Kwestia idealnego
opodatkowania, to coś, czym wszyscy wbrew pozorom się interesujemy. Chociaż
sami nie chcemy zdawać sobie z tego sprawy. Wszystko dlatego, że podatki są tym
milsze, im rzadziej musimy się nimi zajmować.
Wedle libertarian doskonały
podatek to taki, który w miarę najlepiej oddaje zdrobnienie jakim zwykliśmy
określać podaty – czyli podatek możliwie mały, prawie niezauważalny. Przy czym
niezauważalność podatku ma także swoją dychotomię.
Napoleon zwykł mawiać:
„Trzeba różnicować
podatki, aby wydawały się mniej uciążliwe.”
Podatki ukrywane przed
obywatelem mają w sobie coś z podstępu. Po pierwsze trudniej nam złorzeczyć na
państwo, nie wiedząc jak bardzo nas ono opodatkowuje. Po drugie łatwiej jest
nam taki zakamuflowany podatek pomimo podatkowych intencji nie zapłacić. To
sprawia, że od razu stajemy się narażeni na odpowiedź ze strony Urzędu
Skarbowego. Przy czym najgorzej, jeśli ta reakcja specjalnie w interesie Skarbu
Państwa jest nieco nierychliwa. Wtedy płacimy także przeciągle w czasie
nakładające się na siebie i wzajemnie multiplikujące się – odsetki, a budżet
skutecznie zabezpiecza i pochłania dzięki tej zwłoce nasze wszelkie aktywa.
Podatki jednakże płacić
trzeba. Wszyscy to wiemy. Wmawia się to nam od kołyski.
Biednych zawsze będzie więcej
niż bogatych. Radzących sobie w życiu mniej od ludzi z problemami, także
dlatego iż większość z tych problemów ludzie mają na własne życzenie.
Idea podatku polega więc na
wspólnym składaniu się na biednych (współpodatników), trudnych (urzędników) i
niemożliwych (przeciwników naszego wzrostu gospodarczego).
Uważa się ponadto, iż
zwłaszcza ci ostatni wyciskają z pracujących ostatnie możliwe dukaty, bo przed
nimi bronimy się za pomocą zawodowej policji i armii. Jednak bliższe przyjrzenie
się strukturze budżetu przekonuje, że powyższa kolejność została wybrana
odpowiednio.
Najwięcej wydajemy na biedę
(z biednymi mającą niewiele wspólnego), potem na biurokrację, a na końcu
najmniej na system sprawiedliwości i armię.
Czy możemy jednak uczynić
nasze życie znośniejszym, a opodatkowanie bardziej sprawiedliwym?
Czy obecny stan prawny
gwarantuje najlepszą z możliwych form ściągania z ludzi daniny?
Nad powyższymi pytaniami
wspólnie się zastanowimy, zaczynając od spraw najłatwiejszych.
Podatek od nieruchomości
Podatek gruntowy jest
oczywisty, łatwy do zrozumienia, przeliczenia i bardzo przydatny. Dzięki jego
istnieniu państwo na bieżąco jest w stanie wyliczać stan ziemskiego posiadania
obywateli. Z kolei ci ostatni wiedzą, że im kto więcej posiada ziemi, tym
bardziej też jest gnębiony przez fiskusa. Na szczęście dla milionerów wysokość
tego podatku jest wyjątkowo niska. Chyba właśnie dlatego 70% z nich dorobiło
się na nieruchomościach.
Podatek od nieruchomości
płacony przez przedsiębiorców jest już znacznie bardziej skomplikowany. Liczy
się w nim nie tylko powierzchnia, lecz też standard i wartość budynku, z której
to wartości za pomocą statystyki wyliczana jest wartość fiskalna.
Niestety skłania to
właścicieli do manipulacji rynkowymi cenami. Narzuca na posiadaczy drogich
nieruchomości maksymalne ich wartości wykorzystywanie, co prowadzi z kolei do
kilku poważniejszych problemów.
Pierwszy z nich, to dążenie
przedsiębiorcy do zwrócenia sobie kosztów podatkowych utrzymywania drogiej nieruchomości.
Sprawia to, że dobra lokalizacja budynku zawsze będzie wiązała się z wysokim
czynszem dla podnajemców. Nie ma co liczyć na prawdziwe okazje. Ponadto
cokolwiek będzie w danym miejscu wytwarzane, także będzie obłożone narzutem
lokalizacyjnym.
Maksymalizacja zysku nie
powinna dziwić zwłaszcza przy prowadzeniu działalności gospodarczej – jednak w
prawdziwej gospodarce nie chodzi tylko o zysk, tak myślą tylko korporacje.
Dygresja:
Polski przedsiębiorca zdobył
wieloletni kontrakt i poważanie w Szwajcarii, ponieważ postąpił uczciwie, a nie
jak dyktowała logika maksymalnego zysku. W trakcie wymiany handlowej podpisał
korzystną dla siebie umowę, która nie przewidywała kary za zwłokę przy
płatności kontrahentowi z krainy banków, zegarków i czekolady.
Niestety nie z własnej winy
przedsiębiorca ten utracił na kilka tygodni płynność i nie mógł zapłacić
Szwajcarowi należnych mu pieniędzy, w terminie. Umowa na to pozwala więc to
Szwajcar głównie powinien martwić się tą zwłoką. Jednak po odzyskaniu możliwości
regulowania zobowiązań, polski przedsiębiorca nie tylko zwrócił całą sumę, lecz
także naliczył sobie karne odsetki za czas opóźnienia. Nie musiał tego robić,
jednak dał słowo że zapłaci w terminie i było ono dla niego ważniejsze, niż
dobrze wyglądający raport kwartalny. Z powodu ogólnego zadziwienia w
Szwajcarii, na tak niezwykłe zachowanie – Polaka, jego firma zyskała za granicą
prawdziwą markę, a jej właściciel poważanie.
Coś takiego nie byłoby
możliwe w środowisku korporacyjnym. Każdy manager, który bez konieczności
wynikającej z umowy, z przymusu, zapłaciłby więcej temu, komu był winien
pieniądze – zostałby zwolniony i oskarżony o działanie „na szkodę spółki”.
Drugim z problemów związanym
z uzależnieniem podatku od wartości budynku dla przedsiębiorców – jest
nierówność traktowania ich przez państwo w porównaniu z osobami fizycznymi,
które podatku od wartości nie płacą. To sprawia, że możliwe są boomy na rynku
nieruchomości, co kończy się następnie, jak w Ameryce, wielkim krachem.
„Kiedy słyszysz w maglu o
kursach giełdowych – sprzedawaj.”
Niestety kiedy magiel w
Ameryce huczał na temat opłacalności kupienia sobie trzeciego domu, nikt nie
myślał o ucieczce z tonącego okręgu, gdyż wzrost wartości domu jest czystym
zyskiem prywatnego właściciela.
To sprawia, że właścicielom
domów bardzo zależy, aby ich ceny były wysokie. Nadwartościowy dom nie
przekłada się na wyższe opodatkowanie. Wysokie ceny domów z kolei sprawiają, że
młode małżeństwa nie mają gdzie mieszkać – w rezultacie biorą „mocno-wiążący”
kredyt na całe życie.
Nie jedną rodzinę łączy on
bardziej, niż dawno wygasłe uczucie. Wszystko powyższe jest efektem patologii w
systemie podatkowym.
Problemy z podatkami od
nieruchomości pogłębia też wyliczanie arbitralnych – nie powiązanych z rynkiem
maksymalnych stawek na różne formy działalności. Działalność pożytku
publicznego jest na przykład uprzywilejowana. Sprawia to, że aż chce się
kombinować i podciągać naszą zwykłą zarobkową działalności pod szczytne, choć
nieszczere idee pomocy – na przykład biednym.
Podatek od bogactwa
Jeśli o biednych mowa, to
należy przede wszystkim zauważyć, że bieda to pojęcie względne i przejściowe.
Względne dlatego, ponieważ obecnie statystyczny biedny żyje lepiej i jada
smaczniej niż król średniowiecznego państwa polskiego.
Przejściowe, ponieważ
ekonomiści już dawno udowodnili, że celem człowieka zwanego homo economicus
jest bogacenie się, czyli porzucenie biedy tam gdzie jej miejsce – na
fundamentach naszych chęci stania się bogatym.
Jeśli o bogactwie mowa, to należy
przede wszystkim zauważyć, że każdy z nas niby stara się bogatym zostać, jednak
ta klasa społeczna – określając ją terminologią quasi wszeteczną, nie jest
przez większość z nas lubiana.
Najłatwiej przechodzą ustawy
opodatkowujące bogatych, a dające biednym. Syndrom Robin Hooda na dobre
zagościł w naszym systemie łupieżczym, to jest podatkowym. Największe wydatki
pochłaniają w naszym budżecie fundusze społeczne, czyli wydatki wspomagające
biedę.
Żeby już tych bogatych jakoś
opodatkować – wprowadzono na świecie całkiem niedawno bo 100 lat temu, nową
instytucję zwaną podatkiem dochodowym, która zupełnie zniszczyła szczytną ideę
kapitalizmu. Wcześniej nie było możliwości zbierania tak dokładnych informacji
o zachowaniach ekonomicznych ludzi, zwanych od teraz podatnikami. Po jego
wprowadzeniu świat oparty na generowaniu kapitału, nie mógł się pozbierać i
stał się zależny od instytucji państwowych, sektora publicznego.
Podatnik, czyli „prawie
człowiek”, to instytucja słowna mająca nam przypominać do kogo należymy.
Niestety co rok udowadniamy sobie i innym, że jesteśmy własnością Urzędu
Skarbowego. Za każdym razem tłumaczymy się mu z naszego życia, a kary płacimy
jeśli nasz Pan, ma co do niego jakieś wątpliwości.
Idea podatku dochodowego
polega na braku możliwości ścierpienia przez biednych – widoku jak zarabiają
bogaci. Nie ważne jest, czy to kierownik odbierający dużo wyższą od nas pensję,
czy choćby właściciel własnej firmy o którego dochodach dowiadujemy się po
nowym samochodzie, odnowionym domu i zoperowanej dziewczynie – bogatych nie
lubimy najbardziej, kiedy dostają do ręki nowe pieniądze.
Niestety nasze nieszczere
intencje, akceptujące ten łupieżczy system społeczny – nie służą nam najlepiej.
Podatek dochodowy, zamiast
być domiarem dla złych i obleśnych bogaczy, najbardziej karze biednych. To oni
płacą łącznie największą sumę z tego haraczu. Do tego każdy z nich musi
corocznie spowiadać się, ze źródeł pieniędzy w jego życiu.
Powinno być na odwrót, tylko
bogaci powinni być rozliczani ze swojego majątku.
Jeśli wydatki są zbyt wielkie
w stosunku do naszych dochodów – Urząd Skarbowy, bez skrupułów wymierzy nam
wziętą z sufitu karę za „nieujawnione źródła przychodów”. Niestety wobec tego
systemu podatkowego, to my zawsze udowadniamy swoją niewinność. Nie mając przy
tym, przez wcześniejsze zeznania podatkowe, zupełnie prywatności.
Najbezpieczniejsi są niby
tylko ci, co nic mają i żyją na kredytach. Niezarabiający, nie są karani tym
podatkiem. Lecz czy w naszym systemie społecznych naprawdę chcemy promować
kredytowych żebraków?
Na szczęście życie na minusie
nie jest, aż takie wesołe. Przez co większość obywateli go unika. Ludzie którzy
wpadli w pułapkę kredytową, są właśnie dzięki istnieniu podatku dochodowego
zapętleni w sytuację bez wyjścia, choćby i nawet ktoś się nad zadłużoną
biedaczyną ulitował. Nagłe szczęście dłużnika w postaci umorzenia części
zobowiązań traktowane jest jako dochód. Przez co nieraz ludzie będący o krok od
samobójstwa, zamiast się cieszyć z darowanych długów, zmieniają tylko adres dla
wypisywanych rat. Teraz są dłużnikami Urzędu Skarbowego.
Niestety nasze spowiednicze
poświęcenie dla Urzędu Skarbowego, aby dobrze spełniał on rolę banity z
Sherwood – idzie na marne. Większość bogatych ludzi unika podatkowego klina
dzięki prowadzonym firmom i liniowemu podatkowi, który ich dotyczy, bądź
poprzez specjalne lokalny antypodatkowe.
Jedyne co produkuje podatek
dochodowy to posady dla osób, które wypełniają za kogoś żmudne, trudne i
skomplikowane reguły odliczeń związanych z podatkiem dochodowym. Rząd ciągle
nam tłumaczy, że jest to prosty podatek i że łatwo jest wypełnić PITa. W formie
podstawowej na pewno tak, jednak gdy chcemy skorzystać z przysług jakie dają
nam w Sejmie, w postaci ulg i zwolnień dla prawych obywateli, sytuacja robi się
bardziej zawiła. Ci, którzy powinni być wspierani przez władze, dla których
tworzy się ulgi – są znacznie bardziej narażeni na postępowanie wyjaśniające,
bądź egzekucyjne. Częściej mogą się pomylić, a do tego zabiera się im czas,
jaki muszą poświęcić aby wypisać bardziej skomplikowane zeznanie.
Na całym zamieszaniu tracimy
ogromne sumy, zarabiają zawodowi wypełniacze, a nic ze swojego bogactwa nie
oddają bogacze, gdyż im doradzają cenni profesjonaliści, którzy wiedzą jak
skutecznie unikać opłat na rzecz Skarbu Państwa.
Podatek dochodowy versus podatek konsumpcyjny
Podatek dochodowy, to
najgorszy z możliwych podatków, z punktu widzenia ogółu społeczeństwa. Nie
tylko gromadzi on straszliwe ilości groźnych dla obywateli informacji, nie
tylko najbardziej gnębi on biednych (30% od pensji minimalnej boli dużo
bardziej, niż nawet więcej procent od pensji kominowej), lecz przede wszystkim,
zamiast ograniczać rozpasanie milionerów, pozbawia nas milionów miejsc pracy.
Przez podatek dochodowy każdy
z nas zostaje opodatkowany na podstawie pensji. Państwo zabiera więc nam nasze
pieniądze, podrażając pośrednio koszty pracy. Musimy przez to żądać u
pracodawcy wyższej pensji – on z kolei wielu z nas, przy takich wymaganiach,
nie ma za co zatrudnić i odsyła na garnuszek państwa.
Jedynie bogatym, podatek
dochodowy nie robi większej krzywdy. Swego czasu płacili oni w Stanach stawkę w
wysokości bliskiej 90%, co nie wpłynęło zasadniczo na ich status społeczny. Oni
mając dużo pieniędzy, pomimo wysokiego opodatkowania i tak jeżdżą drogimi
samochodami i spędzają wakacje w ciepłych krajach. Nie mają natomiast już za co
dokonywać wpłat na pomoc charytatywną. Co ważniejsze, nie mają też z czego w
nasze miejsca pracy inwestować.
Bogacz nie zawsze jest
stereotypowym karierowiczem, który dorobił się dzięki szczęściu i układom.
Żyjemy od ponad dwudziestolecia w gospodarce rynkowej, coraz więcej bogatych
ludzi dorobiło się swoich pieniędzy ciężką pracą.
Taki bogaty człowiek, zwykły
pracodawca, najczęściej oszczędza, aby potem mógł te pieniądze pomnożyć, czyli
zainwestować.
Dlatego nic dziwnego, że mamy
tak mało krajowych inwestycji i tak powoli odrabiamy przepaść ekonomiczną jaka
dzieli nas od zachodu. Podatek dochodowy ogranicza możliwość bogacenia się
biednych obywateli, zamiast karać opłatami tych co już są bogaci.
Zarabianie powinno być
promowane przez nasz system podatkowy. To dzięki niemu wychodzimy z biedy. Co
innego wydawanie, czyli konsumpcja naszego bogactwa. To możemy jak najbardziej
opodatkować, gdyż zabieramy wtedy tym, co mają nadwyżki, gdyż wydają już swoje
pieniądze i nie chcą ich oszczędzać.
Podatek konsumpcyjny promuje
oszczędność, podstawę zdrowej ekonomii, która to najlepiej i najsprawniej radzi
sobie w ciężkich czasach kryzysu. Kiedy przychodzi trudny okres, powinniśmy
korzystać z naszych oszczędności, a nie brać wszystko na kredyt. Dlatego nasz
system podatkowy powinien zachęcać ludzi do oszczędzania, zabierać natomiast
pieniądze tym którzy za ich dużo wydają.
Właśnie konsumpcja jest tym,
co naprawdę przeszkadza ludziom biednym w zachowaniu bogatych. Rozpasanie,
rozbuchane, niepotrzebne wydatki, szykowne auta, domy, stylowe meble – to
wszystko powinno kosztować extra każdego, kto chce dzięki takim świecidełkom
wywyższać się ponad szare tłumy.
Nie powinno się tego
bynajmniej zabraniać, lecz dzięki istnieniu podatku konsumpcyjnego nie polecać,
nie zachęcać, gdyż gospodarka oparta na konsumpcji, a nie na oszczędnościach i
ciężkiej pracy, jest bardzo słaba i podatna na obce wpływy.
Podatek konsumpcyjny powinien
wykluczać opodatkowanie tak podstawowych dóbr jak jedzenie – wtedy jest
sprawiedliwy społecznie i doskonale spełnia swoją rolę, ograniczania wydatków
na towary luksusowe.
Co prawda, po zastąpieniu
podatku dochodowego konsumpcyjnym, piewcom opodatkowywania bogaczy będzie
przeszkadzało, że bezpiecznie odkładają oni wielkie sumy na przyszłość i nie
można ich w trakcie tego zarabiania opodatkować. Jednak jeśli nie będzie to
bogactwo przeznaczane na konsumpcję, to będzie ono zabezpieczeniem finansowym danej
społeczności. Tym ona stabilniejsza i bezpieczniejsza, im większy procent
bogatych ludzi dana społeczność posiada.
Pieniądze, które nie są
konsumowane mogą być wydawane na pomoc dla biednych, mogą być inwestowane,
pożyczane tym, którzy ich nie mają. Pieniądze jako konstrukt wirtualny, na
którym tak bardzo wszystkim zależy – nigdy się nie marnują. Dlatego właśnie
możemy pozwolić bogacić się bogatym, a opodatkowywać ich dopiero wtedy, kiedy
bez potrzeby konsumują, czyli szastają pieniędzmi.
Większość pieniędzy
darowanych rządowi jest bezpowrotnie traconych. Nie tylko dlatego, że 40% z
nich pochłania pazerna biurokracja, która nimi obraca. Lecz głównie dlatego, że
służby państwowe niewłaściwie, to jest nieproduktywnie, je wydają.
Ciągle narzekamy na państwo i
rząd. Biurokracja zdzierając z nas tyle podatków nic pożytecznego z nimi nie
robi. Dzieje się tak właśnie dlatego, że ograniczamy nasze osobiste
oszczędzanie, poprzez istnienie podatku dochodowego i nie robimy tej
biurokracji „nieuczciwej” konkurencji.
Gdyby pozwolić milionom
obywateli inwestować w akcje, bony, bądź inne formy promocji zysku. Głównym
czynnikiem wzrostu ekonomicznego i źródłem kapitału, byłaby bardzo dbająca o
zasadność i opłacalność inwestycji – klasa średnia. To ona byłaby głównym
dostarczycielem kapitału, a nie państwo.
Dlatego wpływy do budżetu
powinny generować wydatki konsumpcyjne obywateli, a nie ich potencjał
dorabiania się. Należy obniżyć koszty pracy, porzucić opodatkowanie
wynagrodzenia. Cóż to bowiem za nagroda, jeśli od razu po jej otrzymaniu
jesteśmy na celowniku służbistów państwa.
Podatek dochodowy ogranicza
nasz świeżo zbudowany kapitalizm, gdyż brakuje w nim nie spekulacyjnego, nie
publicznego, lecz prywatnego – oszczędnościowego kapitału, który byłby kierowany
głównie do pożytecznych społecznie dziedzin.
Zbiorowa mądrość Polaków
zasługuje na uznanie, jednak obecnie nasz system podatkowy promuje zerowe
oszczędności i życie na kredytach, karząc nas za zarabianie. To przykre, że
własne państwo traktuje swoich obywateli jak dzieci, jak ludzi niezdolnych do
działania we własnym interesie, odbierając im możliwość posiadania własnych
pieniędzy.
Niestety dopóki nie zamienimy
podatku dochodowego, na właściwie skonstruowany podatek konsumpcyjny, nie
dowiemy się najważniejszego:
Co 38 milionów obywateli
Polski, potrafiłoby zrobić z własnymi pieniędzmi, gdyby je posiadało?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz