sobota, 27 lipca 2013

Podsumowanie - Demografia - Perspektywy

 Perspektywa polityczna

„Kiedy mamy problem, którego nie możemy rozwiązać – poszerzamy kontekst.”
– Robert Cooper

Ewidentnie mamy problem – problem demograficzny. Problem braku zastępowalności pokoleń. Dzietność na poziomie 1,2 – która zaburzona jest nieco wzwyż, w związku z pokoleniem wyżu stanu wojennego. Polska znajduje się w trzeciej setce państw pod względem poziomu urodzeń. Jednym słowem – wymieramy. 

Obecne podejścia władz do problemu nie zdają się go rozwiązywać. Problem jednak istnieje. On dalej tam będzie, bez względu na poziom intelektualny władz.
Kiedy obcy przylecą na tę planetę będąc cywilizacją inteligentną (bo tu dotarli), spotkają się z prawdziwymi liderami ludzkości – i nie będą to polityczne władze, nie będą to prezydenci, czy premierowie. Ich czas już minął, odkąd władza polityczna jest na usługach większych procesów i sił. 

Władze polityczne to spojrzenie polityczne, a jest ono intelektualnie okopane pod anachronicznym szyldem podziału na lewicę, prawicę i środek. Gdyby nie ten środek, który teraz ciągle wygrywa wybory, można by domniemywać, że naród niczego się po klęskach w zbrodniczym XX wieku nie nauczył. Jednak jest on dalej na tyle miałki, że szuka drogi środka w dawno ugaszonym i nieaktualnym sporze. 

Byłem kiedyś komunistą – nasłuchałem się bowiem opowieści o równości i utopijnym świecie. Byłem nim przez 15 minut, a miałem wtedy 7 lat. Taki jest mniej więcej poziom (problemów piaskownicy) sporu toczonego przez cały XX wiek. 

Z jednej strony był kapitalizm, a z drugiej strony był socjalizm. Na szczęście o tym sporze możemy już zapomnieć. On został już rozwiązany. Wiemy na pewno, że socjalizm nie ma sensu i to nie dlatego, że jakiś naukowiec to udowodnił. Tylko dlatego, że ludzkość sprawdziła obie możliwości. Jedna ze stron zbankrutowała. Systemy społeczne nie upadają wtedy, kiedy udowodni się im ich niesłuszność, lecz wtedy kiedy kończą się im pieniądze. Już wiemy, że ludzie są nierówni. Jak są nierówni, to równy podział dóbr jest niesprawiedliwy. Jak jest sprawiedliwy, to musi być nierówny. 

To, że jedno z rozwiązań utraciło rację bytu, nie oznacza, że konkurencyjne kapitalistyczne rozwiązanie było dobre. Wystarczyło, że było lepsze. Ono jest po prostu lepsze i bankrutuje właśnie teraz, czyli w 30 lat później po tym pierwszym. Kapitalizm na naszych oczach zapada się pod własnym ciężarem. 

Kapitalizm tworzyli ludzie posiadający kapitał - czyli kapitaliści. Dzięki swoim pomysłom i zdolnościom organizacyjnym, byli w stanie tworzyć przedsięwzięcia i fabryki, wynalazki i racjonalizacje – wszystko w imię optymalizacji przepływów, czyli większego zysku.

Jednak prawdziwi kapitaliści, dzięki swojemu sukcesowi zestarzeli się i utyli. Wychowywane w cieplarnianych warunkach dzieci – ich następcy, nie chcą już kontynuować dzieł swojego dziada, czy ojca. Zamiast tego wolą rozbijać się drogimi samochodami, wywoływać skandale obyczajowe i śpiewać piosenki.

Dzisiaj prawdziwych kapitalistów już nie ma - są tylko korporacjoniści.
Definicja:
Korporacja – genialna konstrukcja ideologiczna – pozwalająca pozyskiwać indywidualne dochody, bez indywidualnej odpowiedzialności.

Korporacje są zarządzane w celu przynoszenia dochodu właścicielom, czyli akcjonariuszom. Innymi słowy trzeba powiększać dochody i ciąć koszty, gdyż nadrzędną wartością jest zysk. Dlatego wcześniej czy później zarząd korporacji zaczyna być opanowywany przez psychopatów, czyli ludzi gotowych do podejmowania brzemiennych w skutki decyzji, bez względu na moralność, byle tylko osiągnąć cel nadrzędny – zysk. Zysk, czyli godne poparcia optimum zamienia się w wyzysk, czyli robienie wszystkiego dla raportu kwartalnego bez względu na długoterminowe koszty.

Zysk to nadrzędny cel korporacji, lecz dzieli się on na mniejsze cele, czyli wskaźniki KPI (Key Performance Indicator). Każdy taki wskaźnik jest rezultatem, bardziej lub mniej zawiłego matematycznie, statystycznego planowania. Dlatego jest to swego rodzaju naukowa futurologia – wróżenie z fusów – próba wyznaczenia jasno określonego celu dla maluczkich, którego to celu, żeby nie wiem co – musimy dotrzymać.

Jak cel nie jest dotrzymany wszyscy są smutni, nawet jeśli każdy pracował w tym okresie na 100% swoich możliwości, a na przykład konkurencja była zbyt silna.
Z kolei, gdy cel jest dotrzymany i KPI zaczyna być przekraczany nikt już się nie stara, bo nadmiarowy zysk i tak nie odbije się na większych pensjach czy premii.

W rezultacie stara i dobrze znana, a wręcz sprawdzająca się gra – w kapitalizm, staje się grą statystyczną. Skorumpowaną grą hazardową, w której przewidzenie właściwego wyniku podziału globalnego rynku, jest dla zarządzających ważniejsze, od – dobra ludzkości, pozycji własnej firmy na tle bezpośredniej konkurencji, a nawet od wydawać by się mogło celu nadrzędnego – zysku. Ustalając ludziom KPI sprawiamy, że wszystko inne traci na ważności – liczy się tylko KPI. Brak innych kryteriów oceny jak KPI upodabnia człowieka do swego rodzaju robota  maksymalizującego ilość spinaczy bez względu na koszty (paperclip maximizer to popularna przypowieść o sztucznej inteligencji, która osiąga wyżyny kreatywności w celu realizacji swojej funkcji celu jaką jest produkcja spinaczy). 

Kapitalizm zanurza się powoli w świat samowykreowanej iluzji. Staje się coraz bardziej oderwany od życia rzeczywistego i funkcjonuje jeszcze głównie dzięki kolejnym przejęciom, co poprzez konsolidację prowadzi do ograniczenia konkurencji. Celem każdego kapitalisty jest życie monopolisty. Kapitalizm nie może zbankrutować, bo nie ma z kim przegrać (na razie, bo alternatywny system opracowują Chiny).

Jednak wcześniej czy później posiadający siebie wzajemnie świat globalnego akcjonariatu i wypełnione pustymi derywatami parkiety rynków finansowych, muszą zmienić styl zarządzania i priorytety – bo na świecie rodzi się coraz więcej koncepcji bezcennych, czyli takich, które nie wchodzą już na giełdę.

Kapitalizm nie może wykupić, czyli „pożreć” wszystkiego. Świat zaczyna go wyprzedzać i co dużo ważniejsze także omijać. Z kolei każdy kryzys finansowy uczy nas, że nie ma kategorii firmy, czy idei zbyt dużej, bądź zbyt ważnej – by upaść. 

Perspektywa ekonomiczna

„Nie mam poglądów politycznych – tylko ekonomiczne” – powiedział kiedyś mądry człowiek, który poszerzał kontekst. Nie ważne jest, jakie rozwiązanie polityczne przyjmiemy za obowiązujące. Nie ważne jest, jak opodatkujemy ludzi. Nie ważne, kto będzie rządził. W ekonomii chodzi o kwestie związane z przepływami pracy, czyli o to kto będzie na kogo pracował. 

Proste pieniężne spojrzenie ekonomiczne prowadzi do bogacenia się społeczeństw. Wszyscy pracujemy jak mamy dużo chęci i siły, gdy jesteśmy młodzi. Zarabiamy dzięki temu pieniądze. Potem na starość te pieniądze wydajemy, aby móc cieszyć się życiem także w okresie fizycznej ułomności. Tak funkcjonowało to przed wynalezieniem systemu bankowego i ZUSu. 

System bankowy najlepiej opisał Rothschild: „dajcie mi kontrolę nad bankiem centralnym narodu, a nie ważne kto i jakie będzie stanowił w nim prawa”. Pieniądze – każde pieniądze w centralnym systemie bankowym wykreowane są z długu. Z metafizycznej deklaracji, że odpracujemy ten dług poprzez nasz wysiłek fizyczny, bądź intelektualny. Pieniądz fizycznie powstaje tylko jako zapis księgowy na koncie kredytowym. Gdyby ludzie oddali systemowi bankowemu wszystkie swoje długi, na rynku nie byłoby pieniędzy. 

Kiedyś ten, kto miał tego derywatu najwięcej, mógł prawie wszystkim dyktować warunki. Teraz, o wszystkim decyduje ten kto udziela kredytu. Ponieważ każdy kredyt trzeba oddać z procentem, następne pokolenia muszą pracować więcej, bądź w wyniku postępu technologicznego wydajniej. Gdyby nie robotyzacja i automatyzacja, oraz połączona ze zwiększającą kreatywność i optymalizację wymiany danych informatyzacją – już dawno bylibyśmy niewolnikami. 
 
Celem systemu bankowego jest powiększanie zadłużenia, bo ten kto decyduje na co wykreować kolejne pieniądze, decyduje o kierunku rozwoju kraju. Kierunek ten zmierza do kontroli systemu ekonomicznego nad władzą polityczną (szerszy kontekst zawsze zjada węższy w sensie decyzyjnym, bo widzi więcej elementów). Im bardziej władza polityczna jest zadłużona, tym większe podatki musi nałożyć, aby system bankowy dostawał swoje odsetki. Celem ostatecznym jest więc zwiększenie wolumenu pracy. Można powiedzieć, że obecnie zaciągane rządowe obligacje są obietnicą dla przyszłych pokoleń, że będą musiały je z odsetkami odpracować. Obecny system ekonomiczny (system rezerw częściowych) z góry skazuje więc na cięższy los wszystkie dzieci. 

ZUS to bardzo podobny wynalazek. Został on powołany do życia, rozporządzeniem Prezydenta II Rzeczypospolitej 24 października 1934 roku. Ideowym twórcą systemu był Otto von Bismarck.

Otto wykoncypował ekonomicznie, że dobrze jest kiedy państwo opiekuje się emerytami obiecując im wypłaty pieniędzy. Bo gdy taki płacący składki emerytalne delikwent umrze ,przed osiągnięciem wieku emerytalnego, wtedy składki można przejąć – tworząc szczególny i pozornie trudny do pojęcia przez lud rodzaj grabieży. Idąc za Napoleonem Bonaparte, który stwierdził, że „należy różnicować podatki, aby wydawały się mniej uciążliwe” – Bismarck stworzył przywiązany do władzy politycznej podat doskonały. Odpowiednik ukrytego bankowego opodatkowania naszej plutokracji, który związany jest z inflacją, czyli dodrukiem pieniędzy. 

W czasach wprowadzania „Złudzenia Ubezpieczeń Społecznych” średnia długość życia była na poziomie 45 lat, a przyrost naturalny był tak wysoki, iż gwarantował utrzymywanie starych, przez dużo liczniejszych młodych, zakładając z góry większy wolumen pracy późniejszych pokoleń. W tamtych czasach było to możliwe, bo działo się to w szczególnym momencie całej historii. Osiągnięcie pierwszego miliarda ludzi na planecie zajęło nam dziesiątki tysięcy lat. Wszystko z powodu modelu 2 + 4 z czego dzieci umierała połowa i kończyło się prawie zastępowalnością pokoleń. W początkach XX wieku ten system eksplodował demograficznie, bo ludzie przyzwyczajeni byli do nadwyżkowych zgonów, a dzieci przestały umierać w tak zastraszającej liczbie z powodu mydła, kanalizacji i anestezjologii. Potem ludzie w krajach cywilizowanych zorientowali się, że nie muszą już mieć tak wielu dzieci, ale ludzkość dobije do 11 miliardów istnień tylko z powodu faktu, że trwała nauka czegokolwiek zajmuje ludzkości około 50 lat. 

Po przejściu na system 2 + 2 dodatkowo ograniczony chciwością korporacyjnych bytów, rewolucją feministyczną oraz systemem bankowym zabierającym ludziom prawo do miejsca do życia kredytem na 50 lat owocującym systemem 2 + 1,5 system Bismarcka jest bankrutem. 

ZUS już obsługuje ponad 7 milionów świadczeniobiorców posiadając zaledwie 24 miliony ubezpieczonych. Pomimo tego, że system informatyczny ZUS wykonuje każdego miesiąca 40 miliardów obliczeń, nie przybywa z tego tytułu nawet jednej dodatkowej złotówki w systemie.

Koszty działania ZUSu przelewają się w 42 oddziałach, 218 inspektoratach i 65 biurach terenowych, przez ręce 48 tysięcy osób – już bez jednego, bo zatrzymanego za korupcję prezesa. Wszystko po to, żeby każdy z emerytów, mógł otrzymać należną, wyliczoną z komputerową dokładnością, sumę comiesięcznej jałmużny.

Nie są to bowiem pieniądze emerytów – ich składki już dawno zmarnowało komunistyczne państwo, budując za nie niewydajne, acz bardzo wielkie i monumentalne fabryki. Następnie, po transformacji ustrojowej, te fabryki i zakłady pracy prywatyzowano, na bieżąco łatając tymi pieniędzmi dziury w budżecie. Od kilku lat tych pieniędzy już nie ma – dlatego notujemy coraz to nowe rekordy deficytu budżetu, przyzwyczajonego do marnowania oszczędności soc-realnego pokolenia.

Dlatego teraz pieniądze wypłacane przez ZUS pochodzą bezpośrednio ze składek aktualnie pracujących ludzi – 24 milionów ubezpieczonych. To oni podtrzymują egzystencję 7 milionów żebraków, którzy bez tych pieniędzy nie mieliby niczego. Emerytalne oszczędności nie istnieją, żaden z emerytów nie pobiera swoich słusznie zarobionych pieniędzy, które przepuścili komuniści, lecz rabuje odkładane w ZUSie pieniądze swoich wnuków i dzieci.

Dzisiejsi emeryci nie mają żadnych odłożonych przez państwo oszczędności, żadnych kont, nawet wirtualnych (Sąd Najwyższy stwierdził, że kapitał w ZUS nie należy do „ubezpieczonego”), żadnych źródeł finansowania awaryjnego. 

Nastawione na zysk instytucje finansowe takie jak OFE siedziały cicho kiedy gromadziły i przejadały przekazywane im składki (zarabiając po kilka procent całości wpływów). O bandyckich intencjach otwartych funduszy emerytalnych najlepiej świadczy fakt, iż ustawa nałożyła górny limit potrącania przez OFE obracanych pieniędzy na 7%, po czym 14 z 15. towarzystw emerytalnych zdecydowało się pobierać właśnie taką maksymalną stawkę. Od 1999 roku ZUS przekazał do OFE 150 mld złotych, z czego 100 miliardów OFE zwróciło państwu polskiemu, posłusznie wykupując obligacje skarbu państwa. Z tych pozostałych 50 miliardów jakie zainwestowano, nie tylko nie uzyskano zysków, lecz osiągnięto znaczące kilkudziesięcioprocentowe straty. Od tamtego czasu z tego co zostało po trochu rabowało zmieniające się politycznie, ale nie mentalnie państwo. 

Realnie więc emerytów utrzymuje przy życiu tylko i wyłącznie przymus opłacania składek ZUS przez pracujących. Jest to po prostu kolejny podatek celowy. Lecz nie gromadzi on wystarczającej ilości pieniędzy – dlatego ZUS musi być współfinansowany przez budżet każdego roku z innych danin – głównie akcyzy na paliwa i podatku VAT.

Ekonomicznie wyraża się to klarowną prognozą. W związku z przechodzeniem na emeryturę wyżu demograficznego, dzieci urodzonych po drugiej wojnie, w latach 40. i 50. czeka nas ekonomiczna katastrofa. Gdy na emerytury przechodzić będą dzieci wyżu demograficznego lat 80. wtedy czekać nas będzie katastrofa społeczna. 

Perspektywa społeczna

To już ostatnia z perspektyw. 
Perspektywa społeczna polega na realnym spojrzeniu na gospodarkę. Na spojrzeniu na zależności społeczne, a nie na złudzenia polityczne i ekonomiczne, którymi mamimy się na co dzień. 

Wokół nas bowiem rozpościera się bilans problemów do jakich doprowadziły węższe ze spojrzeń. Spojrzenie polityczne dało nam wyzysk pracownika – i wyzbycie się ze strony kapitalistów resztek odpowiedzialności za własne czyny. Spojrzenie ekonomiczne z kolei, zabrało pracującemu człowiekowi ostatni listek figowy, którym ukrywał swoją niezdolność do radzenia sobie z własnym rozwojem, wtłaczając go w spirale ciągle rosnących wymagań pracy. 

Dlaczego perpektywa społeczna jest nadrzędna wobec politycznej, a nawet ekonomicznej?

Najłatwiej wyjaśnić to na przykładzie ZUSu. 

W perspektywie politycznej prawie wszyscy czujemy, że coś tutaj śmierdzi, że oszukują. Trzeba być naprawdę naiwnym, żeby wierzyć politykom mówiącym, że w ZUSie gromadzą się jakieś środki. Jest to tylko obietnica wypłaty środków  najbardziej kłamliwa, bo polityczna obietnica. Wobec czego nawet sam były prezes ZUSu (swoją drogą najuczciwszy z nich) Pan Gwiazdowski mówi, że konta w ZUSie są tylko wirtualne  tak naprawdę nie ma na nich żadnych pieniędzy. 

W perspektywie ekonomicznej gdyby nawet były na kontach ZUS zgromadzone jakieś środki  przy czym nie trzeba się tutaj posługiwać jakimś przykładem hipotetycznym, bo takim właśnie realnym finansowo kontem każdego ubezpieczonego miałoby być OFE – to i tak nie mają one znaczenia (jeśli nie są to konta w złocie albo innym trwałym środku przechowywania wartości, uznawanym na całym świecie). Jeśli za kilkadziesiąt lat nawis emerytów nad pracującymi przekroczy pewien punkt krytyczny, dojdzie do hiperinflacji i pieniądze te – choć nawet realnie zgromadzone i wypłacane w obiecanej wysokości, będą warte tyle ile pieniądze zbankrutowanego państwa, czyli nic. Pieniądze fiducjalne kraju, który ma problem z finansowaniem bieżących zobowiązań są warte tyle, ile jego deklaracje spłaty wszystkich długów, czyli niewiele. Pieniądze to nadal obietnica, tylko z tą różnicą, że dotrzymać jej muszą współcześni, bo płacą za ich pośrednitwem podatki, ale nie zobowiązują one do niczego przyszłych pokoleń, bo ich zdolność wzięcia na siebie tego ciężaru wyznaczy kurs waluty, który może być dowolny po dziesiątkach lat. Wysokość wypłaty emerytury się nie zmieni, ale te tysiące będą warte dokładnie tyle ile przyszłe pokolenia młodych są gotowe pracować na starych – a to się może zmienić. 

Tutaj dochodzimy kluczowego aspektu perspektywy społecznej. Jedyna realna wartość to praca – każdy żywot starego, który nie pracuje, to konieczność wykonania pracy przez młodego, który go utrzymuje. A stary bez zdobyczy cywilizacji za długo nie pociągnie. Młody pożyje dłużej jak skończy się żywność i woda, a wszystko co ważne będzie ktoś musiał załatwić. "Stary – twój wróg". Tak mogą myśleć nowi młodzi, jeśli starzy przesadzą. Stare afrykańskie przysłowie mówi, że jeśli starzy nie dopuszczą młodych do owoców wioski, młodzi ją spalą, choćby po to, by ogrzać się przy płomieniach. 

Człowiek pracy już jest zmęczony. Nie ma na seks czasu i chęci. Brak mu energii na myślenie, zmęczony wraca do domu „po całym dniu” i myśli o tym żeby odpocząć. Klasa średnia staje się klasą coraz bardziej niewolniczą, z każdym kolejnym dniem. Już teraz 87% zarabianych przez podatnika pieniędzy zabiera państwo. Już teraz praca opodatkowana jest tak bardzo, że pracodawca daje pracownikowi do ręki tylko połowę przeznaczonych mu zamienników dóbr. 

Kasta próżniacza poglębiająca niepokój

Na wyzysku coraz bardziej opodatkowanych pracowników wytworzyła się ponad nawisem starych nierobów całkiem nowa klasa próżniacza – urzędnicy. Zawodowi pobieracze i rozdawacze pieniędzy korzystający z pozostających w odbiorze ogółu, złudzeń idei socjalizmu i silnie lobbujący za powiększeniem zasięgu pozostających w ich gestii spraw. Spojrzenie społeczne na ten problem pozwala nam rozpatrywać go z poziomu indyjskich kast. Urzędnicy to kasta wyższa. Jest ich prawie pół miliona i ich liczba stale rośnie. 

Urzędnik to wojewoda, a co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie. Zawsze dostaje pensję. Bardzo trudno go zwolnić – w wielu instytucjach jest to praktycznie niemożliwe. Podwyżki i wyrównania w sferze budżetowej przekraczają nawet poziom inflacji, w przeciwieństwie do pensji w gospodarce, które rzadko rosną regularnie wzwyż. Urzędnik za nic nie odpowiada. Wprowadzona (pozorna i pusta) ustawa o odpowiedzialności urzędniczej, nie skazała za niegospodarność i korupcję, jeszcze żadnego z nich. Jak nie ma winnych, to nie ma aktu oskarżenia. Dlatego wymiar sprawiedliwości nie ma tutaj przestrzeni do reakcji – nawet gdyby był on systemem najlepszym – niczego by nie zdziałał. Natomiast jego własne problemy i ociężałość przytłaczają. Sądownictwo pełne jest afer – lecz wyroków nie można komentować – nawet najbardziej absurdalnego z nich. 

Biurokracja to maszyna Rube Goldberga. Każdy system, którego celem jest istnienie – samoistnie dąży do komplikowania własnej struktury. Innymi słowy, każda organizacja zaprojektowana do wykonywania konkretnego zadania, z czasem zaczyna się tym zadaniem żywić i od niego zależeć.

Biurokracja w założeniu ma usuwać problemy. Biurokraci żywią się więc problemami i są żywotnio zainteresowani tym, aby problemy te istniały nadal i wraz z rozbudową samego urzędu – rozwijały się sukcesywnie. Dlatego żadnemu Urzędowi Pracy (który de facto jest Urzędem Bezrobocia) nie zależy na usuwaniu bezrobocia, bo wtedy pełne papierów biurka i ciepłe posady, z dnia na dzień stałyby się gospodarce i społeczeństwu niepotrzebne. 

Niedomagania technologiczne zamierzchłych er, ograniczały liczbę darmozjadów. Dlatego przez wszystkie te lata, zwycięski pochód idei urzędów był bardzo powolny – aż do rewolucji przemysłowej. Od tego czasu postęp urzędniczej machiny jest niepowstrzymany. W ciągu ostatnich dwudziestu lat, liczba urzędników w samej tylko Polsce wzrosła dość pechowo, bo aż trzynastokrotnie.

Z zewnątrz Urząd musi tak wyglądać, że wszyscy w nim zatrudnieni są potrzebni. Dlatego wewnętrzny obieg dokumentów musi być tak zaprojektowany, aby angażował jak najwięcej roboczogodzin, jak najmniej posuwając pracę do przodu. Każde nawet najbardziej nieznaczące pismo, czy zamówienie – musi więc być zatwierdzone przez cały łańcuszek Świętego Antoniego kierownictwa. Mówi się więc, że to ze względu na dobro społeczne, urzędnik nie może zrobić niczego bez zgody przełożonego. Prawda jest jednak zgoła inna. To kierownictwo istnieje w swojej mnogiej i znakomitej formie, tylko dlatego że ich praca polega na nieustannym i mechanicznym zatwierdzaniu decyzji urzędników niżej podległych.

Najprostszą metodą, aby uzyskać maksymalizację pracy i minimalizację wydajności Urzędu, jest przekazywanie danego pisma na biurko urzędnika delegowanego do jej rozpatrzenia, dopiero na końcu. Zaraz albo „niezwłocznie” po tym, jak zapoznają się z nim (niepotrzebnie) wszystkie inne piony, poziomy i „piwnice” urzędu.

Konstrukcja urzędu jest proceduralną wersją „Maszyny Rube Goldberga”, tylko zamiast trybów i wahadeł ma ona urzędnicze dyrektywy. Maszyna Rube Goldberga, to urządzenie starające się wykonać dane zadanie, w możliwie najbardziej skomplikowany sposób. Tak, aby budowa tej maszyny mogła być jak najbardziej zawiła i pochłaniała maksymalną ilość czasu, środków i energii.

To dlatego urzędnicy naciskają, aby prawo stanowiło stado małp. Długie, niedopracowane, pełne luk i możliwości ich obejścia przepisy pozwalają na zatrudnienie do ich obsługi kolejnego pociotka urzędnika. Człowieka, który już nie służy ludzkości, tylko zabija ducha przedsiębiorczości, powoli grzebiąc ją pod stosem swoich kompleksów i papierów. 

Prawo Wylera:
„Nie ma rzeczy niemożliwych dla kogoś, kto nie musi ich zrobić sam.”

Nie byłoby jeszcze w istnieniu świata urzędów, tak samo jak szpitali psychiatrycznych, niczego zdrożnego, gdyby nie fakt, że urzędy są agresywne.
Biurokraci żywią się informacjami, jakie dostarcza im reszta społeczeństwa. Wzywają obywateli na rozmowy i wyjaśnienia, udowadniając wszystkim nieustannie, że los obdarzył ich wyższą pozycją społeczną całkowicie niezasłużenie.

Biurokraci mają jedną, podstawową wadę – mają kompleksy. To sprawia, że lubią czuć się potrzebni i nie mogą tak po prostu dla dobra świata, zamknąć się (na kłódkę) w urzędzie. Muszą udawać, że rozwiązują problemy, co jest istnienia tych problemów, niestety główną przyczyną.

Jak już wspomniałem prawo cybernetyki mówi, że każda organizacja zaprojektowana do wykonywania konkretnego zadania, z czasem zaczyna się tym zadaniem żywić i od niego zależeć. Dlatego Urząd powołany na przykład do zwalczania korupcji będzie wspierał korupcję, bo gdyby jej zabrakło, znikłaby przyczyna istnienia Urzędu, za którym to zdarzeniem poszłaby redukcja etatów, bądź masowe zwolnienia.

Urzędnicy nie lubią definitywnie likwidować problemów jakimi się zajmują, tylko je podtrzymywać i rozwijać, udając że z nimi walczą. Dzięki biurokratom problemy te poszerzają zakres oddziaływania na rzeczywistość, bo wraz z nimi rosną również wpływy urzędnika, powołanego do ich zwalczenia. Ludzie ci najzwyklej w świecie – działają po prostu w swoim „dobrze” pojętym interesie.

Problem demograficzny wymaga długofalowego planowania albo krótkotrwałego mordowania

Problem demograficzny kurczenia się społeczeństwa jest problemem realnym. Nawet jakby on został jeszcze dzisiaj rozwiązany, to na owoce będziemy czekać przez najbliższe 20 lat. A tutaj nawet na porządną dyskusję o przyczynach się nie zanosi i oprócz rozdawania pieniędzy nikt nie poszukuje rozwiązań. 

Różne pomysły na ograniczenie dzietności spowodowały jej załamanie, przez co dojdzie wcześniej czy później do wojny młodych ze starymi, która przeorganizuje zasady dzielenia zasobów i relacje pokoleń. Największe napięcia doświadczą kraje takie jak Japonia i Polska, gdzie nawis starych nierobów będzie kolosalny. 

Cała historia świata to relacje 2 + 2 z lekką przewagą młodzieży, przy czym ta relacja była dodatkowo mniej obciążana z powodu braku lekarstw i opieki medycznej  każdy przypadek przewlekły był raczej wyjątkiem niż regułą. Teraz będzie inaczej  większość emerytów, to będą niezdolni do pracy renciści  chorujący przewlekle i wymagający opieki stałej. Kiedy na jedną pracującą osobą będą trzy, które utrzymywać się będą z jej pracy, skończą się dywagacje ekonomiczne, a zacznie prawdziwa tragedia społeczna.  

Natomiast historia ostatnich 100 lat jest zgoła inna. Osoby przekonane, że na starość będzie utrzymywało je państwo, rezygnowały z posiadania licznego potomstwa – rezygnowały z kosztownej inwestycji w przyszłe pokolenia. Teraz ludzie zaczynają dostrzegać, że to błąd.

Jest coś takiego w społeczeństwie jak cykl konwersji zapasów gospodarki. Rzeczy, które produkujemy, aby ich potem używać – zwykle nie są składowane w ogromnych składach zapasów. Magazynowanie także kosztuje. Dlatego to, co teraz produkujemy będzie wykorzystane w ciągu najbliższych kilku lat. Chociaż niektóre zapasy mamy tylko na kilka miesięcy.

Ludzie zaczynają dostrzegać tę najprostszą z prawd:
„W społeczeństwie ten utrzymuje innych kto pracuje, albo kto pracował w ciągu kilku ostatnich lat.”

To jemu – temu pracującemu należy się cały splendor i prawo decydowania o kwestii wykorzystania dóbr. Użyteczność ludzi jest kluczowym czynnikiem.

Kiedy przykładowa babcia dostaje emeryturę to oznacza tylko i wyłącznie tyle, że jest ona na utrzymaniu tych, którzy właśnie pracują, bądź dopiero co pracowali i których efekty pracy leżą jeszcze w magazynach dóbr wszelakich. Kiedy ta emerytura rośnie, bądź liczba emerytów w stosunku do liczby aktywnych pracowników rośnie – wtedy na każdego przypada mniejsza ilość dóbr. 

Kiedy urzędnik przerzuca papiery (nie optymalizując przy tym przepływów w gospodarce), wtedy jest on takim samym darmozjadem jak ci, którzy nie robią nic. Przy czym w jego przypadku może być jeszcze gorzej. Jego „praca” może powodować realne straty czasu i energii, bo pracownik zamiast siedzieć w fabryce, bądź odpoczywać by lepiej i dokładniej pracować następnego dnia, będzie musiał wypełniać druki urzędowe, czyli martwić się czy dobrze wypełnił tłumaczenie się przed urzędem. 

Wszystko w ekosystemie gospodarczym jest samozapętlającym się przepływem dóbr.
Inne konstrukcje intelektualne zaciemniają zwykle obraz tego, do czego służy cywilizacja (w końcu po coś ją stworzyliśmy i w każdej chwili możemy ją zdemontować) i na co pozwala postępująca akumulacja wiedzy i rosnąca (jeszcze) liczebność ludzi. Ekosystem i jego możliwości zależą od jego wielkości. 

Każdy dwukrotny wzrost ekosystemu podwaja jego problemy, lecz korzyści rosną bardziej, o 15% więcej na każdy wzrostowy cykl. Każdy wzrost liczebności miasta, każde zwiększenie liczby przedsiębiorstw w systemie powiązań ekonomicznych wspólnoty, niesie większe korzyści i ten efekt rośnie wraz ze zwiększaniem się skali. Dlatego tak ważny jest przyrost naturalny. Dlatego także tak druzgocący dla cywilizacji i gospodarki jest odwrotny negatywny i kurczący liczebność społeczeństwa trend. 

Rozrost sam się napędza, im coś większe tym bardziej przyciąga – jak grawitacja. Wymiana informacji jest coraz łatwiejsza, budowa infrastruktury coraz tańsza. Wszędzie jest bliżej. Znalezienie pracy coraz szybsze, usuwanie zanieczyszczeń coraz wydajniejsze, wykrywanie przestępstw coraz lepsze, liczba innowacji coraz większa i szybciej się je tworzy. Liczba chorób i przestojów coraz mniejsza. Wszystkie negatywne efekty spadają per capita, z każdym podwojeniem rozmiarów ekosystemu, o 15%.

Nic dziwnego więc, że ludzkość coraz szybciej przenosi się do skupisk. Życie w rozbudowanych ekosystemach ma coraz więcej do zaoferowania, daje coraz bardziej fundamentalne i wymierne korzyści. 

Początek XXI wieku uderzył nas informacją, że obecnie ponad połowa ludzkości żyje w miastach. Po raz pierwszy w długiej historii naszego plemiennego w swej naturze i skłonnego do nomadycznych zachowań gatunku.

Coraz bardziej się skupiamy, lecz jednocześnie wymieramy. Z wielkich państw tylko Indie zachowały jeszcze naturalny przyrost populacji. Prostą zastępowalność pokoleń (2,11) ma większość z najliczniejszych państw. Do roku 2050 ludność świata przestanie rosnąć i zacznie się zmniejszać. Bo w drodze do rozwoju politycznego i ekonomicznego coś przegapiliśmy. Przestaliśmy dostrzegać kwestie społeczne. Nie widzimy, że żyjemy w ułudzie. Że na coraz większe rzesze ludzkości niewolniczo pracuje coraz bardziej tłamszony odsetek najniższych kast, które powinny być kastami najwyższymi, bo coś robią.  

Oczywiście hedonistycznie patrząc żyjemy prawie w raju.
Młodość przymusowo wydłużono studiami z 20 do 25 lat (chociaż kultura studiowania dziennego się zmieniła i coraz więcej osób w wieku studenckim pracuje, bo nieustannie rosną podatki i klasę średnią coraz bardziej nie stać na utrzymywanie studenta). Pół miliona urzędników udaje że pracuje – tak naprawdę nie robiąc nic. „Starość” jako klasa społeczna wywalczyła (od młodych w wieku produkcyjnym) przywileje emerytalne, przez co nie martwi się brakiem pomocy dzieci, licząc na to, że zajmie się wszystkim ZUS. Zachodnia Europa, czy Stany Zjednoczone – jako bogate narody, rozwiązują dodatkowo problem ubezpieczeń społecznych intensywną emigracją. Wynajmując opiekunów geriatrycznych patrycjusze nie są skłonni rezygnować z karier na rzecz rodziny. Do zakładania rodzin (poza prestiżem) nie skłania ich praktycznie nic. 

Jednak klasa średnia w średnim wieku, na której opiera się ten systemowy kolos, zaczyna rozumieć, że od niej wszystko zależy i wkrótce może sięgnąć po swoje, grzebiąc przy tym cały napuchły system. Wystarczy zagrozić strajkiem. Wtedy ponownie okaże się kto jest ważny. A realny system społeczny zostanie przywrócony, głównie poprzez likwidację szeregu opisanych tu narośli biurokratycznych i wielu piramid finansowych, które opierać się muszą na niebotycznych piramidach z kłamstw. 

Można ignorować rzeczywistość, ale nie można ignorować konsekwencji ignorowania rzeczywistości. Brak sprawiedliwego przydziału zasługi wobec wkładu i wysysanie przynależnego splendoru społecznego (w postaci pieniędzy) od tych, którzy generują dobra do tych, co tylko obracają nimi  stanie się przyczynkiem nowego międzypokoleniowego konfliktu, który musi wybuchnąć. Jeśli jego ignorowanie się przedłuży, wybuchnie tylko mocniej, ze zdwojoną siłą. Wojna młodych ze starymi zburzy fundamenty systemu społecznego. 

Zbigniew Galar

Wersja PDF:

Link