolady.

Niestety nie z własnej winy przedsiębiorca ten utracił na kilka tygodni płynność i nie mógł zapłacić Szwajcarowi należnych mu pieniędzy, w terminie. Umowa na to pozwala więc to Szwajcar głównie powinien martwić się tą zwłoką. Jednak po odzyskaniu możliwości regulowania zobowiązań, polski przedsiębiorca nie tylko zwrócił całą sumę, lecz także naliczył sobie karne odsetki za czas opóźnienia. Nie musiał tego robić, jednak dał słowo że zapłaci w terminie i było ono dla niego ważniejsze, niż dobrze wyglądający raport kwartalny. Z powodu ogólnego zadziwienia w Szwajcarii, na tak niezwykłe zachowanie – Polaka, jego firma zyskała za granicą prawdziwą markę, a jej właściciel poważanie.

Coś takiego nie byłoby możliwe w środowisku korporacyjnym. Każdy manager, który bez konieczności wynikającej z umowy, z przymusu, zapłaciłby więcej temu, komu był winien pieniądze – zostałby zwolniony i oskarżony o działanie „na szkodę spółki”.

Drugim z problemów związanym z uzależnieniem podatku od wartości budynku dla przedsiębiorców – jest nierówność traktowania ich przez państwo w porównaniu z osobami fizycznymi, które podatku od wartości nie płacą. To sprawia, że możliwe są boomy na rynku nieruchomości, co kończy się następnie, jak w Ameryce, wielkim krachem.

„Kiedy słyszysz w maglu o kursach giełdowych – sprzedawaj.”

Niestety kiedy magiel w Ameryce huczał na temat opłacalności kupienia sobie trzeciego domu, nikt nie myślał o ucieczce z tonącego okręgu, gdyż wzrost wartości domu jest czystym zyskiem prywatnego właściciela.

To sprawia, że właścicielom domów bardzo zależy, aby ich ceny były wysokie. Nadwartościowy dom nie przekłada się na wyższe opodatkowanie. Wysokie ceny domów z kolei sprawiają, że młode małżeństwa nie mają gdzie mieszkać – w rezultacie biorą „mocno-wiążący” kredyt na całe życie.

Nie jedną rodzinę łączy on bardziej, niż dawno wygasłe uczucie. Wszystko powyższe jest efektem patologii w systemie podatkowym.

Problemy z podatkami od nieruchomości pogłębia też wyliczanie arbitralnych – nie powiązanych z rynkiem maksymalnych stawek na różne formy działalności. Działalność pożytku publicznego jest na przykład uprzywilejowana. Sprawia to, że aż chce się kombinować i podciągać naszą zwykłą zarobkową działalności pod szczytne, choć nieszczere idee pomocy – na przykład biednym.

Podatek od bogactwa

Jeśli o biednych mowa, to należy przede wszystkim zauważyć, że bieda to pojęcie względne i przejściowe. Względne dlatego, ponieważ obecnie statystyczny biedny żyje lepiej i jada smaczniej niż król średniowiecznego państwa polskiego.

Przejściowe, ponieważ ekonomiści już dawno udowodnili, że celem człowieka zwanego homo economicus jest bogacenie się, czyli porzucenie biedy tam gdzie jej miejsce – na fundamentach naszych chęci stania się bogatym.

Jeśli o bogactwie mowa, to należy przede wszystkim zauważyć, że każdy z nas niby stara się bogatym zostać, jednak ta klasa społeczna – określając ją terminologią quasi wszeteczną, nie jest przez większość z nas lubiana.

Najłatwiej przechodzą ustawy opodatkowujące bogatych, a dające biednym. Syndrom Robin Hooda na dobre zagościł w naszym systemie łupieżczym, to jest podatkowym. Największe wydatki pochłaniają w naszym budżecie fundusze społeczne, czyli wydatki wspomagające biedę.

Żeby już tych bogatych jakoś opodatkować – wprowadzono na świecie całkiem niedawno bo 100 lat temu, nową instytucję zwaną podatkiem dochodowym, która zupełnie zniszczyła szczytną ideę kapitalizmu. Wcześniej nie było możliwości zbierania tak dokładnych informacji o zachowaniach ekonomicznych ludzi, zwanych od teraz podatnikami. Po jego wprowadzeniu świat oparty na generowaniu kapitału, nie mógł się pozbierać i stał się zależny od instytucji państwowych, sektora publicznego.

Podatnik, czyli „prawie człowiek”, to instytucja słowna mająca nam przypominać do kogo należymy. Niestety co rok udowadniamy sobie i innym, że jesteśmy własnością Urzędu Skarbowego. Za każdym razem tłumaczymy się mu z naszego życia, a kary płacimy jeśli nasz Pan, ma co do niego jakieś wątpliwości.

Idea podatku dochodowego polega na braku możliwości ścierpienia przez biednych – widoku jak zarabiają bogaci. Nie ważne jest, czy to kierownik odbierający dużo wyższą od nas pensję, czy choćby właściciel własnej firmy o którego dochodach dowiadujemy się po nowym samochodzie, odnowionym domu i zoperowanej dziewczynie – bogatych nie lubimy najbardziej, kiedy dostają do ręki nowe pieniądze.

Niestety nasze nieszczere intencje, akceptujące ten łupieżczy system społeczny – nie służą nam najlepiej.

Podatek dochodowy, zamiast być domiarem dla złych i obleśnych bogaczy, najbardziej karze biednych. To oni płacą łącznie największą sumę z tego haraczu. Do tego każdy z nich musi corocznie spowiadać się, ze źródeł pieniędzy w jego życiu.

Powinno być na odwrót, tylko bogaci powinni być rozliczani ze swojego majątku.

Jeśli wydatki są zbyt wielkie w stosunku do naszych dochodów – Urząd Skarbowy, bez skrupułów wymierzy nam wziętą z sufitu karę za „nieujawnione źródła przychodów”. Niestety wobec tego systemu podatkowego, to my zawsze udowadniamy swoją niewinność. Nie mając przy tym, przez wcześniejsze zeznania podatkowe, zupełnie prywatności.

Najbezpieczniejsi są niby tylko ci, co nic mają i żyją na kredytach. Niezarabiający, nie są karani tym podatkiem. Lecz czy w naszym systemie społecznych naprawdę chcemy promować kredytowych żebraków?

Na szczęście życie na minusie nie jest, aż takie wesołe. Przez co większość obywateli go unika. Ludzie którzy wpadli w pułapkę kredytową, są właśnie dzięki istnieniu podatku dochodowego zapętleni w sytuację bez wyjścia, choćby i nawet ktoś się nad zadłużoną biedaczyną ulitował. Nagłe szczęście dłużnika w postaci umorzenia części zobowiązań traktowane jest jako dochód. Przez co nieraz ludzie będący o krok od samobójstwa, zamiast się cieszyć z darowanych długów, zmieniają tylko adres dla wypisywanych rat. Teraz są dłużnikami Urzędu Skarbowego.

Niestety nasze spowiednicze poświęcenie dla Urzędu Skarbowego, aby dobrze spełniał on rolę banity z Sherwood – idzie na marne. Większość bogatych ludzi unika podatkowego klina dzięki prowadzonym firmom i liniowemu podatkowi, który ich dotyczy, bądź poprzez specjalne lokalny antypodatkowe.

Jedyne co produkuje podatek dochodowy to posady dla osób, które wypełniają za kogoś żmudne, trudne i skomplikowane reguły odliczeń związanych z podatkiem dochodowym. Rząd ciągle nam tłumaczy, że jest to prosty podatek i że łatwo jest wypełnić PITa. W formie podstawowej na pewno tak, jednak gdy chcemy skorzystać z przysług jakie dają nam w Sejmie, w postaci ulg i zwolnień dla prawych obywateli, sytuacja robi się bardziej zawiła. Ci, którzy powinni być wspierani przez władze, dla których tworzy się ulgi – są znacznie bardziej narażeni na postępowanie wyjaśniające, bądź egzekucyjne. Częściej mogą się pomylić, a do tego zabiera się im czas, jaki muszą poświęcić aby wypisać bardziej skomplikowane zeznanie.

Na całym zamieszaniu tracimy ogromne sumy, zarabiają zawodowi wypełniacze, a nic ze swojego bogactwa nie oddają bogacze, gdyż im doradzają cenni profesjonaliści, którzy wiedzą jak skutecznie unikać opłat na rzecz Skarbu Państwa.

Podatek dochodowy versus podatek konsumpcyjny

Podatek dochodowy, to najgorszy z możliwych podatków, z punktu widzenia ogółu społeczeństwa. Nie tylko gromadzi on straszliwe ilości groźnych dla obywateli informacji, nie tylko najbardziej gnębi on biednych (30% od pensji minimalnej boli dużo bardziej, niż nawet więcej procent od pensji kominowej), lecz przede wszystkim, zamiast ograniczać rozpasanie milionerów, pozbawia nas milionów miejsc pracy.

Przez podatek dochodowy każdy z nas zostaje opodatkowany na podstawie pensji. Państwo zabiera więc nam nasze pieniądze, podrażając pośrednio koszty pracy. Musimy przez to żądać u pracodawcy wyższej pensji – on z kolei wielu z nas, przy takich wymaganiach, nie ma za co zatrudnić i odsyła na garnuszek państwa.

Jedynie bogatym, podatek dochodowy nie robi większej krzywdy. Swego czasu płacili oni w Stanach stawkę w wysokości bliskiej 90%, co nie wpłynęło zasadniczo na ich status społeczny. Oni mając dużo pieniędzy, pomimo wysokiego opodatkowania i tak jeżdżą drogimi samochodami i spędzają wakacje w ciepłych krajach. Nie mają natomiast już za co dokonywać wpłat na pomoc charytatywną. Co ważniejsze, nie mają też z czego w nasze miejsca pracy inwestować.

Bogacz nie zawsze jest stereotypowym karierowiczem, który dorobił się dzięki szczęściu i układom. Żyjemy od ponad dwudziestolecia w gospodarce rynkowej, coraz więcej bogatych ludzi dorobiło się swoich pieniędzy ciężką pracą.

Taki bogaty człowiek, zwykły pracodawca, najczęściej oszczędza, aby potem mógł te pieniądze pomnożyć, czyli zainwestować.

Dlatego nic dziwnego, że mamy tak mało krajowych inwestycji i tak powoli odrabiamy przepaść ekonomiczną jaka dzieli nas od zachodu. Podatek dochodowy ogranicza możliwość bogacenia się biednych obywateli, zamiast karać opłatami tych co już są bogaci.

Zarabianie powinno być promowane przez nasz system podatkowy. To dzięki niemu wychodzimy z biedy. Co innego wydawanie, czyli konsumpcja naszego bogactwa. To możemy jak najbardziej opodatkować, gdyż zabieramy wtedy tym, co mają nadwyżki, gdyż wydają już swoje pieniądze i nie chcą ich oszczędzać.

Podatek konsumpcyjny promuje oszczędność, podstawę zdrowej ekonomii, która to najlepiej i najsprawniej radzi sobie w ciężkich czasach kryzysu. Kiedy przychodzi trudny okres, powinniśmy korzystać z naszych oszczędności, a nie brać wszystko na kredyt. Dlatego nasz system podatkowy powinien zachęcać ludzi do oszczędzania, zabierać natomiast pieniądze tym którzy za ich dużo wydają.

Właśnie konsumpcja jest tym, co naprawdę przeszkadza ludziom biednym w zachowaniu bogatych. Rozpasanie, rozbuchane, niepotrzebne wydatki, szykowne auta, domy, stylowe meble – to wszystko powinno kosztować extra każdego, kto chce dzięki takim świecidełkom wywyższać się ponad szare tłumy.

Nie powinno się tego bynajmniej zabraniać, lecz dzięki istnieniu podatku konsumpcyjnego nie polecać, nie zachęcać, gdyż gospodarka oparta na konsumpcji, a nie na oszczędnościach i ciężkiej pracy, jest bardzo słaba i podatna na obce wpływy.

Podatek konsumpcyjny powinien wykluczać opodatkowanie tak podstawowych dóbr jak jedzenie – wtedy jest sprawiedliwy społecznie i doskonale spełnia swoją rolę, ograniczania wydatków na towary luksusowe.

Co prawda, po zastąpieniu podatku dochodowego konsumpcyjnym, piewcom opodatkowywania bogaczy będzie przeszkadzało, że bezpiecznie odkładają oni wielkie sumy na przyszłość i nie można ich w trakcie tego zarabiania opodatkować. Jednak jeśli nie będzie to bogactwo przeznaczane na konsumpcję, to będzie ono zabezpieczeniem finansowym danej społeczności. Tym ona stabilniejsza i bezpieczniejsza, im większy procent bogatych ludzi dana społeczność posiada.

Pieniądze, które nie są konsumowane mogą być wydawane na pomoc dla biednych, mogą być inwestowane, pożyczane tym, którzy ich nie mają. Pieniądze jako konstrukt wirtualny, na którym tak bardzo wszystkim zależy – nigdy się nie marnują. Dlatego właśnie możemy pozwolić bogacić się bogatym, a opodatkowywać ich dopiero wtedy, kiedy bez potrzeby konsumują, czyli szastają pieniędzmi.

Większość pieniędzy darowanych rządowi jest bezpowrotnie traconych. Nie tylko dlatego, że 40% z nich pochłania pazerna biurokracja, która nimi obraca. Lecz głównie dlatego, że służby państwowe niewłaściwie, to jest nieproduktywnie, je wydają.

Ciągle narzekamy na państwo i rząd. Biurokracja zdzierając z nas tyle podatków nic pożytecznego z nimi nie robi. Dzieje się tak właśnie dlatego, że ograniczamy nasze osobiste oszczędzanie, poprzez istnienie podatku dochodowego i nie robimy tej biurokracji „nieuczciwej” konkurencji.

Gdyby pozwolić milionom obywateli inwestować w akcje, bony, bądź inne formy promocji zysku. Głównym czynnikiem wzrostu ekonomicznego i źródłem kapitału, byłaby bardzo dbająca o zasadność i opłacalność inwestycji – klasa średnia. To ona byłaby głównym dostarczycielem kapitału, a nie państwo.

Dlatego wpływy do budżetu powinny generować wydatki konsumpcyjne obywateli, a nie ich potencjał dorabiania się. Należy obniżyć koszty pracy, porzucić opodatkowanie wynagrodzenia. Cóż to bowiem za nagroda, jeśli od razu po jej otrzymaniu jesteśmy na celowniku służbistów państwa.

Podatek dochodowy ogranicza nasz świeżo zbudowany kapitalizm, gdyż brakuje w nim nie spekulacyjnego, nie publicznego, lecz prywatnego – oszczędnościowego kapitału, który byłby kierowany głównie do pożytecznych społecznie dziedzin.

Zbiorowa mądrość Polaków zasługuje na uznanie, jednak obecnie nasz system podatkowy promuje zerowe oszczędności i życie na kredytach, karząc nas za zarabianie. To przykre, że własne państwo traktuje swoich obywateli jak dzieci, jak ludzi niezdolnych do działania we własnym interesie, odbierając im możliwość posiadania własnych pieniędzy.

Niestety dopóki nie zamienimy podatku dochodowego, na właściwie skonstruowany podatek konsumpcyjny, nie dowiemy się najważniejszego:
Co 38 milionów obywateli Polski, potrafiłoby zrobić z własnymi pieniędzmi, gdyby je posiadało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz