Zysk to nadrzędny cel korporacji, lecz dzieli się on na
mniejsze cele, czyli wskaźniki KPI (Key Performance Indicator). Każdy taki
wskaźnik jest rezultatem, bardziej lub mniej zawiłego matematycznie,
statystycznego planowania. Dlatego jest to swego rodzaju naukowa futurologia –
wróżenie z fusów – próba wyznaczenia jasno określonego celu dla maluczkich,
którego to celu, żeby nie wiem co – musimy dotrzymać.
Jak cel nie jest dotrzymany wszyscy są smutni, nawet jeśli
każdy pracował w tym okresie na 100% swoich możliwości, a na przykład
konkurencja była zbyt silna.
Z kolei, gdy cel jest dotrzymany i KPI zaczyna być
przekraczany nikt już się nie stara, bo nadmiarowy zysk i tak nie odbije się na
większych pensjach czy premii.
W rezultacie stara i dobrze znana, a wręcz sprawdzająca się
gra – w kapitalizm, staje się grą statystyczną. Skorumpowaną grą hazardową, w
której przewidzenie właściwego wyniku podziału globalnego rynku, jest dla
zarządzających ważniejsze, od – dobra ludzkości, pozycji własnej firmy na tle
bezpośredniej konkurencji, a nawet od wydawać by się mogło celu nadrzędnego –
zysku. Ustalając ludziom KPI sprawiamy, że wszystko inne traci na ważności – liczy się tylko KPI. Brak innych kryteriów oceny jak KPI upodabnia człowieka do swego rodzaju robota – maksymalizującego ilość spinaczy bez względu na koszty (paperclip maximizer to popularna przypowieść o sztucznej inteligencji, która osiąga wyżyny kreatywności w celu realizacji swojej funkcji celu jaką jest produkcja spinaczy).
Kapitalizm zanurza się powoli w świat samowykreowanej iluzji. Staje się coraz bardziej oderwany od życia rzeczywistego i funkcjonuje jeszcze głównie dzięki kolejnym przejęciom, co poprzez konsolidację prowadzi do ograniczenia konkurencji. Celem każdego kapitalisty jest życie monopolisty. Kapitalizm nie może zbankrutować, bo nie ma z kim przegrać (na razie, bo alternatywny system opracowują Chiny).
Po przejściu na system 2 + 2 dodatkowo ograniczony chciwością korporacyjnych bytów, rewolucją feministyczną oraz systemem bankowym zabierającym ludziom prawo do miejsca do życia kredytem na 50 lat owocującym systemem 2 + 1,5 system Bismarcka jest bankrutem.
ZUS już obsługuje ponad 7 milionów świadczeniobiorców
posiadając zaledwie 24 miliony ubezpieczonych. Pomimo tego, że system
informatyczny ZUS wykonuje każdego miesiąca 40 miliardów obliczeń, nie przybywa
z tego tytułu nawet jednej dodatkowej złotówki w systemie.
Koszty działania ZUSu przelewają się w 42 oddziałach, 218
inspektoratach i 65 biurach terenowych, przez ręce 48 tysięcy osób – już bez
jednego, bo zatrzymanego za korupcję prezesa. Wszystko po to, żeby każdy z
emerytów, mógł otrzymać należną, wyliczoną z komputerową dokładnością, sumę
comiesięcznej jałmużny.
Nie są to bowiem pieniądze emerytów – ich składki już dawno
zmarnowało komunistyczne państwo, budując za nie niewydajne, acz bardzo wielkie
i monumentalne fabryki. Następnie, po transformacji ustrojowej, te fabryki i
zakłady pracy prywatyzowano, na bieżąco łatając tymi pieniędzmi dziury w
budżecie. Od kilku lat tych pieniędzy już nie ma – dlatego notujemy coraz to
nowe rekordy deficytu budżetu, przyzwyczajonego do marnowania oszczędności
soc-realnego pokolenia.
Dlaczego perpektywa społeczna jest nadrzędna wobec politycznej, a nawet ekonomicznej?
Najłatwiej wyjaśnić to na przykładzie ZUSu.
W perspektywie politycznej prawie wszyscy czujemy, że coś tutaj śmierdzi, że oszukują. Trzeba być naprawdę naiwnym, żeby wierzyć politykom mówiącym, że w ZUSie gromadzą się jakieś środki. Jest to tylko obietnica wypłaty środków – najbardziej kłamliwa, bo polityczna obietnica. Wobec czego nawet sam były prezes ZUSu (swoją drogą najuczciwszy z nich) Pan Gwiazdowski mówi, że konta w ZUSie są tylko wirtualne – tak naprawdę nie ma na nich żadnych pieniędzy.
W perspektywie ekonomicznej gdyby nawet były na kontach ZUS zgromadzone jakieś środki – przy czym nie trzeba się tutaj posługiwać jakimś przykładem hipotetycznym, bo takim właśnie realnym finansowo kontem każdego ubezpieczonego miałoby być OFE – to i tak nie mają one znaczenia (jeśli nie są to konta w złocie albo innym trwałym środku przechowywania wartości, uznawanym na całym świecie). Jeśli za kilkadziesiąt lat nawis emerytów nad pracującymi przekroczy pewien punkt krytyczny, dojdzie do hiperinflacji i pieniądze te – choć nawet realnie zgromadzone i wypłacane w obiecanej wysokości, będą warte tyle ile pieniądze zbankrutowanego państwa, czyli nic. Pieniądze fiducjalne kraju, który ma problem z finansowaniem bieżących zobowiązań są warte tyle, ile jego deklaracje spłaty wszystkich długów, czyli niewiele. Pieniądze to nadal obietnica, tylko z tą różnicą, że dotrzymać jej muszą współcześni, bo płacą za ich pośrednitwem podatki, ale nie zobowiązują one do niczego przyszłych pokoleń, bo ich zdolność wzięcia na siebie tego ciężaru wyznaczy kurs waluty, który może być dowolny po dziesiątkach lat. Wysokość wypłaty emerytury się nie zmieni, ale te tysiące będą warte dokładnie tyle ile przyszłe pokolenia młodych są gotowe pracować na starych – a to się może zmienić.
Tutaj dochodzimy kluczowego aspektu perspektywy społecznej. Jedyna realna wartość to praca – każdy żywot starego, który nie pracuje, to konieczność wykonania pracy przez młodego, który go utrzymuje. A stary bez zdobyczy cywilizacji za długo nie pociągnie. Młody pożyje dłużej jak skończy się żywność i woda, a wszystko co ważne będzie ktoś musiał załatwić. "Stary – twój wróg". Tak mogą myśleć nowi młodzi, jeśli starzy przesadzą. Stare afrykańskie przysłowie mówi, że jeśli starzy nie dopuszczą młodych do owoców wioski, młodzi ją spalą, choćby po to, by ogrzać się przy płomieniach.
Człowiek pracy już jest zmęczony. Nie ma na seks czasu i chęci. Brak mu energii na myślenie, zmęczony wraca do domu „po całym dniu” i myśli o tym żeby odpocząć. Klasa średnia staje się klasą coraz bardziej niewolniczą, z każdym kolejnym dniem. Już teraz 87% zarabianych przez podatnika pieniędzy zabiera państwo. Już teraz praca opodatkowana jest tak bardzo, że pracodawca daje pracownikowi do ręki tylko połowę przeznaczonych mu zamienników dóbr.
Kasta próżniacza poglębiająca niepokój
Na wyzysku coraz bardziej opodatkowanych pracowników wytworzyła się ponad nawisem starych nierobów całkiem nowa klasa
próżniacza – urzędnicy. Zawodowi pobieracze i rozdawacze pieniędzy korzystający z pozostających w odbiorze ogółu, złudzeń
idei socjalizmu i silnie lobbujący za powiększeniem zasięgu pozostających w ich
gestii spraw. Spojrzenie społeczne na ten problem pozwala nam rozpatrywać go z
poziomu indyjskich kast. Urzędnicy to kasta wyższa. Jest ich prawie pół miliona i ich
liczba stale rośnie.
Urzędnik to wojewoda, a co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie. Zawsze dostaje pensję. Bardzo trudno go
zwolnić – w wielu instytucjach jest to praktycznie niemożliwe. Podwyżki i
wyrównania w sferze budżetowej przekraczają nawet poziom inflacji, w
przeciwieństwie do pensji w gospodarce, które rzadko rosną regularnie wzwyż.
Urzędnik za nic nie odpowiada. Wprowadzona (pozorna i pusta) ustawa o
odpowiedzialności urzędniczej, nie skazała za niegospodarność i korupcję,
jeszcze żadnego z nich. Jak nie ma winnych, to nie ma aktu oskarżenia. Dlatego
wymiar sprawiedliwości nie ma tutaj przestrzeni do reakcji – nawet gdyby był on
systemem najlepszym – niczego by nie zdziałał. Natomiast jego własne problemy i
ociężałość przytłaczają. Sądownictwo pełne jest afer – lecz wyroków nie można
komentować – nawet najbardziej absurdalnego z nich.
Biurokracja to maszyna Rube Goldberga. Każdy system, którego
celem jest istnienie – samoistnie dąży do komplikowania własnej struktury. Innymi
słowy, każda organizacja zaprojektowana do wykonywania konkretnego zadania, z
czasem zaczyna się tym zadaniem żywić i od niego zależeć.
Biurokracja w założeniu ma usuwać problemy. Biurokraci żywią
się więc problemami i są żywotnio zainteresowani tym, aby problemy te istniały
nadal i wraz z rozbudową samego urzędu – rozwijały się sukcesywnie. Dlatego
żadnemu Urzędowi Pracy (który de facto jest Urzędem Bezrobocia) nie zależy na
usuwaniu bezrobocia, bo wtedy pełne papierów biurka i ciepłe posady, z dnia na
dzień stałyby się gospodarce i społeczeństwu niepotrzebne.
Niedomagania technologiczne zamierzchłych er, ograniczały
liczbę darmozjadów. Dlatego przez wszystkie te lata, zwycięski pochód idei
urzędów był bardzo powolny – aż do rewolucji przemysłowej. Od tego czasu postęp
urzędniczej machiny jest niepowstrzymany. W ciągu ostatnich dwudziestu lat,
liczba urzędników w samej tylko Polsce wzrosła dość pechowo, bo aż
trzynastokrotnie.
Z zewnątrz Urząd musi tak wyglądać, że wszyscy w nim
zatrudnieni są potrzebni. Dlatego wewnętrzny obieg dokumentów musi być tak
zaprojektowany, aby angażował jak najwięcej roboczogodzin, jak najmniej
posuwając pracę do przodu. Każde nawet najbardziej nieznaczące pismo, czy
zamówienie – musi więc być zatwierdzone przez cały łańcuszek Świętego Antoniego
kierownictwa. Mówi się więc, że to ze względu na dobro społeczne, urzędnik nie
może zrobić niczego bez zgody przełożonego. Prawda jest jednak zgoła inna. To
kierownictwo istnieje w swojej mnogiej i znakomitej formie, tylko dlatego że ich
praca polega na nieustannym i mechanicznym zatwierdzaniu decyzji urzędników
niżej podległych.
Konstrukcja urzędu jest proceduralną wersją „Maszyny Rube Goldberga”, tylko zamiast trybów i wahadeł ma ona urzędnicze dyrektywy. Maszyna Rube Goldberga, to urządzenie starające się wykonać dane zadanie, w możliwie najbardziej skomplikowany sposób. Tak, aby budowa tej maszyny mogła być jak najbardziej zawiła i pochłaniała maksymalną ilość czasu, środków i energii.
To dlatego urzędnicy naciskają, aby prawo stanowiło stado małp. Długie, niedopracowane, pełne luk i możliwości ich obejścia przepisy pozwalają na zatrudnienie do ich obsługi kolejnego pociotka urzędnika. Człowieka, który już nie służy ludzkości, tylko zabija ducha przedsiębiorczości, powoli grzebiąc ją pod stosem swoich kompleksów i papierów.
Prawo Wylera:
„Nie ma rzeczy niemożliwych dla kogoś, kto nie musi ich
zrobić sam.”
Nie byłoby jeszcze w istnieniu świata urzędów, tak samo jak
szpitali psychiatrycznych, niczego zdrożnego, gdyby nie fakt, że urzędy są
agresywne.
Biurokraci żywią się informacjami, jakie dostarcza im reszta
społeczeństwa. Wzywają obywateli na rozmowy i wyjaśnienia, udowadniając
wszystkim nieustannie, że los obdarzył ich wyższą pozycją społeczną całkowicie
niezasłużenie.
Problem demograficzny wymaga długofalowego planowania albo krótkotrwałego mordowania
Problem demograficzny kurczenia się społeczeństwa jest
problemem realnym. Nawet jakby on został jeszcze dzisiaj rozwiązany, to na owoce będziemy czekać przez najbliższe 20 lat. A tutaj nawet na porządną dyskusję o przyczynach się nie zanosi i oprócz rozdawania pieniędzy nikt nie poszukuje rozwiązań.
Różne pomysły na ograniczenie dzietności spowodowały jej załamanie, przez co dojdzie wcześniej czy później do wojny młodych ze starymi, która przeorganizuje zasady dzielenia zasobów i relacje pokoleń. Największe napięcia doświadczą kraje takie jak Japonia i Polska, gdzie nawis starych nierobów będzie kolosalny.
Cała historia świata to relacje 2 + 2 z lekką przewagą młodzieży, przy czym ta relacja była dodatkowo mniej obciążana z powodu braku lekarstw i opieki medycznej – każdy przypadek przewlekły był raczej wyjątkiem niż regułą. Teraz będzie inaczej – większość emerytów, to będą niezdolni do pracy renciści – chorujący przewlekle i wymagający opieki stałej. Kiedy na jedną pracującą osobą będą trzy, które utrzymywać się będą z jej pracy, skończą się dywagacje ekonomiczne, a zacznie prawdziwa tragedia społeczna.
Jest coś takiego w społeczeństwie jak cykl konwersji zapasów gospodarki. Rzeczy, które produkujemy, aby ich potem używać – zwykle nie są składowane w ogromnych składach zapasów. Magazynowanie także kosztuje. Dlatego to, co teraz produkujemy będzie wykorzystane w ciągu najbliższych kilku lat. Chociaż niektóre zapasy mamy tylko na kilka miesięcy.
Ludzie zaczynają dostrzegać tę najprostszą z prawd:
„W społeczeństwie ten utrzymuje innych kto pracuje, albo kto
pracował w ciągu kilku ostatnich lat.”
To jemu – temu pracującemu należy się cały splendor i prawo
decydowania o kwestii wykorzystania dóbr. Użyteczność ludzi jest kluczowym
czynnikiem.
Kiedy przykładowa babcia dostaje emeryturę to oznacza tylko
i wyłącznie tyle, że jest ona na utrzymaniu tych, którzy właśnie pracują, bądź
dopiero co pracowali i których efekty pracy leżą jeszcze w magazynach dóbr
wszelakich. Kiedy ta emerytura rośnie, bądź liczba emerytów w stosunku do
liczby aktywnych pracowników rośnie – wtedy na każdego przypada mniejsza ilość
dóbr.
Kiedy urzędnik przerzuca papiery (nie optymalizując przy tym
przepływów w gospodarce), wtedy jest on takim samym darmozjadem jak ci, którzy
nie robią nic. Przy czym w jego przypadku może być jeszcze gorzej. Jego „praca”
może powodować realne straty czasu i energii, bo pracownik zamiast siedzieć w
fabryce, bądź odpoczywać by lepiej i dokładniej pracować następnego dnia,
będzie musiał wypełniać druki urzędowe, czyli martwić się czy dobrze wypełnił
tłumaczenie się przed urzędem.
Wszystko w ekosystemie gospodarczym jest samozapętlającym
się przepływem dóbr.
Inne konstrukcje intelektualne zaciemniają zwykle obraz
tego, do czego służy cywilizacja (w końcu po coś ją stworzyliśmy i w każdej
chwili możemy ją zdemontować) i na co pozwala postępująca akumulacja wiedzy i
rosnąca (jeszcze) liczebność ludzi. Ekosystem i jego możliwości zależą od jego
wielkości.
Każdy dwukrotny wzrost ekosystemu podwaja jego problemy,
lecz korzyści rosną bardziej, o 15% więcej na każdy wzrostowy cykl. Każdy
wzrost liczebności miasta, każde zwiększenie liczby przedsiębiorstw w systemie
powiązań ekonomicznych wspólnoty, niesie większe korzyści i ten efekt rośnie
wraz ze zwiększaniem się skali. Dlatego tak ważny jest przyrost naturalny.
Dlatego także tak druzgocący dla cywilizacji i gospodarki jest odwrotny negatywny
i kurczący liczebność społeczeństwa trend.
Nic dziwnego więc, że ludzkość coraz szybciej przenosi się do skupisk. Życie w rozbudowanych ekosystemach ma coraz więcej do zaoferowania, daje coraz bardziej fundamentalne i wymierne korzyści.
Początek XXI wieku uderzył nas informacją, że obecnie ponad połowa ludzkości żyje w miastach. Po raz pierwszy w długiej historii naszego plemiennego w swej naturze i skłonnego do nomadycznych zachowań gatunku.
Coraz bardziej się skupiamy, lecz jednocześnie wymieramy. Z wielkich państw tylko Indie zachowały jeszcze naturalny przyrost populacji. Prostą zastępowalność pokoleń (2,11) ma większość z najliczniejszych państw. Do roku 2050 ludność świata przestanie rosnąć i zacznie się zmniejszać. Bo w drodze do rozwoju politycznego i ekonomicznego coś przegapiliśmy. Przestaliśmy dostrzegać kwestie społeczne. Nie widzimy, że żyjemy w ułudzie. Że na coraz większe rzesze ludzkości niewolniczo pracuje coraz bardziej tłamszony odsetek najniższych kast, które powinny być kastami najwyższymi, bo coś robią.
Oczywiście hedonistycznie patrząc żyjemy prawie w raju.
Młodość przymusowo wydłużono studiami z 20 do 25 lat (chociaż kultura studiowania dziennego się zmieniła i coraz więcej osób w wieku studenckim pracuje, bo nieustannie rosną podatki i klasę średnią coraz bardziej nie stać na utrzymywanie studenta). Pół miliona urzędników udaje że pracuje – tak naprawdę nie robiąc nic. „Starość” jako klasa społeczna wywalczyła (od młodych w wieku produkcyjnym) przywileje emerytalne, przez co nie martwi się brakiem pomocy dzieci, licząc na to, że zajmie się wszystkim ZUS. Zachodnia Europa, czy Stany Zjednoczone – jako bogate narody, rozwiązują dodatkowo problem ubezpieczeń społecznych intensywną emigracją. Wynajmując opiekunów geriatrycznych patrycjusze nie są skłonni rezygnować z karier na rzecz rodziny. Do zakładania rodzin (poza prestiżem) nie skłania ich praktycznie nic.
Jednak klasa średnia w średnim wieku, na której opiera się ten systemowy kolos, zaczyna rozumieć, że od niej wszystko zależy i wkrótce może sięgnąć po swoje, grzebiąc przy tym cały napuchły system. Wystarczy zagrozić strajkiem. Wtedy ponownie okaże się kto jest ważny. A realny system społeczny zostanie przywrócony, głównie poprzez likwidację szeregu opisanych tu narośli biurokratycznych i wielu piramid finansowych, które opierać się muszą na niebotycznych piramidach z kłamstw.
Można ignorować rzeczywistość, ale nie można ignorować konsekwencji ignorowania rzeczywistości. Brak sprawiedliwego przydziału zasługi wobec wkładu i wysysanie przynależnego splendoru społecznego (w postaci pieniędzy) od tych, którzy generują dobra do tych, co tylko obracają nimi – stanie się przyczynkiem nowego międzypokoleniowego konfliktu, który musi wybuchnąć. Jeśli jego ignorowanie się przedłuży, wybuchnie tylko mocniej, ze zdwojoną siłą. Wojna młodych ze starymi zburzy fundamenty systemu społecznego.
Zbigniew Galar
Wersja PDF: