niedziela, 26 sierpnia 2012

Absurdy prawa autorskiego



Nie może mieć prawdziwej wartości coś, co można powielać w nieskończoność i co nabiera wartości wraz z rozpowszechnieniem – jak muzyka, patent, czy książka. Gdyż pieniądz przypisuje wartość, zgodnie z definicją pieniądza, jedynie do dóbr rzadkich. Prawdziwą wartość z rzeczy niematerialnych może mieć więc jedynie, sekret. Kluczowa informacja, którą posiedli nieliczni, a której wyjawienie wobec ogółu, niweluje jej wartość do zera. To jest sens handlu informacjami, od działalności szpiegowskiej poczynając, a na plotkach i sekretach handlowych kończąc.

Dlatego sprzedawanie zbioru informacji w formie książki jest całkowicie pozbawione sensu. Nie jest ten zbiór rzadki, ponieważ różnych książek można stworzyć nieskończenie wiele. Nie przynosi taka transakcja kupującemu bezpośrednio korzyści, ponieważ po jej dokonaniu tworzy się jedynie dodatkowy zapis, kto jest danego dzieła właścicielem. Jednak zarówno autor, jak i każdy kto dostąpił do tej pory zaszczytu przeczytania kopii tego dzieła – dalej może kopiować ją kiedy zechce.


Sprzedawanie zbioru informacji jest również sprzeczne z ideą pieniądza. Ludzie zbierają te symbole wartości w zamian za swoją pracę – swoje dzieła. Innymi słowy człowiek, który napisał książkę, w momencie ukończenia swojego dzieła powinien być bogaty. Napracował się bowiem bardzo, a inni ludzie chcą czytać jego twórczość.

Nie powinien musieć potwierdzać swojego prawa do nie bycia nędzarzem, poprzez wyzbycie się kontroli nad własną książką. W czasach nieistnienia prawa autorskiego ta kontrola pozwalała upomnieć się o prawo do pierwszeństwa, w obliczu zagrożenia plagiatem. Jednak nie przekładała się ona na możliwość zabronienia komuś robienia kopii jego twórczości, bądź czytania tego, co kto inny napisał. Raz rozpowszechnione dzieło, stawało się własnością wszystkich.


Od kilkuset lat świat stoi na głowie. Ludzie nie wiedzą, że mają prawo do wolności słowa, a wolność ta nie może być ograniczana w zawoalowany sposób formułką „wszelkie prawa zastrzeżone”.

Ludzie mają prawo zawierać dowolne umowy, lecz egzekwować mogą tylko te, na które pozwala rzeczywistość. Dlatego nie można pozwalać, żeby prawo wykraczało poza ustalone prawami fizyki bariery, aby unosiło się oparach absurdu i było całkowicie pozbawione zdrowego rozsądku.

Właściciel patentu zza oceanu nie może zabraniać mieszkańcowi kraju trzeciego wykorzystywać, przypadkiem ponownie wymyślony wynalazek, który w jego kraju wielu ludziom uratowałby życie.


Firmy farmaceutyczne nie mogą „nie wchodzić” z lekami na rynek jakiegoś kraju, bo producenci leków tegoż kraju nie płacą odpowiednich licencji, czyli nie płacą haraczu za prawo do ratowania życia.

Innymi słowy, prawo własności intelektualnej, czy też prawo patentowe, istnieje w całkowitym oderwaniu od naszej fizycznej rzeczywistości. Za jego sprawą co roku giną tysiące ludzi, których nie stać jest choćby na leki. Nie sankcjonuje ono zjawisk jakie są udziałem człowieka, lecz daje jedynie pretekst pewnym ludziom, do obwiniania innych. Pretekst ten jest całkowicie absurdalny, ponieważ kopiując czyjąś książkę, czy wytwarzając lek bez licencji nie robimy nikomu krzywdy. Jednak i tak zostaniemy za to nazwani przestępcami.


Odium przestępcy równa nas z ludźmi podłymi, takimi którzy przeżywają swoje życia w sposób szkodliwy dla innych, bądź też dla warunków naszego bytowania – środowiska, czy przestrzeni życiowej. Dlatego też nie chcemy być z nimi porównywani i nie chcemy być zaliczani do tej samej abstrakcyjnej kategorii. To jest źródło władzy, jaką sprawują nad nami ludzie, niezasłużenie dzierżący prawo do dyktowania nam, do jakich książek i idei będziemy mieli dostęp.

Drugim równie ważnym absurdem prawa autorskiego, jest bardzo powszechne zjawisko jednoczesności postępu. Ludzie najczęściej opracowują nowe wynalazki nie dlatego, że są wyjątkowo zdolni, lecz przede wszystkim dlatego, że wszystkie elementy nowej idei są wyłożone przed nimi jednocześnie – mają je jak na tacy – wystarczy na nowo poskładać te cegiełki. Nic więc dziwnego, że kiedy sytuacja dojrzewa do nowego odkrycia, pojawia się ono w umysłach wielu. To jest wyjątkowa cecha ludzkości, cenny dar jakim nas obdarzono. Pozwala on rozwijać się wiedzy, pomimo tego, że większość ludzi którzy dokonali odkrycia, nie jest zainteresowanych, bądź nie ma możliwości, by dokładnie go opisać.


Nie możemy odrzucać tej kreacjoróżnorodności tylko dlatego, że jakiś idiota (właściwie to król) wymyślił kiedyś w Anglii ideę kontroli sektora wydawniczego, nad który miał przez swoją miałkość zbyt nikły wpływ. Nie możemy uznawać, że genialni ludzie robią coś złego, bo propagują swój własny autorski pomysł pośród otoczenia, pomimo jego uprzedniego opatentowania przez innych.

Cóż z tego, że właściciel praw do wynalazku był w urzędzie patentowym pierwszy? Cóż z tego, że miał tak wiele pieniędzy, aby zastrzec ideę wszędzie, gdzie tylko to było możliwe?

Nie daje to mu moralnego prawa do zakazywania omawiania, bądź wykorzystywania w praktyce dzieł naszego umysłu. Jeśli ktoś nie pomógł w ulepszaniu świata, to niech przynajmniej innym nie przeszkadza.


Postęp jakiego doświadczamy dzięki nowym wynalazkom jest mierzalny poprzez ich wprowadzenie. Nie może więc implementacja nowych odkryć technicznych być ograniczana przez prawo patentowe. Nie może nawet jemu podlegać, bo u samych założeń tworzyliśmy to prawo w celu stymulacji implementacji dzieł.

Niestety prawo w sensie legislatury, potrafi nadawać monopol do narzucania innym sposobu wykorzystania danej idei – i to właśnie jest złe. Nie wiemy jak wiele doskonałych wynalazków jest zamkniętych w sejfach największych korporacji z napisem – „otworzyć w przypadku rozruchów społecznych i obiecać nowy lepszy świat już jutro, już za chwilę”.


Dlatego świat musi zakończyć tę prawną fanaberię i przestać stać na głowie w imię całkowicie anachronicznej idei „zachęcania do postępu technicznego”. Dzisiaj, w erze cyfrowej – już nikt nikogo nie musi „zachęcać” do badań naukowych. Postęp technologiczny jest już od dawna – nie do uniknięcia.

Jest to już więc najodpowiedniejszy moment do porzucenia niepotrzebnych elementów w naszym systemie prawno-społecznym. Jeśli mamy uzdrawiać cywilizację, należy usunąć z tego organizmu najbardziej szkodliwe narośla i struktury zagrażające rozwojowi, a więc dalszej komplikacji społecznych mas.


Prawo autorskie jako byt sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem jest pierwszym spośród wymagających utylizacji elementów. Jeśli wszystkie szkodliwe idee traktować będziemy jako guzy na zdrowej tkance społecznej – to własność intelektualna byłaby najcięższym z nich. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz