sobota, 30 czerwca 2012

Szkoła - geneza zbrodni


Jak głupie dziecko powie, że nie chce iść do szkoły, bo niczego się tam nie uczy,
a tylko dostaje polecenia i wytyczne dotyczące tego co musi i tak nauczyć się w domu samo, bo w szkole nie ma warunków do skupienia się na pracy - to mówi mu się, że dlatego iż "jest głupie to się nie zna".

Jak mądre dziecko powie, że nie chce iść do szkoły, bo niczego się tam nie uczy,
a tylko dostaje polecenia i wytyczne dotyczące tego co musi i tak nauczyć się w domu samo, bo w szkole nie ma warunków do skupienia się na pracy - to mówi mu się, że mądre dzieci takie jak się on powinny uczyć się same, lecz inne dzieci tak dobrze nie mają, a więc szkoła jest potrzebna. Dlatego, że "jest mądre to się nie zna".


Oczywiście szkoła czegoś uczy.

Poznajemy dzięki niej całą sferę interakcji społecznych. Poznajemy z najgorszej strony - inne dzieci znane z "Władcy much" - prawo dżungli. Szkoła to przymusowe zamknięcie w jednym miejscu grupy niedoświadczonych rówieśników, które muszą sobie jakoś radzić, a nie pozwala im się na wspólną zabawę w trakcie której mogłyby się poznać.

Nie mają w swoich interakcjach żadnego przewodnika, żadnego dorosłego, bo nauczycielowi nie wolno zachęcać dzieci do zabawy i wzajemnych rozmów w szkole i nie można ich uczyć na przerwach zasad wzajemnych interakcji, bo za naukę na przerwach "nauczycielowi" nie płacą.

Dzieci w szkołach nie mają prawa nic mówić, mają siedzieć cicho, słuchać, poznawać - by następnie odpowiadać na pytania kontrolne. Wszyscy są w stresie i muszą jakoś odreagowywać. Z kolei nauczyciel jest przyczyną tego stresu, dlatego nikt z poszkodowanych nie zwraca z problemami nigdy do niego. Zamiast tego wyżywa się na najsłabszych rówieśnikach, tak samo jak jego matka czy ojciec wyżywają się na nim, gdy mają problemy w pracy.


Człowiek jest tym kreatywniejszy im dłużej pozwalamy mu się bawić w młodym wieku - to udowodnione badaniami twierdzenie. Dlatego od zarania dziejów młodym przedstawicielom Homo Sapiens dawano na początku istnienia - eliksir kreatywności - pozbawione obowiązków, bezpieczne dzieciństwo.

Jednak nasze społeczeństwo niszczy dziecięcą kreatywność, bo posyła do pracy 7., a ostatnio także 6. latki. Muszą oni w tych przybytkach goryczy nieustannie wykonywać nudne i żmudne zadania. Mają przy tym słuchać się nauczyciela, bo to jest na liście obowiązków ucznia. Polecenia nauczyciela - szefa - muszą być wykonywane bez szemrania, bo nie ma instytucji odwoławczej. Dyrektor nigdy nie zadaje się z uczniami. Gdy stosunki z przełożonym się popsują, uczniowie nie dostają pensji - czyli dobrych ocen z przedmiotu, za które prawdziwymi już kieszonkowymi i doładowaniem komórek nagradzają ich rodzice.


W szkole można dobrze nauczyć się zdolności wygrywania bójek na solo, jeśli jest się chłopakiem albo zdolność knucia i neutralizowania czyichś plotek, jako obrony przed zazdrością koleżanek, jeśli się jest dziewczynką.
Stopni, programu nauczania i samego nauczyciela - nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien traktować poważnie. Szkoła uczy konformizmu i podporządkowania. Tępi wszelkie przejawy niezależności i kreatywności, bo taki był cel jej powołania - taka jest jej funkcja i historyczne zadanie.


Dodatkowo idiotyzm szkoły uzasadnia prosty fakt, że jest to nowy wynalazek, a nie żadna sprawdzająca się od zarania dziejów instytucja czy reguła.
Był on przydatny tylko przez 150 lat ery industrialnej. Wcześniej ludzie uczyli się naprawdę czegoś użytecznego - w młodym wieku znajdowali sobie mistrza, mecenasa czy mentora albo byli przyjmowani do nauki zawodu w środowisku realnej pracy, prawdziwych przedsiębiorstw i cechów. "Chłopcy na posyłki" poznawali zadania i funkcje każdego z pracowników firmy.
Jednak potem ktoś musiał wymyślić coś sztucznego - i tak powstała szkoła współczesna - fabryka roboli.

Odkąd na początku XIX wieku na całym świecie zaczęły powstawać fabryki. Społeczeństwo kierowane przez inżynierów musiało wykształcić szczególną rasę ludzi - robotników - "wytwarzaczy" przedmiotów masowych.
Musieli oni siedzieć przez często od 10. do 12. godzin w jednym miejscu, nie ruszać się i wykonywać jak automaty jedną pracę. Gdyby pracodawcy mogli, zainstalowaliby przy linii montażowej toalety, co obecnie jeszcze się robi w Chinach, gdzie strumień wody płynie pod ławami monterów i załatwia się potrzeby przez dziury.


W takich warunkach zawsze należało ślepo wykonywać polecenia kierownika, dbając o ogólne dobro wydajności produkcyjnej, pilnować by nie było przestojów. Ludzie ci nie mogli być kreatywni i ambitni - myślenie w trakcie pracy przy maszynach powoduje wypadki, urwane palce i zmiażdżenia. Tępe masy musiały być tępe i skupione.

Doprowadzenie do skupienia osiągano poprzez ogłupienie. Zabicie wyobraźni i zawężenie umysłowych horyzontów miała "wykształcić" w przyszłych pracownikach szkoła. To dlatego fabrykanci za darmo "edukowali" dzieci robotników. Żeby mieć wydajną siłę roboczą w przyszłości.

Kiedy na linii ktoś coś zepsuł - reszta produkcji stawała, bo taśma podawcza się nie przesuwała i wszyscy patrzyli na winnego. Karzący wzrok reszty grupy skierowany był na wolnego, głupiego i odstającego od reszty - wszyscy nie dostaną premii.


To dlatego nauczyciele mają przykazane mówić głośno wystawiane oceny, a najgorszych uczniów przy reszcie klasy publicznie poniżać. Jest to efekt tresury właścicieli fabryk, a głupie nauczycielki i nauczyciele myślą że tak trzeba. Ostracyzm i wykluczenie z grupy ma być dla dzieci dodatkowym motywatorem i batem na nieuznających autorytetów indywidualistów. Przejawiający własne poglądy to najgorszy gatunek umasowionego pracownika, to z nich rekrutują się związkowcy, stąd też tak intensywnie w systemie walcuje się opornych.

W tym sensie szkoła niczym nie różni się od armii. Jest to system organizacji grup typu wojskowego. Gdzie bezpośrednio sierżant przełożony - dzierży nad małą, dobrze znającą się grupą - absolutną władzę.
Na efekty militaryzacji dzieci nie trzeba było długo czekać. Wojskowa "fala", czyli poniżanie nowych tzw. "kotów", występuje bowiem tylko w szkole i w wojsku. Cóż za zbieg okoliczności, to naprawdę niebywałe.

To nie nauczyciele i dzieci są złe - patologię tworzy chory edukacyjny system.


Szkoły uczą głównie posłuszeństwa i konformizmu - to co naprawdę ważne uczymy się sami, czasami za pośrednictwem ludzi, na których nam z wzajemnością zależy.

Rolę dorosłego, który odpowie na nasze pytania, za wzorzec do naśladowania pełnią rodzice albo wybrany świadomie i z pełną odpowiedzialnością przez malucha mistrz - przewodnik. Jeśli źle wybierze - tym gorzej dla niego. Najważniejsze jednak że może swojego mistrza nauczyciela w każdej chwili zmienić.

Natomiast szkolne przymuszanie dzieci do uczenia się życia od ludzi przypadkowych - z tak zwanego przymusowego przydziału - jest jednym z głupszych pomysłów na jakie wpadliśmy od zarania dziejów.


Do tego od lat na nauczycieli idą ludzie, którzy ze względu na swoją miałkość i (nie)znakomitość nie potrafili znaleźć sobie dobrej pracy w zawodzie, gdzie mogliby zarobić więcej pieniędzy. Gratyfikacja finansowa więc sprawia, że w systemie edukacji na dłużej pozostają tylko ci nieliczni szaleni zaangażowani nauczyciele z powołania - reszta to pozostałe po wynagrodzeniowej filtracji menty.

Najgorsze co możemy zrobić w XXI wieku wolnej ekspresji myśli, to odebrać dziecku możliwość zabawy, co zniszczy jego kreatywność, a takie właśnie skazy cechujące umysłowego zombie, wytłaczają na mózgach dzieci nauczyciele w szkołach.

System edukacji nie wymaga reformy, lecz likwidacji. Spalenia do cna i okadzenia.

To co było społecznie użyteczne przez 150 lat industrializmu, od przeszło 30. lat jest bez sensu. W wieku informacji będąc anachronizmem.

System edukacji wymaga zastąpienia indywidualną edukacją, która sprawdzała się przez ostatnie kilkadziesiąt tysięcy lat.


Dzieci potrzebują bezpośredniej interakcji w celu nauki (nie zabawy) z dorosłymi i nieustannej zabawy (nie nauki) z innymi dziećmi. 

Zamaskowany karnawał - śmierć



Pracownicy krematorium nie wiedzą czyje zwłoki spalają. Znają tylko numer identyfikacyjny nieboszczyka. Politycy dwoją się i troją, aby jak najlepiej „ekonomicznie” wykorzystać modę na kremacje przedstawicieli powojennego boomu demograficznego. Na sterylnych przestrzeniach wokół pieców, nie unoszą się opary zwłok, to nie Birkenau – musi być czysto. Rozpylony popiół sprząta się zamiatając go i od razu usuwa przenosząc do zsypu na specjalnych profesjonalnych czerwonych szufelkach. Popiół powstaje z wysokoenergetycznego rozkładu termicznego nieco podeschniętej tkanki ludzkiej. 

Od pewnego czasu w Szwecji najtańszym źródłem dla ciepłej wody, jest energia pochodząca ze spalania tłuszczy świeżo zmarłych homo sapiens sapiens. 

Nasz umysł, również bardzo dokładnie należy posprzątać z każdej odrobiny refleksji o śmierci. Postęp techniczny jednoznacznie nakazuje i stawia na coraz głębsze spychanie poza nawias, w sferę tabu, jakąkolwiek świadomą myśl o niej.


Śmierć jest końcem – jest więc nieekonomiczna. 
Jest głównym zagrożeniem dla rozwijającej się cywilizacji – dlatego nie należy o niej myśleć, mówić ani zajmować się nią. Ci, którzy to robią są od razu naznaczani i wpychani na siłę w sferę nietykalnych, najniższej z kast. Tych o których po prostu się nie mówi. Bo nie można być normalnym w zachodniej kulturze, jeśli oficjalnie ma się coś wspólnego ze śmiercią.

Śmierć jest przemilczana, zapomniana, wykluczona poza nawias społeczny. Wolimy nie rozmawiać o niej, nic o niej nie wiedzieć, nie interesować się nią, bo wtedy musielibyśmy zacząć myśleć. Nic tak nie przyspiesza naszego myślenia, jak myśl o zbliżającej się śmierci.


Myślące społeczeństwo nie jest na rękę nikomu. Dlatego w każdym możliwym medium przekazu robi się wszystko, żeby społeczeństwo nigdy o niej nie myślało, by już w szkole zapomniało – o swoim przeznaczeniu – w śmierci.

Do końca naszych dni musimy żyć w nieświadomości, w złudzeniu, w przekonaniu, że nigdy coś takiego nas nie spotka. Nawet święto zmarłych jest pełne tematów zastępczych – głównie sytuacji na drogach. Tylko po to, żeby nienazwane nie mogło wypełznąć z żadnej jaźni na światło dzienne i zgorszyć otoczenie.

Śmiertelność w krajach zachodu jest najniższa w historii. Prawda jest jednak taka, że stoimy u progu największej w historii – epoki śmierci. Połowa osób powyżej 60. roku życia jakie kiedykolwiek chodziły po Ziemi, żyje na niej obecnie.

Ci wszyscy ludzie, w najbliższym czasie będą musieli umrzeć. Nadchodzące lata to cała epopeja, cały korowód śmierci. Już niedługo krematoria w wielu starzejących się krajach rozgrzeją się do czerwoności. Cała Europa umiera, a do pochowania i utylizacji pozostały jeszcze całe setki milionów ludzi.

To nie prawda, że liczba ludzi na Ziemi nieustannie będzie rosła. Niekończący się wzrost i Malthusiańskie przepowiednie mamy już za sobą. Istnieje bowiem tylko kilka krajów na świecie, które nadal posiadają odpowiednią strukturę demograficzną. Reszta społeczeństw ma dzietność poniżej 2,1, czyli poziomu zastępowalności pokoleń. Co wprost oznacza, że w przyszłości ludzi będzie dużo mniej – i najgorszą możliwą inwestycją w krajach o średniej urodzeń 1,2 (jak Polska) są nieruchomości. Po prostu nie będzie komu w tych domach mieszkać.


Kultura, która nie potrafi stworzyć poczytnej książki, kasowego filmu czy gry, która nie ukazywałaby masowej rzezi, nie ma żadnej wiedzy o śmierci – ona umie tylko ją sprowadzać.

Media, które usilnie poszukują nowych katastrof, by uczynić z nich główny temat najeżonej okrucieństwami ramówki, boją się wiedzy o niej jak ognia. Społeczeństwo, które spragnione jest zdjęć i filmów przedstawiających rytualne mordy – stroni od myślenia o tym, co tak bardzo je pozornie fascynuje.

W takiej rzeczywistości możliwe jest bezpardonowe i bezrefleksyjne napawanie się końcem życia – zupełnie bez świadomości, że każdy taki akt nie jest statystyką, lecz po prostu czyjąś śmiercią.

Tak intensywnie staramy się oddzielić wszelkie przejawy życia od śmierci, że kompletnie nie dostrzegamy związku pomiędzy działaniami człowieka, a kresem tych działań – nawet jeśli podane jest to w wysokiej rozdzielczości, w naszym salonie, na ociekającym flakami i krwią 55. calowym ekranie.


Chore społeczeństwo nie dostrzega tego, że obecnie w szpitalach każdy przedstawiciel personelu medycznego bez trudu może pozbawić życia każdego. Z powodu nieuwagi i zwykłych zaniedbań, którym bardzo łatwo można zapobiec – robi to nawet bardzo często. Wolimy nie widzieć, jak lekarze wyrywają sobie wzajemnie już nie ludzi, tylko bliżej nie określone „skóry”. 
Nie widzimy całego przemysłu zakładów pogrzebowych finansowanego przez organizację przestępczą (ZUS), który pod przykrywką tabu, zajmuje coraz ważniejsze miejsce w finansowych rankingach obiegu gospodarczego. 
Mamy to gdzieś, co robią z ledwo żywymi ludźmi przedstawiciele chorej „służby zdrowia”. Nie do pomyślenia jest w końcu, żeby rodzinę chorego wpuszczać do karetki, trzeba jej przecież oszczędzić tego kontaktu i to nie z krwią i z bólem, tylko właśnie ze śmiercią.

Śmierć jest tak bardzo odsuwana i pomijana w informacyjnym obiegu społecznym, że przeciętny człowiek nie ma o niej prawie w ogóle jakiegokolwiek pojęcia. Ten stan rzeczy z kolei bardzo sprzyja różnego rodzaju patologiom. Jest instrumentem wpływu na ogół tych, którzy wiedzą o tabu nieco więcej. Przestępcy i oficjele wykorzystują fakt, że boimy się tego, czego nie znamy. Jesteśmy podatni na unicestwienie, bo niczego o nim nie wiemy i nie chcemy wiedzieć.


W październiku 2011 roku na świecie urodził się 7. miliardowy człowiek. Innymi słowy, jest nas już bardzo wielu. Jednak dalej bawimy się życiem, zupełnie nie wiedząc dlaczego. 

Odpychając śmierć, spłycamy, ogłupiamy i wtłaczamy umysły w konsumpcjonizm – wmawiając mu, że jedynym „celem życia jest życie”. Ten pleonazm nigdy nie będzie prawdą, bo tylko śmierć może dopełnić człowieka i nauczyć go, czym życie jest.

czwartek, 28 czerwca 2012

W poszukiwaniu wiedzy prawdziwej



Nasze osiągnięcia w opisywaniu tego, co naprawdę wiemy o rzeczywistości, są z pozoru ogromne. Stworzyliśmy przecież kastę naukowców, stworzyliśmy uniwersytety, szkoły i systemy szkoleń, na których ludziom przez praktycznie całe życie wykłada się, tak zwaną wiedzę.

Lecz co z tego, skoro większość z tej wiedzy pozbawiona jest charakteru uniwersalnego.

Biologia, chemia, czy inżynieria to tak naprawdę jedynie know how, czyli zbiór obserwacji nie powstałych na podstawie wyższej mądrości, lecz tysięcy żmudnych doświadczeń opartych na metodzie prób i błędów. Tak długo staraliśmy się na ślepo wsadzić patyk do dziurki, aż w końcu nam się to udało, a kolejnym pokoleniom przekazaliśmy wiedzę, co trzeba zrobić, aby ponownie trafić w dane zagłębienie.

Fizyka stara się wyprowadzać spójny obraz świata z jednej teorii. Szuka astrologiczno-religijnej wizji wszystkiego. Niestety, jednak na razie jej się to nie udaje. Zamiast źródeł dla wniosków słyszymy o Panwszechświatowej teorii Darwina. Zamiast nauki rzeczywistość fizyków powoli zastępuje kwantowa teologia, teologia dziesięcio, bądź 27. wymiarowej Teorii Strun i Wszechświatów Równoległych.


Teoria grawitacji Newtona, była zaledwie przekształconymi wzorami na ruchy planet Keplera. Z kolei ten ostatni nie wysnuł ich z geniuszu ludzkiej korony stworzenia, lecz zauważył że orbity są elipsami, a poruszające się po nich obiekty przemierzają kosmos zgodnie eleganckimi prawami geometrii.

Matematyka więc, wydaje się być źródłem jedynej i trwałej wiedzy, lecz niestety nie można matematyków o chęć opisywania świata oskarżyć. Zajmują się oni bowiem wszystkim co niepraktyczne, walczą ze światem starając się go uprościć, a że nie robią tego na siłę, to po drodze wszystko komplikują. Poszukiwanie prostoty zaprowadziło ich na manowce, gdyż to właśnie matematyka jest najbardziej skomplikowaną nauką ze wszystkich i to jej opis przeraża niewprawne ludzkie szkiełko i oko oraz niewyćwiczone, bo leniwe umysły.

Ponadto geometryczny opis grawitacji okazał się błędny, dopóki nie wprowadzono setki matematycznych zmiennych, gdyż właśnie tyle parametrów jest potrzebnych, aby dokładnie wyliczyć działające na dane ciało grawitacyjne siły, zgodnie z Ogólną Teorią Względności, która postrzega siły jako zakrzywienia. Więc gdzie tu jest ta prostota do której wszyscy dążymy.


Matematycy szczycą się tym, że rozpatrują przestrzenie, których nie ujrzymy w naszym Wszechświecie, a oni potrafią jeszcze je sobie wyobrazić. Nasz fizyczny świat już dawno jest dla nich za ciasny. Tworzący matematykę, jeszcze przed wiekami porzucili na śmietniku historii ograniczające ich kryterium użyteczności. Z kolei to, co w matematycznym języku odnosi się do naszego świata, stało się dziwne, bo nie wytrzymało trudów naukowej solidarności, czyli unifikacji – próby złączenia w jedno źródło z którego wszystko pochodzi. Teorie fizyczne są ze sobą niepogodzone i sprzeczne – pomimo wspólnoty języka matematyki jakimi są wyrażone.

Wraz z zebraniem w XX wieku, całej wiedzy matematycznej ludzkości w jednym miejscu. Ułożeniem jej jako ciągu dowodów wynikających z początkowych założeń, czyli aksjomatów okazało się – że one same to tylko arbitralny, wręcz losowo wybrany zestaw banalnych, nie podlegających dowodowi obserwacji.

Tak samo jak podstawą geometrii euklidesowej jest stwierdzenie, że przez dwa punkty można przeprowadzić tylko jedna prostą, tak też podstawą innych równoprawnych światów są możliwości, w których ta prosta jest krzywa, przez co konsekwencje zdarzeń zachowują się tam zupełnie inaczej.

Prostota, bądź „eleganckie rozwiązanie” sprawia, że upraszczamy świat pojęć, za bardzo na siłę.

Matematycy bronią się przed ludzką naturą, zapuszczając brodę, nie rozumiejąc po co należy rozmawiać z innymi ludźmi, czy przyznając się do własnych ograniczeń dzięki twierdzeniu Godla. Jednak dalej są ograniczeni kulturą i wychowaniem, które nie chroni ich przed zadziwieniem, że na kuli prosta bardzo łatwo robi się krzywa.


Topologia co prawda bardzo rozszerzyła nasz zakres pojęciowy, gdyż pozwoliła po raz pierwszy patrzeć na świat z punktu widzenia kreatora, a nie obserwatora. Obserwator, grupuje bowiem statyczne obiekty, opisuje je i nic z nimi nie robi. Zachowuje się jak bibliotekarz – nie godny rozpatrywania natury rzeczy, zamiast czego katalogujący ją. Z kolei topologiczny opis tego co widać, sprowadza się do nazywania tym samym dwóch różnych obiektów, jeśli łatwo jest przekształcić jedno w drugie.

Ta zmiana jakościowa pozwoliła nam uprościć widzialny matematyczny świat, wyzbyć się strachu przed dotknięciem. Teraz potrafimy nazywać tym samym, taki sam obiekt, a nie dzielić go na setki ujęć, w zależności z którego konta pada na niego światło i widzi go oko wyobraźni, czy mająca coraz większe możliwości kamera.

Lecz takiej zmiany jakościowej w rzeczywistym (a nie matematycznym) świecie dokonaliśmy już dawno. Widzimy samochód, a nie przód samochodu, tył samochodu, czy oddzielnie jego dół i boki. Niestety z tego też powodu, dobrze wiemy, że takie odkrycie nie dodaje nam wiedzy, lecz przyspiesza jedynie opis tego co nas otacza. Zmniejsza się przez to konieczną do zapamiętania i skatalogowania, liczbę obiektów.

Nasze biblioteki to wielkie zbiory poukładanych, podług ludzkiej wizji, cząstek prawdziwej rzeczywistości. To sprawia, że jej natura prawie na pewno umyka naszemu zrozumieniu, bo trudno oczekiwać od świata, żeby idealnie pasował do humanistycznego ograniczonego wyobrażenia, w którym nawet sami dostrzegamy błędy.

Świat nie dzieli się na fizykę, matematykę, chemię, czy biologię – sami go tak podzieliliśmy. Od początku wiedzieliśmy, że jest to podział sztuczny, od początku miała to być tylko chwilowa ze światem umowa – która pozwalała nam ograniczać nasze horyzonty, gdyż tylko stając się specjalistami mogliśmy szczycić się tym, że o danym skrawku świata, coś wiemy na pewno.


Teraz profesjonalizm i sztuczne klapki na oczach odchodzą w przeszłość. Ponownie musimy zacząć szukać dróg do ogarnięcia nauk wszelakich. To nikogo pamięciowo nie przeciąży. Nie mamy przecież za wiele do zaoferowania przyszłym pokoleniom, z tego co prawdziwe. Poszukiwanie naszego szczęścia w szukaniu po omacku tego co funkcjonuje, powierzyć możemy przecież komputerom.

To żadna sztuka ryć na pamięć tysiące formuł, jak po kolei z danej substancji otrzymać inną, jak należy napylać metale, aby siły elektryczne je spajały, bądź jak rozwiązywać matematyczną zagadkę, kiedy liczba x wynosi tyle i tyle.

To są wszystko gry, ćwiczenia intelektualne, naukowe szachy nie pozwalające nam na dłuższą metę się rozwijać.

Kiedy jest się dzieckiem gra w szachy jest najlepszym czym możemy się zająć. Ćwiczymy pamięć, ćwiczymy tworzenie złożonych związków przyczynowo-skutkowych, przewidujemy ciągi zdarzeń i rozważamy teorię chaosu, czyli potencjalne preferencje drugiego gracza.


Jednak szachowi arcymistrzowie poddani badaniom rezonansu magnetycznego, kiedy grali na najwyższym poziomie – pokazali nam całą prawdę o uczynieniu z ćwiczeń intelektualnych sposobu na życie. Otóż okazało się, że żaden z nich tak naprawdę nie myśli, tylko sobie przypomina. Ich mózg wybiera jedynie odpowiedni ruch spośród dziesiątków tysięcy zapamiętanych schematów.

Ich umysły są więc wytrenowane, mają ogromną pamięć i możliwości kojarzenia. Nie są one natomiast wykorzystywane, ich kojarzenie jest zbyt wyspecjalizowane. Ogólne możliwości są zbyt atrofijne. Aby myślenie mogło być w danym aspekcie nieco lepsze, umysły stają się bardziej wybiórcze – nie nadające się do niczego innego. Jedyne co wykonują mózgi arcymistrzów, to niekreatywne, płytkie i beznadziejne, pozbawione przyszłości, powtarzane w nieskończoność – przypominanie. Takie umysły nie są więc używane do myślenia, lecz do do odtwarzania. Nic więc dziwnego, że oddaliśmy pałeczkę arcymistrza wszech czasów komputerom, bo grając w tą grę staliśmy się jak one. Komputery dlatego pokonały nas intelektualnie, bo lepiej od nas przywołują zapamiętane ruchy z pamięci.

Ludzkość zatraciła się w swoim poszukiwaniu wiedzy. Zamiast naprawdę jej pragnąć, zastąpiliśmy nasze dążenia skomplikowaną zabawą, zwaną „byciem naukowcem”. Tysiące ludzi zupełnie błędnie wiedzę i naukę łączą jedynie z możliwością zapamiętywania i odtworzenia tysięcy faktów, dat, czy dawno już nieaktualnych zależności.

Nie zastanawiamy się nad źródłami naszej wiedzy. Nie prowadzimy szeroko zakrojonych badań nad sposobem powiązania matematycznych dowodów czy zależności, której spoiwem i źródłem siły jest przecież logika. Do tego jedna z wielu.

Jeśli jakiekolwiek nowe odkrycie dokona rewolucji w tym dawno zapomnianym zakolu badań, zwanym filozofią, wtedy dowiemy się o nas samych i o świecie który nas otacza czegoś nowego. Niestety każda próba przekazania ludziom, że mądrość powinna się kojarzyć z filozofią – pozostawia u nich tylko pełne pogardy uśmieszki, bądź bliżej nieokreślone miny, wyrażające politowanie dla daremnych trudów myśliciela.


Jeżeli metody łączenia i dowodzenia twierdzeń zostaną podważone, może okazać się, że cały gmach matematycznej wiedzy postawiony z poszczególnych tez na fundamentowej ławie aksjomatów – runie, rozpadnie się, jak pozbawiona zaprawy rudera.

Nie myślimy o tym, boimy się tego, zastanawiamy się, co mogłoby się stać i gdzie po tym wszystkim znaleźliby pracę ci wszyscy naukowcy.

Jednak ceglane domy można budować najwyżej do 55 piętra, potem pod ciężarem ścian same cegły zaczynają się kruszyć. Nie potrzebni są więc nam ludzie, którzy znają na pamięć skład zaprawy i wykładają z namaszczeniem, układając na lekcjach małe próbne murki z cegiełek, bo myślą że tak trzeba.

Potrzebujemy nowej koncepcji, konstrukcji całych pięter wiedzy z gotowych elementów, nowego materiału na drapacze chmur. Potrzebna nam jest naukowa stal. Bez niej nigdy nie wybudujemy domów wysokością dorównującą szczytom. Bez naukowej, bezkrwawej rewolucji, nigdy nie osiągniemy nieba.

niedziela, 17 czerwca 2012

Idea Klanu


Strefy „NO ACTA”






Globalna wioska musi podzielić się na plemiona, aby zachować wolność, spójność oraz poszerzyć możliwości, a przez to swoją niezależność.

Odejście od idei "globalnej wioski", na rzecz "globalnej równiny" - pełnej osad i klanów koczowniczych, będzie naturalną ewolucją wirtualnego świata, który od 20. lat z sukcesem kolonizujemy.

Obecnie zachowujemy się w sieci tak, jakbyśmy byli anonimowi i zupełnie sobie obcy. Ci, którzy ufają bardziej, wcześniej czy później w wyniku działalności crackerów brutalnie przekonują się, że popełnili błąd.

Ten świat trzeba zmienić.

Nie możemy już być tylko i wyłącznie częścią globalnej wioski, rozrosła się ona za bardzo i jest nieodporna na ataki, bo swobodnie infiltrują ją przestępcy i państwowe władze. Wszyscy oni wykorzystują zdobyte informacje przeciw nam – do zarabiania, szkodzenia, a w przypadku tych ostatnich głównie do poszerzania nad Internautami zakresu kontroli urzędów.

Należy więc wykreować szyfrowaną, wewnętrzną i społecznościową strefę prywatną w Internecie.

Ktoś mógłby powiedzieć, że czymś takim są nasze komputery, na których przechowywać możemy nasze osobiste i nieraz szyfrowane dane. To już mamy. 
Teraz trzeba tylko postawić kolejny krok. Chodzi o rozszerzenie pierwotnej idei fizycznego ulokowania naszej „comfort zone” na rzecz jej uspołecznienia i zwirtualizowania. Trzeba przeobrazić rzeczywistość do możliwości jako otrzymaliśmy w XXI wieku. 

Nowe społeczeństwo, powinno więc umożliwiać tworzenie stref prywatnego dostępu do informacji w chmurze, którą moglibyśmy współdzielić z innymi użytkownikami sieci. Na tym opiera się początkowe założenie i źródło konieczności zaistnienia Klanu. 




Obecnie potrafimy tworzyć zaledwie kazualne, tematyczne i interesowne związki. Jak tylko wirtualna znajomość przestaje nam dostarczać satysfakcji, czy na przykład wspólny temat na forum przestaje nas interesować – odchodzimy. Nic nas bowiem przy naszych wirtualnych przyjaciołach nie trzyma, tak jak nie znamy i nie śledzimy strumieni wszystkich 5000. znajomych na Google+ czy Facebooku. Nie mamy czasu, aby przejrzeć więcej wpisów niż od 200, czy 250 osób dziennie.


Co innego tyczy się znacznie bliższej i obecnie czysto fizycznej sfery naszej rodziny, przyjaciół, czy współpracowników. Jednak dla budowania takich więzi, w Internecie odpowiedniego miejsca jeszcze nie znajdziemy.


Serwisy społecznościowe gromadzące wszystkie udostępniane dane w czytelnej i łatwej do obróbki marketingowej formie – nie są jeszcze miejscem na budowanie intymnych i trwałych więzi.


Czego potrzebujemy, to całkowicie zamknięta z zewnątrz – w pełni szyfrowana i niedostępna dla usługodawcy Zona, która będzie w stanie stworzyć swego rodzaju enklawę – dla budowania relacji w Internecie tak trwałych, jak to ma miejsce w świecie fizycznym.


Wirtualizacja realnych związków międzyludzkich jest szansą na rozwój całych społeczeństw. Umożliwienie im wspólnej pracy umożliwi oczywiście współdzielenie własności intelektualnej wewnątrz społeczności Klanu, tak jak ma to miejsce obecnie wśród mieszkańców jednego domu. 

Idea własności dóbr ma sens tylko w sferze publicznej. Stąd też idea własności intelektualnej powstała w sytuacji ekonomicznej konkurencji obcych sobie ludzi.

Pozycja w społeczności wyznaczana jest przez przynależność indywidualną konkretnych naukowych, artystycznych, czy ideowych osiągnięć – każdy człowiek ma swój konkretny dorobek.
Jednostki musiały więc być właścicielami praw do dzieł, aby czerpać z nich zyski i nie musieć machać łopatą, kiedy mogły z sukcesami kreatywnie myśleć.

Inna sytuacja obowiązuje w rodzinie, czy bliskiej grupie przyjaciół, czy znajomych. Tam każdy tworzy, myśli i odbiera. Daje z siebie dla wspólnoty, aby móc od niej odbierać. Dzieli się i gdy inni robią to samo, wszyscy członkowie na tym korzystają –  wzrastając w siłę. Zewnętrzną konkurencję zastępuje wewnętrzna współpraca.

Prawo własności nie jest tutaj potrzebne, bo jest to tak mała grupa, że bez rejestru osiągnięć danej jednostki i tak każdy wie, który z członków grupy jest artystą, który fantastą marzycielem i tworzy najlepsze książki, a kto naukowcem i do czego dana osoba się najlepiej nadaje.

Bez własności intelektualnej wewnątrz plemienia - rodziny, można łatwo wyznaczyć pozycję w stadzie, czyli kolejność dziobania. Z kolei w świecie obcych sobie ludzi wyznaczać już muszą pieniądze i władza.

Liczebność takiej grupy nie może zwykle przekroczyć 200. osób, bo ponad tą liczbą nie sposób spamiętać kto jest w czym dobry i jakie ma zasługi. Stąd czerpać powinniśmy wzorzec jaka może być maksymalna liczność Klanu.



Przyczyną i powodem dla budowania takich stref jest nowy i lepszy sposób gospodarowania jaki zbudowanie takich stref umożliwi. Będą to strefy bez kontroli, strefy „NO ACTA”. Grożenie nam tego typu aktami prawnymi naturalnie rodzi potrzebę budowania intymnego Internetu, w celu odcięcia się od zakusów władz na prywatność każdej osoby.

To co będzie wewnątrz Klanu działo będzie prywatną sprawą grupy. Pozostając przy tym poza kontrolą dostarczycieli Internetu, widzących jedynie, że łączymy się z dyskami grupowymi. Organizacjom zbiorowego zarządzania prawami autorskimi na nic się te dane nie zdadzą. Śledzić będą natomiast mogły co wpływa i wypływa z Klanowego klastra danych.

Dlatego wszelkiego typu licencje indywidualne zakupywać będziemy mogli na rzecz naszej wirtualnej wioski. Oszczędzając tym samym krocie i łącząc nasze finansowe siły.






W naszym domu mamy firanki i zasłonki, mamy kotary. Nie chcemy żeby ktokolwiek obcy miał wgląd do naszej wewnętrznej sfery – do naszej przestrzeni bezpieczeństwa, naszego sacrum prywatności – naszego Tabu.

Wewnątrz naszego domu nikt nie ma prawa zainstalować kamery. Wejść do niego nie można bez nakazu. Możemy przechowywać w nim nielegalne przedmioty i władza może uczynić nam z tego zarzut dopiero, gdy ma pretekst do przeszukania zawartości domu, a więc gdy popełnimy jakieś przestępstwo.

Każdy z nas potrzebuje swojej bezpiecznej strefy, swojego wewnętrznego kręgu przyjaciół, przy których nie musi się pilnować, bo wśród nich może być sobą.
Z którym dzieli się troskami i wspólnie cieszy sukcesami – którym może powiedzieć:
„Co moje – to i twoje”.





Niestety rządy wielu państw chcą ograniczyć ekspresję poglądów, idei i myśli, aby mieć wpływ na dystrybucje własności intelektualnej – bo tam już od wielu lat są największe pieniądze, a ich udział w światowym PKB ciągle rośnie.
Publiczna władza z każdym przyjętym prawem typu ACTA poszerza swoje wpływy.

W świecie realnym jesteśmy w stanie wytrzymać ten nieustanny monitoring i ciągłe przymusowe stosowanie się do zasad, bo gdy docieramy do domu odpoczywamy od tego chaosu i napięcia. Zapominamy co do kogo należy, kto co ma, kto co wymyślił i wytworzył.

W domu chcemy doświadczyć wspólnie rozrywki, czy stworzyć z wewnętrznym kręgiem bliskich nam osób wspólne dzieło. W świecie realnym dobrze funkcjonujemy, bo posiadamy dostosowany do naszych potrzeb azyl w postaci domu.

Konieczne jest więc stworzenie wewnętrznego szyfrowanego kręgu, który umożliwi wykreowanie wirtualnej przestrzeni wyłączonej spod publicznej kontroli. 

Przyjęcie kolejnych regulacji, które nastają na naszą wolność w wirtualnym świecie to dopiero początek.
Dlatego już teraz musimy myśleć o tym jak chcemy funkcjonować w nadchodzącej erze rygorów budując ramy nowej rzeczywistości.
Żeby psychicznie się przygotować i móc to przetrwać, przy zachowaniu obecnego poziomu dostępu do informacji i zasobów ludzkiej kreatywność, potrzebujemy czegoś nowego, czegoś prywatnego, czegoś w co nie będą mogły wmieszać się wszystkie prawa tego świata.

Potrzebujemy wprowadzenia do sieci idei Domu. Potrzebujemy posiadać w Internecie prywatną przestrzeń - przypisaną nam, osobistą i szyfrowaną skrzynkę, którą będziemy mogli współdzielić z innymi. Pozbawioną kontroli władz - wirtualną przystań realnej ekspresji idei i myśli - stworzoną, wypieszczoną i przynależną do jednej bliskiej sobie grupy ludzi - jednego KLANU.





Klany można budować już dzisiaj. Chodzi o możliwość dodania do G+, FB, czy Twittera specjalnego kręgu, specjalnej grupy znajomych. Ludzi z którymi będziemy wspólnie tworzyć, eksplorować i zdobywać świat wirtualny. Z którymi będziemy przeżywali "wirtualne" sieciowe troski i niedole - jak w realnym życiu.

Taki krąg będzie mógł być monitorowany i obserwowany tylko z zewnątrz. Będzie wiadomo co jest w środku, ale nikt poza członkami nie będzie miał dostępu do informacji co się z tymi rzeczami w środku dzieje. Będzie widać co do niego wchodzi i co wychodzi – kto jest członkiem, a kto nim nie jest. Nic ponadto nie stanie się informacją publiczną, środek – wnętrze, będzie poza zewnętrzną kontrolą.

Współdzielenie dokumentów, linków i zdjęć, będzie poza wglądem władz, bo wewnątrz naszego domu z zawartości i programów naszego komputera może korzystać każda przebywająca w nim osoba nie naruszając żadnego z paragrafów prawa.

Ludzie, którzy się w tym wewnętrznym kręgu znajdą będą mieć pełny dostęp do naszych danych profilowych, będą mogli udostępniać nam swoje dzieła i treści, będą mogli nam udostępniać muzykę, programy, czy filmy - całkowicie legalnie - na mocy prawa do domowego dozwolonego użytku – tak jak w rodzinie. 

Wytwory własności intelektualnej, które się w strefie klanowej znajdą będą mogły być kopiowane dowolnie często, ponieważ nikt poza członkami społeczności nie będzie wiedział czy do aktu kopiowania w ogóle doszło. Udostępnianie w naszym wewnętrznym kręgu zakupionej już własności intelektualnej, jest bowiem każdego klienta świętym i niezbywalnym prawem.





Klan to horyzont zdarzeń, który możemy obserwować z zewnątrz jako jednolitą powierzchnię, jako jeden element, jak czarną dziurę, która zakupiła każdą wykorzystywaną przez siebie piosenkę, każdy film czy grę. Gdy do niej już wpadły, co się z tymi wytworami własności intelektualnej dalej stało to już prywatna sprawa KLANU – nie obchodząca nikogo spoza niego.

Kultura Roju czuje już dziś, jak bardzo potrzebujemy obecnie takiej wyjątkowej i bardzo perspektywicznej funkcjonalności.


sobota, 9 czerwca 2012

Społeczny biznes



Kapitalizm posiada jedną główną wadę - żywi się i dobrze rozwija tylko w sytuacji braku.
Kiedy ludzie nie mają jakiegoś dobra, to dobrym biznesem jest zrobienie fabryki powtarzalnych, a więc łatwych w produkcji wyrobów, które ten brak zaspokaja.

Z początku ludzie nie mieli na przykład światła, więc dobrym biznesem była produkcja żarówek. Jednak wkrótce popyt został zaspokojony i pomimo tego że żarówki czasem się tłuką i ciągle buduje się nowe budynki ich potrzebujące, początkowe zapotrzebowanie praktycznie spadło do zera. To nie było dobre dla biznesu, więc zaczęto produkować "nowoczesne" żarówki spalające się po trzech, a nie jak w XIX wieku po stu latach.


Współcześnie, kiedy przedsiębiorca zauważył w Indiach problem higieny osobistej kobiet, bo nie było je stać na podpaski - dotarł do źródła problemu ceny i dowiedział się, że maszyna je produkująca kosztuje pół miliona dolarów od sztuki - stąd też pochodzą końcowe koszty.

Dlatego stworzył maszynę za kilka tysięcy dolarów i jakby był prawdziwym kapitalistą powinien zalać rynek podpaskami za 1/10 ceny. Jednak myślenie kapitalistyczne w obliczu tragedii milionów ludzi jest po prostu wyrachowane i szkodliwe. Zwłaszcza w sytuacji, gdy dobra można produkować praktycznie wszędzie i nie wymagają one wielkich inwestycji w drogi sprzęt i fabryki. Dlatego zdecydował się udzielać mikropożyczek w postaci maszyn tworząc nie z produktu, lecz ze zdolności jego dostarczenia "społeczny biznes".

Dawał ludziom wędki, a nie ryby. To każdy szanujący się kapitalista potraktowałby z obrzydzeniem jak świętokradztwo ubliżania tłustej bogini rynku - "Biznesmen który nie zyskuje pieniędzy, natomiast zaskarbia wdzięczność i zaufanie milionów ludzi."

Dzięki jego altruizmowi, samych maszyn produkujących podpaski niedługo będą tysiące - likwidując koszt produktu do kosztu materiału, czyli praktycznie do zera.


Prawdziwy biznes nie lubi takiego niszczenia "rynku", czyli niszczenia zapotrzebowania wynikającego z braku, a więc ludzkiej tragedii.

To dlatego wielkie firmy wykupują mniejsze w celu ograniczenia tak zwanej konkurencji. Za każdym razem kiedy biznes kupuje prosperującą firmę żeby ją zamknąć, robi coś amoralnego. Tworząc monopol lokalny zawsze działa się przeciw interesowi społecznemu, bo każdy rynek który wymusza zachowania monopolistyczne powinien być kontrolowany przez samorząd bądź państwo.

Kapitalizm nie potrafi istnieć bez braków. 

Dlatego po zaspokojeniu podstawowych potrzeb zaczął kreować nowe.
Tworząc coraz bardziej zawodne urządzenia, potem wciskając nam modę na ekologię, czyli na produkty biodegradowalne, czyli szybkopsujące się, bądź "higieniczne", a więc jednorazowego użytku.
Następnie z braku dalszych pomysłów w desperacji przerzucił się na wyciąganie z biedy krajów trzeciego świata - co mu się chwali. Z kolei w krajach pierwszego świata tworzy teraz potrzeby czysto wirtualne i to właśnie tutaj, w tym trzecim zakresie, myślenie kapitalistyczne dalej jest pożyteczne, a zachowania rynkowe pozostają właściwe.

W obliczu miniaturyzacji maszyn i drukarek 3D zaspokajających praktycznie wszystkie fizyczne potrzeby ludzi - miejsca na pożyteczny kapitalizm w realnym świecie pozostaje coraz mniej. 

Tylko towary produkowane w oparciu o skomplikowane technologie wymagające dużych nakładów i zakładów oraz współpracy wielu ludzi, nie opłaca się jeszcze przekształcać w biznesy społeczne. Lecz wcześniej czy później wszystko co proste w produkcji w świecie fizycznym należy przetransferować na obieg gospodarczy według modelu niszczenia braków, a nie ich biznesowego podtrzymywania i tworzenia nowych.

Takie "biznesy społeczne" zarabiałyby gromadząc wdzięczność i zaufanie ludzi - zamiast pieniędzy, bo "zaufanie" to właśnie uniwersalna globalna waluta przyszłości. 


niedziela, 3 czerwca 2012

Koniec historii



Ludzkość przemyka się niezauważenie przez czas. Przekracza kolejne granice swoich światopoglądowych barier. 
Jednak od zarania dziejów nie jest w stanie uwolnić się od systemowego błędu jaki kazi społeczeństwo. Tym błędem jest systemowe wymuszanie zależności jednych od drugich, przyczynami tego błędu są z kolei lenistwo i nasza owcza natura. Śmiem twierdzić do tego, że zło wszystkich czasów bierze się z czegoś jeszcze, trzeciego elementu, nieodgadnionej, bądź tajnej praprzyczyny, która zniewala ludzkość od początków zorganizowanego istnienia i korumpuje jej strukturę aż do kości.

Nie mnie oceniać jak wyglądałoby społeczeństwo składające się z samych wilków, ludzi niezależnych, dla których umiłowanie wolności cenniejsze jest od życia. Prawdopodobnie taki system społeczny byłby po prostu niestabilny. Dlatego nie mam nic do głupoty ludzkiej, nic do jej lenistwa i organicznej potrzeby podporządkowywania się, przerzucania odpowiedzialności za swoje wybory na lepszych od siebie – gdyż bycie lepszym nie bierze się z naszych wybitnych przymiotów, wszyscy w końcu jesteśmy głupi, mierni i słabi, lecz z degrengolady intelektualnej tych, którzy chcą mienić się i być gorszymi.


Z kolei ta trzecia siła męczy mnie niezmiernie. Jej natura jest nieuchwytna, wręcz mam nadzieję, że stoi za nią jakieś niewytłumaczone jeszcze przez naukę zjawisko, coś czego nie rozumiemy.

Ludzie prowadzą wojny od zarania dziejów, jednak zabicie człowieka, szkodzenie człowiekowi, który nic nam osobiście nie zrobił, nie leży w naszej naturze. Dlatego żołnierze wprowadzają do prowadzenia wojny różnorodne zasady, honorowe rozwiązania, aby zadanie śmierci było nieosobiste – umową usprawiedliwione. Tego typu metody rozwiązania tego problemu obecne były przez tysiące lat, kiedy wojny prowadzono o ziemię, a systemy społeczne były głównie feudalne.


Potem jednak przyszedł niespodziewanie na arenę dziejów industrializm. Czasy i zasady się zmieniły, jednak nasza mentalność pozostała niezłomna. Żołnierze wojny secesyjnej, pierwszej współczesnej wojny na wielką skalę, także nie potrafili zadawać śmierci, zabijać wroga. Pomimo tego, że przemysł wojenny urabiał ich do tego poprzez pobór, poprzez równe maszerowanie, poprzez ślepe posłuszeństwo dowódcom, nie można było do końca odczłowieczyć młodych chłopców, mylnie nazywanych mężczyznami.

Przy poległych żołnierzach znajdowano muszkiety nabite kilkunastoma pociskami. Ludzie ci ładowali broń, składali się do strzału, lecz nie naciskali spustu, by powtarzać tą czynność automatycznie, pomimo adrenaliny i realnej możliwości utraty zdrowia i życia.

Taki błogi i dobry obraz ludzkości nie tłumaczy jednak jej historii, w której pełno jest rzezi, hekatomb i okrucieństwa.


Otóż okazuje się, że te wszystkie krwawe bitwy z ogromnymi stratami, możliwe są dopiero wtedy kiedy jedna ze stron podaje tyły. Ludzkość zabija masowo, bez wyrzutów sumienia i skutecznie, tylko uciekającego, a więc gorszego wroga.

Mamy to wpisane w naszą zbiorową jaźń, że jak tylko nasi są lepsi od tamtych wtedy wobec tych ostatnich nie mamy już żadnej litość i odmawiamy im prawa do istnienia.


To jest właśnie to wyjaśnienie behawiorystyczne – głupie, proste i na temat.

To dlatego system niewolnictwa miał być stabilny, bo niewolnicy nie zasługiwali według ludzi wolnych na ludzkie traktowanie. To dlatego system bankowy podtrzymujący niebotyczną lichwę tak długo funkcjonuje, bo bogaci uważają za głupszych i gorszych, wszystkich ludzi biorących kredyty. 

To dlatego Bank Światowy podtrzymuje biedę krajów trzeciego świata wysyłając do nich pomoc żywnościową, przez co miejscowym nie opłaca się siać zboża i pracować, gdyż elity świata traktują Afrykę jak trzeci świat, ostatni na liście, a więc nie warty uwagi, szacunku i równych praw do samostanowienia. To dlatego ubrani w czerwone kurtki brytyjscy żołnierze używali karabinów maszynowych tylko wobec „dzikich”, czyli ludów żyjących w koloniach imperium brytyjskiego – na wojnach z cywilizowanymi państwami do I Wojny Światowej używało się bardziej humanitarnej broni.

To dlatego wszystkich Chińczyków traktujemy dzisiaj jak maszyny do produkcji tanich towarów, przez co koszulki, bądź rękawiczki możemy kupić za jedną dziesiątą poprzedniej wartości – a los tych zamiejscowych wytwórców, nawet jeśli jest pełen goryczy i okaleczającej pracy, nie robi na nas najmniejszego wrażenia. 

To dlatego dzisiejsze reklamy ogłupiają nas na okrągło robiąc z nas łatwe w manipulacji konsumeryjne zombie. To dlatego ciągle nie stworzono gospodarki opartej na energii elektrycznej, bo ropę znacznie łatwiej jest opodatkować, a za coś muszą żyć ci wszyscy urzędnicy, którzy każdego przychodzącego do nich człowieka traktują jak psie gówno, czyli jak za przeproszeniem petenta.


Jedna grupa uznaje drugą za gorszą – wtedy dochodzi do czystek etnicznych, a także co jest znacznie gorsze, bo ciągnie się latami i niszczy duszę, wypracowania stabilnego mechanizmu wyzysku w czasach pokoju

Takie wytłumaczenie do mnie nie przemawia. Nie chcę myśleć o ludzkości jako o bandzie baranów, która pomimo spisywania historii niczego nigdy się nie nauczy i nigdy nie nauczyła. Nasze uwarunkowania, instynkty, pragnienia, nigdy nie wyznaczały naszego losu, gdyż to właśnie on ukształtował wzorce zachowań, które sprzyjały przetrwaniu – warto pamiętać gdzie tu jest skutek a gdzie przyczyna. 


Etyka, moralność, wartości, pragnienia – to jedynie zbiór wymysłów ludzkich, które o dziwo pokryły się z rzeczywistością tworząc pożądany, bo skuteczny system stabilizacji ludzkiego położenia.

Niemożliwe jest aby ludzkość była z góry skazana na kolejne porażki, na nieustanne sztuczne tworzenie braków w czasach dobrobytu, tylko po to żeby wykorzystywać je potem uzasadniając istnienie władzy tam, gdzie już od wieków istnieć nie powinna, bo nie jest już potrzebna. 

Prawdziwie wolne i niezależne społeczeństwo praktycznie nie potrzebuje rozwiązywać kryzysów prywatnego monopolu, a więc nie potrzebuje struktur formalnej władzy, mającej w założeniu obiektywnie rozstrzygać prywatne spory.


Chciałbym uważać, że za tym całym złem, stoi jakiś obcy szkodliwy wpływ, jakaś obca siła. Tylko wtedy bowiem nowoczesne, nowe, rewolucyjne w założeniach, lecz ewolucyjne w realizacji rozwiązań społeczeństwa, będą mogły wyeliminować zagrożenia i pchnąć ludzkość w nową erę współpracy, a nie niebotycznie agresywnego stanu quasi równowagi, w którym głupich należy tępić, słabych wykorzystywać, a niedoinformowanych na siłę utrzymywać w ignorancji – choćby za pomocą systemu obowiązkowego i bezpłatnego szkolnictwa publicznego. 


Nie będzie dla nas nadziei, jeśli rację mają behawioryści. Nie będzie nowych czasów, stworzą się tylko inne mechanizmy kontroli. 
Dzisiejsze media, fabryka konsensusu, stają się powoli przestarzałe. Byłoby to przykre gdyby przyszłe bardziej otwarte społeczeństwo, trzeba było trzymać na jeszcze krótszej smyczy, tylko i wyłącznie za pomocą najnowszych osiągnięć psychologii oraz dostępu ludzi władzy do najskrytszych i najbardziej prywatnych informacji ogółu.


Na szczęście w nadchodzącej przyszłości nie ma miejsca na błędy przeszłości. Nie dlatego że teraz zmieniliśmy się, lecz dlatego, że po raz pierwszy w historii dziejów nie będziemy mieli wątpliwości.  

Możliwości współczesnych dysków twardych pozwalają każdemu z nas prowadzić szczegółową kronikę własnego życia. 

Kiedy życie każdego z nas w każdym szczególe będzie dorobkiem informacyjnym przyszłych pokoleń, wtedy nie będzie już sporów historycznych. Nie będzie tyrad i rozważań na temat wydarzeń i punktów widzenia.
Wszystko będzie wiadome, prawda stanie się oczywistością, wręcz banałem, a ludzkość wreszcie będzie mogła porzucić swój smutny los. 
Dopiero znając kompletną i całą historię będziemy mogli pogrzebać ją na dobre, stając się społeczeństwem czasu rzeczywistego. Mając kompletną i pozbawioną faktograficznych interpretacji wiedzę – będziemy mogli jako zbiorowość uczyć się od razu i od razu wyciągać wnioski, rozświetlając gąszcz minionych wieków historii.


Wkrótce nadejdzie era braku wątpliwości.